Tłumacz

27 listopada 2020

Megalityczne teorie spiskowe

    W poprzednich odcinkach opisywałem niesamowite – dla pewnej wartości słowa "niesamowite" oczywiście – megalityczne grobowce pochodzące z tzw. Kultury pucharów lejkowatych. Mimochodem wspomniałem też o pewnych dość, hm... Niech będzie: dość słabo udokumentowanych teoriach dotyczących dawnych dziejów Polski.
    Czytając bloga można się było chyba zorientować, że jestem wielkim fanem wszystkich tego typu wymysłów – z osadzonym głęboko w kulturze mitem o Atlantydzie na czele. Wielkim szacunkiem darzę też chociażby niesamowitego Ponce de Leona szukającego z uporem godnym lepszej sprawy źródła wiecznej młodości (magicznej krynicy nie odkrył, znalazł za to strzałę autochtona na Florydzie – gdzieś w okolicach trzewi). No a o AAS – Ancient Astronaut Society – mogę wypowiadać się w samych superlatywach – dość powiedzieć, że "Kroniki Ziemi" Zacharii Sitchina czy bibliografię Ericha von Danikena mam w małym palcu.
    Wszystkie te teorie mnie fascynują – choć niestety w życiu kieruję się zasadą "brzytwy Ockhama" (głosi ona iż bytów nie należy mnożyć bez potrzeby – szukać trzeba najprostszych rozwiązań), więc nie jestem ich wyznawcą. Obdziera to co prawda codzienność z magii i tajemnicy, ale na dłuższą metę sprawdza się dużo adekwatniej.
    Jako więc wierny kibic różnego rodzaju walki z rzeczywistością z wielkim entuzjazmem przyjąłem powstanie teorii tzw. Turbosłowian. Naszej, rodzimej.

Rzadki widok osady Turbosłowian. VIII wiek, koloryzowane.

    W dużym skrócie: Polacy – czy może raczej Lechici – stworzyli w dawnych wiekach wielkie imperium, które przez setki, jak nie tysiące, lat władało – uczciwie i demokratycznie – większością Eurazji. Owo imperium dawało regularny oklep największym wodzom Starożytności, od Aleksandra Macedońskiego poczynając na Juliuszu Cezarze kończąc. Wszystko to zostało opisane w wielu średniowiecznych kronikach, z dziełem Mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem na czele. Niestety, potem przyjęliśmy chrześcijaństwo, a nasza chwalebna przeszłość została zafałszowana i zakłamana przez Kościół Katolicki, na szczęście nie udało się wszystkiego ukryć – biskup krakowski Wincenty zwany Kadłubkiem, franciszkanin Dzierzwa czy Janko z Czarnkowa, archidiakon gnieźnieński, sprawili, że relacje o potędze dawnej Lechii dotrwały do naszych czasów.
    Widzę tu pewne nieścisłości, ale co tam. W każdym razie jest teoria. Nie żadne chemitrialsy, nie płaskoziemcy – a Turbosłowianie!
    Swoją drogą spotkałem się swego czasu z wyznawcą tej teorii – całkiem przypadkowo. Wracałem z grupą turystów z Korsyki – po drodze oczywiście chlapałem na prawo i lewo swoją niezwykle bogatą wiedzą bezużyteczną; w pracy czasem muszę robić trochę za stand-upera. Kiedy już wycieczka dobiegła końca jeden z uczestników delikatnie odciągnął mnie na bok:
    - Panie Adamie – zniżył głos do szeptu – Ma pan olbrzymią wiedzę, wspaniale ją pan przekazuje. Naprawdę! Dziękuję.
    - Och, to ja dziękuję za tak miłe słowa – jak każdy artysta jestem łasy na pochwały i pochlebstwa, ale staram się nie wpadać w pychę; serio, ale łasy jestem.
   
- Niech pan weźmie to – starszy mężczyzna wręczył mi jakąś książkę – I przeczyta.

   
- Naprawdę, nie trzeba...

    - Niech pan bierze. Słyszał pan o Imperium Lechickim?
    - Coś słyszałem – odparłem ostrożnie.
    - To tym bardziej, niech pan bierze! Napisałem zresztą dedykację dla pana w podzięce za tą wiedzę – znów pokraśniałem – Tak, że proszę wziąć. I przeczytać! Tu są informacje, których pan gdzie indziej nie znajdzie. Źródła, do których nie ma dostępu.

Swiatowid

    Cóż. Podziękowałem i wziąłem. Rzeczywiście była dedykacja. I przeczytałem. Naprawdę. Całą. Chętnie bym polecił, ale nie pamiętam tytułu. Serio. A jeśli chodzi o opinię – wręczyłem ową pozycję mojemu Ojcu – podpowiem, że dzięki Niemu mam w domu kilka roczników cudownego czasopisma "Fantastyka" i "Nowa Fantastyka" (o ten drugi tytuł zadbałem też samemu). Chyba nie doczytał do końca. Z oczami wielkimi jak spodki podszedł do mnie i zapytał:
    - Ale... Oni tak na poważnie? To nie jest jakaś fantastyka?
    - Tak.
    - Ale...
    - Niestety.
    No właśnie. Mając odrobinę wiedzy i rozsądku trudno wszystkie te – właściwie chyba spiskowe – teorie brać na poważnie (choć swoją drogą im dłużej człowiek żyje i im bardziej przygląda się Światu to dochodzi do wniosku, że jednak nie wszystko jest tak, jak mu mówią – ale może to być zwyczajna paranoja). Niemniej skoro już mamy taki rodzimy twór, a naszymi megalitycznymi budowlami nie chcą zainteresować się tropiciele Starożytnych Kosmitów postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce.

Kopce kujawskie - megality

    Kultura pucharów lejkowych zostawiła po sobie oprócz megalitów (ile pracy kosztowało usypanie tych grobowców? Niemożliwe by prymitywni rolnicy to zrobili) także słynną tajemniczą wazę z Bronocic. Podobno przedstawia wizerunek wozu – tak twierdzą archeolodzy. Ale wystarczy rzut oka na wazę, żeby odczytać co nasz przodek miał do powiedzenia. I pokazania. Otóż jest to zdalnie sterowany pojazd powietrzny! Dziś powiedzielibyśmy: dron. Krzaczasta struktura to nic innego jak antena. Cztery koła – to w rzeczywistości wirniki. Centralnie umieszczony okrąg to kamera – czy może aparat fotograficzny – obok drona przedstawione są pola i rzeka właśnie z lotu ptaka. Wystający "dyszel" może być albo sterem, albo raczej anteną odbiorczą umożliwiającą sterowanie pojazdem. Takie mechanizmy mogły być używane na różnych kontynentach, na przykład na płaskowyżu Nasca – ale zachował się tylko jeden wizerunek – na naszej wazie. Oczywiście jest jeszcze opis statku powietrznego w Biblii – ale chodzi tam o pojazd załogowy zabierający proroka Eliasza "do nieba". Wydaje się jednak, że – porównując opis i wizerunek – drony mogły być pomniejszonymi kopiami owych wspomnianych w Dobrej Księdze statków powietrznych Kosmitów. W końcu dziś także buduje się latające modele samolotów.

