Tłumacz

20 maja 2022

Mogador cz. 1

    Mogador to dawna kolonia portugalska na mocno onegdaj przez tych mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego penetrowanym atlantyckim wybrzeżu Maroka (traktat z Tordesillas nieco ograniczał Portugalczyków w pływaniu do Indii Zachodnich, musieli więc zabezpieczyć swoimi posiadłościami trasę do Indii Wschodnich). Jest – co stanie się zrozumiałe dla każdego kto odwiedzi to miejsce – wpisany na Światową Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO i naprawdę przeuroczy. Oczywiście, nie ma go też na żadnej mapie.
    Dlaczego? Bo dziś nazywa się inaczej. Francuzi piszą Essaouira (a mówią jakoś: blablabla; nie jestem fanem tego języka), Arabowie – w transliteracji – As-Suwayra (ale jak tak powiecie, to nikt w Maroku nie zrozumie; miejscowy język arabski przekręca tą nazwę na s-Swira, co brzmi mniej więcej 'słira – tak przynajmniej nawołują naganiacze na dworcach autobusowych). Berberowie, Szeluhowie – Tassurt (ale tym akurat niewielu się przejmuje). Historycznie jednak był to Mogador, portugalski międzynarodowy port handlowy, istny tygiel narodowościowy, jak to w takich miejscach. I takim – mniej więcej – pozostał do dziś.

Widok na Mogador

    Mnie osobiście urzekło w tym mieście takie nietypowe dla tej części Świata uporządkowanie architektoniczne. Oczywiście, nie będzie to wspaniale regularne znane z Europy Środkowej miasto na prawie magdeburskim, co to, to nie. Ale nie jest to pełen chaos Marrakeszu, który wszak otumania i przeraża. W Mogadorze ten okcydentalny (bo trudno nazwać orientalnym miejsce leżące na Półkuli Zachodniej) koloryt nałożony jest na kolonialną zabudowę niczym barwna szminka na twarz bladej i starzejącej się niewiasty. Ma to swój nieodparty urok (porównanie podpowiada, że może nie dla każdego, ale była to tylko-li przenośnia, ok? Poetycka przenośnia).

Mogador nocą

    Mury Mogadoru są solidne i kamienne, nie ziemne jak Marrakeszu, obronne forty niczym nie ustępują zaś tym na kontynencie europejskim. Zabudowa starego miasta jest typowo śródziemnomorska – dosyć wąskie uliczki i wysokie pobielane kamienice, gdzie im do wyrastających jeden z drugiego domów pustynnych kazb wzniesionych z adobe. Ba, w tym arabskim mieście możemy znaleźć nawet synagogę – co prawda po odzyskaniu przez Maroko niepodległości Żydzi opuścili miasto, ale to, że tu przebywali świadczy o randze handlowej – w końcu to jedna z tych nacji, która jako kupcy osiągała największe mistrzostwo (równać się z nimi w Starym Świecie mogli chyba-li tylko Ormianie).

Synagoga

    Początkiem miasta była – jak już wspominałem – twierdza na szlaku Portugalczyków do Indii po korzenie. W okolicy rozpoczęto także zyskowną produkcję trzciny cukrowej (cudowna roślina, obiecuję sobie, że kiedyś zrobię o niej wpis) oraz rozpoczęto sprowadzanie niewolników potrzebnych do jej uprawy - ich potomkowie to wspominani już przeze mnie Gnawa, którzy w Mogadorze co jakiś czas organizują swoje festiwale folklorystyczne. Dziś Gnawa często pracują jako rybacy – mimo, że Mogador lata świetności ma za sobą nadal posiada port, chroniony jeszcze przez portugalską twierdzę.

Portugalska twierdza

    Od siebie dodam, że jest to port prawdziwie rybacki. Po czym taki poznać? Na przykład: byłem w Bergen, w bedekerach opisują jako atrakcję bazar rybny – wchodzimy tam ze znajomymi, a tu: czysto, sterylnie... Bezsensownie. Znajoma, moja krajanka onegdaj mieszkająca w tym norweskim mieście stwierdziła, że tak nudno jest tam dopiero od niedawna. Zwyciężyła jakaś kulinarna poprawność polityczna.

Gwarny port rybacki

    Tutaj zaś wszystko jest tak, jak powinno. Przede wszystkim: cuchnie rybą, cuchnie potężnie. A miejscowe koty i mewy mają wspaniałe wręcz używanie. Co prawda osobiście wielkim fanem ryb nie jestem (już o tym pisałem), ale na bogatych atlantyckich łowiskach każdy może znaleźć coś dla siebie (ech, nasz Bałtyk – cudowny – morzem pełnosłonym jednak nie jest). I ja też znalazłem.
Rawka. Skorupiak. Przedstawiciel frutti di mare (czyli po naszemu: roboki z morza).
    Pierwszy raz widziałem to przecudne stworzenie na uniwersyteckiej kuwecie, wyciągnięte z formaliny, dawno temu na zajęciach z zoologii bezkręgowców. Zajęciach, dodam, przynajmniej dla mnie, ciekawych i pouczających (zresztą moja alma mater miała konszachty także z polarnymi wyprawami na Antarktydę – ale jako, że nie jest to istotne dla wątku fabularno-kulinarnego to zaprzestanę tego poematu dygresyjnego; co ja, Beniowski jestem jakiś?). Był to całkiem spory skorupiak, a z racji dość potężnej pary odnóży całkiem niebezpieczny – potrafił szybkim ciosem złamać nurkowi palec (nazwa naukowa Odontodactylus sp.). Wyciągnięty z morza stwór może nie wyglądał zbyt imponująco – ale zobaczcie w Internetach jakiś filmik z pływającą rawką. Kameleon dostałby oczopląsu.

Rawki

    Skorupiak oczywiście zbyt wiele mięsa w sobie nie zawierał, niemniej był bardzo smaczny – i co najważniejsze świeży. Takie bowiem rzeczy trzeba jeść prosto z wody, a odkąd dzięki działalności Człowieka (niemiecki baron spod Gorzowa wpuścił inwazyjny gatunek raka z Ameryki roznoszącego dżumę raczą) wyginęły w polskich rzekach raki to skorupiaki w naszej rodzimej kuchni pojawiają się tylko mrożone. Straszny smutek.
    Ja jednak nie miałem czasu się zamartwiać – dzień był słoneczny (był marzec) a tuż obok portu czekało na mnie urocze stare miasto Mogadoru.

Stare miasto

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Klimat i krwawe ofiary cz. 1

     Od jakiegoś czasu się słyszy, że luminarze Unii E***pejskiej (i innych krajów należących do upadającej zachodniej cywilizacji) będą od ...