Tłumacz

27 lutego 2023

Never forget

    Niewielki interwał na blogu – na chwilę dosłownie opuścimy Bałkany (choć już za chwilę wrócimy do Warny śladami naszego nieco zapomnianego króla Władysława Jagiellończyka, z powodu wielce prawdopodobnej dekapitacji w czasie warneńskiej potrzeby w 1444 roku znanego nam i wielu jako Warneńczyk; Władysław Jagiellończyk to miano następnego węgierskiego władcy z tej dynastii, takoż króla Czech, warneńczykowego bratanka – ale to tylko takie didaskalia; jego syn też poległ z Turkami) – raz, żeby nie było nudno, dwa zaś, że akurat jadę na Maltę i nastroiło mnie to do wspomnień.
Malta
    Owszem, o tym niewielkim archipelagu i leżącym na nim państwie na blogu już było, ale tam skupiłem się bardziej na tych przewspaniałych (dla pewnego spektrum tego słowa) megalitycznych świątyniach, najstarszych znanych w Europie (starszych od naszych kopców kujawskich).
Neolityczne świątynie maltańskie.
    Oczywiście, było też o innych atrakcjach, w tym o takiej położonej na wyspie Gozo – której już nie ma. Atrakcji oczywiście, ostrów ma się dobrze. Ale zanim do owej nieistniejącego miejsca to jeszcze chwila troszkę wspominkowa: oto w czasie podróży zdarzało się odwiedzać miejsca które już zniknęły – a to naturalnie, a to z przyczyn antropopresji – i to zniknęły na dobre, nieodwracalnie. Czas, niestety i wbrew temu co uważają Indianie z Latynoameryki, płynie, a nie kręci się w miejscu, i nie cofniemy go. Takie podejście pozwala zrozumieć jakże charakterystyczny dla na przykład Japonii zachwyt chwilą – która teraz jest, a za chwilę zniknie jak łza w deszczu.
Azure Window
    Co nie znaczy, że nie trzeba o tych chwilach czy – jak we wpisie – miejscach pamiętać. Tak więc co jakiś czas będę wrzucał takie wpisy memoratywne zazwyczaj jak nie będę miał nic mądrego do napisania.
Never forget
    Wracamy jednak na Maltę – i z jej głównej wyspy dostać musimy się na Gozo. Podejrzewam, że teraz dostać się tam nie uda – Ggantija, najstarsza z maltańskich świątyń nie jest w programie, Rabat – czyli Victoria, stolica wyspy – jest mniej imponująca od Mdiny, a Błękitnego Okna, ninie tematu wpisu, nie ma.
Cytadela w Rabacie
    Na Gozo najłatwiej dostać się promem. To znaczy na wyspie jest heliport, ale przeprawa morska, w przeciwieństwie do przelotu śmigłowcem, jest darmowa. Tu małe sprostowanie, rada, czy tam – dla nowocześniaków – life-hack: prom jest darmowy tylko w jedną stronę, z głównej wyspy na Gozo. W drugą stronę trzeba już zapłacić, kilka lat temu było to straszliwe 5 euro, więc też grosze – ale proszę uważać, i kupić bilet zawczasu, w Ić-Ćirkewwa. Wtedy będziemy mieli pewność, że wrócimy; promy nie kursują całą dobę, a Mgarr nie wygląda na zagłębie hotelowe.
    By dotrzeć z portu do Azure Window, Błękitnego Okna i tak trzeba było jechać przez Rabat, dawniej zwany Victorią (na cześć brytyjskiej królowej Wiktorii Hanowerskiej raczej niż jakiegoś zwycięstwa, choć Malta oparła się dwóm oblężeniom – tureckiemu i niemieckiemu nazistowskiemu; efektem pierwszego są słynne wieże obserwacyjne i fortyfikacje, po drugim zostały liczne bunkry i cud, gdy bomba przebiwszy kopułę kościoła w Mosta nie wybuchła).
    Komunikacja publiczna na Gozo jeździ rzadziej niż na głównej wyspie – ale to logiczne, wszak jest tu i bliżej wszędzie, i mniej ludnie. W każdym razie dało się dojechać bez problemu do Id-Dwejry. A stamtąd już tylko krótki spacerek po malowniczych skalistych klifach i oczom naszym ukazał się cel wycieczki – Błękitne Okno.
    - Dawaj, wejdziemy na górę! - zaproponował kolega, ale pokręciłem głową.
    - Patrz, tu jest nowy płotek, po coś to ogrodzili – odparłem.
    - Tamci wleźli – kumpel wskazał na wandali i łobuzów.
    - Poszukajmy czegoś innego.
    Rozmowę tą zresztą już relacjonowałem tu kilka lat temu, można sprawdzić czy wersje bardzo różnią się między sobą. W każdym razie nie weszliśmy – może i dobrze – na skalny łuk, ale za to znaleźliśmy w pobliżu inne miejsce: Inland Sea, Ukrytą Lagunę.
Laguna
    Reklamowany jako największe jezioro Malty akwen jest w istocie zatoką, z Morzem Sródziemnym połączonym wąskim skalnym tunelem.
Tunel
    Wtedy miejscowi żyli z wypraw łódkami (o ile za mocno nie bujało, łódki małe, fale duże – trochę trzęsło) do podnóży Błękitnego Okna. Dziś pewnie sprzedali łódki albo na powrót zostali rybakami – ot, siły natury wykosiły turystykę. A skały z powierzchni morza wyglądały zaprawdę imponująco. I nikt już ich więcej nie zobaczy.
Błękitne Okno z poziomu morza
    Łuk runął jakieś dwa miesiące po mojej tam wizycie, w czasie jednego z zimowych sztormów. Erozja następowała jednak od wielu lat – w jakimś hollywoodzkim widowisku z lat 70-tych zeszłego wieku, o Perseuszu albo innym greckim herosie, nie pamiętam, w końcowych scenach widać jak potężny był wtedy słup podtrzymujący konstrukcję. Ja widziałem go już w dużo bardziej odchudzonej formie. Ale taki jest los wszystkiego, nic nie jest wieczne. Solus Deus est aeternus.