Rysunki z wazy z Bronocic (rys. Autor)
Wizualizacja drona (rys. Autor)

    Dobre, nie?
    Ale kim byli twórcy tej wazy? Kultura pucharów lejkowatych powstała przez nałożenie się wpływów neolitycznej kultury lendzielskiej na miejscowe, mezolityczne kultury z północnej Polski. Nazwa tego związku – lendzielska – bierze się od miejscowości Lengyel na dzisiejszych Węgrzech. A po węgiersku przecież "lengyel" to "Polak, polski". Lengyel – Lach – Polak. Proste. I nie trzeba tu nawet czytać tzw Run Słowiańskich (pan Winicjusz Kossakowski się kłania – oj, polecam, polecam). Wszystko jest podane jak na tacy.
    Razem z kosmitami dronami latali starożytni Lachowie.
    Zresztą nie tylko za to odpowiadają. Ludność kultury pucharów lejkowatych – czy może bądźmy poprawni: pra-Lachowie – żyli nie tylko w chatach naziemnych, ale i w ziemiankach. W norach ziemnych. Jak hobbici. Otóż pomysł na hobbita nie wziął się znikąd. Rodzina Tolkienów pochodziła z terenów dzisiejszych Mazur, do dziś jest tam miejscowość Tolkmicko... Był-że by więc "Hobbit" ostatnim dechem dawno zapomnianego Świata ludzi z kultury pucharów lejkowych, Świata pra-Lechitów? Kto wie.

Krajobraz Mazur

    No, ja na pewno nie wiem. Ale może to dlatego pan Łoziński tłumacząc "Władcę Pierścieni" przetłumaczył imię jednego z hobbitów z "Merry" na "Rady". Wesoły, znaczy się. Wtedy miałoby to sens...
    Nie no, żartuję. Nie miałoby. Odradzam czytanie genialnego dzieła pana Tolkiena (skąd by tam jego rodzina nie pochodziła; faktycznie są przesłanki o nadbałtyckich jej korzeniach) w tym przekładzie. Tłumaczenia bowiem są jak kobiety: wierne nie są piękne, piękne nie są wierne. Pani Maria Skibniewska wiedziała, i stworzyła polskiego "Władcę Pierścieni". I tą wersję polecam.

    A co do szkoły pana Łozińskiego – jedna z adeptek tego typu praktyk z "Kubusia Puchatka" zrobiła "Fredzię Phi-Phi". Gorsze to od wszystkich Turbosłowian razem wziętych.

23 listopada 2020

Kujawskie megality cz. 4

    Po Gaju Stolarskim i Sarnowie Wietrzychowice były trzecim – i ostatnim – punktem wyprawy w poszukiwaniu najstarszych budowli na ziemiach polskich.
    Kiedy dotarłem na miejsce okazało się, że Park Kulturowy Wietrzychowice jest też punktem w moim programie najbardziej okazałym. Co prawda ukrytych w lesie grobowców było tylko 5, były też troszkę mniejsze od oryginalnych rozmiarów budowli a Gaju, ale i tak zdecydowanie wygrały. Ba, nawet infrastruktura parku była najbardziej rozbudowana, a alejki pomiędzy poszczególnym obiektami nosiły ślady regularnego zamiatania.
    Do rzeczy – z okraszonego sporą wiatą parkingu do grobowców był kawałek. Minąłem strumyk, polanę, rekonstrukcję (chyba niedokończoną) neolitycznej chaty i wszedłem do lasku w którym czekało na mnie pięć antycznych budowli. Najpierw zamajaczyły mi między drzewami – a gdy stanąłem przed nimi mimochodem westchnąłem:
    - To jest to.

Grobowce w Wietrzychowicach

    Olbrzymie budowle – zrekonstruowane przez archeologów (archeologia jest – w dużej mierze – nauką inwazyjną) – pokazały mi, że jednak kopcami kujawskimi kultury pucharów lejkowych powinniśmy się chwalić. Olbrzymie kamienne oblicowania, tony ziemi, miejsce po świątyni grobowej – tu w Wietrzychowicach wszystko to było. Imponujące megality, chyba nawet bardziej zachwycające niż dużo starsze świątynie maltańskie (nie mówię tu o słynnym Hypogeum Ħal-Saflieni albo o największych kompleksach, ale mniejsze świątynie nijak się do naszych kurhanów nie umywają; poza, oczywiście, wiekiem – bo są kilka tysięcy lat starsze). Chodziłem pomiędzy przedwiecznymi budowlami i musiałem podziwiać zacięcie i kunszt ich twórców – wynalazców koła i sera – neolitycznych rolników. Ile czasu zajęło zgromadzenie olbrzymich głazów? Usypanie kopców? Na jednej z tablic informacyjnych są relacje archeologów rekonstruujących grobowce po badaniach – XX-wieczni, nowocześni przecież, naukowcy i ich pomocnicy wylali sporo potu by naprawić co zniszczyli w imię nauki. A przecież olbrzymie głazy mieli na miejscu, nie musieli ich targać nie wiadomo skąd.

Tablica pamiątkowa
Park Kulturowy Wietrzychowice

    Osiągnięcia Kapeelów staną się jeszcze bardziej imponujące, jeśli uświadomimy sobie, że używali narzędzi z kamienia czy rogu (oraz drewnianych wozów) oraz, że wznoszone przez nich gigantyczne grobowce były czymś nagminnym. Mieli czas na uprawę ziemi, tworzenie krzemiennych narzędzi, wypalanie pucharów lejkowatych, tkactwo, czasem łowiectwo – i na pracę przy monumentalnych kurhanach. A my narzekamy, że na nic nie mamy czasu (może dlatego, że many Internet?).

