Tłumacz

13 września 2024

Tajemnica Rio Negro

    Rio Negro, uchodząca do Amazonki (czy jak chcą miejscowi, do Solimoes) w Manaus to potężna rzeka, ma około 2300 kilometrów długości. Mimo to, jak każda z rzek Amazonii w ciągu roku znacznie zmienia swoją głębokość.
Most na Rio Negro
    Na tyle mocno, ze w Roku Pańskim 2023 była tak płytka, że przestała być nawet na długich odcinkach żeglowna. Dla mnie informacja ta nie miała szczególnego znaczenia, choć dzięki tej największej od 120 lat suszy można było w końcu zobaczyć normalnie ukryte pod lustrem ciemnej wody petroglify w Ponta das Lajes.

Ponta des Lajes
    Dużo gorzej miał poznany na Amazonce Joe – potężnej postury Amerykanin, Redneck, jak sam z dumą się określał – ewangelicki misjonarz zmierzający do Gujany. Miał ze sobą wielką, zapieczętowaną beczkę pełną Biblii i olbrzymi religijny zapał charakterystyczny dla niektórych protestanckich denominacji. Z racji niskiego stanu wód musiał, biedak (jak wspominałem, ogromne chłopisko), tłuc się całą drogę do gujańskiej granicy brazylijskimi autobusami. Czemu taką okrężną drogą, przez Peru i Brazylię, a nie bezpośrednio samolotem z USA? Miał swoje powody, nie będę ich zdradzał. Oby się tam dostał, i oby wojska wenezuelskie do Gujany nie wkroczyły [EDIT: i się nieco tam uspokoiło].
    Joe'go – i innych Białych z owej amazońskiej Gringolandii – również namówiliśmy na wyprawę W końcu atrakcja taka jak owe petroglify trafia się raz na 120 lat. Amstrong załatwił łódź z kapitanem i swoim siostrzeńcem jako przewodnikiem, więc ruszyliśmy w stronę portu.

Manaus, miasto żyjące z rzeki
    Port w Manaus jest olbrzymi – obsługuje wszak statki pełnomorskie, które swobodnie dopływają aż tutaj, na środek kontynentu (kto budował te nabrzeża? A jakże, polski inżynier Bronisław Rymkiewicz). Co się eksportuje? A różne rzeczy – choć głównie ropę, wydobywaną w okolicy. Manaus, tak jak Iquitos, wzrasta obecnie głównie dzięki temu. Małe turystyczne łodzie mają jednak swoje przystanie, na przykład niedaleko secesyjnej hali targowej – a raczej, ponieważ była pora sucha, kilkanaście metrów poniżej.

Fragment portu w Manaus
    W każdym razie zgramoliliśmy się na dół i ruszyliśmy – także by z bliska obejrzeć ten słynny fenomen nie mieszkających się rzek, tym razem z poziomu wody, a nie z wysokiego pokładu lanchy.
    Rzeczywiście, sprawdziłem organoleptycznie, wody Amazonki i Rio Negro mają nie tylko różną barwę, ale i temperaturę. Także, choć tu muszę wierzyć na słowo, inny odczyn. Przez kilkanaście następnych kilometrów obie rzeki płyną więc obok siebie, choć w jednym korycie. Nie ma w tym nic cudownego, ot, zwykła fizyka, ale efekt jest przewspaniały. No, może wspanialszy byłby w pełnym słońcu, ale jak wspominałem – zaczynał się sezon na ulewy.

Wody Rio Negro i Solimoes vel Amazonki płynące obok siebie
    A cel wyprawy, ktoś zapyta? Petroglify? W pełni widoczne ostatnio na początku XX wieku, częściowo ze dwadzieścia lat temu? A były, były.
    - Mają tysiąc lat – stwierdził nasz cicerone – Wykonali je ludzie z plemienia Manaos, którzy kiedyś tu mieszkali. Zresztą stąd nazwa naszego miasta.
    Manaos żyli tu właściwie aż do XIX wieku, walcząc z Portugalczykami, ale czy to oni wycięli w skałach te... Te obrazy?
    Trzymam w niepewności jak wyglądają, prawda? Chyba, że ktoś niesportowo od razu przewinął w dół bez czytania. Więc oto przed W. Sz. Czytelnikiem tysiącletnie petroglify ludu Manoes, zazwyczaj zatopione wodami Rio Negro:

Petroglify nad Rio Negro
    No takie, takie. Takie emotki. Może najstarsze emotki na całym południowoamerykańskim kontynencie.
    Macie syndrom paryski? Ja w sumie nie do końca, bo też i nie wiedziałem czego się miałem spodziewać. Choć może faktycznie liczyłem na coś bardziej spektakularnego.