24 lutego 2023

Warna

    Nie ma się co oszukiwać – najważniejsze we wschodniej części kraju bułgarskie miasto, mimo swojej wielotysiącletniej historii i dość urokliwego położenia, Warna – jest brzydkie. Oczywiście, będąc w okolicznych postkomunistycznych kurortach (Drużba – obecnie Święci Konstantyn i Helena, Żurnalista – zwany też Czajka czy najsłynniejsze Złote Piaski) miasto można odwiedzić – ba, dla kogoś interesującego się prehistorią jest to nawet, w związku z dopiero co opisywanym przeze mnie Varna Gold konieczne – to jednak nie znam nikogo, komu Warna skradłaby serce.
Współczesna Warna
    Zanim o atrakcjach – to najpierw trochę o geografii. Oto leży Warna na skraju Wysoczyzny Dobrudży tuż u stóp Starej Płaniny (ładnie widać to z punktu widokowego na południe od miasta, w okolicy w której wspomniane najstarsze złoto Świata znaleziono) nad Zatoką Warneńską i Jeziorem Warneńskim (miejscowi nie są mistrzami kreatywnej toponimii), bodajże największym w Bułgarii, ale to trzeba sprawdzić sobie samemu, każdy ma Internet. Takie położenie sprawia, że jest Warna największym bułgarskim portem i jednym z większych nad Morzem Czarnym – a co za tym idzie spora część miasta to dzielnice niezbyt zdatne do zwiedzania i dość zaniedbane (nie dotyczy fanów urbexu).
Secesyjna Warna
    Wróćmy więc do centrum miasta – najstarsza część położona jest na wysokim dawnym brzegu morskim (i na wcześniejszych warstwach Warny) a dziś oddzielona jest odeń olbrzymim Parkiem Nadmorskim. Park jak park, ładniejszy, choć mniejszy, jest chyba w Burgas (na dodatek tam spacerował Mickiewicz), niemniej warneński zawiera na swoim terenie Delfinarium. Wszystkie bedekery piszą, że to atrakcja – niemniej jak ktoś nie ma ze sobą małych dzieci to łacno może sobie to odpuścić. Ot, delfiny skaczą, pływają, arena jest niewielka – a sam budynek delikatnie trąci myszką. Niedaleko zaś znajduje się miejscowa hala sportowa, znana w Polsce z zaciekłych meczów naszej siatkarskiej kadry – Warna była gospodarzem najważniejszych siatkarskich imprez, choć obecnie reprezentacja Bułgarii znajduje się w niewielkim kryzysie.
Mecz siatkarski w Polsce
    Niedaleko jest też pomnik wdzięczności Armii Czerwonej – choć akurat do tego sowieckiego satelity (żeby nie powiedzieć kolonii) krwiożercza Krasnaja Armija nie dotarła. Zresztą Bułgarzy – a także inne narody bałkańskie, jak Serbowie – mają do Rosjan wielki sentyment.
Sobór katedralny
    I nie tylko dlatego, że warneńska katedra została ufundowana przez rosyjskich imperatorów (każdy odwiedzający Warnę ją widzi, leży przy najważniejszej arterii miasta, bulwarze Władysława Warneńczyka tuż obok starego miasta; na obrzeżach warneńskich ma nasz król swoje muzeum i sanktuarium; ważna postać dla Bułgarów).
  To właśnie konfrontacja Imperium Rosyjskiego z Wysoką Portą Otomańską spowodowała – przy wybitnej pomocy wojsk cara, o czym już wspominałem – odzyskanie przez Bułgarię niepodległości po kilkuset latach okupacji. Trzecie państwo bułgarskie – bo tak chyba trzeba powiedzieć – powstało w XIX wieku i trwa do dziś. Gwoli ścisłości i kronikarskiego obowiązku dodam, że pierwsze to czasy tureckich koczowników zwanych Protobułgarami o imionach tak groźnie brzmiących jak Krum Straszny czy Omurtag, którzy wtargnęli do Mezji, Tracji i Macedonii, zagrozili samemu Konstantynopolowi, przyjęli chrześcijaństwo, patronowali słowiańskiemu piśmiennictwu, po czym upadli po tym, jak największy ichni władca Symeon umarł ze wstydu w swej stolicy Ochrydzie po porażce z Bizancjum jakieś tysiąc lat temu. Drugie Carstwo nie narobiło takiego rejwachu, zakończyło swój żywot podbite przez innych Turków, tym razem Osmańskich, o czym zresztą wspominałem.
Ekspozycja antycznych sarkofagów
    Ad rem jednak – czyli warneńska starówka. Cóż, jest niewielka i XIX-wieczna. Taki jest często los miast mających długą historię. Odessos, bo jak przez wieki nazywało się założone na miejscu wcześniejszych osad około roku 580 BC miasto, jest po prostu ukryty głęboko pod ziemią.
Okno w przeszłość
    Jest to zresztą standard nad Morzem Czarnym – w Odessie, Konstancy, tutaj – na powierzchnię wystają tylko fragmenty. Większe pozostałości Greków znajdziemy tylko w małych miasteczkach.
Greckie miasto w Białogrodzie Dniestrzańskim
    Niemniej Odessos czasem się ukazuje – choć najlepiej widać je w Muzeum Archeologicznym.
Wnętrza Muzeum Archeologicznego
    In situ największe wrażenie robią rzymskie (no, trochę też wczesnobizantyjskie) termy – a właściwie ich ruiny.
Rzymskie łaźnie
    Sprawne oko zauważy też odwzorowany na chodniku przebieg antycznych murów miejskich, mniej sprawne zaś szklaną kopułę ukazującą leżące pod powierzchnią tkanki miejskiej greko-rzymskie zabytki. Jakie, to nie do końca jednak widać, bo szyby tego wziernika są porysowane i brudne niestety.
Mury Odessos
    Niemniej Warna odwiedzana będzie – chociażby dlatego, że jest ważnym węzłem komunikacyjnym – i ma lotnisko. Do tego w okolicy jest naprawdę sporo atrakcji. O niektórych już było, o innych będzie – a poniżej linki:
- Bałczik – kurort i rezydencja rumuńskiej królowej.
- Niesamowite Złoto Warny w miejscowym muzeum.
- Złote Piaski – czarnomorski kurort.
- Kamienny Las, czyli mekka Teoretyków Paleoastronautyki i bioenergoterapeutów.
- Starożytna Mesembria.
Mauzoleum Władysława Warneńczyka

