Tłumacz

17 grudnia 2021

Tam i z powrotem

    Grudzień w Polsce jest miesiącem chyba najczarniejszym – i nie chodzi tu oczywiście o rocznicę wybuchu wojny jaruzelsko-polskiej, o 1970 ani o zjednoczenie PPS i PPR, a raczej o dwadzieścia siedem godzin kolego dzień krótszy od najdłuższego niezbyt długie dni i nazbyt przeciągające się noce. Z tym nic nie zrobimy, taki mamy klimat takie mamy położenie na ziemskim globie. Można, oczywiście, akurat wtedy wyjechać w jakieś pełne słońca miejsca, ale – jako przedstawiciel naszej strefy klimatycznej tak uważam – powinno się zimę zaliczyć, najlepiej mroźną i śnieżną (bo taka jest najpiękniejsza), żeby potem móc rozkoszować się w pełni eksplozją wiosny.
    A zimowe wieczory można na przykład przeznaczyć na uzupełnianie lektur. I to najlepiej papierowych – czytanie na komputerach czy wymyślonych przez Stanisława Lema elektronicznych czytadłach, mimo, że wykorzystywane przeze mnie, to nie to samo. Książka ma zapach, fakturę, kształty – ogólnie jest milion razy lepsza, choć może staromodna.
     A jedną z moich ulubionych lektur jest "Hobbit" pana J.R.R. Tolkiena – najlepiej w tłumaczeniu pani Marii Skibniewskiej. O Tolkienie i tłumaczeniach było już jakiś czas temu, to nie będę się powtarzał, tylko przejdę do meritum – niezobowiązującego intelektualnie wpisu mającego rozjaśnić grudniowe wieczory i pokazać, że w Polsce na każdym kroku można znaleźć coś ciekawego.

Kraina Krasnoludków

    Wędrując bowiem jakiś czas temu przez Sudety (kiedy jeszcze nie spędzałem całego lata na wyjazdach zagranicznych znajdowałem czas na górskie wędrówki; teraz znajduję rzadziej) natknąłem się – przy odrobinie wyobraźni i dobrej woli oczywiście – na istną wizualizację wyprawy Bilba Bagginsa do Ereboru. Rzecz działa się u podnóża Gór Stołowych – bardzo ciekawych z wielu względów, ale tym razem plwajmy na geologię. I na historię też, choć okolica naprawdę mogła każdego miłośnika dawnych dziejów zauroczyć. Innym razem. Teraz weźmy plecak i ruszajmy na szlak. A opowieść zaczyna się książkowo:
    W pewnej norze ziemnej mieszkał sobie Hobbit...

Ziemna nora

    ...który wyruszył wraz z Krasnoludami do ich dawno straconego domu...

Drogowskaz

    ...żeby odzyskać Erebor musieli m.in pokonać straszliwą gadzinę...

Gadzina

    ...i przejść przez góry i lasy...

Góry, lasy, łąki, pola...

    ...wreszcie dotarli do zboczy Ereboru (G. Stołowe), wleźli do środka....

Erebor. Prawie.

    ...i znaleźli się w prastarym krasnoludzim królestwie....

Rezerwat "Głazy Krasnoludków"

    ...świętowania w Esgaroth (Mieście nad Potokiem) nie było końca.

Typowa wiata turystyczna

    Nie wiem, czy moja foto-wersja "Hobbita" niesie ze sobą jakieś większe artystyczne wartości (tu polecam znaleźć w Internetach radziecką produkcję telewizyjną sprzed wielu lat) – ale jest całkiem miła. Zwłaszcza, że Góry Stołowe aż proszą się by je odwiedzać. Żeby zdobyć Szczeliniec Wielki (zaliczany do Korony Gór Polskich) nie trzeba praktycznie żadnych umiejętności, a okolica jest spokojna i niezbyt zadeptana. Do tego całkiem niedaleko Wambierzyce, kilka zamków, średniowieczny stół sądowniczy... Ale dość o tym, miało nie być geologii, historii, tylko zabawna opowiastka.