Antropogeniczne żłobienia na skałach Ponte des Lajes
    I na tym właściwie powinienem zakończyć opowieść o Manaus i przenieść się na ostatni przystanek całej trasy, do Rio de Janeiro (jak – całkiem poprawnie śpiewa Kazik – Hijo de Żanejro), ale ponieważ dawno nie było o Starożytnych Astronautach i różnych nieudokumentowanych teorii, to w ramach rozrywki będą.
    Jeszcze tylko, w ramach kronikarskiego obowiązku, opowiem, że na koniec popłynęliśmy do miejscowych Indian, możliwe, że potomków Manoes. Generalnie w okolicach miasta znajduje się kilka społeczności pierwotnych mieszkańców, a ich odwiedzanie jest ważną częścią lokalnej turystyki. Wiecie, to ci Indianie, co na widok Białych przebierają się w tradycyjne fatałaszki i wołają dolarów – zresztą o wizytach w takich miejscach i moim stosunku do nich już na blogu wspominałem. My też nie zagłębialiśmy się w dżunglę. Posililiśmy się tylko w pływającej restauracji, obejrzeliśmy stragany z delikatnie badziewnym asortymentem i wróciliśmy do miasta.

Muzeum Amazonii
    Wszystko w deszczu, podczas naszego pobytu poziom Amazonki w Manaus podskoczył o parę centymetrów, a wkrótce tajemnicze petroglify znów zniknęły pod wodą. I nie wiadomo kiedy będzie można obejrzeć je ponownie.
    Na koniec jeszcze uwaga odnośnie zmian klimatu – czyżby było tu kiedyś dużo bardziej sucho, skoro miejscowi widzieli sens w wykuwaniu takich emotek?
    Alternatywna teoria to taka, że rzeka płynęła innym korytem, ale fizyka podpowiada, że i tak w obniżeniach terenu zbierałaby się woda.
    No albo obrazki są starsze niż węgiel i zrobili je niezbyt uzdolnieni kosmici. Bo w to, że są to ślady krainy El Dorado, Złotego Człowieka, trudno uwierzyć. Choć w dżungli wydobywa się złoto.

6 września 2024

Opera w dżungli

    Pierwsze informacje o Manaus zdobyłem czytając najlepszą chyba część opowieści o przygodach Tomka Wilmowskiego (Tomek u Źródeł Amazonki – przez wiele lat ostatnia część cyklu, na kontynuację trzeba było czekać aż 20 lat). Stąd wiedziałem, że na przełomie XIX i XX wieku mieszkańcy miasta byli na tyle bogaci, by wybudować sobie w centrum olbrzymi gmach Opery – Teatro Amazonico to eklektyczny, bogato zdobiony budynek wzorowany nieco na operze paryskiej.
Opera Amazońska
    Może jest trochę krzykliwy, ale taką ładną, secesyjną krzykliwością (nie to co Wielka Otwarta Paczka Chusteczek Higienicznych w Sydney) i od razu widać, że to budynek przeznaczony dla Sztuki przez duże sz. Mediolańską La Scalę można minąć wcale się nie orientując koło czego się przeszło, a tu od razu wiadomo. Kultura. Jeszcze do tego fikuśna fontanna (ale normalna, nie jakieś nowoczesne rokokoko) oraz dawne tory tramwajowe i mamy centrum dynamicznie rozwijającego się miasta epoki rewolucji przemysłowej i fin de siecle.

Centrum miasta
Zbiorniki na kauczuk, złoto Manaus
   
Czyli ta sama sytuacja co w Iquitos (a jak ktoś nie chce do dżungli jechać, bo tam parchato, komary rypią i inne takie to: Łódź – może drogi trochę gorsze, ale za to włodarze jeszcze mniej o tą secesyjną perłę dbają; jest też dużo bliżej): Manaus wykwitło na fali kauczukowej gorączki, wszak dżungla po horyzont i za horyzont. W sumie miasto tak się rozwinęło, że trzeba było kawałek tej dżungli płotem ogrodzić i zrobić Muzeum Amazonii – MUSA. Można tam na przykład wejść na wieżę widokową by niczym Bilbo Baggins spojrzeć na puszczę z wysokości. Landszaft jak landszaft – zamiast Samotnej Góry widać wieżowce Manaus, a tak to korony drzew w każdą stronę.