17 lutego 2023

Złoto Warny

    Któregoś razu, we wpisie o potopie nad Morzem Czarnym użalałem się nad tym, że nigdy nie udało mi się jeszcze zobaczyć owego najstarszego znanego złotego skarbu zwanego Złotem Warny (Varna Gold). I oto podczas ostatniego pobytu na czarnomorskim wybrzeżu w okolicach Warny udało się spełnić marzenie – w końcu wszedłem do miejscowego Muzeum Archeologicznego.
Złoto Warny
    Tak właściwie nie było to jakieś wielkie wyzwanie – ot, miałem dzień wolny (pogoda w Dobrudży tego lata była nieco kapryśna, było delikatnie rzecz ujmując deszczowo, choć oczywiście morze i tak było cieplejsze niż Bałtyk w upalny dzień; zresztą i tak nie lubię plażować, a każdy pobyt na plaży traktuję jako przymusowy – i często taki właśnie jest), w kompleksie Żurnalist (część Złotych Piasków nazwana tak od pierwszego – olbrzymiego i komunistycznego – hotelu; inna nazwa, może bardziej międzynarodowa to Czajka), miejscu dość parchatym w którym czas zatrzymał się, hm, jakiś czas temu, niewiele było do roboty – wsiadłem więc w autobus podmiejski i ruszyłem do centrum Warny.
    Na początek miłe dość polonicum – oto w Bułgarii komunikacja miejska czy podmiejska w dużej mierze obsługiwana jest przez nasze solarisy. Może mała rzecz, ale mnie cieszy, że udało się wyrugować konkurencyjne firmy – znaczy to, że naprawdę nie mamy się czego wstydzić, i Solaris godnie konkuruje z Mercedesem czy MAN-em. Jakiś Unioeuropejczyk malkontent powie zapewne, że to może być efekt najwyższego (poza samym Europarlamentem oczywiście) wskaźnika korupcji w Unii E***pejskiej jaki panuje w Bułgarii, ale przecież byle chłystka na łapówki nie stać – więc i tak pokonaliśmy tuzy niemieckiej motoryzacji.
    W każdym razie wsiadłem do autobusu, gdzie oprócz tłoku panowała także – niepodzielnie – pani konduktorka. Oprócz sprawdzania biletów pomagała także w zakupie kwitów przejezdnych w automacie, a to to rozmieniając banknoty na monety, a to dokonując transakcji. U nas taka instytucja jest już całkiem zapomniana, ale w wielu krajach – nie tylko Dzikich – ma się całkiem dobrze.
    Jak chodzi o samą Warnę – miasto mające przecież kilka tysięcy lat historii – to w tym wpisie nie będę się o niej rozgadywał. Wysiadłem koło najbardziej socrealistycznego charakterystycznego punktu nowego miasta (urząd wojewódzki, czy tam powiatowy, prawie tak brzydki jak w Sieradzu) i po kilku krokach byłem już w muzeum.
Bułgarski socrealizm
    Bilet kosztował... Kilka dojczemarek euro. To znaczy lewów. Bułgaria mimo akcesu do struktur Unii E***pejskiej zachowała ten aspekt swojej suwerenności i nadal posiada własną walutę (2 lewa to ca. 1 euro). Dzięki temu ma większą możliwość sterowaniem swoją gospodarką, no a ja jadąc na Bałkany mam portfel wypchany różnoraką walutą jak jaki cinkciarz (didaskalia: cinkciarz to słowo powstałe w czasie sowieckiej okupacji Polski, było to określenie ludzi łamiących oficjalny zakaz handlu walutą – znaczy ludzi-kantorów; pochodzi od okrzyku "change money" łamaną angielszczyzną wykrzykiwanego przez tych proto-kapitalistów; działalność cinkciarzy oficjalnie była potępiana, zaś propaganda nadała określeniu wymiar pejoratywny). Ale wracając do sedna: bilet do zobaczenia skarbów tego dość prowincjonalnego muzeum jest praktycznie darmowy! Dla mnie trochę skandal, choć pani pracownik muzeum wyjaśniła mi, że specjalnie jest tak tanio: by zachęcić turystów. Dookoła same kurorty i nikt tu nie przychodzi – zresztą na podobną sytuację natknąłem się w odległej Katalonii.
Muzeum Archeologiczne w Warnie
    W końcu jednak wkroczyłem do muzealnych wnętrz. I oniemiałem od ilości skarbów.
Jedna z sal wystawowych - trackie stele grobowe
    Oto bowiem 7 tysięcy lat temu na brzegach Morza Czarnego istniały grupy ludzi (cywilizacja?) które chowały swoich zmarłych w niezwykły sposób. To znaczy sam pochówek był właściwie normalny – ot składało się ciało do mogiły. Ale wyposażenie grobowe – no to było coś niesamowitego. W naszych najstarszych megalitycznych grobowcach, młodszych od warneńskich grobów o jakieś 1,5 tysiąca lat znajdowano czasem toporyszki albo flakoniki z opium, a tu zwłoki aż kipiały od złota.
Artefakt z grobu Kultury Pucharów Lejkowych z Kujaw
    Siedem tysięcy lat temu złoto musiało być na tyle powszechne, że bez żalu za obrobionym kruszcem można było je w olbrzymiej ilości wkładać do grobów. W czasie prac archeologicznych prowadzonych w latach 70-tych XX wieku znaleziono w kilkudziesięciu grobach kilkanaście kilogramów złota – ilość jeszcze dziś przyprawiającą o zawrót głowy.
Rekonstrukcja grobu
    Dziś nie wiemy kim byli ci ludzie – ani skąd mieli takie ilości bogactw – ale patrząc na te nieprzebrane skarby na myśl niechybnie przychodzi grecki – czyli pochodzący z dość nieodległych terenów – mit o Złotym Wieku Ludzkości, czasie bogactw i szczęśliwości. W jednej z wielu wersji Złoty Wiek kończy się potopem, może takim, jaki miał miejsce nad Morzem Czarnym te 7,5 tysiąca lat BP. Czy bogate cmentarzyska okolicy Warny i powstanie nowego akwenu mogły przetrwać w greckich mitach o Złotym Wieku czy potopie? Trudno powiedzieć – dodajmy jednak, że niektórzy badacze (w tym i niesamowity Thor Heyerdal) wszystkie niemal mity traktowali jako, nieco przerobione oczywiście, opowieści o rzeczywistych wydarzeniach (zaś Teoretycy Starożytnej Astronautyki jako dowód na ingerencję Obcych na Ziemi).
Złoto z grobu
Artefakty z grobów z Warny
    Z obowiązku kronikarskiego dodam na koniec, że niewielkie prowincjonalne Muzeum Archeologiczne w Warnie oprócz tego wspaniałego Varna Gold posiada kolekcję innych lokalnych znalezisk – na pewno nie tak cennych, ale uzmysławiających starożytność miasta.
Trackie urny
Rzymskie Odessos
Wczesnochrześcijańska bazylika

13 lutego 2023

Niezidentyfikowane Obiekty Latające

    Wpis robiony na gorąco – publikowany gdy temat jeszcze nie wystygł, może z pewnym przymrużeniem oka tak na Ostatki – ale czasem zdarza mi się pisać na tematy bieżące, a nie tylko zabytki, landszafty czy inne niebezpieczne przygody. Najczęściej są to rzeczy błahe, jakie jak chociażby sprzedajny piłkarski mundial, ale potrafię napisać także o czymś bardziej importantnym, czy to o marszach sympatyków niemieckiego harcerstwa, czy o perypetiach z jednym takim koronawirusem i panice z nim związanym. Do której z tych grup należeć będzie ten wpis, no, to Szanowny Czytelnik musi sam sobie odpowiedzieć.
    A będzie on o modnych ostatnio Niezidentyfikowanych Obiektach Latających, w skrócie NOL-ach, i ten akronim wolę używać, niż bardziej znany, internacjonalny UFO.
    Rzecz zaczyna się niewinnie. Oto siedziałem sobie zmęczony całodniowym niemal poszukiwaniem kamiennych kręgów w Poddąbiu (o czym szerzej rozpisywałem się w innym wpisie, kto ciekaw kliknie w link i sobie przeczyta) na nadbałtyckim klifie i obserwowałem przepiękny zachód słońca (a te uważam za najpiękniejsze na całej Ziemi – o czym zresztą też wspominałem). Widok psuły trochę smugi kondensacyjne, zażartowałem więc:
    - O, chemitrialsy.
Nadbałtycki zachód Słońca, bez chemitrialsów
    No i wpadłem jak przysłowiowa śliwka w równie archetypowy kompot: mój towarzysz od razu zastrzygł – także przysłowiowo, więc metaforycznie jeno – uszami i jął mnie raczyć opowieściami z pogranicz... z zanadrza nauki. Zdążył dojść do Reptilian (zachody Słońca w Polsce trwają bardzo, bardzo długo – w tropikach by mu się nie udało), kiedy w końcu wtrąciłem się:
    - Wiesz, jestem trochę sceptyczny co do tych teorii.
    - I bardzo dobrze – zakrzyknął mój interlokutor z zapałem jakiego nie powstydzili by się arabscy koczownicy ruszający w VII wieku po Chrystusie z pustynnego Półwyspu Arabskiego na podbój ościennych imperiów – Jeśli jesteś sceptyczny, to znaczy, że nie negujesz żadnej hipotezy! Musisz zachować otwarty umysł!
    Przekląłem w duszy mój przyrodzony takt ("a niechże nam socjalizm wprowadzą", mniej więcej takimi obelżywymi słowy) i dalej słuchałem, tym razem o konformizmie i tuszowaniu niewygodnych teorii. Kto tuszował to nie wnikałem, choć oczywiście był to NWO.
Kamienny krąg z Poddąbia
    NOL natomiast pojawił się wieczorem. Siedzieliśmy przy ognisku, gdy wysoko nad naszymi głowami dziwny obiekt z kilkoma lampkami. Ktoś w okolicy latał dronem.
    - UFO! UFO! Patrzcie, Niezidentyfikowany Obiekt Latający – krzyczał mój znajomy wyczyniając przy okazji podskoki ucieszne jakich nie powstydziłby się osobnik zatruty sporyszem – UFO! UFO!
    Dopiero gdy ochłonął i przyjął do wiadomości między innymi moje wyjaśnienia, z pokorą – był bowiem człowiekiem inteligentnym, wykształconym i kulturalnym – stwierdził:
    - Rzeczywiście, myliłem się. Macie racje: to był dron.