Grobowce w Wietrzychowicach
Grobowce w Wietrzychowicach

    Co do Wietrzychowic – najdłuższy grobowiec ma ponad 110 metrów – zresztą kurhany o numerach 1, 2 i 3 są wszystkie imponujące. Szerokość czoła ponad 10 metrów, wysokość głazów tworzących obramowanie nawet do 1,5 metra, wysokość ziemnych części jakieś cztery – a może w oryginale było jeszcze więcej. Na tym tle wyróżnia się ostatni grobowiec, nr 5. Przy swoich kolegach jest malutki, taka kurhanowa larwa – ale zawierał pochówek dorosłego. Może to znak czasów, kiedy gigantyczne budowle odchodziły w niebyt? W każdym razie dzięki niewielkim rozmiarom można go w całości objąć wzrokiem – a z tymi większymi różnie bywa.

Grobowiec nr 5 - najmniejszy

    Kultura pucharów lejkowych jest – w moim odczuciu – najbardziej imponującą (oraz chyba najwcześniejszą – jakoś tak jest, że im starsza kultura, tym bardziej się stara; pierwsze piramidy są wytrzymalsze od ich następców, a na przykład w Machu Picchu starsze kamienie wykazują ślady dokładniejszej obróbki; cóż, już starożytni greccy filozofowie zauważyli, że "młodzież jest coraz gorsza" i że wszędzie z czasem obniżają się standardy) neolityczną kulturą – cywilizacją – na terenie Polski. Osiągnięcia jej są ze wszech miar godne uwagi – i jedyne, czego nie zrobiła, to nie pozostawiła po sobie innych świadectw jak stanowiska archeologiczne. Znaczy się, nie ogarnęli pisma. No i do dziś nie wiemy kim byli, ani co się z nimi stało.

Neolityczna chata

    Kapeelowie nie są też – tu pewnie odezwą się głosy, że to nieprawda, bo przecież żyli w Polsce – naszymi przodkami. To znaczy – może jakiś się gdzieś zaplątał i wziął udział w etnogenezie Polaków, ale w czasie kiedy oni wznosili swoje grobowce myśmy – pra-Słowiania, albo nawet pra-Indoeuropejczycy jeszcze – siedzieli w Azji Środkowej. I, jest taka teoria, więcej wspólnego mamy z cywilizacją Harappy (o której mówi się, że mogła być stworzona przez ludy indoeuropejskie) niż z kopcami kujawskimi. Raczej więc się nie spotkaliśmy, zwłaszcza, że potem tereny Polski zasiedlali – żeby wymienić tylko kilka fal migracyjnych – przedstawiciele kultury łużyckiej, Celtowie, Goci, Gepidzi czy Wandalowie. Naprawdę różnorodne towarzystwo – zwłaszcza, że przejazdem gościli tu i Scytowie, i Hunowie – a w czasach po słowiańskiej inwazji choćby Mongołowie.

Scieżka edukacyjna

    Jesteśmy tak multi-kulti, że chyba bardziej się nie da. I to od 5 tysięcy lat.
    A żeby się tak smutno nie kończyło: galeria (niezbyt znowu wielka) budowli megalitycznych (oraz tajemnicze piramidy z Teneryfy) opisanych już na tym blogu:

Mnajdra na Malcie

Talayoty na Majorce

Kontrowersyjne piramidy w Guimar na Teneryfie

Stanowisko w peruwiańskim Kotosh

Dolmen w Borkowicach

Grobowiec w Gaju Stolarskim

Grobowce w Sarnowie

Grobowce w Wietrzychowicach

20 listopada 2020

Kujawskie megality cz. 3

    Sarnowo – co wiedziałem z mapy – leżało kilka kilometrów na północ od Izbicy Kujawskiej. Park Kulturowy Sarnowo czyli cmentarzysko z grobowcami megalitycznymi, jak konkretnie nazywało się miejsce do którego zmierzałem, znajdował się troszkę za wsią. To też wiedziałem z mapy. Jak troszkę – to było do ustalenia na miejscu.

Grobowiec w Sarnowie
    Przyjechałem do tej niewielkiej, kujawskiej wioski i... Ani żywego ducha. Nikogo normalnie. Więc i zapytać o drogę nie było jak. Trudno, musiałem skorzystać z nowoczesnych technologii (tych dehumanizujących stosunki międzyludzkie) – z nawigacji i Internetu. Urządzenie mobilne wyznaczyło trasę i – tu rusycyzm – w try miga i pojechałem.

Leśny dukt

      Przez lasy, oczywiście.
    Droga – w teorii całkowicie przejezdna i normalna – z wolna zaczynała się zwężać a nawierzchnia stawała się coraz bardziej dziurawa. Nawierzchnia! Asfalt się skończył, szutru także już nie było – istniało spore niebezpieczeństwo, że dawna szosa zamieni się w zwykły leśny dukt. Jechałem jednak i jechałem, ekwilibrystycznie wymijając dziury – kiedy jednak musiałem się zatrzymać by przepuścić jadącego z przeciwka miejscowego trochę odetchnąłem – droga nie kończyła się
w lesie. Rychło też pojawił się nie pierwszej świeżości znak informujący o grobowcach powstałych 3500 lat p.n.e. A po kilku kilometrach zajechałem na polankę z niewielką wiatą i tablicami informacyjnymi. Stał tam też inny samochód – ale nie należał do archeologa czy miłośnika zabytków, a do grzybiarza. Jako, że pogoda sprzyjała (opady i dosyć ciepło) można się było spodziewać prawdziwego wysypu grzybów – niestety nie miałem czasu na takie przyjemności, ale olbrzymie kapelusze kań (czubajka kania) aż prosiły się, by je zerwać, obtoczyć w panierce i usmażyć a la schabowy. Powstrzymałem się jednak – chociażby z tego powodu, że akurat nie miałem przy sobie patelni.

