Tłumacz

27 września 2024

Miasto kontrastów cz. 1

    Zostałem – co tu dużo ukrywać – zaskoczony. W. Sz. Czytelnicy zapewne już wiedzą, że nie jestem fanem ani wielkich, ani nowoczesnych miast (często dochodzi tu jeszcze brak starego miasta), ale Rio de Janeiro okazało się nie tylko leżeć w czarownych okolicznościach przyrody, ale i mieć dla mnie wiele do zaoferowania.
   Nawet i coś dawnego się znajdzie, w końcu miasto było nie tylko stolicą portugalskich kolonii w Ameryce Południowej, ale i ogromnego Cesarstwa Brazylii.

Pozostałości portugalskiego imperium kolonialnego w Rio
Mogador - ślady Portugalczyków w Afryce Północnej
   
Pozostałości po latach imperialnej chwały można znaleźć w wielu miejscach miasta, ale pałac cesarski znajduje się w okolicach dawnego portu, całkiem niedaleko ścisłego centrum, pełnego (trochę ubarwiam, ale naprawdę trochę) barokowych kościołów, secesyjnych kamienic i niebosiężnych współczesnych wieżowców.

Cesarski pałac
    Naprawdę, Rio de Janeiro ma wiele twarzy – od faweli położonych na zboczach wzgórz do których nikt nie zagląda, poprzez nowoczesne dzielnice biznesowe, po szerokie, atlantyckie plaże. Każdy może znaleźć coś dla siebie, niekoniecznie nawet to, czego szuka.

Panorama miasta - w centrum Głowa Cukru
    - Tu jest bezpiecznie – miejscowy, znajomy kolegi z którym do Rio dotarłem pociągnął łyk piwa – Owszem, zadźgali tu kogoś koło plaży [Copacabanie – przyp. Autor] w zeszłym tygodniu, ale to – tu padły długie słowa wyjaśnienia, czemu, ale oszczędzę Czytelnikowi szczegółów – rzadko się zdarza. Co innego w dzielnicach opanowanych przez gangi narkotykowe. Albo bojówki militarne. Tam wszyscy walczą między sobą. A najgorzej, jak wpada policja. Ci się nie certolą, tylko od razu otwierają ogień. Gangi odpowiadają. A giną ludzie znajdujący się pomiędzy. Wyobraź sobie, oglądasz telewizję – Brazylijczyk zagryzł piwo świetnymi smażonymi drobiowymi sercami (tu mają najlepsze na dzielnicy, słusznie zachwalał) – i nagle nie wiadomo skąd pada strzał. I nie żyjesz. Ale tu jest bezpiecznie – powtórzył – Za dużo turystów.
    Znaczy, trzeba było na kieszonkowców uważać, ale, że pogoda była tragiczna – 25 stopni, czyli mróz – i słynna Copacabana, i sąsiednia Ipanema były puste. A fale były takie, że obalały dużego chłopa, takiego jak mnie. Raz jak fiknąłem to aż spadły mi okulary – i teraz pewnie pływają gdzieś po Atlantyku.

Autor kotłowany (foto. P. Kawiak)
    Cóż, widzę, że może być trudno się w jednym wpisie zmieścić. Postaram się nie dopuścić do drugiej części (choć Cristo Redentor dostanie swój, osobny, ale to inna inszość), ale nie obiecuje. Wszak Czytelnik pewnie Ameryką Południową już znudzony jest, a z Rio wracamy już do Europy, i to Środkowej. Zobaczymy, wyjdzie w praniu. Na razie było o centrum i fawelach – a skoro jesteśmy przy plaży, to niech i ta Copacabana będzie.

Plaża Copacabana
    Od razu mówię – a wiernym Czytelnikom przypominam – że nie jest to oryginalna Copacabana. Ta pierwotna znajduje się na tym samym kontynencie, ale w innym państwie (i dużo dalej). To boliwijskie miasteczko nad Jeziorem Titicaca, prekolumbijskie miejsce kultu Pachamamy zwane Qupakawana, co Hiszpanie przechrzcili na Copacabanę właśnie – a samo sanktuarium poświęcono Matce Boskiej. Jest ono jednym z najważniejszych w całej Ameryce Południowej (kto odwiedził kiedyś kataloński klasztor na Montserrat, u Czarnej Madonny na pewno widział mapę tych najważniejszych miejsc kultu maryjnego – jest i Copacabana, i Częstochowa), nic więc dziwnego, że i tu powstał kościół poświęcony właśnie NMP z Copacabany. Dał on nazwę całej dzielnicy, a ta – nie da się ukryć – przyćmiła sławą eponima.

Sanktuarium nad Titicacą
    Możliwe, że dzięki owej słynnej plaży – piaszczystej, długiej i szerokiej. Jesteśmy w Brazylii, więc muszą na niej być boiska – do piłki nożnej, siatkówki i, co jest miejscowym hitem, siatkonogi plażowej. Mimo pochmurnego nieba i tak ktoś grał. W piłkę, bo po zapadnięciu zmroku w tańce: rozlokowane przy plaży knajpki rozbrzmiewały bowiem dźwiękami wykonywanej na żywo muzyki – w tym i, przecież jesteśmy w Rio de Janeiro, samby. Narodziła się ona całkiem nie daleko, i faktycznie nie jest tu skansenem – ale o tym troszkę więcej w (a jednak) drugiej części wpisu.

Wieczorna zabawa w barach przy plaży
    O dziwo dużo więcej ludzi było nie na Copacabanie, a na sąsiedniej dużo mniej turystycznej Ipanemie – choć oczywiście nie kąpało się w oceanie. Akurat bowiem wydano ostrzeżenie, że w wodzie występuje zbyt duże stężenie niebezpiecznych bakterii – w końcu na brzegu jest wielomilionowe miasto, prawda?

Plaża Ipanema
    Takich ostrzeżeń nie wydaje się dla plaży w Copacabanie, największej chyba atrakcji turystycznej miasta. Cóż. Od Ipanemy Copacabana oddzielona jest niewielkim skalnym półwyspem na którym zlokalizowany jest fort – jeden z kilkunastu – chroniących malowniczą zatokę. Rozbudowywany był także w XX wieku.

Fort Copacabana
    To pewnie te wojskowe konstrukcje sprawiają, że bakterie boją się przepłynąć. Na pewno. Bo przecież nie zmowa milczenia miejscowych władz bojących się paniki i utraty wpływów z turystyki. Nie może być inaczej. Prawda?
Copacabana
    Nie no, oczywiście, że wszedłem do wody (wszak pisałem powyżej, że mnie skotłowało) – w końcu nie wiadomo, kiedy tu wrócę. Zresztą widział ktoś te zarazki? I skoro ludziom w amazońskim Belen nie przeszkadzało...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Miasto kontrastów cz. 1

     Zostałem – co tu dużo ukrywać – zaskoczony. W. Sz. Czytelnicy zapewne już wiedzą, że nie jestem fanem ani wielkich , ani nowoczesnych ...