MUSA - Muzeum Amazonii
    Zdecydowanie – centrum Manaus jest chyba bardziej imponujące niż Iquitos. I dużo bardziej zaniedbane. O bezpieczeństwie nawet nie wspominam. Ów Holender, Carlos, o którym wspominałem przy okazji Gringolandii na Voyagerze na Amazonce wieczorem wyszedł z hotelu (mieszkał w nim te 20 lat temu) i zwinęła go policja. Dlaczego? Bo było niebezpiecznie. Zapakowali Białasa i odstawili do hotelu. Jak przestępcy na motorach zastrzelą miejscowego, to jest to sprawa lokalna. Jak inostrańca, to robi się problem. A żadna służba w tak skorumpowanym kraju jak Brazylia nie lubi jak jej się przeszkadza i wściubia nos w sprawy i sprawki. Lepiej Gringo przypilnować, jak potem odpowiadać (to słuszna koncepcja, sam też staram się zapobiegać problemom niż później się martwić). Sam hotel – potem się doń wprowadziliśmy, pierwszą noc spędziliśmy w hipisowskim hostelu, droższym i choć bardziej wymuskanym, to mniej komfortowym, takim dla Białych hipisów – okazał się być schludny (może lekko ubarwiam: na pewno był mieszkalny).
Ulice Manau
    Co mnie w Manaus zaskoczyło to to, że oprócz faweli – jesteśmy w Amazonii, część z nich to nadrzeczne palafity – znajdują się tu też siedziby i centra badawcze wielkich międzynarodowych koncernów, i to z różnych branż, także wysokich technologii. Do tego obowiązkowo ogrodzone dzielnice bogatych.
    - Teraz to zamknijcie okna – zakomenderował nasz kierowca, kiedy jechaliśmy do MUSE i ogrodu zoologicznego usytuowanego na terenie jednostki wojskowej specjalnych sił dżunglowych.
    Dlatego dobrze jest poruszać się po mieście z kimś sprawdzonym – będzie wiedział, gdzie nikt nie sprzeda kosy pod żebro (albo gdzie szanse na to są mniejsze – w tym dwumilionowym mieście jest naprawdę spora przestępczość). Skąd mieliśmy kierowcę? Dzięki Carlosowi. Dwadzieścia lat temu poznał w Manaus Amstronga (tak, chłop dostał imię po astronaucie który jako pierwszy postawił nogę na Księżycu, Neilu Armstrongu; ot, mamie się spodobało). Amstrong zaś pracuje w turystyce i zna, może nie płynnie, kilkanaście języków. Potrafi też powiedzieć kilka zdań po polsku, i to nie tylko wyuczonych (jego siostrzeniec także uczy się naszego języka – widać trafiają tu i turyści z Polski). Tak więc ów Amstrong załatwił nam kierowcę – chłopak bardzo sympatyczny, choć nie tak uzdolniony lingwistycznie. Co prawda my nie mówiliśmy wcale po portugalsku, ale on za to słabo po angielsku, ledwo po hiszpańsku – i wcale po naszemu. Niemniej powoziliśmy się po mieście, skoczyliśmy także nad Rio Negro zobaczyć gigantyczny most spinający brzegi tej potężnej nawet w porze suchej rzeki. To zdaje się jedyny most na tym mającym kilka tysięcy kilometrów długości cieku.

Most na Rio Negro
    Amstrong załatwił nam także łódź – ponieważ nie ukrywam, że odkąd dowiedziałem się, iż w Manaus pojawiły się z dawna niewidziane petroglify, stały się moim głównym punktem na turystycznej mapie miasta – nawet ważniejszym niż gargantuiczna opera. Na początku kombinowaliśmy jak dostać się tam od strony lądu – to kilkanaście kilometrów od centrum – ale miejscowi odradzili. Podobno tamtejsza dzielnica nie była najbezpieczniejsza dla Gringos, a i dostęp na ową kamienną plażę miał być reglamentowany. Łodzią nie było problemu.

Panorama miasta od strony Rio Negro
    Trzeba było się jednak pospieszyć – zaczynała się pora deszczowa (tak, przez kilka dni pobytu w Manaus nieustannie lało), a Amazonka, zasilana coraz to obfitszymi opadami w Andach (kiedy dwa tygodnie wcześniej wyruszaliśmy z Limy do Iquitos właśnie zbierało się tam na tradycyjne, choć delikatnie spóźnione, o tej porze roku ulewy). Udało się – bo kiedy będzie następna okazja by zobaczyć to, niech będzie, stanowisko archeologiczne nie wiedzą nawet najstarsi klimatyści górale.