Szczeliniec Wielki
Sanktuarium w Wambierzycach

    Była? Była. To do zobaczenia w następnym, już 2022 Roku Pańskim (a średniowieczny stół sędziowski i tak wrzucę na zdjęciu, a co).

Stół sędziowski w Kochanowie




I jeszcze kilka słów wyjaśnienia na koniec: obrazkowa ta historyjka pierwotnie była przeze mnie umieszczona na jednym z portali społecznościowych, stąd pewnie nie najlepsze czasem zdjęcia. Żmija zygzakowata, gatunek prawnie chroniony, nie została przeze mnie rozjechana – ot, po prostu taką znalazłem. A słowo "hobbit" jest bodajże zastrzeżone, stąd liczni pisarze fantasy używają zamienników, jakich jak "niziołki" czy inne takie. Zaś najsłynniejsze polskie Krasnoludki mieszkały w Szuflandii, i nie pasały gąsek z sierotką Marysią.

10 grudnia 2021

Lasithi

    Minojska Kreta, jak pisałem, raczej platońską Atlantydą nie była (no chyba, że była) – Egipcjanie zbyt dobrze ją znali by pewnemu greckiemu podróżnikowi (ninie przodkowi Platona) wciskać kit iż to właśnie tam żyli wysoko cywilizowani Atlanci (poza tym gdyby Atlantydą była część greckiej ekumeny to na pewno pisarz-filozof by o tym wspominał; a tego nie robił – pisał za to, że Atlanci toczyli wojnę z Atenami; hm, pogromca Minotaura, Tezeusz był Ateńczykiem...). Niemniej peregrynując po wyspie znalazłem miejsce które – przy odrobinie dobrej woli (no, większej odrobinie) – można by wciągnąć na listę potencjalnych Atlantyd. Taka Atlantyda w Atlantydzie. Ubik.

Płaskowyż Lasithi

    Płaskowyż Lasithi, bo o nim mowa, to poza tym naprawdę urokliwe miejsce. Spore – jak na Kretę – plateau, otoczone wysokimi górami jest ważnym regionem rolniczym oraz wspaniałą naturalną fortecą. Wykorzystywaną już od niepamiętnych czasów – to znaczy przez neolitycznych rolników sprzed minojskiej Thalassokracji. Dogodne położenie sprawiło, że wystarczyły niewielkie prace irygacyjne i mieliśmy do czynienia z prawdziwym rajem – zapewne na wczesnym etapie stojącym na wyższym poziomie cywilizacyjnym niż nadmorskie kreteńskie równiny. Może więc to Minojczycy przynieśli do Egiptu wspomnienie o okrągłym (mniej więcej, Lasithi jest takie kwadratowo-owalne) centrum cywilizacyjnym? Nie ma na to żadnych dowodów, ba, sama ta koncepcja wydaje się totalnie abstrakcyjna. Ale – by podbudować swoje ego – dodam, że w prawdziwą Troję też nie do końca wierzono, a o Sumerach czy Hetytach to nikt nawet nie wiedział.

Ruiny pałacu w Knossos

    Czy Minojczycy pochodzili z Lasithi, czy przybyli na wyspę i je zajęli – nie wiem. Na pewno na nim mieszkali, a w jaskini w masywie Dikti urządzili sobie nawet centrum kultowe (znaczy się, świątynię). Miejsce to musiało być dość ważne, skoro przejęli je najeźdźcy z północy i włączyli do swojej mitologii, robiąc z groty jedno z miejsc wiązanych z narodzinami i wychowaniem najwyższego boga greckiego panteonu, Zeusa. Dla mnie, wychowanemu na "Mitologii" Jana Parandowskiego, miejscem narodzenia najmłodszego syna Kronosa była Grota Idajska (u podnóża masywu Idy leży Knossos), ale dla samych starożytnych Greków sprawa była dyskusyjna – zresztą Ida i Dikti nie zamykają listy zeusowych jaskiń. W każdym razie Jaskinia Dikte (albo Psychre, od nazwy pobliskiej wioski) jest dziś reklamowana jako grota zeusowa. Z racji obronnych właściwości był też płaskowyż ostatnią redutą Minojczyków – Karfi, z racji położenia zwane kreteńskim Machu Picchu, uznawane jest za ostatni bastion Władców Morza.

