Leżąca nieopodal Huacaypaty (to jest
głównego placu miasta) w Cuzco Qoricancha (w keczua: Złoty Dziedziniec), znana też jako
Coricancha (ach, ta ortografia języków andyjskich) była
najważniejszym kultowym miejscem całego inkaskiego Tahuantinsuyu,
Imperium Czterech Części. Kronikarze czasów konkwisty pozostawili
nam barwny opis miejsca, pełnego złota i przepychu. Według nich na
dziedzińcu świątyni (czy raczej zespołu świątyń) znajdowały
się odlane ze szczerego kruszcu (złoto, złoto, złoto) naturalnej
wielkości dary ziemi, Pachamamy, dzięki którym funkcjonowało
imperium: lamy, alpaki, świnki morskie, komosa, ziemniaki...
Kukurydza miała w tym towarzystwie status specjalny, ponieważ jej
kolby stworzono z dużo rzadszego i przez to cenniejszego srebra. W
części kompleksu poświęconej Inti, bogu-słońcu na uwagę
zasługiwał potężny złoty dysk, zresztą wszystkie ściany
Coricanchy wyłożone miały być płytami z tego kruszcu. W niszach
świątyni spoczywały zaś mumie byłych - a właściwie to wciąż
obecnych: mumifikacja niejako przedłużała życie w myśl
miejscowych wierzeń, niejako zapewniała życie wieczne na ziemi –
władców imperium. Mumiom tym przynoszono – na złotych półmiskach
oczywiście – co jakiś czas pokarm.
Niestety, ze wspaniałości
Coricanchy nie zachowało się nic. Złoto zrabowali konkwistadorzy
(choć wspaniały złoty dysk Inti zniknąć miał krótko przed
podbojem; według jednej z legend miano wynieść do z miasta
tajemnymi tunelami wiodącymi do Sacsayhuaman – lub tam go ukryć –
i wywieźć nad Titicacę, skąd Inti miał pochodzić, oraz zatopić
w głębinach jeziora; pewien trop wiedzie też nad Dunajec), mumie
zniknęły (możliwe, że za sprawą inkaskich kapłanów) lub
spalili je misjonarze jako obiekty bałbochwalczej czci, zaś sama
Coricancha na długie wieki zaginęła w pomroce dziejów.
Kompleks klasztoru dominikańskiego w Cuzco |
Pewne
było tylko, że na miejscu dawnego kompleksu swój przepiękny
barokowy klasztor (w myśl wspominanych przeze mnie zasad
wytłuszczonych w Libellus responsionum przez świętego Grzegorza I
Wielkiego) postawili andyjscy misjonarze – fratrzy z Zakonu
Kaznodziejskiego, Ordo Praedicatorum, szczególnie predystynowani do
takich działań. W krajach anglosaskich do tych zakonników
przylgnęło określenie Czarni Bracia, Blackfriars, z racji czarnej
kapy narzucanej w wypadku opuszczenia murów klasztornych na biały
habit, ale w Polsce zwykliśmy ich – od imienia założyciela, św.
Dominika Guzmana – zwać dominikanami. I pod takim też wezwaniem
był przyklasztorny kościół, wspaniały przykład andyjskiego
baroku mestizo, który wzniesiono na miejscu Coricanchy.
Wirydarz klasztoru w miejscu głównego placu Coricanchy |
Aż
nagle zdarzył się cud. No, choć może to za dużo powiedziane.
Cuzco i Święta Dolina leżą na obszarze tak zwanego pacyficznego
pierścienia ognia, więc zjawiska wulkaniczne i trzęsienia ziemi są
tu na porządku dziennym. I w roku 1950 ziemia się zatrzęsła,
naruszając mury barokowego klasztoru dominikanów. Spomiędzy
pęknięć i skruszeń wyłoniły się – całe i nie zniszczone –
cyklopowe kamienie ścian Coricanchy. Okazało się, że – oprócz
wyposażenia i drewnianych dachów – inkaska świątynia (czy też
będąc ścisłym kompleks świątyń) przetrwała w całości ukryta
w barokowych murach klasztoru. Konkwistadorzy nie byli w stanie
naruszyć struktury murów, a praktyczni bracia od św. Dominika po
prostu wykorzystali je jako podbudowę pod swój
konwent.
