Tłumacz

6 maja 2022

Berberowie cz. 3

    Tak więc w środkowym Maroko Berberów spotkać można na każdym kroku. Dosyć łatwo ich też rozpoznać – i to niekoniecznie po niebieskich strojach. Otóż Berberowie są... Bardzo różnorodni.
    Przynajmniej jeśli chodzi o lud zwany z francuska Cheluh a po swojemu Ishelhien (z angielska Shila) – Berberów, Amazygów, zamieszkujących wspomniane już środkowe Maroko (jak wspominałem, innych nie miałem okazji jeszcze poznać). Choć nie istnieje polski egzonim wariantowy tej grupy spolszczę ją na potrzeby tego wpisu i dla wygody swojej i Czytelników będę nazywał ich Szeluhami (mam nadzieję, że wolni Niebiescy Ludzie Pustyni się za to nie obrażą).

Niebiescy Ludzie Pustyni

    Przez wieki przez tereny Maroka przewijały się bowiem najprzeróżniejsze ludy, i dzisiejsi Marokańczycy są efektem w dużej mierze właśnie owego mieszania się ludzkich ras – czy też jak chcą zwolennicy poprawności politycznej: odmian – ludzkich. I choć wpływ ludów semickich na współczesnych Berberów jest dość znaczny, to jednak nie mają oni typowych arabskich rysów. Często chociażby występują u nich szare bądź zielone oczy oraz rude włosy. Może to być oczywiście efekt kontaktów z Europejczykami (zwłaszcza w Algierii i Tunezji, gdzie osiedlali się Wandalowie i Francuzi – w Maroku częściej Berberowie kontaktowali się z ciemnookimi mieszkańcami Półwyspu Iberyjskiego), ale równie dobrze pozostałość po pierwotnym wyglądzie Szluhów. Niektórzy antropolodzy taki typ urody nazywają rasą kromaniońską, czwartą (po białej, czarnej i żółtej) odmianą człowieka – najmniej dziś znaną i popularną (a niektórzy entuzjaści dawnych wieków widzą także przedstawicieli tej odmiany sportretowanych jako słynne mau'i z Wyspy Wielkanocnej). Do tego pośród Szeluhów dość często występują cechy negroidalne – jest to efekt wieloletnich kontaktów handlowych z Afryką Subsaharyjską i tamtejszymi Murzynami. Kontakty te nie zawsze były tylko-li handlowe – sprowadzano stamtąd niewolników (w sumie to jednak też był handel). Ciekawostką jest, że najwięcej czarnych niewolników sprowadzali nie miejscowi władcy, a Portugalczycy siedzący w nadbrzeżnych miastach. Dziś potomkowie owych przymusowych robotników tworzą grupę etniczną Gnawa i żyją między innymi w przepięknym Mogadorze. Ba, mają nawet swój festiwal muzyczny.
    Co do berberyjskiej muzyki – to przyznam się, że nie przesadnie aktywnie poszukiwałem jakichś jej śladów. Ot, w słynnym Ajt Bin Haddu natknąłem się – oprócz pan antykwariusza i pana aktora-statysty na artystę wygrywającego na miejscowym instrumencie strunowym szarpanym którego nazwy nie znam niezbyt może przyjemne dla europejskiego ucha dźwięki. Jako, że pan muzyk siedział sobie przy drodze na leżące w najwyższym punkcie wioski ruiny warowni wzbudzał zainteresowanie przyjezdnych Białasów i w ten sposób zarabiał na życie. Był zaś grajek osobą ciemnoskórą, choć nie miał wyraźnych cech negroidalnych – dlatego strzelam, że był Szeluhem, a nie Gnawą – aczkolwiek w tym wypadku nie miało to wielkiego znaczenia (UWAGA: gdyby ktoś próbował zarzucić mi rasizm prawdopodobnie jest wtórnym analfabetą i nie umie czytać ze zrozumieniem – to, że jesteśmy różni jest faktem naukowym, i w tej różnorodności tkwi właśnie piękno Ludzkości; a jeżeli nie jest analfabetą, musi być zwyczajnym złośliwym nienawistnikiem). Siedział w berberyjskim płaszczu na kamieniu w oazie na pustyni, grał na berberyjskim instrumencie, więc musiał być Berberem. Choć, tu trzeba zauważyć, płaszcz nie był niebieski.

Muzyk berberyjski

    Tak więc istnienie pośród Berberów zarówno bladych rudzielców jak i typowych negroidów dało asumpt do kilku teorii z kręgów, można by rzec, alternatywnych. Oto bowiem w dzisiejszym Meksyku odkryto bowiem kulturę Olmeków – najstarszą zaawansowaną cywilizację Mezoameryki – a wśród jej artefaktów olbrzymie głowy o – podobno – negroidalnych rysach twarzy. Zarówno meksykańscy Aztekowie, jak i andyjscy górale z Inkami na czele w swoich mitologiach mają postać jasnoskórego rudzielca (jedno z imion to Wirakocza), który przypłynął z Zachodu, nauczył miejscowych różnych fajnych sztuczek i odpłynął na Wschód (na przykład na Rapa Nui, Wyspę Wielkanocną). Niezrównany Thor Heyerdal udowodnił organoleptycznie, że i Atlantyk, i Pacyfik dało się pokonać na łodziach czy tratwach jeszcze przed Epoką Brązu (czyli w neolicie) – dodając do siebie te informacje, oraz szukając paraleli między cywilizacjami Starego i Nowego Świata wysnuto wniosek, że cywilizacje amerykańskie rozwinęły się dzięki pomocy ze strony... Wychodzi, że ze strony Amazygów. Berberów. Niebieskich Ludzi Pustyni.