    Kiedy bowiem latający obiekt już się zidentyfikuje przestaje on być NOL-em. Określenie to bowiem nie ma nic wspólnego z jakimikolwiek kosmitami (chyba, że przyjmiemy, że – skoro Ziemie leży w Kosmosie – my też jesteśmy kosmitami). Jest to bowiem tylko techniczne określenie na coś co lata, a co nie wiemy czym jest (zbitka wyrazowa jakiej nie powstydziłby się Anzelm z Aosty tworząc Dowód Ontologiczny). Mój śp. Dziadek zaobserwował kilkanaście – może i nawet pod koniec zeszłego stulecia – taki obiekt o którym nie wiedział co to: metalicznie szary kształt, delikatnie "porysowany", w kształcie koła z czterema światłami – wznosił się w kierunku przeciwnym do wiatru wiejącego tuż przy powierzchni ziemi. Był to prawdopodobnie balon meteorologiczny korzystający z jakichś prądów powietrza, ale jako że sam nigdy nie widziałem balonu takiego, ani tego obiektu, a i Dziadka nie dopytam, bo jest już na Lepszym Świecie, zaliczam tą wzmiankę do historii o NOL-ach. Gdyż nie wiem co to jest, a naszym rodzimym tropicielom UFO z Nautiliusa gitary tym nie zawracaliśmy.
    Nie widziałem też żadnego innego NOL-a, choć jak chodzi o cuda na niebie jakoś tak rok temu nad Babią Górą udało się zaobserwować niezwykłego kształtu chmurę.
Chmurzasta aureola nad Babią Górą
    Jak taka aureola powstaje nie wiem, nie jestem geografem, fizykiem czy innym meteorologiem, wypada mi więc zaliczyć ją do zjawisk niewyjaśnionych, niezidentyfikowanych. Choć jeśli ktoś z PT Czytelników miał wiedzę o powstawaniu tego typu chmur upraszam o komentarz pod wpisem (EDIT: to prawdopodobnie chmura soczewkowa).
    Co zaś się tyczy kosmitów – to jedyna znana mi OFŻ – Obca Forma Życia to jedzący koty Gordon Shumway z Melmac (6 parseków za Hydra Centauris), znany pod kryptonimem ALF. Oraz setki konstrukcji uważanych przez Teoretyków Starożytnej Astronautyki za mające pozaziemskie pochodzenie. Kilka z nich nawet odwiedziłem, o czym zresztą wspominałem na blogu chociażby TU, TU i TU. No i może jeszcze TUTAJ.
Autor, kosmici i Sacsayhuaman (foto: M. Piech)
Autor, kosmici i Tiwanaku (foto: J. Repetto)
Autor, kosmici i Puma Punku (foto: J. Repetto)
Autor, kosmici i Zona X (foto: P. Kawiak)
    Niestety, żaden z tuzów tego nurtu nie był łaskaw odwiedzić naszych polskich przedwiecznych konstrukcji (interesuje ich tylko Muchołapka w Górach Sowich), więc nie wiemy, czy możemy łączyć UFO i ALF z megalitycznymi kopcami kujawskimi.
Kopce kujawskie w Wietrzychowicach
    Ta dira necessitas sprawiła, że musiałem stworzyć własną teorię, opisaną TUTAJ, łączącą Starożytnych Kosmitów z wizerunkiem z Wazy z Bronocic.
Wizerunek z Wazy z Bronocic (rys. Autor)
Rekonstrukcja drona z Wazy z Bronocic (rys. Autor)
    Także, kochani Czytelnicy, miejcie otwarty umysł, włączajcie myślenie, łączcie kropki i kolorujcie drwala. Nie ma bowiem przypadków, są tylko znaki.
    A z ciekawostek: mój krajan, Stach z Warty czyli światowej sławy rzeźbiarz Stanisław Szukalski stworzył koncepcję zwaną zermatyzmem, zręcznie łącząc kosmitów, NOL-e i Turbosłowian. Polecam – i otwórzcie oczy!