Coricancha |
Oczywiście, ruin i murów cyklopowych w Cuzco jest cała masa – jeden z pałaców Sapa Inki nabawił się kolonialnego dachu
i jest dziś rezydencją biskupa, szczątki innego oglądać można
vis-a-vis kościoła św. Dominika – ale Coricancha to Corichancha:
to centrum duchowe całego Tahuantinsuyu.
Mury Pałacu Biskupiego w Cuzco |
To stąd wyruszały
inkaskie procesje niosące mumie władców na główny plac Imperium
Huacaypata (dzisiejsza Plaza de Armes leżąca na jego
miejscu jest odrobinę mniejsza) gdzie odbywały się wszystkie
uroczystości państwowo-religijne. Zresztą także po konkwiście
najważniejsze wydarzenia historyczne miały tutaj miejsce, jak
chociażby rozerwanie końmi potomka panującej dynastii Jose
Gabriela Condorcanqui, znanego jako Tupac Amaru II. Indiańskie
zamieszki sprawiły, że hiszpański wicekról w końcu przeniósł
się do Limy, która jest dla Cuzco tym, czym Warszawa dla Krakowa
(m.in. jest tam mniejszy smog).
Plaza de Armas w Cuzco |
Mnie udało się wejść do
Coricanchy (nie jest to jakieś trudne – ot, kupuje się bilet)
wieczorem, w czasie dość krótkiego na tych szerokościach
geograficznych zmierzchu. Prekolumbijskie mury faktycznie robią
wrażenie – olbrzymie kamienie łączone bez zaprawy są tu bardzo
dokładnie do siebie dopasowane – i faktycznie trudno by było
wetknąć coś pomiędzy, choćby kartkę papieru. Ale przecież było
to centrum religijne olbrzymiego imperium, musiało być zrobione
elegancko i trwale (wszak to krużganki klasztoru i barokowe
nadbudówki nie ostały się trzęsieniu ziemi, cyklopowe mury
stoją), więc doskonałość wykonania nie może dziwić. Do tego
pewnie sami władcy nadzorowali wznoszenie konstrukcji – wszak
miało być to miejsce ich ziemskiego pobytu po śmierci, najlepiej
na zawsze. Co jak wiemy – podobnie jak w przypadku egipskich
faraonów – nie udało się.
Dawne świątynie |
Same – gołe dziś – ściany,
oświetlane lekkim tylko światłem lamp robiły naprawdę mistyczne
wrażenie. Można sobie wyobrażać tylko jak wyglądały obłożone
złotem, w którym odbijał się drżący czerwony płomień pochodni
niesionej przez miejscowego kapłana. Wrażenie musiało – i takie
zapewne być miało – być nieziemskie. Kopia jednej z owych
złotych płyt – wedle kronikarza który ją odwzorował (nie był
on niestety artystą-plastykiem) najważniejszej, przedstawiającej w
pigułce inkaską kosmogonię/mitologię/pogląd na wszechświat –
dziś z powrotem wisi na ścianach kompleksu świątyń, choć moim
zdaniem w niewielkiej tylko mierze oddaje przepych i bogactwo dawnej
Coricanchy.
Złota płyta z Coricanchy |
A samo miejsce, zachowane i odkryte przypadkiem,
uświęcone wiarą wielu pokoleń Indian, do dziś jest przecież
miejscem kultu. Niedaleko złotej patery Inków, w ciemnej, barokowej
kaplicy wisi kopia cudownego obrazu Czarnej Madonny. Naszego,
Jasnogórskiego. Ot, taka koneksja polsko-inkaska, możliwe przecież,
że nie jedyna.
Kościół dominikański i Coricancha |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz