Tłumacz

31 października 2022

Tajemnice Tiwanaku cz. 2

    Cóż, w porównaniu z Tiwanaku pobliskie Puma Punku zachowane jest dużo słabiej – właściwie jest to grupa megalitów ułożona w dość losowej kolejności.
Puma Punku współcześnie
    Archeolodzy twierdzą, że w oryginale Puma Punku wznosiło się na schodkowej platformie (coś jak Akapana) stworzonej z trzech poziomów. Cały kompleks zaś miał przypominać pałace Majów – czyli być budowlą pełną niewielkich, wąskich pomieszczeń. Majańskich budowli jeszcze nie widziałem, ale opis taki całkiem przypomina minojskie pałace na odległej Krecie (spokojnie, na łączenie Minosa z Andami teoretycy Starożytnej Astronautyki jeszcze nie wpadli – prawdopodobnie). W końcu kreteńskie pałace też były na niejakich megalitycznych platformach wznoszone.
Megalityczne podstawy pałacu w Knossos
Model pałacu Minosa
    Niemniej – jeśli Tiwanaku rozczarowuje (zwyczajnego turystę, nie teoretyka, dyfuzjonistę czy resztę bandy), to Puma Punku całkowicie zbija z pantałyku (oraz wywołuje radosne wycie wyżej wymienionych). Ot, narzucane kamulce.
    Z tym, że kształt i wykonanie owych kamulców urzekają także mnie.
    Elegancko wyszlifowane, z olbrzymią precyzją i finezją – jedyna możliwość, to, że te 12 tysięcy lat temu dysponujący pozaziemską technologią budowniczowie Tiwanaku obrobili te kamienie i przynieśli je – ważą bowiem po kilka ton – z odległego kamieniołomu. Skąd jednak pomysł na kształt? Oto okazało się, że kamienie te można ze sobą łączyć niczym klocki lego – tak są dopasowane, że spokojnie można z nich coś ułożyć. Oczywiście, żeby wsunąć jeden kamień w drugi należy mieć ową pozaziemską technologię, to jasne.
Tajemnicze H-kształtne megality
    Przerywając na chwilę wywód o pozaziemskiej technologii – kamienie te łączono ze sobą - uwaga – metalowymi klamrami. Jak to, ktoś zapyta: metalurgia w prekolumbijskiej Ameryce? To na pewno sprawka kosmitów. Otóż – nie. Kultury prekolumbijskie powoli wychodziły z Epoki Kamienia. Potrafiły już obrabiać ten najbardziej kowalny z metali, czyli złoto. Używano także wytapianych z rud srebra i miedzi – i z miedzi właśnie były tworzone owe klamry. Ba, w Mezoameryce pojawił się już nawet najważniejszy stop w dziejach Ludzkości, brąz (wynalazcami byl prawdopodobnie lud Mixtektów) – i kwestią czasu było pewnie aż największa miejscowa potęga, Mexikanie zwani Aztekami ukradną technologię swoim sąsiadom. Fakt, że Epoka Brązu w Ameryce spóźniona była w stosunku do Starego Świata o kilka tysięcy lat mocno uderza w dyfuzjonistów oraz zwolenników teorii Starożytnej Astronautyki. Zresztą znaków zapytania jest więcej – na przykład dlaczego kukurydzę uprawiano tylko w Nowym Świecie, a pszenicę w Starym? Przecież spokojnie można by się wymieniać plonami (dobra, w Pompejach jest rysunek amerykańskiego ananasa, ale może to być tylko wytwór fantazji malarza)?
Cyklopowa ściana w Tiwanaku
    Wracając do pozaziemskiej technologii: faktycznie, wycięcie i oszlifowanie bloków twardego kamienia w tak finezyjne i dokładne kształty te kilkaset (czy nawet kilka tysięcy) lat temu świadczyć musi o wielkim kunszcie budowniczych. Ja osobiście nie wiem w jaki sposób je stworzono, ale nie szukam wyjaśnienia między gwiazdami. Natomiast co do samej formy – do czego służyły owe H-kształtne kamienie?
    Tak zwani poszukiwacze prawdy odrzucają możliwość, że wyrzeźbiono je w ten sposób, żeby było ładnie. Widzą w nich a to kompozyty do budowy olbrzymich wrót do kosmodromu, a to kamienną wyrzutnię, a to rampę ułatwiającą start statkom kosmicznym. Teorii jest wiele, warto sobie poszukać na własną rękę w Internetach – tylko ostrzegam, niektórych zobaczonych nie da się już odzobaczyć.
    I jeszcze jedno: na wszystkich filmach – naukowych, pseudonaukowych, nienaukowych – kamienie z Puma Punku sprawiają wrażenie totalnie olbrzymich – potężnych niczym Brama Słońca. Widząc je człowiek faktycznie się zastanawia jakim nakładem sił je przycięto i przetransportowano te kilkadziesiąt kilometrów z pobliskich Andów. Gdy tymczasem...
Autor i tajemnice Puma Punku (foto J. Repetto)
    Tak. Tajemnicze konstrukcje z Puma Punku owszem, ważą kilka ton, ale w rzeczywistości są dużo mniejsze niż w wyobraźni. W oryginale powierzchnia do wycyklinowania znacząco maleje, ślady erozji sprawiają, że skała nie wydaje się już tak niezniszczalna jak twierdzą niektórzy, niemal niemożliwa do rozłupania. A co do transportu – owszem, nie stosowano koła (wynaleziono, ale z braku zwierząt pociągowych zarzucono tą koncepcję), ale sanie i płozy zaprzężone w żony już jak najbardziej. Czyli przy odpowiednio długim czasie kamienie przywieźć można było bez pozaziemskich technologii, podobnie jak miało to miejsce na Wyspie Wielkanocnej czy w Stonehenge.
    Ułożyć je – no tu mogło być trudno, choć nie jest to niemożliwe. Niesamowity Thor Heyerdal nakłonił tubylców na Wyspie Wielkanocnej do postawienia jednego z leżących moai – kilka osób mając odpowiednią wiedzę poradziło sobie z tym w jeden dzień. Dużo trudniej moim zdaniem było ułożyć kamienie w innej prekolumbijskiej atrakcji Ameryki Południowej, w kuzkańskim Sacsayhuaman – o czym, ponieważ kończę tym wpisem wyprawę do Tiwanaku, za chwilę.
Sacsayhuaman
    A co do układania kamieni – dlaczego elementy Puma Punku leżą jak bądź? Oto, wedle części teoretyków Starożytnych Kosmitów, kiedy Obcy czy inni Atlanci ewakuowali się z Tiwanaku rozebrali swoje konstrukcje by ich przeciwnicy (albo Ludzie) nie mogli z nich korzystać (i dziś poszukiwacze prawdy mają przed sobą ogromne puzzle 3D). Inni twierdzą, że kamulce rozrzucił potop. Jak było naprawdę nie wiemy do dzisiaj.
Tajemnicza twarz z Tiwanaku