10 lutego 2023

Dziwna królowa

    Każdy kto odwiedza rumuński zamek Bran (zwany kiedyś Torzburgiem bądź Torcsvarem) jest zaskoczony, że zamiast śladów słynnego Drakuli (Wlad Tepes, późnośredniowieczny władca Wołoszczyzny był pierwowzorem słynnego hrabiego wampira z powiastki Brama Stokera; pono pisarz siedzibę władcy wzorował właśnie na owym siedmiogrodzkim czyli transylwańskim zamku, ale historyczny Palownik, bo to znaczy pseudonim Wlada, prawdopodobnie nigdy tu nie był – chyba, że dzień czy dwa przesiedział jako więzień) napotyka na wszechobecne pamiątki po rumuńskiej królowej z początku XX wieku, Marii; nic w tym dziwnego, po roku 1919 kiedy Siedmiogród stał się częścią Królestwa Rumunii braszowscy mieszczanie do których zamek należał podarowali niszczejącą budowlę swej nowej władczyni – a ta przebudowała wnętrza na swoją letnią rezydencję.
Zamek w Bran
    Sama Maria należała do dobrej niemieckiej rodziny, Sachsen-Gotha-Coburg, bocznej linii dynastii Wettynów, przypadkowo akurat zdobywających władzę w Wielkiej Brytanii (w wyniku ślubu niejakiego Alberta z inną Niemką, Wiktorią Hannowerską) – i w przeciwieństwie do wspomnianego wołoskiego hospodara nijak nie mogła zdobyć mojej sympatii. Co prawdopodobnie oznacza, że była w swoich czasach czymś, co moglibyśmy określić dziś jako patocelebryta.
Dawna siedziba dynastii Sachsen-Gotha-Coburg, obecnie Battenbergów
    Cóż, jako niemiecka księżniczka wyszła za mąż za przyszłego władcę Rumunii Ferdynanda z – a jakże – niemieckiej dynastii Hohenzollern-Sigmaringen (XIX wiek to istna epidemia niemieckich władców – po zjednoczeniu Rzeszy przez wielkiego Bismarcka bezrobotnych władców niemal narzucono nowopowstającym krajom, nieraz usuwając miejscowych, tak jak miało to miejsce w Rumunii gdy odwołano Aleksandra Cuzę; tylko Ahmedowi Zogu w Albanii się udało; no i serbskim Karadziordziewiczom). Tęskniąc do rodzinnych Alp czy tam innych gór Harzu ojciec pana młodego, król Karol I wzniósł własny zamek Peles. Leży on w przepięknej okolicy po wołoskiej stronie Bucegów w miejscowości Sinaia. Jest, trzeba przyznać, troszkę zbyt cukierkowy, ale mimo to komponuje się z krajobrazem. Kompleks ten królowa Maria także przebudowała – a dziś jest własnością jej potomków (mieszkał tu zmarły niedawno mariowy wnuk Michał I, ostatni król Rumunii), wygnanych z kraju przez komunistów, a dziś, po powrocie w XXI wieku (kiedy odsunięto ostatecznie od władzy czerwonych) cenionych i szanowanych przez Rumunów.
Zamek Peles w Karpatach Południowych
    Maria na taki szacunek także sobie zasłużyła – w czasie wojny pracowała jako pielęgniarka w wojskowych szpitalach. Ach, gdyby tak była znana tylko z tego...
    Niestety, królowa okazała się kobietą tak zwaną wyzwoloną. Oczywiście, jest to określenie przyjęte tylko dla wyższych warstw społeczeństwa. Można określić ją też zgoła inaczej. Ale przecież nie będzie w takim zachowaniu nic dziwnego, jeśli zauważymy, że Maria porzuca chrześcijaństwo na rzecz modnej wtedy wśród wyższych sfer konfesji zwanej bahaizmem (nie, nie jest to coś takiego jak scjentologia; nie jest aż tak głupie). Bahaizm wywodzi się z babizmu, który wychodzi się z islamu – i stawia sobie za cel to, by na świecie zapanował pokój i dobro. Bardzo to przypomina postulaty ruchu hippisowskiego – więc pewnie gdyby królowa była te kilkadziesiąt lat młodsza skończyłaby jako podstarzała narkomanka czekająca na nadejście ery Wodnika (tak, są tacy ludzie, spotkałem kiedyś całą wioskę, ale to inna historia).