Wiata
    Jak wygląda Park Kulturowy Sarnowo? Cóż. Całkiem inaczej niż pojedynczy grobowiec w Gaju, widoczny z daleka na środku pola. Park sarnowski wygląda bowiem jak... las (swoją drogą trafiłem na niedalekie prace leśne – wycinkę). Na jego terenie znajduje się aż 9 (!) kurhanów, a tuż obok – jak wskazywał plan operacyjny – pozostałości osady Kapeelów.
Park Kulturowy Sarnowo
    Zanim jednak o osadzie – najpierw o grobowcach.
    Może są mniejsze (od 40 do ponad 80 metrów długości, mniej niż ten w Gaju Stolarskim, ale na mnie zrobiły zdecydowanie lepsze wrażenie. Tak, te obiekty mogą się podobać. Przebadane i zrekonstruowane dostarczyły sporo informacji o zwyczajach kultury pucharów lejkowatych. Jeden minus to taki, że w XIX wieku kamienne oblicowania kurhanów usunięto – przy pomocy dynamitu – i wykorzystano do budowy pobliskiej szosy (nie tego leśnego duktu, ale trasy Izbica Kujawska – Lubraniec). Samo miejsce tchnie spokojem i monumentalnością (ciekawe, czy radiesteci badali je różdżkami na obecność promieniowania; wiecie, późniejsze cmentarzyska zbudowane z kamiennych kręgów to wręcz ociekają dobrą energią; jak ktoś ją oczywiście wyczuwa, bo ja to nie) – dziewięć olbrzymich budowli. W każdej pochówek – najczęściej pojedynczy, ale znowu szczątki Kapeelów zachowane bardziej niż słabo (choć w poprzedniej części wspominałem o pewnym wyjątku). Archeolodzy ustalili, że – na przykład, w grobowcu nr 1 pochowano mężczyznę w wieku około 25 lat (dobry wiek dla gwiazd rocka, tak przy okazji), nr 6 zawierał pozostałości 65-latka, a w grobowcu nr 2, w grobie centralnym, obok dorosłego mężczyzny spoczywały także szczątki 16-letniej młódki. Prawdziwym jednak odkryciem był grobowiec nr 9. Okazało się, że pochowana tam została kobieta, której wiek szacuje się na 50-70 lat (plus, oczywiście, te 5500 które upłynęły od chwili zgonu), na dodatek szczątki zachowały się na tyle dobrze, że możliwa była całkowita rekonstrukcja zmarłej. Dzięki pracy antropologów i patologów wiemy jak wyglądała neolityczna mieszkanka Kujaw (trochę nie w moim typie, ale co tam). Nadal jednak nie wiadomo, kim była – to znaczy można domyślać się, że kimś bardzo szczególnym, ale to wszystko.
Grobowiec nr 9 - miejsce pochówku neolitycznej niewiasty
    Do tego w kurhanach znaleziono kilka pochówków intruzyjnych. To znaczy: wiele lat później znowu kogoś pochowano w grobowcu – choć niekoniecznie w centralnym miejscu koło czoła budowli – jak Kapeelów chowano.
Grobowiec nr 7 - miejsce kanibalistycznych uczt?

    Najciekawszy pod tym względem okazał się grobowiec nr 7. Archeolodzy znaleźli tam grób zbiorowy, w którym szczątki nosiły ślady... Obgryzień. Okazuje się, że wiele lat później ktoś wykorzystał dawną budowlę (a grobowiec nr 7 leży na wzniesieniu, w najwyższym punkcie cmentarzyska) do odprawiania prawdziwie kanibalistycznych obrzędów: kości ofiar łamano, by wyssać z nich szpik, obgryzano – rytualnie bądź ze smakiem – na tyle dokładnie, by pozostawić ślady zębów. Kim byli ci kanibale? Tego również nie wiadomo. Wyobraźnia podsuwa wizję dzikusów, którzy zniszczyli kwitnącą kulturę pucharów lejkowych, a na olbrzymich grobach dawnych władców urządzili kanibalistyczne orgie w trakcie których pożerali pokonanych jeńców, dawnych właścicieli tych ziem. Niestety, jest to całkowita nieprawda – kanibale pojawili się tutaj dużo później, kiedy wiedza o kulturze pucharów lejkowatych dawno już zniknęła w pomroce dziejów - z której dziś jest z mozołem wydobywana.

Grobowce w Sarnowie
    W pobliżu cmentarzyska odkryto także osadę z epoki – składały się nań pozostałości dwóch domów i kilka normalnych – nie megalitycznych – grobów. Czy te pochówki to świadectwo zmiany wierzeń Kapeelów? A może symbol upadku potężnych dynastii wznoszących megality? Albo symbol rozwarstwienia społeczeństwa? Może zaś są późniejsze, bo miejsce po osadzie było zamieszkiwane także we wczesnej epoce brązu. Nie wiem. Samo zaś miejsce wykopalisk obecnie porastają gęste zarośla, które za jakiś czas zamienią się w prawdziwy las. Szkoda, bo rekonstrukcja neolitycznej chaty na pewno dodałaby uroku Parkowi Kulturowemu.
Miejsce po osadzie
   Swoją drogą to ciekawe – neolityczni rolnicy byli społeczeństwem dosyć mobilnym (kiedyś na Słowenii, szukając śladów podalpejskich osad palafitycznych spotkałem archeologów, którzy poinformowali mnie, że owe nadwodne osady zamieszkiwane były przez góra 40 lat) – w związku z wymaganiami rolnictwa przenosili się z miejsca na miejsce – ale wygląda na to, że kręcili się dookoła cmentarzysk. Być może te gigantyczne budowle spełniały rolę "stolicy" danej grupy, albo jakiegoś zwornika kulturowego. Bardzo to interesujące.
    O ile samotny grobowiec w Gaju Stolarskim mocno mnie nie ruszył, Sarnowo całkiem urzekło – a zostały jeszcze Wietrzychowice, chyba najbardziej znana miejscówka w okolicy. Kiedy ruszałem w dalszą drogę kręcący się po lesie grzybiarze i drwale jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęli – i musiałem znów użyć nawigacji. Tym razem urządzenie wyprowadziło mnie inną drogą – po kilkuset metrach zaczął się asfalt. Cóż, gdybym – jadąc do Sarnowa – od razu użył GPS... Ale człowiek nigdy się nie uczy – nie pierwszy raz w czasie moich podróży sprawdziło się przysłowie: kto drogi prostuje, w polu nocuje.

16 listopada 2020

Kujawskie megality cz. 2

    Kilka tysięcy lat po powstaniu kopców kujawskich ruszyłem na  Kujawy, w okolice Izbicy Kujawskiej, by nacieszyć wzrok tymi najstarszymi wzniesionymi ludzką ręką budowlami w Polsce. Nie ukrywam, że wiedziałem czego się mogę spodziewać. Cmentarzyska z tej odległej epoki już widziałem w Polsce – ale nie uprzedzajmy faktów.