28 października 2022

Tajemnice Tiwanaku cz. 1

    Arthur Posnansky urodził się co prawda w Wiedniu, lecz z pochodzenia był Polakiem. Następnie został oficerem marynarki Austro-Węgier, ale miast robić karierę w cesarsko-królewskiej służbie wyjechał do Ameryki Południowej, a konkretniej do Boliwii, w której to zainteresował się leżącymi niedaleko La Paz tajemniczymi ruinami (po drodze zdobył uznanie na wojnie jako kapitan boliwijskiej floty). Była to chyba najwyższa pora, ponieważ darmowy kamieniołom sprzed kilkuset lat był właśnie wykorzystywany nie tylko przez mieszkańców Tiahuanaco, ale i przez budowniczych boliwijskiej kolei.
    Pech chciał, że Posnansky oszacował wiek antycznych budowli na 12 000 lat – i ta data do dziś rozpala serca i umysły różnego rodzaju poszukiwaczy tajemnic i zwolenników teorii Starożytnych Astronautów. Potem badacz zweryfikował swoje szacunki (wspominałem, że nie da się określić kiedy dany kamień został obrobiony, równie trudno jest stwierdzić kiedy znalazł się na danym miejscu) twierdząc, że miejscowa kultura rozwijała się pomiędzy 1500 rokiem przed Chrystusem a 1200 naszej ery, kiedy to tajemniczo zanikła. I właściwie do dziś są to obowiązujące daty, przyjmuje się też, że kompleks Tiwanaku powstał pod koniec tego okresu (600-1100), kiedy miejscowi wraz z peruwiańskim Wari (Huari) stworzyli trzęsące okolicą coś na kształt imperium. Ta wiedza jednak jakoś nie przebiła się do wiadomości miłośników teorii spiskowych.

Najbardziej znany element Tiwanaku

    Samo Tiwanaku – oglądane na zdjęciach czy w programach telewizyjnych – robi większe wrażenie niż na żywo.
    - Tfu!-łanako! - zza kadru wrzanął Jose, którego syndrom paryski na tym ponurym Altiplano dotknął mocniej niż mnie – Jak takie coś wpisali na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO?
    Weźmy Bramę Słońca – konstrukt z bloków andezytu w kształcie drzwi, ozdobiony tajemniczym reliefem przedstawiającym według archeologów boga-dawcę umiejętności Viracochę i składających mu hołd kapłanów w strojach kondora, względnie pomniejsze andyjskie bóstwa (zwolennicy teorii Starożytnych Astronautów widzą tu... Starożytnych Astronautów). Wydaje się potężna – i taką zapamiętałem z kopii stojącej w podpoznańskim Puszczykowie,
Tymczasem jest to...
    - Toć to zwykła Furtka Słońca! Przebiegając przez nią bez pochylenia głowy jak nic przydzwoniłbym we framugę!