Bałczik
    Tak więc bahaistka Maria puszcza się na prawo i lewo – większość jej dzieci, nawet uznanych, nie będzie potomkami Ferdynanda – i zakłada w Dobrudży nad Morzem Czarnym wspaniałą (przynajmniej ówcześnie) rezydencję otoczoną olbrzymim ogrodem. Muszę przyznać, że władczyni miała jednak gust, bo miejsce, Bałczik, jest znakomite. Znaną już w Starożytności zatokę otaczają wysokie wapienne klify, a klimat jest łagodny i ciepły. Sam pałac to niewielka budowla ozdobiona nie spełniającym żadnej funkcji minaretem (no, może z tym gustem to trochę przesadziłem – jako, że bahaizm jest mocno eklektyczny to i królowa strasznie mieszała style architektoniczne) przypominająca typowe dla dawnych terenów osmańskich domy. Mimo wielokrotnego przechodzenia Dobrudży z rąk do rąk pozostało też tu co nieco pamiątek po Marii – ona sama zresztą też została tu pochowana, ale wycofujące się rumuńskie wojska zabrały zwłoki do Bukaresztu.
Pałac królowej Marii
    Dziś bowiem Bałczik leży w Bułgarii i jest niewielkim kurortem żyjącym właśnie z legendy rumuńskiej królowej (ot, kolejny element multikulturowego kolorytu Dobrudży). Dla turystów udostąpniony jest zarówno pałac jak i spory ogród na klifie (działa tam sklep z całkiem fajnymi bułgarskimi winami) – choć jak to bywa w krajach skorumpowanych niemal tak jak władze Unii E***pejskiej – kupno biletu może nastręczyć pewne trudności: właściciele pałacu i ogrodu nie mogą się dogadać i trzeba kupować osobne kwitki do każdej z tych atrakcji. A czy warto? Jak ktoś lubi landszafty i wino to ogród wystarczy mu w zupełności, a sam pałac jest niewielki.
Fragment ogrodów królowej Marii
    W ogrodach znajduje się też niewielka średniowieczna cerkiew – na życzenie Marii przywieziono ją tu z Krety i zdesakralizowano. Królowa po prostu dobrze się w niej czuła i lubiła medytować. Obok zaś postawić kazała wzorowany na prawosławnych wołoskich krzyżach monument z symbolami bahaizmu.
    Czyli – w moim odczuciu – ów krzyż sprofanowała. Zresztą przyglądając się płaskorzeźbom mającym ukazywać tolerancyjny charakter bahaizmu (mamy tam symbole kilku religii) główna figura przypomina coś, co na piedestale stawiają dziś tak zwane artystki feministyczne. Zapewne wpadłoby im to w oko gdyby nie to, że muszą krzyczeć, nawoływać do mordowania niewinnych i eksponować narządy płciowe. Ciekawe, czy Maria odnalazła by się w tym nurcie.
Bahaistyczna rzeźba
    Na pewno nie odnalazła się w życiu rodzinnym – choć robiła wiele, by taką koncepcję skutecznie ośmieszyć – podobno jej nowocześnie wychowani synowie w ramach walki o kobietę postanowili się pozabijać we wspomnianym już zamku Peles. Legenda mówi, że dowiedziawszy się o tym Maria przyjechała chcąc pogodzić zwaśnionych mężczyzn – i została trafiona zabłąkaną kulą, po kilku dniach ciężkiej agonii zmarła. Prawda bywa jednak bardziej prozaiczna, choć równie bolesna. Królowa zmarła w zamku Pelinor – leżącym jakieś kilkaset metrów od Peles – na marskość wątroby. Sęk w tym, że mimo rozwiązłego stylu życia nie piła alkoholu.
    Karma, powie ktoś, kto wierzy w takie rzeczy.