Górska droga do jaskini
Jaskinia Dikte

    Po upadku Thalassokracji wyspa zapewne szybko została zhellenizowana, ale naukowcy uważają, że Minojczycy – już jako ludność niższych klas – przetrwała. A na Płaskowyżu Lasithi nawet w sporej liczbie (zwali siebie Eteocretans, Prawdziwymi Kreteńczykami). Przynajmniej do najazdu Wenecjan. Włoscy kupcy opanowali wyspę na przełomie XIII i XIV wieku, ale krnąbrni mieszkańcy płaskowyżu nie dość, że nie chcieli płacić podatków, to jeszcze ciągle się buntowali. Wenecjanie zrobili więc to, co mogli najlepszego (dla siebie, oczywiście): teren, zwany z włoska spina nel cuore (cierń w... sercu) po prostu najechali, wyludnili i zakazali upraw. Miejscowych, tych, którzy nie uciekli w góry, zdekapitowali. I tak Lasithi przeleżało dobre dwieście lat – aż po ostatecznym upadku państw greckich i łacińskich na Peloponezie na Krecie zjawiła się masa uchodźców. Wenecjanie osiedlili ich właśnie na płaskowyżu. A że byli ludźmi obrotnymi w celu zintensyfikowania zysków z odbudowywanych upraw stworzyli – funkcjonującą do dziś – sieć kanałów irygacyjnych. Oraz wprowadzili wiatrak jako mechanizm napędzający cały system. Wiatraki działały aż do połowy XX wieku, dziś zastąpione są pompami elektrycznymi albo spalinowymi (ot, postęp, ktoś by rzekł) ale nadal w krajobrazie Lasithi jest ich cała masa. Powoli znikają, bo korozja jest nieubłagana – a szkoda.

Wiatraki

    Największe wrażenie robi jednak system wiatraków ustawionych na przełęczy Amboulos – jednej z bram na płaskowyż. Dziś kompleks jest w ruinie, choć kilka budynków odnowiono pod turystów (dla nich jest także bardzo smaczna restauracja, z potrawami wprost z pieca opalanego drewnem om om om). Takie wiatraki miały sens – ciągle wieje tam, jak na przysłowiowym dworcu w Kieleckiem.

Zabytkowe wiatraki na przełęczy Amboulos

    Płaskowyż Lasithi wyludniano jeszcze dwukrotnie – w XIX wieku. W czasie wojen z Turcją wojska ottomańskie (za drugim razem z pomocą Egipcjan) wpadały i rezały mieszkańców (tych, którzy nie zdążyli uciec w góry). Na ile te działania były skuteczne, trudno powiedzieć – podobnie jak wcześniejsza o kilkaset lat akcja Wenecjan. Genetyka mówi, że niezbyt. Oto bowiem naukowcy – prawdopodobnie z braku ważniejszych zajęć – zaczęli badać genetycznie populację płaskowyżu. Okazało się, że chromosom Y, występujący tylko u męskiej części populacji (uwaga: nowocześni socjaliści proszeni są o nie czytanie dalej – może okazać się szokiem, że mimo ich propagandy nadal Człowiek ma biologicznie tylko dwie płcie) odbiega od odmiany występującej u reszty Greków (chromosom Y warunkuje płeć męską i dziedziczony jest tylko od ojca). Zbadano też DNA zawarte w mitochondriach (te struktury komórkowe przekazuje dziecku matka) – i ono również różniło się od mtDNA pozostałych mieszkańców Grecji. Żeby było zabawniej porównano wyniki z tymi uzyskanymi z kości pochodzących z okresu minojskiego. DNA było podobne. Stąd wniosek – no, właściwie dwa wnioski: pierwszy jest taki, że mieszkańcy Płaskowyżu Lasithi mogą być potomkami dawnych Minojczyków (jakimiś Atlantami, nie ma co), drugi zaś – Turcy i Wenecjanie nie przyłożyli się do trzebienia mieszkańców.

Potomek Atlantów?

    A Atlantydy dalej nie znaleziono.