Prawdziwe rozmiary Bramy Słońca (foto J. Repetto)

    Rzeczywiście – na żywo rozmiar rozczarowuje. Trudno też doszukiwać się astronomicznych konotacji obiektu – jako, że miejsce jego ustawienia to czysto teoretyczne przypuszczenia archeologiczne (takie nowoczesne badania prowadzone są od 1955 roku, ponad pół wieku po odkryciach Posnansky'ego), ale twórcom teorii spiskowych wcale to nie przeszkadza. Sama platforma Kalasasaya obmurowana jest olbrzymimi głazami, gładko wyszlifowanymi i ściśle do siebie dopasowanymi, tak, że nie da się między nie włożyć nawet ostrza noża – tak przynajmniej głosi legenda. Dawni mieszkańcy tych ziem, te 12 tysięcy lat temu, na pewno nie mieli technologii umożliwiającej wygładzenie i przycięcie kamieni. Ktoś musiał im pomagać, ktoś dysponujący odpowiednią – kosmiczną – technologią.

Kalasasaya
Cyklopowe mury Kalasasyi

    Cóż, jeśli popatrzy się na powyższe zdjęcie argumenty teoretyków Starożytnej Kosmonautyki trochę jakby zblakną. Owszem, są w Ameryce Południowej miejsca, gdzie budowniczowie faktycznie się przyłożyli tworząc mury cyklopowe łączące się na styk, ale gros tych konstrukcji to zwyczajnie dopasowane kamienie – pomiędzy które można spokojnie wsunąć nie tylko ostrze noża, ale czasem i całą dłoń.

Słynne mury Sacsayhuaman

    A szlifowanie kamieni? Jak się ma czas i pracowników naprawdę sporo rzeczy można wycyklinować.
    Albo piramida Akapana. Już wspominałem, że przypomina raczej schodkową platformę usypaną z ziemi, ale większość piramid (poza tymi z doliny Nilu) tak właśnie wyglądała. Oczywiście jako, że została dość silnie zerodowana w oryginale była nieco wyższa – idealna platforma lądowiskowa dla międzygwiezdnych pojazdów Obcych, a nie na przykład miejsce kultu. Straszna szkoda, że Ludzie tak rzadko stosują w życiu zasadę brzytwy Ockhama...

Piramida Akapana
Piramidy na Świecie

    Wielką furorę wśród wszelkiej maści dyfuzjonistów (zwolennicy teorii, że w Starożytności Ludzkość swobodnie poruszała się po całej kuli ziemskiej przekazując sobie odkrycia i wynalazki – kontakty owszem, były możliwe, ale na niewielką skalę, poza tym paralele między Cywilizacjami można dużo łatwiej wyjaśnić podobnym sposobem myślenia u każdego Człowieka oraz takimż przeciwstawnym kciukiem; no chyba, że wiedzę roznosili czczeni jak bogowie Ufoludkowie) robi tak zwana podziemna świątynia – to tak, w ścianie której znajdują się rzeźby ludzkich głów.

Podziemna Świątynia

    Wedle niektórych przedstawiają wszystkie znane na Ziemi rasy, także te, których w Ameryce nie było (Indianie należą do odmiany żółtej człowieka). Ba, niektórzy dopatrują się tam nawet twarzy Kosmitów czy innych Reptilian, traktując to za dowód, że 12 tysięcy lat temu Ziemię zamieszkiwali nie tylko Ludzie.

Różnorakie głowy

    Poziom erozji rzeźb – oraz ich nieco toporne wykonanie – sprawia, że naprawdę można dopatrzeć się w nich wszystkiego.

Głowa

    Niewielu tych tak zwanych poszukiwaczy prawdy zwraca uwagę na bardzo zagadkowe Putuni – gdzie wewnątrz świątyni znajduje się model świątyni – po prostu nie wygląda to imponująco (wspominałem o tym przy okazji Świątyni Skrzyżowanych Dłoni w Huanuco).

Model świątyni w świątyni

    Co innego Puma Punku – tam hałastra ta ciągnie całymi stadami.