Gotycki kościół w Izbicy Kujawskiej
    W każdym razie: był październik, pogoda typowo jesienna. Nisko leżące ołowiane chmury, trochę mżawki – ale nie wiało i pięknie zezłocone drzewa nie potraciły jeszcze liści. Ot, jesień. Do tego niezbyt wielki ruch na drogach – czy przez aurę czy przez koronawirusową panikę, trudno orzec (choć pewnie bym obstawiał to drugie) – więc aż miło się podróżowało. No, może na trasie z Koła do Izbicy Kujawskiej moje podróżnicze zapędy delikatnie zastopowały protesty rolników – ale, jako, że żyję na wsi, uważałem (i nadal uważam, choć ich organizator okazał się zwykłym politykierem - taki EDIT) za ze wszech miar słuszne. W końcu od czasu rewolucji neolitycznej jesteśmy od rolnictwa uzależnieni, to ono umożliwiło nam m.in stworzenie cywilizacji (i umieszczanie słodkich kotków w Internetach), więc niszczenie producentów rolnych, czy to dzięki decyzjom Unii E***pejskiej, czy własnym sumptem, uważam za rzecz karygodną. Ale jak śpiewa (tu akurat melorecytuje) pan Staszewski Kazimierz – to była dygresja, a wracając do sedna (koniec cytatu) – jechało się miło.
    Do odwiedzenia trzy miejsca, gdzie znajdowały się kopce kujawskie – wszystkie przebadane archeologicznie i zrekonstruowane. Trzy! Z dziesiątek jeśli nie setek kurhanów istniejących jakieś sto, no, sto pięćdziesiąt lat temu zostało kilkanaście zaledwie, w trzech lokacjach: Gaj Stolarski, Sarnowo i Wietrzychowice (no, w Polsce grobowce Kapeelów, są jeszcze w kilku miejscach – w Dolicach czy Borkowicach, ale w okolicach Izbicy Kujawskiej z dziesiątek lokacji ino trzy – choć podobno coś jest jeszcze w Obałkach, ale tego nie sprawdziłem, więc trzymam się wersji, że trzy). Pozostałe rozebrano – a to rozorano, a to rozkopano (może szukano skarbów), a to kamienie budujące obstawy grobowca skruszono (bo trzeba je było ruszać dynamitem) i użyto jako budulec na przykład do budowy drogi. Gospodarujący na tych terenach Prusacy mieli manię robienia solidnych dróg – przedrozbiorowa Rzeczpospolita do porządnych traktów wykazywała daleko idącą awersję.
    Ale tak piszę, piszę – a nie napisałem najważniejszego. Jak grobowce kujawskie wyglądały. Oto bowiem były to (a kilka jeszcze jest) olbrzymie – nieraz liczące ponad 100 metrów długości – konstrukcje ziemne obłożone po bokach olbrzymimi głazami – megalitami. Z lotu ptaka przypominały wydłużony trójkąt – czoło grobowca, ściana frontowa tak jakby, było szersze, nieraz liczyło po kilkanaście metrów (i kilka wysokości). Na środku owej – obłożonej wyjątkowo wielkimi głazami – ściany znajdowała się przerwa: wejście do grobowca. Z badań archeologów wynika, że znajdowała się tam drewniana konstrukcja – ja nazwałbym ją wiatą, ale niezbyt dumnie to brzmi – w której zapewne odprawiano rytuały pogrzebowe. Tyle w teorii.
Kurhan na środku pola
    W praktyce zaś: pierwszy z odwiedzonych grobowców, w Gaju Stolarskim, widoczny był z daleka. Otoczona polami kępka drzew, na środku której znajdował się kurhan (dobrze, że było po żniwach kukurydzianych – sądząc po śladach ta wysoka, amerykańska trawa przez większość lata otaczała zabytek zwartą zieloną ścianą). Grobowiec przebadano i zrekonstruowano (choć nie do końca – obcięto kawałek "ogona", zwężającej się części; w oryginale budowla miała grubo ponad 120 metrów długości, była największą z zachowanych). W czole grobowca odnaleziono ślady drewnianej świątyni pogrzebowej a w pochówku ślady krzemienia – z terenów dzisiejszej Ukrainy (choć oczywiście znajdowano także kawałki z Krzemionek Opatowskich; Kapeelowie nie byli zawieszeni w próżni, handlowali z całą niemal Europą – przykładem niech będą słynne wołki z Bytynia, pochodzące pewnie z Azji Mniejszej, ale dużo młodsze od kopców kujawskich, więc nie będę się w nie wgłębiał; ale są przeurocze, sprawdźcie sobie).
Czoło grobowca
Kamienne obramowanie grobowca
   
Niemniej grobowiec w Gaju – choć imponujący – nie porywał. No, mnie nie porywał. Nie ukrywam – zaskoczył mnie swoim ogromem, ale właściwie spodziewałem się czegoś takiego: kawałka ziemi otoczonej kamieniami. Sporymi, ale niezbyt... Wiecie, nie było takiego wielkiego: wow. Złośliwie mógłbym powiedzieć, że to taki większy kopiec do przechowywania ziemniaków. Ale nie powiedziałem. Volens, nolens – było to miejsce pochówku.

    Kogo? Zapewne kogoś ważnego dla lokalnej społeczności. Lidera? Kapłana? Wodza? Tego się raczej nie dowiemy. Co najważniejsze – taki wystawny i pracochłonny pochówek (kamienie trzeba było pozwozić, ziemię usypać, drzewa na ściany kaplicy grobowej ściąć krzemiennymi toporkami – a potem na wóz i pozwozić) nie był odosobniony. Kopce kujawskie zawsze stały w grupach – tak, jakby było to sanktuarium – bo ja wiem – rządzącej dynastii. Jeden po drugim, władcy byli chowani w tych dość wystawnych kurhanach. Jak faraonowie w piramidach (z racji podobnego wieku i trochę trójkątnego kształtu kopce kujawskie doczekały się miana polskich piramid). W Gaju zrekonstruowano tylko jeden, największy grobowiec, ale w okolicy było ich więcej. Część zdołano przebadać archeologicznie – grobowiec numer 2 był krótszy o około połowę od tego, który zobaczyłem, za to ciut szerszy.
    W kurhanach znajdowano (z jednym wyjątkiem) pochówki męskie. Pech chciał, że za każdym razem (z jednym wyjątkiem) szczątki były totalnie zniszczone – zawinił tu raczej upływ czasu niż jakieś inne cyrkumstancje, niemniej niewiele można było powiedzieć na temat zmarłego. Po długich badaniach udało się ustalić, że pochowany pod gigantycznym grobowcem mężczyzna zmarł w wieku około 65 lat. Dziś może nie jest to imponujący wiek (no, to zależy gdzie i w jakim środowisku), ale 5,5 tysiąca lat temu musiał budzić szacunek. A to nie jedyny matuzalem znaleziony w tych grobowcach.
    Grobowiec – prawnie chroniony zabytek – został przeze mnie obejrzany – i czas było ruszać w dalszą drogę, w stronę Sarnowa i Wietrzychowic. Odpaliłem silnik, ominąłem protestujących rolników i via Izbica Kujawska zanurzyłem się w lasy otaczające Sarnowo.
Zabytek prawem chroniony

13 listopada 2020

Kujawskie megality cz. 1

    Jakiś czas temu opisywałem swoją wizytę w jedynym polskim dolmenie (czyli archaicznym grobowcu korytarzowym) w Borkowie na Pomorzu, ale przecież śladów przeszłości – bardzo odległej – na naszych ziemiach jest dużo więcej.
    Sztandarowym przykładem niechże będą tzw. Kopce kujawskie – czyli neolityczne grobowce zaliczane do megalitów.