2 września 2024

Dziennik Adamasa de Orellany

    Jako, że właśnie – po 76 godzinach na łodzi (nie licząc tych kilkunastu z Iquitos na granicę; swoją drogą podróż z Tabatingi zwykłym statkiem, lento, trwa jakieś 10 dni) – dotarłem do Manaus to taka mała wprawka literacka na blogu.
Manaus nad Rio Negro
    Bo skoro pokonywałem trasę, którą te prawie pięćset lat temu płynęła pierwsza znana ekspedycja ze Starego Świata (plotki o tym, że dużo wcześniej w górę rzeki – niczym Tomek Wilmowski et consortes – wędrowali Kartagińczycy póki co wkłada się w akta i teorie miłośników Starożytnej Astronautyki; Thor Heyerdal uśmiecha się gdzieś tam – gdzie jest – pod nosem) postanowiłem zaktualizować nieco dziennik wyprawy Francesco de Orellany. Czy może raczej jego kapelana Gaspara de Carvajala sporządzającego notatki. Sam de Orellana, zgodnie ze standardami epoki, nie musiał być piśmienny. Mój wyczyn nie był może aż tak bohaterski jak przypadkowa w sumie (z dzisiejszego Ekwadoru wypłynął rzeką Napo po spyżę – a zawrócić już z powodu silnego prądu i wirów zawrócić nie mógł; wiry na Napo nadal utrudniają przemyt żeglugę) ekspedycja hiszpańskich konkwistadorów, ani tak doniosły w skutkach, ale był – cóż – mój. W Ekwadorze też byłem, choć przez chwilę tylko.

Rio Napo
    Od tamtego czasu wiele też się zmieniło, choćby technologia i tempo podróży (odkrycia XIX stulecia sprawiły, że nie musiałem machać wiosłem - ni brygantyny budować - przez kilka tysięcy kilometrów; to też jednak była pewna monotonia podróży). Nie ostrzeliwano już też statków z brzegów (aczkolwiek pełnej gwarancji na to dać nie mogę, zwłaszcza jeśli chodzi o tereny przygraniczne i uczęszczane szlaki przemytni... no, nieważne). Jedno pozostało bez zmian – wielka rzeka. No i to, że życie w dżungli jest parchate – czyli w sumie dwie rzeczy; zresztą selva to właściwie jedyne, co widzi się na brzegach.

Dżungla
    Ad rem. Zaczynajmy.

    Dziennik Orellany z peregrynacji po wielkiej rzece Roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego i trzeciego (we fragmentach znalezionych w żołądku kajmana).