3 grudnia 2021

Minojska Atlantyda cz. 2

    Kończąc poprzednią część zadałem sam sobie pytanie co sądzę o stanowisku archeologicznym w Knossos, znanym szerszej publiczności jako Pałac Minosa. No to trzeba by – chociażby krótko – odpowiedzieć.

Pałac w Knossos

    Przede wszystkim pałac w Knossos jest ogromny obszarowo. Co prawda spacerując po jego fundamentach (gdzieniegdzie są fragmenty zrekonstruowanych kolumn czy pokrytych barwnymi freskami pomieszczeń) trudno się zgubić, ale wystarczy trochę wyobraźni (należy dobudować ze dwa piętra), a można odkryć jego wielkość. Pomaga też makieta ustawiona w muzeum w Heraklionie.

Pałac w Knossos
Makieta pałacu

    Stanowisko archeologiczne jest jednak tylko stanowiskiem – i malkontent mógłby skwitować, że to tylko kupa kamieni. Cóż, miałby trochę racji, choć na tle innych minojskich zabytków (w poprzednim wpisie narzekałem, że sporej części w czasach paniki koronawirusowej nie da się zobaczyć) zapewne i tak jest nieźle podrasowany.

Fundamenty knossyjskiego pałacu
Wizualizacja Heraklionu z epoki minojskiej
Minojskie ślady w Chanii

    Można się też domyślać, że najcenniejsze znaleziska nie będą prezentowane in situ – ich miejsce będzie w herakliońskim muzeum. Na ten temat zresztą pisałem już przy okazji Akrotiri – miasta na Santorynie zasypanego wulkanicznymi popiołami. Miejscowość owa była pod silnymi wpływami Minojczyków – i tam dopiero można zobaczyć jak wyglądało ich codzienne życie, ich domy (piętrowe, z kanalizacją, o bogatym wystroju). Moim zdaniem Akrotiri na odwiedzających zrobi dużo większe wrażenie. Pałac w Knossos nie do końca uzmysławia zwiedzającym potęgę i stopień rozwoju dawnych Minojczyków – nie każdy też wstąpi potem do Muzeum Archeologicznego.

Akrotiri na Santorynie
Freski z Akrotiri w muzeum w Firze

    A zajść tam powinien. Znajdują się tam istne cuda. Byki czy topory z dwoma ostrzami – symbole zaginionej cywilizacji. Posążek (bo większość tych misternie wykonanych figurek jest malutka, kilka centymetrów wysokości zaledwie) tak zwanej Wężowej Bogini. Złota spinka z pszczołami z pałacu w Melii. Model wozu – dużo młodszy od naszej wazy z Bronocic, ale uświadamiający nam, że Kreteńczycy podróżowali także lądem: pałace musiały ze sobą nieźle skomunikowane. Bogato zdobione urny. Rekonstrukcje fresków (w Akrotiri zachowały się lepiej). Dokumenty. Słowem: wszystko co pozostało po zaginionej cywilizacji.

Minojskie topory
Wężowa Bogini
Misterna ozdoba z Melii
Model wozu
Skok przez byka
Dysk z Fajstos

    A jak zaginęła? Kiedyś zdawało się, że dość nagle. Oto handlowali sobie z Egiptem, Bliskim Wschodem, aż tu myk – i zaawansowana cywilizacja znika, jakby się pod wodę zapadła. Dało to asumpt do łączenia Krety z Atlantydą. Niestety, po jakimś czasie okazało się, że Egipcjanie doskonale Minojczyków znali, więc raczej trudno sobie wyobrazić, że – skoro mieli liczne zapiski – totalnie o nich zapomnieli i uważali ich za Atlantów. Zwłaszcza, że mieli świadomość, iż ich własna cywilizacja jest starsza. Również i upadek Krety nie był tak nagły jak się mogło zdawać. Owszem, decydujący cios zadała wyspie erupcja Thiry, dzisiejszego Santorynu i towarzyszące jej tsunami oraz seria trzęsień ziemi – ale współcześni badacze są zgodni: Minojczycy już na wiele lat przedtem ciężko przędli. Ot, zwyczajne koleje losu cywilizacji. Mykeńczycy, Grecy z kontynentu, przyjechali już na gotowe: nie bardzo było komu bronić zrujnowanych pałaców.