Grobowiec w Wietrzychowicach
    Zacznijmy jednak ab ovo – czyli od samego początku.
    A ów ginie w pomroce dziejów.

Dolmen z Borkowa
    To znaczy: jakieś 5,5 tysiąca lat przed tym, zanim wsiadłem w samochód i w czasach zarazy pojechałem na Kujawy oglądać te najstarsze w Polsce zachowane budowle (niezachowanych, wiadomo, obaczyć nie lza) ziemie te zajęła tzw kultura pucharów lejkowych. Nazwa niezbyt chwytliwa, trzeba przyznać – i na dodatek niezbyt wpadająca w ucho. Istniejące w tym samym czasie cywilizacje Sumeru, Egiptu czy Harappy brzmią dużo lepiej – i sporo więcej po nich zostało, aczkolwiek KPL – Kapeelowie – Kultura Pucharów Lejkowatych – też nie ma się czego wstydzić. O tym jednak za chwilę.
    Nazwę tej cywilizacji (a co – niechże będę trochę megalomanem, w dzisiejszych czasach, kiedy wielu zwolenników ma teoria tzw. Turbosłowian, Lechitów panujących onegdaj nad połową Eurazji, można trochę zaszaleć) wymyślili archeolodzy – ponieważ ludzie ci lepili – znali bowiem garncarstwo – ozdobne naczynia o lejkowatych kształtach. Cóż, czasem archeologom brak miodu w sercach fantazji.
    Ci pierwsi rolnicy na naszych ziemiach (samo rolnictwo – według obecnych danych – w naszej części Świata odkryto w Gobekli Tepe; to pogranicze dzisiejszej Turcji i Syrii) okazali się nadzwyczaj łepskimi kolesiami – oprócz lepienia dzbanów z gliny stosowali także orkę sprzężajną czy – i tu prawdziwa bomba – koło. Na wazie znalezionej w Bronocicach (a przechowywanej w krakowskim Muzeum Archeologicznym) widnieje najstarszy znany wizerunek wozu czterokołowego. Z dyszlem. I jarzmem (zapewne narożnym – takie bowiem, poobcierane, rogi turów znaleziono w czasie pracy wykopaliskowych w Bronocicach). Kto chce zobaczyć – niech, nie zważając na smog, jedzie do Krakowa – waza (a raczej jej kopia udostępniona zwiedzającym) to zdecydowanie najcenniejszy zabytek tego muzeum (a przecież znaleźć tam można egipskie mumie czy niezwykle zagadkowego Światowida ze Zbrucza), i w mojej opinii, jeden z cenniejszych w Polsce (albo – megalomanii ciąg dalszy – na Świecie).
Swiatowid ze Zbrucza
    No dobrze – ktoś powie – ale jaka jest pewność, że właśnie tutaj po raz pierwszy wynaleziono koło.
    Odpowiem – żadna. Właściwie to ten epokowy wynalazek powstał niezależnie w wielu miejscach na Świecie. Dajmy na to andyjskich górali, którzy przez wieki tworzyli jedną po drugiej peruwiańskie cywilizacje. Odkryli także koło, ale w związku z niezbyt zdatnym terenem i brakiem odpowiednich zwierząt pociągowych pomysł zarzucono – ostatnia z andyjskich cywilizacji, Tahuantinsuyu, Imperium Inków, miała wspaniale rozgałęzioną sieć dróg, Qhapac Nan, ale poruszały się nimi karawany jucznych indiańskich żon lam czy alpak – oraz chasqi, szybkonodzy posłańcy. Wynalazek się nie sprawdził.
Andyjska droga
    Dlaczego jednak uważam, że to na naszych ziemiach doszło – mimo wszystko – do pierwszego, jednego z pierwszych, zastosowań wozu? O jednym czynniku już wspominałem – były tu odpowiednie zwierzęta. Oczywiście, ktoś zripostuje, że przecież Sumer, Egipt czy Mohendżo Daro (mówię tu tylko o bliższych nam kulturach – nie o istniejących już w tym czasie zalążkach kultury chińskiej) też mieli krowy, woły czy inne zebu. Owszem. Ale tu przychodzi z pomocą archeologia eksperymentalna (to ta gałąź nauki, którą rozpropagował niezrównany Thor Heyerdal – wyszedł z założenia, że nie ma co mówić, że archaiczne ludy czegoś nie umiały, należy spróbować ich metodami; tak z Peru dopłynął na Polinezję a z Afryki do Ameryki – na – odpowiednio – tratwie z drewna balsy i trzcinowej łódce). I to taka, w którą każdy może się pobawić.
    Potrzebne będą: pustynia, nadrzeczny muł i las pierwotny (wbrew pozorom nie jest on gęstwiną – w przeciwnym razie żubry czy wymarłe tury nie miałyby lekkiego życia; polecam jechać do Białowieży i przespacerować się po rezerwatach Parku Narodowego; puszcza jest przestronna niczym gotycka katedra). No, w ostateczności wystarczy piaskownica, trochę błota i zagajnik. Oraz załadowana po brzegi taczka. Ciekawe, po jakim podłożu najłatwiej będzie się na kole poruszać?

Las pierwotny w Białowieskim Parku Narodowym (foto z arch. Autora)

    No właśnie. Logicznym się wydaje, że pod względem zaawansowania użytkowania pojazdów kołowych Kapeelowie wcale nie odstawali od starszych i bardziej rozwiniętych cywilizacji. Można śmiało założyć, że byli w awangardzie rozwoju tego środka transportu (cóż, wypada tylko smutno westchnąć, że pięć tysięcy lat później na tych samych terenach szczytem rodzimej myśli technicznej był niezgrabny i paliwożerny polonez; syrena przynajmniej miała ładną linię).
    Z innych ciekawostek – najstarsze znane ślady serowarstwa też pochodzą z Kujaw.