    (...) W dniu wspomnienia świętych Hipacego Paflagończyka i Alberyka z Utrechtu Roku Pańskiego 2023 stanęliśmy na brzegu Napo, podle ujścia do niej jakieś lokalnej rzeczki i odpoczęliśmy. Miejscowi mówią na to miejsce Mazan, i mamią nas opowieściami o drodze, która przedzierając się przez Andy niebotyczne w jedną, i nieprzebytą dżunglę w drugą spiąć ma oba brzegi Okeanu opasającego cały kontynent. Mówią na nią Transamazonica, i podobno w sąsiedniej wiosce jest ktoś, kto zna kogoś (...), kogo wuj widział ślady onej trasy. Nasz informator zdawał się być wiarygodny, na potwierdzenie swych wiadomości zdradził nam, że wuj ów ma pypeć na nosie (...)
    Święta Agnieszka z Asyżu w swoim dniu w Roku Pańskim 2023 sprawiła, iż dotarliśmy do naprawdę olbrzymiej rzeki. Jest tak szeroka, że ani chybi – blisko już być musi do Atlantyku, skoro z łodzi dostrzec się dają delfiny, które ponoć rozbitków potrafią uratować, jak mądrzy Autorzy łacińscy piszą (...).
    Okazuje się, że jednak wcale nie tak blisko do tego Oceanu, a miejscowe delfiny wcale do pomocy topielcom skore nie są. W dniu świętych Grzegorzy, Cudotwórcy i tego z Tours, Roku Pańskiego 2023 wczesnym rankiem dotarliśmy, umęczeni, do Santa Rosa de Ybycui. W panującym upale trudno się na czymś skupić.
    Wieczorem tegoż dnia (...) wreszcie znaleźliśmy spokojny kąt do spania. Jako, że był to piątek, miejscowi postną strawę przygotowali. Dziwna ta ryba, zębata strasznie, acz smaczna. Autochtoni o jeszcze innych cudach na rzece opowiadali, oprócz zębatych krwiożerczych ryb i delfinów także o olbrzymich wężach, syrenach i lewiatanach, zdolnych łódź całą połknąć. Zwą je tu – lewiatany owe – arapaimami. Sami też z gołym niemalże przyrodzeniem biegają i w robactwie, które to w gnijącym drewnie się rodzi, gustują (...). Czas jednak w dalszą drogę wyruszać, ku ziemiom Amazonek i Złotego Człowieka.
    (...) Nie wiemy, czy to Niedziela w listopadzie Roku Pańskiego 2023, czy nie – dni na rzece bowiem nic się od siebie nie różnią, ni podniosłością, ni długością. W oddali tylko błyska się, co zwiastuje burzę niechybną. Miejscowi mówią, że już kilka miesięcy na deszcz czekają, a rzeka przez to ledwo co płynie. Trochę nie chce nam się w to wierzyć, jakoby jeszcze większa być miała. Takoż plemion dzielnych wojowniczek Amazonkami zwanych ani widać, ani słychać. Choć trzeba przyznać, że kiedyśmy widzieli pogoń Indianki z klapkiem w dłoni za niewielkim złośliwym huncwocikiem, możemy przypuszczać, iż wśród przodkiń miała jakąś scytjską wojowniczkę (...) Co zaś się deszczy i burz tyczy, póki co szczęśliwie nas omijają. Ale gdyby przyszły, to święty Jacku od Pierogów, miej nas w swojej opiece (...).
    Święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny (prawdopodobnie) Roku Pańskiego 2023. Rankiem całą rzekę zasnuły dymy woniejące spalenizną. Ani chybi, po tylu dniach żmudnej podróży, teraz już na pewno zbliżamy się ku ujściu (...). Musi też tu znajdować się jakaś wielka osada, inaczej skąd tyle dymu, jak nie z sadyb ludzkich? Wciąż liczymy, że dotrzemy do kraju Złotego Człowieka. Leży on nad Czarną Rzeką i znajdować tam mają się nieprzebrane wręcz bogactwa, acz skoro niedaleko Ocean, to i może El Dorado szukać należy w innych rejonach tego bezkresnego kontynentu?
    Tegoż dnia, wieczorem. Jest i Rio Negro! Czarna Rzeka. Musimy być blisko. Może spróbujemy popłynąć w górę, wszak tam musi być El Dorado, Złoty Człowiek i jego bogate królestwo. Nasza ekscytacja sięga zenitu (...). Na skałach nad Rio Negro dostrzegliśmy tajemnicze rysunki ludzkich głów, co tylko utwierdza nas w przekonaniu, że chociaż ta z opowieści jest prawdziwa. Dopłynąć tam będzie jednak ciężko, gdyż ciemny nurt jest wartki. Rzeka ta też nie wpada od razu do naszej, tylko płyną obok siebie jednym korytem – żółto-brunatna i czarna. W to nikt nam nie uwierzy (...). Jest tu też dużo krokodyli, których miejscowi kajmanami zowią. Iście, olbrzymie są niczym smoki (...)

    Tu zapiski się kończą.
    Co prawda w okolicach Manaus raczej trudno kajmana spotkać, ale petroglify nad Rio Negro jak najbardziej. Na zakończenie warto dodać, że prawdziwy de Orellana dopłynął do Atlantyku (i faktycznie myślał, że koło Manaus jest już blisko do oceanu – dziś zresztą przypływają tu statki oceaniczne – a nad Rio Negro leży kraina El Dorado, królestwo Złotego Człowieka), ale wiedziony chęcią zdobycia skarbów wrócił do Amazonii – i został już na zawsze, umierając gdzieś w delcie Amazonki w końcu 1546 roku.

Amazonka, wcześniej Rio Orellana, tu na odcinku gdy zwie się Solimoes
    Gaspar de Carvajal zmarł w wieku około 80 lat w 1584 w klasztorze dominikanów w Limie.
Pacyfik w Limie i pomnik najsłynniejszego peruwiańskiego podróżnika

Najchętniej czytane

Tajemnica Rio Negro

     Rio Negro, uchodząca do Amazonki (czy jak chcą miejscowi, do Solimoes) w Manaus to potężna rzeka, ma około 2300 kilometrów długości. ...