24 października 2022

Tiwanaku cz. 2

    Nieopodal wioski Tiahuanaco znajdują się tajemnicze ruiny Tiwanaku – ale to już wiecie.
    To, czego – być może jeszcze nie wiecie – to to, co składa się na ten cały kompleks archeologiczny. Otóż jest to kilka świątyń (albo to, co za świątynię uznają archeolodzy), kultowa platforma Kalasasaya z legendarną Bramą Słońca oraz piramida Akapana.
Wejście na platformę Kalasasaya
    - Prawdziwa piramida? - ucieszył się Jose, jednak jego radość nie trwała długo.
    No bo po prawdzie – mimo, że zbudowana głównie z ziemi (oraz suszonej cegły; kamienia nie było za dużo – taka konstrukcja pozbawiona opieki aż prosi się o erozję) Akapana w oryginale musiała być dużo wyższa – piramida bardziej przypominała wzniesioną platformę widokową (faktycznie, widać zeń było Jezioro Titicaca) niż typową schodkową piramidę (o ostrosłupowych nawet nie wspominam). W rzeczy samej, była mniej imponująca niż – prawdopodobnie nowożytne – konstrukcje z Teneryfy (ale poszukiwaczom Atlantydy zapewne to nie przeszkadza).
Panorama Akapany
    Według archeologów na szczycie piramidy dokonywano czynności rytualnych, a możliwe, że stała tam też jakaś świątynia, co jest charakterystyczne dla schodkowych piramid Mezoameryki i mezopotamskich zikkuratów. Możliwe też, że był to także punkt obserwacyjny – choć zamiast wroga można było wypatrywać ruchów ciał niebieskich (a zwolennicy starożytnych kosmitów mają jeszcze inne pomysły).
Akapana z bliska
    Pośród obiektów uznanych za świątynie najsłynniejsza jest tzw. Świątynia podziemna, której ściany, niczym sufit wawelskiej Sali Senatorskiej ozdobiony jest rzeźbionymi w kamieniu głowami. Twarze są w dużej mierze dość topornie wykonane, więc pewnie podobieństwo do osób istniejących realnie od początku nie było wielkie – do tego wieloletnia erozja dokonała dzieła zniszczenia i większość facjat jest całkowicie nieczytelna.
Świątynia z wizerunkami głów
    Za Akapamą znajdują się jeszcze jedne ruiny niewielkiego obiektu – i ta świątynia, jeżeli można tak powiedzieć, wzbudziła moje autentyczne zainteresowanie. Oto centralnym punktem obiektu jest rzeźba przedstawiająca w pomniejszeniu całą tą budowlę. Taka prekolumbijska incepcja, jak powiedzieli by nowocześniacy, lub budynek-matrioszka, jak powiedziałbym ja.
Model świątyni w świątyni
    Natomiast najważniejszym obiektem całego kompleksu jest Kalasasaya – obmurowana cyklopowymi (i równo przyciętymi) kamieniami platforma na której stoi słynna Brama Słońca oraz dwa olbrzymie (przy Pachamamie to właściwie malutkie, ale jak na Amerykę Południową to spore – koło dwóch metrów) posągi.
    Słynniejszy – i większy – jest Monolit Ponce'a, drugi z kolei jest dwubarwny i przypomina słynne batmanowskie dwie twarze.
Monolit Ponce'a
    Pozostaje jeszcze owa Brama Słońca. Fascynująca budowla, której zdjęcia czy obrazki spotykałem od małego we wszystkich książkach o Ameryce Prekolumbijskiej. Zresztą nie tylko ja – Jose, mający przecież prekolumbijskie korzenie, słynną postać z reliefu Bramy Słońca, prawdopodobnie Viracochę (biały brodaty bóg, dawca umiejętności – według Inków urodził się na nieodległej Wyspie Słońca na Jeziorze Titicaca; według innych mitów przybył zza morza – podobnie jak Pachamama był bóstwem panandyjskim, co wyjaśnia w pewnym stopniu przypisywanie wizerunku z prawdopodobnie preinkaskiej Bramy Słońca jego osobie) nawet sobie wytatuował na ramieniu. Pierwszy raz na żywo Bramę – czy też jej wierną kopię – widziałem w podpoznańskim muzeum niesamowitego Arkadego Fiedlera w Puszczykowie: wtedy wydawała mi się olbrzymia. Albo kopia była większa, albo ja od tego czasu urosłem – bo oryginał nie wydawał się już tak imponujący (o czym w następnym wpisie).
    W każdym razie kultowa platforma Kalasasaya ozdobiona była kilkunastoma ofiarnymi ołtarzami, dwoma antropomorficznymi obeliskami oraz właśnie wykutą z jednego kawałka kamienia Bramą Słońca. Ot, centrum religijne Imperium Tiwanaku sprzed 1200 lat.
Brama Słońca
    A przynajmniej tak twierdzą obecnie archeolodzy. Warto pamiętać, że początkowe szacunki pierwszego badacza ruin Arthura Posnansky'ego (nazwisko nieprzypadkowo brzmi miło dla polskiego ucha) mówiły o 12 tysiącach lat BP – tej wersji do dziś trzymają się teoretycy Starożytnej Astronautyki. Posnansky później wycofał się z tych optymistycznych prognoz, jednak nadal dawał Tiwanaku kilka tysięcy lat. Problem z szacowaniem wieku kamiennych konstrukcji jest następujący – nie da się określić wieku ich stworzenia. Możemy zbadać ile miliardów lat temu powstała dana skała, ale kiedy ją obrobiono i ustawiono już nie. Szacując wiek konstrukcji nauka opiera się na datowaniu przedmiotów znajdowanych w okolicy budowli – co czasem może być mylące. Niemniej nie mamy lepszych sposobów.
Tajemnicze monolity z Puma Punku
    A, jeszcze jedno. Układ przestrzenny platformy Kalasasaya jest współczesny – to rekonstrukcja, licentia poetica archeologów. Brama Słońca oryginalnie raczej nie stała tam, gdzie wznosi się dziś, więc szukanie jakichś astronomicznych konotacji, linii ley czy innych takich totalnie mija się z celem (podobnie sprawa ma się z opisywanymi na blogu kręgami z Odr – tam też kamienie archeolodzy ustawili w innych miejscach niż oryginalnie, ale nie przeszkodziło to entuzjastom stworzyć na ich podstawie dokładnej mapy nieba). Co zaś się tyczy różnych teorii dotyczących Tiwanaku – i pewnych zaskakujących faktów postanowiłem zrobić tak, jak z Machu Picchu czyli z Patallaqtą – poświęcić im osobny wpis.