Kaldera na Santorynie
Mykeński hełm z kłów dzika

    Minojska Kreta – choć wspaniale rozkwitała w Epoce Brązu – została jednak zapomniana – i odkryta ponownie dopiero po 3 tysiącach lat. Zniszczona mniej więcej w tym samym czasie (to okres, kiedy imperia Epoki Brązu chwieją się i upadają; tak zwane ciekawe czasy) co osada (miasto właściwie) dziś zwane Akrotiri na Santorynie Atlantydą chyba jednak nie była – ale podróżując po Krecie znalazłem jedno miejsce wspaniale obronne, na terenie którego znaleziono jeszcze przedminojskie ślady rolnictwa i osadnictwa. W czasach Thalassokracji było ośrodkiem kultowym, a i późniejsi Grecy odnosili się do niego ze sporą atencją. O nim w najbliższym wpisie.

26 listopada 2021

Minojska Atlantyda cz. 1

    Było jeszcze ciemno, gdy grecki prom powoli zbliżał się do portu w Heraklionie. Stałem na pokładzie i patrzyłem na migocące na brzegu światła tego największego miasta współczesnej Krety. Za chwilę miała pojawić się dla nich konkurencja w postaci wschodzącego Słońca, ale póki co były jedyne. Twarz owiewał mi gorący – to nie pomyłka, taki był – sierpniowy śródziemnomorski wiatr. Przez chwilę czułem się jak północni Barbarzyńcy, Mykeńczycy, dopływający do państwa przedwiecznych Władców Morza, Minojczyków.
   Oczywiście, czułem się tak tylko przez chwilę – szybko powracający rozsądek podpowiedział mi, że w Epoce Brązu, ani tym bardziej wcześniej, żaden szanujący się kapitan (pomijam ryzykantów) nie tylko nie odważyłby się na nocny rejs wprost z Pireusu, ale także zwyczajnie nie byłby w stanie tego dokonać (choć, tu pewne zaskoczenie, handel morski Epoki Brązu na Morzu Śródziemnym stał na naprawdę wysokim poziomie). No i państwo owych – jak dziś ich zwiemy – Minojczyków na pewno nie byłoby tak oświetlone jak współczesne miasta.

Greckie wyspy - Cyklady

    W każdym razie dotarłem do kolebki – jak mawiają współcześni Kreteńczycy – pierwszej europejskiej Cywilizacji. Właściwie jest to prawda – przynajmniej dla pewnej wartości słowa tego słowa: na blogu pojawiła się już przecież Malta z faktycznie najstarszymi europejskimi budowlami, było o majorkańskich talayotach, naszych kopcach kujawskich, czy wreszcie o powodzianach znad Morza Czarnego. Więc skąd takie stwierdzenie? Ano Minojczycy (będę używał tej potocznej nazwy) to już całkiem inna epoka niż neolityczni budowniczowie megalitów. To czas brązu – pierwszego użytkowego metalu w dziejach ludzkości (znowu prawda dla pewnej wartości tego słowa: pierwszym użytkowym metalem była miedź, lecz sprawdziła się tylko trochę lepiej niż złoto; ale to brąz umożliwił nam wskoczenie na kolejny etap rozwoju). Oraz czas powstawania pierwszych – nie wiem jak to ująć – znanych w historii organizmów państwowych. Znaczy się: cywilizacje epoki brązu to cywilizacje pisma – właściwie dokładnie takie jak nasze.

Wybrzeże Krety

    O wszystkich centrach cywilizacyjnych było na historii w szkole, więc nie ma co o nich wiele mówić – Chiny, Indus, Żyzny Półksiężyc (z najstarszymi Sumerami), Egipt. I basen Morza Egejskiego – troszkę młodszy, ale czerpiący pełnymi garściami z dokonań Azji Mniejszej, Bliskiego Wschodu czy kraju faraonów. I tu, w Europie, forpocztą zmian jest właśnie Kreta i Cyklady. I nawet, jeśli Delos było pierwsze, to jednak Minojczycy stworzyli prawdziwą potęgę, którą znali chociażby władcy Egiptu. Współcześni uczeni nazywają "imperium" kreteńskie Thalassokracją – czyli Władztwem Morskim – przyjmuje się bowiem, że Minojczycy dzięki rozwiniętej flocie panowali nad wschodnią częścią basenu Morza Śródziemnego tak dokładnie, że ich pałace (odkryto na razie pięć) nie posiadały żadnych fortyfikacji. Po prostu wróg nie był w stanie dostać się na wyspę. Ile w tym prawdy trudno powiedzieć.