Leszczyna
    Czemu z Kujaw właśnie? Tam bowiem były (nadal są) niezwykle urodzajne i lekkie gleby, które z łatwością można było – po wykarczowaniu lasu – uprawiać (lasy karczowano głównie ogniem i krzemiennymi siekierkami – krzemień mógł pochodzić z neolitycznego zagłębia przemysłowego w dzisiejszych Krzemionkach Opatowskich). Dietę zapewne uzupełniano korzystając z darów lasu, ale podstawą egzystencji było rolnictwo – bardzo wydajne (jak na tamtejsze standardy) – zapewniało wyżywienie olbrzymiej liczbie ludności. Podobne zaludnienie na tych terenach to dopiero czasy kultury łużyckiej (czyli pierwsze tysiąclecie przed Chr.; Biskupin powstał w tym samym czasie co pierwsze osady na terenie Rzymu).
    Miały Kujawy jeszcze jedną ważną dla Kapeelów rzecz: liczne głazy narzutowe. Czemu ważną? Bowiem ówcześni rolnicy nie odbiegali w swojej umysłowości od reszty neolitycznych mieszkańców Europy – lubili wznosić olbrzymie, kamienne konstrukcje – megality. Czy to na Malcie, czy innych wyspach Morza Śródziemnego, czy w Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii – wszędzie budowano olbrzymie, kamienne – bądź kamienno-ziemne – struktury. Najstarsze są – o czym już pisałem – na Malcie, najbardziej znane – w Anglii (Stonehenge – o poszukiwaniach polskiego odpowiednika też już było). Chęć wznoszenia monumentalnych budowli była tak silna, że tam, gdzie łatwo dostępnych głazów nie było – na przykład bardziej na południu Polski, gdzie lodowiec nie dotarł – budowano analogiczne konstrukcje z drewna. Jakiś czas temu znaleziono zresztą taki drewniany odpowiednik kopców kujawskich – a raczej to, co zeń zostało: megaksylony, z racji nietrwałości materiału, nie zostawiły zbyt wielu śladów.
    Megality za to – owszem. Niestety, jako, że kopce kujawskie zbudowane były na żyznych ziemiach, wielokrotnie potem zasiedlanych, niewiele ich pozostało. Podobno jeszcze w XIX wieku na Kujawach i Wielkopolsce były ich setki – ale zostały zaorane. Dziś przetrwało ich tylko kilkanaście, choć niedawno w lesie niedaleko wielkopolskiego Wilczyna znaleziono cały kompleks grobowy.
    Bo były to – na co wskazują pochówki wewnątrz – grobowce.
    5,5 tysiąca lat po ich usypaniu wsiadłem w auto i ruszyłem na Kujawy by zobaczyć co z nich zostało.

Zostało zaś to: Gaj Stolarski, Sarnowo, Wietrzychowice.

6 listopada 2020

In silentio et spe fortitudo mea

In silentio et spe fortitudo mea
   
In silentio et spe fortitudo mea – moja siła w ciszy i nadziei – było
dewizą margrabiego Jana Hohenzollerna (Johann von Brandenburg-Kustrin), XVI-wiecznego udzielnego władcy nadodrzańskiego kraiku ze stolicą w Kostrzynie – Nowej Marchii Brandenburskiej. Dzisiaj trudno uwierzyć, że to niewielkie, powiatowe miasteczko było nie tylko stolicą państwa, ale także odegrało istotną rolę w historii całego późniejszego Królestwa Pruskiego (a co za tym idzie – w historii upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów) – o tym, że w okolicy w Średniowieczu pomieszkiwali słynni templariusze to w ogóle nie ma co wspominać.
  
W każdym razie Jan, syn władcy Brandenburgii Joachima I okazał się włodarzem nad wyraz zacnym, nic więc dziwnego, że aż do 1945 roku rynek miasta – w czasach pruskich zamienionego na twierdzę, Festung Kustrin – zdobił pomnik monarchy. Z wypisanym na cokole credo owego Hohenzollerna.

Krajobraz po koncertach
    Dziś Kostrzyn nad Odrą nijak jednak nie kojarzy się ani z margrabią Janem, ani z twierdzą (o której za chwilę) – jest to miejsce organizowanych przez Jerzego Owsiaka olbrzymich festiwali muzycznych, po których – w myśl dewizy "róbta co chceta" – okoliczne pola zalegają tony śmieci. Wielokrotnie byłem uczestnikiem woodstockowej (jak się wtedy nazywał festiwal, teraz ma inną nazwę) zabawy, ba, na koncercie (darmowym) zespołu Prodigy uczestniczyło wraz ze mną grubo ponad milion osób (oficjalnie jakieś 800 tysięcy, ale to znacznie zaniżona liczba), więc wiem co mówię. Niestety, niewielka tylko część koncertowiczów trafiła z pola namiotowego na kostrzyńskie stare miasto – raz, że zajęci byli zabawą, dwa – że w 1945 roku miasto odwiedziła Armia Radziecka (ocalał położony w niejakim oddaleniu jeden z dwóch w Polsce piętrowych dworców kolejowych – ale tego faktu niektórzy korzystający z tzw. Pociągów woodstockowych też zapewne nie zakonotowali). A jak krasnoarmiejcy gdzieś przyjadą, to wiadomo: kamień na kamieniu.
Twierdza Kostrzyn
    Położone u zbiegu rzek Warty i Odry miasteczko przez wieki stanowiło strategiczny punkt na szlakach (handlowych i wojskowych) komunikacyjnych, nic więc dziwnego, że po włączeniu go do Brandenburgii/Prus rychło zostało przekształcone w prawdziwą twierdzę. Kostrzynem zawładnął duch epoki Fryderyka II Wielkiego – już nie cisza i nadzieja margrabiego Jana (choć nota bene to on rozpoczął wznoszenie fortyfikacji), a prawdziwy pruski militaryzm. Z samą twierdzą wielki władca nie mógł mieć dobrych wspomnień – to właśnie tu, na oczach młodego jeszcze następcy tronu wykonano – na rozkaz ojca Fryderyka Wilhelma I – egzekucję najbliższego elektorskiego druha i przyjaciela (możliwe, że nawet bardzo, hm, "nowoczesnego" przyjaciela) Hansa Hermanna von Katte. Biografowie Fryderyka piszą, że zdarzenie to miało spory wpływ na psychikę i późniejszą postawę wielkiego władcy – ale może dzięki temu Hohenzollern, "filozof z Sanssouci", tak zafascynował Woltera i innych oświeceniowych myślicieli? W każdym razie protestanckie Prusy wkrótce pożarły znaczną część upadającej Rzeczypospolitej i poczęły rozpychać się na mapie Europy kosztem także innych sąsiadów – Saksonii, Austrii czy Danii. Okolice Kostrzyna były też świadkiem jednej z bitew genialnego władcy – dziś już zapomnianej batalii pod Sabrinowem Roku Pańskiego 1758 (historycy wojskowości zapewne o tej krwawej łaźni nie zapomnieli – podają ją jako przykład potyczki w której obie strony – Rosja i Prusy – poniosły maksymalne straty przy minimalnych korzyściach).
Bitwa pod Sabrinowem
    W każdym razie u progu epoki nowożytnej Kostrzyn nad Odrą nabawił się potężnych fortyfikacji, które w związku z gwałtownym rozwojem artylerii okazały się już po zbudowaniu być przestarzałe. Niemniej dziś są jedynym świadectwem minionej świetności. Przechodząc przez jedną z zachowanych bram miasta-twierdzy wkracza się bowiem do całkiem innego Świata.
Brama Berlińska
    Świata blizn po II wojnie światowej.
Dawna fara
   