21 października 2022

Tiwanaku cz. 1

    Tak więc ruszyliśmy z La Paz w kierunku niewielkiej wioski skrywającej ruiny słynnego na cały Świat stanowiska archeologicznego Tiwanaku (wpisanego, a jakże, na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO). Podróż odbywała się – jest to właściwie taki topos, obecny w większości opisów krótkodystansowych (poniżej jednej doby) tras po Dzikich Krajach – rozklekotanym busikiem po prostej, choć nieco dziurawej, asfaltowej drodze. Altiplano to olbrzymi płaskowyż, więc zdezelowany silnik samochodu nie męczył się przesadnie, choć oczywiście skłamałbym, że nie było go słychać. Wraz z nami podróżowało jeszcze kilkoro Gringos – turystów – oraz miejscowi Indianie, w dużej mierze Ajmarowie, zasiedlający ten region co najmniej od dwóch tysięcy lat.
Kościół w centrum Tiahuanaco
    Cel naszej wyprawy był związany właśnie z Ajmarami – według części archeologów Tiwanaku było stolicą i głównym ośrodkiem kultowym ajmarskiego imperium (zwanego, hm, Tiwanaku) które kwitło tutaj w drugiej połowie pierwszego tysiąclecia naszej ery. Specjalnie tak zagmatwałem. Chodzi o lata 800-900 po Chrystusie, gdzie Tiwanaku wraz z leżącym w dzisiejszym Peru Wari tworzyło duet najpotężniejszych państw w tej części Świata. Po upadku Tiwanaku na te ziemie przyszli Inkowie (mocno skracam – przybyli kilkaset lat później) i nazwali miejsce Tiahuanaco (wymawia się właściwie tak samo), choć oczywiście dawne sanktuarium pokryła mgła zapomnienia. Po konkwiście na ruinach – i przy pomocy ich fragmentów – wyrosła tutaj niewielka wioska (jej istnienie odrobinę przeszkadza archeologom: spora część ruin zdaje się być pod współczesną zabudową). Dlatego, żeby uniknąć nieporozumień na współczesną wioskę będę mówił po inkasku, w keczua, Tiahuanaco, a do antycznych ajmarskich ruin użyję określenia Tiwanaku.
    - Chyba Tfu-łanaku! - obruszył się Jose z którym razem zwiedzaliśmy stanowisko archeologiczne; Jose był delikatnie ujmując rozczarowany Tiwanaku mimo wcześniejszej nim fascynacji, ot, syndrom paryski w realiach Ameryki Południowej, ale o tym za jakiś czas.
Brama Słońca - obiekt dawnych westchnień Jose
    W każdym razie Tiahuanaco to niewielka wioska zbudowana w dużej mierze z obrobionych kamieni dawnej stolicy Ajmarów (jeśli można tak powiedzieć). Nie był to oczywiście ze strony Hiszpanów żaden wandalizm, a przykład recyklingu. W całej Europie spotykamy budowle wzniesione z użyciem wcześniej wykonanych elementów budowlanych (przykład naszych najstarszych kopców kujawskichkamienne obramowania grobowców Prusacy wykorzystali jako materiał do budowy drogi). Ot, przez wieki budowniczy był tylko czymś na kształt przestawiającego piece zduna.
Kujawski grobowiec pozbawiony megalitycznego obmurowania
    Tuż za wioską rozciągają się dwa stanowiska archeologiczne: to najbardziej rozreklamowane, Tiwanaku, oraz Puma Punku. Może szerszemu audytorium mniej znane, ale u zwolenników teorii Starożytnych Kosmonautów wywołujące ciarki, dreszcze i ucieszne podskoki rodem z tańca świętego Wita.
Puma Punku w pełnej krasie
    Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że Puma Punku (z keczua będzie to bodajże Brama Pumy) sprawia dużo mniejsze wrażenie niż Tiwanaku. Jest też dużo bardziej zniszczone. Najbardziej charakterystycznymi zabytkami stanowiska są olbrzymie głazy, równo wycięte w kształty przypominające literę H. Ich przeznaczenie oraz powód dokładnego dopasowania ich do siebie jest całkowicie nieznany – choć teorii nie brakuje. Podobnie jak pierwotny kształt Puma Punku. Archeolodzy skłaniają się ku wersji, że był to pałac (albo świątynia), aczkolwiek przedstawiona na miejscu rekonstrukcja nijak ma się do tego, co widać gołym okiem. Można powiedzieć, że jest to licentia poetica naukowców – zwłaszcza, że prawdopodobnie kamienie Puma Punku wielokrotnie były przesuwane z miejsca na miejsce.
Tajemnicze megality z Puma Punku
    Stanowisko Tiwanaku jest dużo obszerniejsze, dużo lepiej zachowane i dużo bardziej (choć też bez przesady) imponujące. Do tego znajduje się tam też muzeum, zawierające wspaniałe skarby – pomijam tu oczywiście ajmarską mumię czy jedną z tajemniczych długich czaszek (powstają w wyniku deformacji kości głowy u niemowlaków i dzieci; dość to okrutne dla naszego kręgu kulturowego, ale w Starożytności częsta praktyka na kilku kontynentach; zwolennicy teorii Starożytnych Kosmitów twierdzą, że robiono tak by upodobnić się do mających długie czaszki przybyszów z obcych planet dysponujących nieziemską wiedzą i technologią; ja twierdzę, że robiono tak by się wyróżniać, w końcu dziś też ludzie się okaleczają by wyglądać inaczej).
Mumia ajmarska
Zdeformowana czaszka
    Prawdziwym skarbem muzeum jest coś, co nazywamy dziś rzeźbą Pachamamy. Prawdopodobnie przedstawia właśnie tą panandyjską boginię-ziemię (jakiś czas temu trochę o niej było na blogu) i jest największą znaną prekolumbijską statuą. Ma jakieś siedem metrów i góruje nad zwiedzającymi w specjalnie do tego celu przygotowanym pomieszczeniu.
Olbrzymi posąg Pachamamy
    Rzeźbę tą znaleziono przeszukując ruiny Tiwanaku – niestety nikt nie zanotował gdzie dokładnie (o ile to było miejsce gdzie pierwotnie stała) – i wywieziono do La Paz. Tam posąg spędził kilkadziesiąt lat w oparach toksycznego powietrza, aż w końcu podjęto decyzję by z powrotem odstawić Pachamamę (jeśli to rzeczywiście ona) na stanowisko archeologiczne skąd pochodziła. A że nie wiadomo było gdzie ją odłożyć – wstawiono (czym zabezpieczono przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi) do największej i specjalnie do tego przygotowanej sali muzeum.
    Samo zaś stanowisko Tiwanaku... będzie w drugiej części wpisu.
Tiwanaku