Mapa piramid - jedna z paraleli między Nowym i Starym Światem - muzeum w Guimar
Prekolumbijska świątynia

    Nie no, choć moje wnioski są dużo bardziej logiczne nikt jakoś nie bierze pod uwagę Szeluhów jako Olmeków czy Wirakoczów. Obstawiają raczej Egipcjan, Sumerów czy innych Atlantów (nomen omen według Herodota jedno z plemion berberyjskich). Choć na pewno jakieś kontakty międzykontynentalne istniały przez tysiące lat, to jednak trudno uwierzyć, by starożytne cywilizacje były od siebie zależne w tak wielkim stopniu: podobieństwa między nimi to raczej efekt podobieństw między nami – skoro mamy takie same dłonie czy mózgi wpadamy na analogiczne pomysły na całym Świecie (chyba, że za wszystkim stoją Starożytni Astronauci albo inni cykliści).

Malowane berberyjskie drzwi
Dom Berbera

    Tak więc raczej to nie Berberowie odpowiadają za krwawe rytuały Majów czy Azteków, ale są ludem dość wiekowym, który w niekorzystnych warunkach Sahary przetrwał i nie poddał się romanizacji, arabizacji czy europeizacji. Dzisiaj, jak już wspominałem, kultura Szeluhów przeżywa pewien – może niewielki, ale jednak – renesans. Berberowie wychodzą ze swoim językiem czy pismem z cienia – gdzieniegdzie można zobaczyć ich narodowe flagi, czasem nazwy miejscowości zapisywane są nie tylko po arabsku czy łaciniką, ale także we własnym, berberyjskim alfabecie. Niedługo może staną się nawet prawdziwym narodem, w myśl nowoczesnych (dobra, pochodzących z XIX wieku, więc nie takich znów młodych) pojęć. Choć, oczywiście, może to być nie w smak arabskojęzycznej większości Marokańczyków.

Flaga i alfabet
Pałac władcy Marrakeszu, Berbera z pochodzenia

    Kiedy już jechałem – ostatni raz jak do tej pory – marokańskim autokarem na lotnisko w Agadirze (to lekka zmyłka – lotnisko leży w szczerej pustyni prawie 30 kilometrów od miasta; swoją drogą Agadir to pełen hoteli nowoczesny kurort, wszystko co fajne zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi w połowie XX wieku – ostały się tylko mury twierdzy na wzgórzu) miałem jeszcze jedną okazję, właściwie rzut oka, na Berberów. Oto bowiem za oknem pojawiły się typowe dla tej części Afryki zarośla z arganowca – są to niewielkie drzewa, sucholubne oczywiście, znane z tego, że często są miejscem wypasu kóz (oraz będące źródłem olejku arganowego). Znaczy: zwinne zwierzęta włażą na konary i bezczelnie objadają liście oraz owoce. To znany landszaft z Maroka. Tym razem między drzewami stało mnóstwo namiotów – zarówno tych tradycyjnych, skórzanych, jak i nowoczesnych – oraz środków transportu – jak wyżej: tradycyjnie ekologicznych i nowych. Straszne zbiegowisko, innymi słowy. Nie znając płynnie ani arabskiego, ani francuskiego – ani tym bardziej narzeczy berberyjskich – trochę czasu zajęło mi wyciągnięcie odpowiedzi na pytanie co to za impreza.
    - To doroczny zjazd koczowników z Pustyni – wyjaśnił mi (oczywiście, nie jednym zdaniem, sama rozmowa trwała dość długo, ale gesty i chrząknięcia dość trudno przenieść na papier) chudy i brodaty, jakżeby inaczej, Berber – Spotykają się tu całe rodziny, nieraz widzą się tylko raz do roku.

Zjazd Berberów pośród arganowców

    Podejrzewam, że takie zjazdy były też świetną okazją do załatwiania różnych geszeftów, sprzedaży wielbłądów albo zawierania małżeństw, niestety, nie zdążyłem o to zapytać – autobus zatrzymywał się już w środku niczego, więc pożegnałem się z przygodnym współpasażerem, naciągnąłem na głowę czapkę i ruszyłem w stronę agadirskiego lotniska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Peruwiańska Giza cz. 2: Święte Miasto

     Po stanowisku archeologicznym Caral nie można niestety poruszać się bez przewodnika. Możliwe, że dlatego, że jest to tak cenne miejsce...