Warszawę, Wrocław czy Lipsk odbudowano (swoją drogą na odbudowę Warszawy rozbierano starówki innych miast, głównie z tzw. Ziem Odzyskanych; cegła z Kostrzyna także pojechała nad Wisłę), Berlin czy Coventry są nowoczesnymi miastami – ale dziesiątki niewielkich miasteczek (albo i wielkich, jak Królewiec),
głównie leżących na szlaku przemarszu Armii Czerwonej w latach 1944-45, zostało bezpowrotnie zniszczonych. W niektórych coś tam odbudowano (Elbląg na przykład, ale dopiero po zakończeniu sowieckiej okupacji), w innych zabytkowe stare miasta ozdobiono blokowiskami w wielkiej płyty, a Kostrzyn został taki, jaki był w 1945 roku. Zniszczony niemal w 100 procentach. Dlaczego?
Stare miasto
Dawna ulica
    Odpowiedzi musiałem poszukać po drugiej stronie Odry – na dawnych przedmieściach kostrzyńskich – do których swoją drogą przed 1945 rokiem docierał tramwaj (uważny obserwator na zgliszczach miejskiej starówki znajdzie jeszcze kawałek nieukradzionych torów). Ważną poszlaką było to, że jeszcze kilka lat po wojnie pośród ruin stała wieża miejscowego zamku – ale z jakichś względów ktoś kazał ją wysadzić.
Twierdza
   
Podpytując miejscowych – potomków kresowiaków przemocą wyrwanych ze swoich domostw i przywiezionych tutaj – dowiedziałem się: Armia Czerwona.
   
Otóż okupanci – zarówno Polski, jak i części Niemiec – stwierdzili, że zamkowa wieża może być wspaniałym punktem obserwacyjnym (albo stanowiskiem ogniowym) dla – w domyśle imperialistycznego – wroga. A ponieważ za rzeką, na terytorium NRD, znajdowały się koszary bratniej armii wieża musiała być zburzona. A samo miasto – nieodbudowane. I rzeczywiście, dopiero niedawno odrestaurowano fragment starówki (jest tam hotel, a w odbudowanej pobliskiej bramie stworzono stację benzynową), ale współczesny Kostrzyn rozwinął się całkiem gdzie indziej (i bardzo, moim zdaniem, stracił na urodzie).

Koszary
    Same koszary opuszczono zapewne na początku lat 90-tych XX wieku i od tamtej pory stoją nieużywane. Ale mimo to są w bardzo dobrym stanie. Wiem, sprawdziłem to razem z kolegą.
Sztuka socjalistyczna
    Owszem, drzwi są zamknięte na cztery spusty, ale otwarte okna aż proszą się o eksplorację. Wewnątrz wyposażenia nie ma za dużo – wszystko, co tylko można było krasnoarmiejcy zabrali ze sobą. Zostało kilka socrealistycznych rzeźb i... Stojaki na broń. Taka pamiątka po Zimnej Wojnie.
Zbrojownia
    Prawdziwą skarbnicą historii okazał się jednak strych koszar. Krokwie – powoli próchniejące – pokryte były niemal w całości żołnierskimi graffiti: "Ałma-Ata", "Narwa", "Taszkient", "Irkuck" – na tą odległą placówkę okupacyjną przybywali chłopcy z całego ZSRS. Służba musiała być nudna – w okolicy nie było żadnego dużego miasta, zresztą chyba zwykli szeregowcy mieli ograniczony kontakt z ludnością podbitą – ale żmudna. Do tego odległość od domu... W Związku Radzieckim pewnie nie było czegoś takiego jak depresja, ale dam głowę, że nie wszyscy chłopcy zobaczyli z powrotem brzegi Oki czy Jeniseju.
Wojskowe graffiti
    Myszkując po trzeszczącym i próchniejącym strychu okazało się, że można zeń dostać się do innej części budynku koszarowego – co ciekawe, ów pion był niedostępny z pozostałych pięter koszar. Wiodła do niego całkowicie osobna klatka schodowa. Czy był to "pion dowodzenia"? Nie wiem. Ale w jednym z pomieszczeń natknęliśmy się na olbrzymią mapę Europy – nieco zdartą, ale czytelną. Może w tym pokoju dowództwo oczekiwało rozkazu ataku Północnej Grupy Wojsk Układu Warszawskiego na RFN i Danię? Kto wie.
Mapa
    Wyjście z tej tajnej części również musiało odbyć się przez strych – jak wspominałem trzeszczący i próchniejący. Kilka lat temu, kiedy odwiedziłem koszary dach był cały, a podłogowe deski dopiero zaczynały się rozkładać, ale dziś nie wiem, czy tak spokojnie mógłbym po nich spacerować (i one słabsze, i ja dorodniejszy), więc odradzam. Zwłaszcza, że jest dużo ciekawszych i atrakcyjniejszych miejsc pozostawionych przez czerwonych okupantów. Koszary spenetrowałem bo akurat przechodziłem z tragarzami byłem blisko i miałem chwilę czasu.
   
Co do śladów Armii Czerwonej po polskiej stronie Odry – jakiś czas temu mury twierdzy zdobiło radzieckie godło oraz cmentarz wojenny krasnoarmiejców prących na Berlin. Napisałem: cmentarz – ale tak naprawdę był to tylko cenotaf. Groby żołnierzy znajdują się w innych miejscach miasta, na twierdzy pochówków nie było – dlatego, mimo sprzeciwu strony rosyjskiej – zdecydowano się na zlikwidowanie symboli radzieckich okupantów.

Dawny cenotaf żołnierzy Armii Czerwonej
    A starego miasta nie odbudowano. Dobry margrabia Jan nie wrócił na (odnowiony jakiś czas temu) cokół pomnika, i w ciszy czeka z nadzieją lepszej przyszłości.
Cokół pomnika Jana Kostrzyńskiego po renowacj

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...