17 października 2022

Sucre

    No to krótki, niezobowiązujący wpis o konstytucyjnej stolicy Boliwii – tak, by w drodze do legendarnego Tiwanaku zakończyć (na tą chwilę oczywiście) opowieści z tego biednego andyjskiego kraju.
Panorama Sucre
    Do Sucre, konstytucyjnej stolicy państwa, dostaliśmy się samolotem z La Paz (stolicy faktycznej) przez Cochabambę (zwaną stolicą kulinarną) – latanie samolotem po Andach naprawdę ma sens. Loty lokalne są relatywnie tanie – i choć droższe od połączeń autokarowych to zdecydowanie szybsze i bezpieczniejsze. W Boliwii na przykład układ łańcuchów górskich sprawia, że podróż z La Paz do Sucre ciągnęła by się w nieskończoność. Owszem, można ominąć część gór jadąc Altiplano – jak nazwa wskazuje jest to równina – ale przez to jest jeszcze dalej. Tak, że samolot to najoptymalniejsze rozwiązanie.
Altiplano
    Co do bezpieczeństwa – może i samoloty się rozbijają, ale autobusy w Peru dużo częściej spadają w andyjskie przepaści. Poza tym na aeroplan, nawet pełen Białasów, nikt nie napadnie – a na turystyczny autokar już owszem, mogą znaleźć się śmiałkowie chcący poprawić swój los (słyszałem o takich przypadkach w Peru – Boliwia, choć dużo biedniejsza, jest dla turysty bezpieczniejsza – o czym zapewniali znajomi Peruwiańczycy, i co chyba dało się odczuć). Pecha musi mieć ktoś, kto boi się lotu, i zamiast kilku godzin w powietrzu wybierze – nieraz kilkadziesiąt w samochodzie.
    Ale dość o podróżowaniu w tym wpisie, pora zająć się Sucre – zwanym też Miastem o Czterech Nazwach.
Starówka
    Przed konkwistą osada leżąca w tym miejscu zwała się Charas – miejscowi Indianie zaś rywalizowali (to znaczy opierali się wchłonięciu) z inkaskim Tahuantinsuyu. Konkwistadorzy założyli tu miasto które nazwali Chuquisaca, co było mianem mało hiszpańskim, więc zmieniono je na Srebrne Miasto Nowe Toledo, Ciudad de la Plata de la Nueva Toledo – w skrócie La Plata. Nazwa dziwna, ale zrozumiała, jeśli się weźmie pod uwagę, że Nowe Toledo wyrosło na jednym z najważniejszych szlaków olbrzymiego imperium Habsburgów. Z nieodległego Potosi, miejsca występowania jednych z najbogatszych pokładów szlachetnych kruszców na Świecie tędy transportowano srebro na wybrzeże Atlantyku – a stamtąd do stolicy Imperium, Madrytu.
Cerro Rico w Potosi
    Tak, to to srebro spowodowało wielką deflację i załamanie się zachodnioeuropejskiej gospodarki połączone z upadkiem habsburskiej Hiszpanii (trwającym aż do czasów caudillo, generała Franco).
Pałac Królewski w Madrycie
    Ostatnią jak do tej pory nazwą miasta jest Sucre – na cześć pierwszego prezydenta Boliwii, generała Jose Antonio de Sucre, bohatera walk narodowowyzwoleńczych.
Kolonialne domki
    Wracając do srebra – dzięki położeniu na szlaku handlowym miasto bogaciło się, a centrum (docenione przez UNESCO wpisem na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości) ozdobiły przepiękne barokowe budowle – będące syntezą europejskich kontrreformacyjnych trendów w sztuce z umiejętnościami i estetyką miejscowych, często indiańskiego pochodzenia, artystów (barok andyjski, mestizo). Przetrwały one między innymi dlatego, że potem okres prosperity w Imperium Hiszpańskim się skończył, a tam, gdzie zapanuje bieda tam nie stawia się nowych budowli tylko dba o stare.
Andyjski barok
    Dziś Sucre jest spokojnym, prawie 400-tysięcznym miastem odwiedzanym przez turystów dużo rzadziej niż zatłoczone i zaśmiecone La Paz – a szkoda, bo moim zdaniem starówka sukrzańska jest dużo ładniejsza od tej pazańskiej. Można na przykład spotkać na niej duże górskie kolibry (Sucre leży na podobnej wysokości co Machu Picchu, jakieś 2700 m n.p.m., jest więc przyjaźniejsze dla Białego; obszar dżungli górskiej, selva alta) – co stanowi dodatkową atrakcję – oraz dziesiątki psów wylegujących się na ulicach. Nikt nie zwraca tu na nie najmniejszej nawet uwagi – ani one na nikogo, co dla osób z kynofobią ma spore znaczenie.
    A żeby jednak nie tworzyć wpisu całkowicie turystycznego, to mała opowiastka właśnie z Sucre. Otóż zaskoczyła nas tu całkiem pokaźna andyjska ulewa. Burza właściwie. A jak burza w Dzikich Krajach – to wiadomo: brak prądu.
Ulewa w Andach
    Podobnie jak i u nas za czasów sowieckiej okupacji sieci energetyczne nie są tu najlepszej jakości, więc każde przeciążenie czy sytuacja awaryjna powoduje wyłączenie prądu. A jako, że jesteśmy w tropikach noc trwa tutaj około 12 godzin (zachód słońca zaś jest króciutki). Co więc zrobić, żeby w hotelu czy hostelu nie siedzieć po ciemku? Ano, potrzebne są dwie rzeczy: pierwsza to wielokrotnie przeze mnie wspominana latarka (najlepiej naładowana albo z pełnymi bateriami – inaczej zdaje się psu na budę), absolutnie konieczna w wyposażeniu każdego podróżnika. Drugim elementem jest coś, co sprawi, że snop latarczanego światła zamieni się w prawdziwą lampę: butelka z wodą. Nakierowanie latarki na butlę sprawia, że światło rozprasza się i oświetla całe pomieszczenie. Ot, taka rada – zwłaszcza dla kogoś bojącego się ciemności.
    
I to tyle o Sucre, miasta naprawdę wartego odwiedzin – teraz wracamy w okolice La Paz, do z dawna zapowiadanego Tiwanaku.
Tiwanaku