3 lutego 2023

Kaliakra

    Południowa część czarnomorskiego wybrzeża Dobrudży jest – w przeciwieństwie do nizinnych limanów na północy – niezwykle urwista: Wyżyna Dobruska opada tutaj stromymi klifami aż do morskiej tafli. Najbardziej zaś charakterystycznym miejscem owych klifów jest leżący tuż obok historycznej stolicy krainy Kawarny głęboko wżynający się w morze Cap Kaliakra.
Klify Kaliakry
Jezioro lagunowe Jupiter koło Mangalii
    Niesamowita kosa – "nos" po bułgarsku - kończąca półwysep (coś jak nasz Cypel Helski – tylko setki razy krótszy, i tyleż wyższy) od tysiącleci był zasiedlany przez miejscową Ludność – i oprócz zabytków pełny jest też legend i opowieści.
Tracki ołtarz
    Warto dodać, że dzisiejsi Bułgarzy uznają się za potomków właśnie Traków, ale także Słowian i tureckich Protobułgarów (Rumuni z kolei mają się za krew z krwi Daków i rzymskich osadników; etnogeneza narodów Europy często ma silny pierwiastek mityczny). O Grekach, Macedończykach czy Ilirach sami Bułgarzy nie wspominają (pamiętajmy, że władcy średniowiecznego Despotatu Dobrudży byli z pochodzenia Kumanami), ale pierwsza legenda dziejąca się na półwyspie pochodzi z czasów antycznych – i jak to na wybrzeżu Morza Czarnego – musi być o złocie. Zaczyna się ona w odległym Persepolis – i opowiada o czynach do dziś znanego, poważanego i będącego przedmiotem konfliktów Aleksandra II Macedońskiego. Zwanego też Wielkim. Władca ten – jak wiemy, jeśli nie uczęszczaliśmy do jakichś nowoczesnych szkół – wsławił się likwidacją olbrzymiego perskiego imperium. Zdobył też miejscową stolicę którą, możliwe, że przypadkiem, podpalił. Wcześniej wywiózł stamtąd na (według legendy) 10 tysiącach mułów (plus kilkaset wielbłądów) skarbów: złota i kamieni szlachetnych. Ktoś powie: ładny bohater, który palił i rabował – ale tak, w ten sposób zostaje się bohaterami (chyba, że się przegra). Poza tym każdej gospodarce szkodzi nadmierna akumulacja kapitału – pieniądz musi krążyć, a swoim rabunkiem ów greckiego pochodzenia władca Macedonii uwolnił olbrzymie zasoby waluty. Możliwe, że bardzo pomogło to w zapoczątkowaniu epoki hellenistycznej na Bliskim Wschodzie i w Azji Centralnej. Dokonawszy owych wielkich czynów Aleksander zmarł na malarię, a że były pewne problemy z legalnymi następcami władzę przejęli diadochowie – banda wodzów i doradców króla – i wzięli się za łby. I tu pojawia się Kaliakra, czy może Tirisis, jak zwano miejsce w Starożytności. Oto według legendy Lizymach, jeden z walczących wodzów przejął główną część aleksandrowego złota i ukrył ją właśnie tutaj, w jednej ze swoich stolic. Przez te dwa tysiące – z okładem – lat w jaskiniach półwyspu (dziś są w nich m.in niewielkie muzeum i knajpa) szukano owych skarbów, zapewne by włączyć złoto do obiegu waluty, ale przynajmniej oficjalnie nikt niczego nie znalazł.
Rekonstrukcja średniowiecznych murów Kaliakry
    Lizymach to oczywiście nie jedyny władca który mógł tutaj przebywać. Hospodar wołoski Mircza Stary, który podbił Despotat Dobrudży zapędził się także tutaj (sami despoci, trzech władców, też pewnie tu bywali), niedaleko biegła trasa krucjaty Władysława Warneńczyka, a rezydencja Marii Rumuńskiej jest o rzut kamieniem. O miejscowych i obcych włodarzach będzie innym razem, czas zająć się najsłynniejszą legendą Kaliakry – upamiętnia ją brzydki pomnik przy rogatkach wjazdowych na półwysep – podobno niezwykle nudną romantyczną historią 40 bułgarskich dziewic.
    Oto w czasach tureckiej okupacji sułtan zażądał do haremu 40 najpiękniejszych bułgarskich dziewic. Panny nie chcąc oddać się bisurmanowi stanęły na klifach Kaliakry i uplótłszy włosy w jeden warkocz – by jakiejś nie przyszło do głowy prysnąć i jednak zostać turecką nałożnicą – rzuciły się w morską otchłań woląc, niczym Wanda co nie chciała Niemca, śmierć niż niewolę. Koniec historii.
Panorama i psujące widok wiatraki
    Dużo ciekawszy – choć w dobie dzisiejszych walk na Ukrainie zapewne mniej budzący zachwyt – jest pomnik rosyjskiego admirała Fiodora Uszakowa. Upamiętnia on wielkie zwycięstwo z 1791 roku, gdy rosyjska flota rozbiła wojska sułtana w bitwie przy półwyspie. Zresztą Bułgarzy bardzo Rosjan lubią – jako Naród zawdzięczają im bowiem niepodległość po kilkuset latach tureckiej okupacji. Używają też identycznego alfabetu, a sam język jest całkiem podobny, chyba najbardziej z południowosłowiańskich. Nic dziwnego, że w czarnomorskich kurortach Rosjanie (tak zwani Nowi Ruscy, powstała po upadku ZSRS klasa bogatych biznesmenów) chętnie prali inwestowali pieniądze. Hotele powstałe w ten sposób budowane są najczęściej w stylu architektonicznym zwanym mafijnym barokiem.
Pomnik Uszakowa
    Oczywiście, to nie wszystko co można powiedzieć o Kaliakrze, wszak mamy tu pozostałości po Rzymianach, Bizantyjczykach, Bułgarach, sekcie bektaszytów, Turkach, jest latarnia morska i stacja wojskowa... Ale wtedy wpis byłby zbyt długi, a chcę jeszcze powiedzieć o tym jak można się na półwysep dostać.
    Wspominałem bowiem o rogatkach. Zgadza się, miejsce jest otoczone murem, wszak dalej jest to teren wykopalisk archeologicznych. Ile kosztuje bilet? A to zależy od kilku czynników – na przykład czy jest dozorca, czy nie. Poza tym – zawsze można się potargować, jeśli wiecie, co mam na myśli. Pytanie tylko, czy to rosyjska wzjatka, czy turecki bakszysz. Ot, bałkański kocioł.
Rzymskie łaźnie
    A. Jest to jedno z niewielu miejsc w Bułgarii, gdzie można zobaczyć zachód słońca nad morzem.

Zachód słońca w Bułgarii

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...