14 października 2022

Dni Morza

    Jedną z atrakcji La Paz są gondolowe kolejki górskie, spełniające w tym zatłoczonym mieście funkcję tramwajów czy – z dużą dozą fantazji to stwierdzam – metra. Linii jest kilka, łączą newralgiczne punkty miasta oraz umożliwiają dojazd do położonego nieopodal (a właściwie nad La Paz) El Alto. Zamiast numerów nazwane są kolorami – a jedna z najciekawszych wabi się "azul" – czyli po prostu niebieska (albo granatowa, jeśli miałbym się kierować kolorami wagoników; na linii zielonej jeżdżą zielone, na czerwonej czerwone).
Linia azul kolejki w La Paz
    Linia ta, Azul, ma też pseudonim "morska". Boliwia, choć pozbawiona dostępu do Pacyfiku mocno zań tęskni – i jakiś czas temu faktycznie była państwem nadmorskim. Niestety pech sprawił, że pacyficzne wybrzeże Ameryki Południowej przez setki tysięcy lat – jak nie lepiej – było domem dla miliardów ptaków. A te produkowały tony guana, które w XIX wieku zyskało sławę jako substrat do produkcji niezwykle potrzebnej wtedy saletry. Kto miał guano mógł czuć się bogaty.
Produkcja guano na wybrzeżu pacyficznym
    Boliwia też chciała. Sęk w tym, że bardziej chciało leżące po sąsiedzku Chile. Wybuchła więc Wojna o Pacyfik – zwana również Wojną o Saletrę (1869-1872) – do której Boliwia wciągnęła też swojego sojusznika Peru (wyglądało to tak: Boliwijczycy zaczęli się kłócić z Chile, Chilijczycy pokonali Boliwię, która zdążyła zawołać na pomoc Peru, więc Chile musiało też pokonać i Peruwiańczyków; nasz inżynier Ernest Malinowski, twórca słynnej kolei w peruwiańskich Andach status miejscowego bohatera uzyskał wcześniej, gdy Peru wespół z Chile walczyło z Hiszpanią). Wojnę bezdyskusyjnie wygrali Chilijczycy, zajęli boliwijskie (i część peruwiańskiego) wybrzeże i do dziś są dużo bogatsi od Peruwiańczyków i Boliwijczyków razem wziętych. W wyniku międzynarodowych mediacji dawny boliwijski port Arica został potraktowany jako strefa wolnocłowa dla towarów z Boliwii, ale wrogość pomiędzy oboma krajami trwa do dziś.
    Linia niebieska upamiętnia więc marynistyczne tradycje Boliwijczyków – a na wagonikach są (przynajmniej były za czasów Evo Moralesa) bardzo wojownicze napisy: morze jest nasze! 150 lat wystarczy! Wracamy nad ocean!
    Brakuje tylko obchodów Dni Morza.
Jezioro Titicaca - miejsce stacjonowania boliwijskiej marynarki wojennej
    Mały wtręt a propos Dni Morza i stosunku Autora do radzieckich komunistów, a przy okazji żarcik, jakiego nie powstydziłby się pan Karol z Familiady:
    Dzwoni towarzysz Breżniew (gensek Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego – didaskalia dla młodzieży) do Pragi, do towarzysza Husaka (szef komunistów w Czechosłowacji):
    - Towarzyszu Husak – skrzeczy do słuchawki Lońka – To co robicie jest niedopuszczalne i ośmiesza idee socjalizmu! Dlaczego organizujecie w Czechosłowacji Dni Morza? Przecież wy morza nie macie!
    - Towarzyszu Breżniew – przerywa Husak – Bierzemy przykład z was!
    - Jak to? - dziwi się gensek radziecki.
    - Przecież wy w Związku Sowieckim organizujecie Dni Kultury...
Radziecka kultura
    Tak, trafiłem na Dni Morza w Boliwii.
Obchody Dni Morza w Potosi
    We wspomnianym jakiś czas temu na blogu Potosi. Akurat mieliśmy wyruszyć zwiedzać kopalnie Cerro Rico, gdy po prostu utknęliśmy w tłumie. Na każdym placu miasta odbywały się uroczyste akademie, wojsko maszerowało na galowo, szły dzieci z kwiatami i transparentami, przemawiali miejscowi nobile, pomstowano na Chilijczyków... Słowem: wielkie państwowe patriotyczne święto.
Patriotyczne demonstracje
    - Co tu się dzieje? - pytali jeden przez drugiego członkowie międzynarodowej grupy turystów naszego przewodnika.
    - Dni Morza – odpowiedział cicerone i wyjaśnił o co chodzi: że od 150 lat Boliwia jest skonfliktowana z Chile i że wciąż dąży do odzyskania dostępu do morza.
    - 150 lat? - zdziwił się jeden z naszych współtowarzyszy – Jak tak można tyle lat żyć historią, rozpamiętywać i rozgrzebywać?
    Zabawne było to, że pochodził z pewnego bliskowschodniego kraju, który całą swoją tożsamość opiera właśnie na rozpamiętywaniu historii... Ot, widać, bliższa ciału koszula.
Przypadkowe zdjęcie Wzgórza Świątynnego w Jerozolimie
    W końcu udało się przepchać przez tłum i ruszyliśmy w kierunku Cerro Rico (o czym już było) – więc na zakończenie jeszcze jedna informacja. Otóż kilka (może kilkanaście) lat temu Peru wydzierżawiło Boliwii pas wybrzeża o szerokości 9 kilometrów – w teorii po to, by mogli Boliwijczycy rozpocząć budowę swojego okna na Świat. Niestety, Boliwia pod rządami socjalistów póki co nie kiwnęła nawet palcem by teren ten zagospodarować, wolała co roku wydawać spore sumy na organizację owych Dni Morza. Cóż – teraz, po zmianie władzy tym bardziej nic nie zrobią, przynajmniej takie jest moje zdanie.
Pacyfik o zachodzie słońca
    No a teraz już miało być obiecane Tiwanaku, ale że wspominałem, iż popełnię krajoznawczy wpis o Sucre – to teraz jest najlepszy moment. Żeby potem nie rozbijać narracji o tajemniczych ruinach, teoretykach Starożytnej Astronautyki i innych takich.
Brama Słońca w Tiwanaku

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...