Figurka w delijski stylu, choć z Krety

    Sam Heraklion nie jest niestety miastem urzekającym. Ot, wenecka twierdza w porcie, potężne umocnienia, kilka foremnych budynków – resztę zniszczyły trzęsienia ziemi – i to wszystko. No, może poza genialnym Muzeum Archeologicznym, w którym znajduje się to, co najważniejsze pośród minojskich znalezisk (mało tego, w czasie paniki koronawirusowej muzeum jest otwarte – a sporo innych takich placówek i stanowisk archeologicznych zostało zamknięte na cztery spusty). Oraz leżącą na przedmieściach wioską Knossos.

Wenecki fort w Heraklionie

    Nie trudno się domyślić, że właśnie tam po zejściu z promu się udałem.

Pałac w Knossos

    W Knossos bowiem znaleziono pierwszy – i największy – z minojskich pałaców. Było to odkrycie porównywalne ze znalezieniem Troi, niemniej dużo bardziej zaskakujące: Ilion pozostawił po sobie konkretny ślad u Homera, a o potężnej cywilizacji na Krecie nikt nic nie wiedział. Owszem, były greckie mity o Minosie i Minotaurze, z wyspy na kontynent przybył sam Zeus (na Krecie miał przyjść na świat), ale tak, to cisza. Oczywiście w dokumentach (przypominam: Epoka Brązu zna pismo) sąsiednich ludów zachowało się troszkę wiadomości o Minojczykach, ale jesteśmy w XIX wieku – dopiero co odczytano egipskie hieroglify, powoli rozgryzamy pismo klinowe, odkrywamy Sumer i setki azjatyckich imperiów nastałych po nim. O Krecie nikt nic nie wie. Aż pan nomen omen Minos Kalokairinos odkrywa pałac w Knossos (choć oczywiście każdy jeden zapytany powie, że to sir Arthur Evans odkrył pałac). Opinia publiczna podchwyciła stwierdzenie, że jest to siedziba króla Minosa – i starożytni Kreteńczycy zostali Minojczykami. Mało tego: okazuje się, że ta pradawna cywilizacja ma własne pismo! Wiele lat trwało, zanim w końcu je odczytano – ale wtedy pojawiła się kolejna muka: język minojski nie był indoeuropejskim, ani tym bardziej greckim. Nie byli więc Minojczycy przodkami Greków (choć, oczywiście, Grekom w najmniejszym stopniu nie przeszkadza to twierdzić, że jednak byli) – rychło okazało się, że dawnych Władców Mórz pokonali właśnie

Mykeński hełm

najeźdźcy z kontynentu, zwani dziś Mykeńczykami (od ich najbardziej znanej twierdzy, Myken) – właściwi przodkowie Greków. Barbarzyńcy z północy przejęli część dziedzictwa minojskiego – chociażby pismo (najmłodsze napisy z użyciem kreteńskiego pisma, zwanego linearnym, są już po grecku; po wynalezieniu alfabetu przez Fenicjan zarzucono jednak ten styl zapisków), pewnie kilku bogów, jakieś zwyczaje. Oraz nazwę wyspy, spółgłoskowy rdzeń k-r-t. Do dziś nie wiemy, co to oznacza. Przetrwała także pamięć o kreteńskim Labiryncie, kulcie byka (płodność, płodność, płodność) i potężnych władcach – możliwe, że tytułowanych właśnie Minosem.

Dysk z Fajstos - starożytne pismo

    Czy pałac w Knossos mógł być pierwowzorem Labiryntu? Cóż, spacerując po ruinach rozkład pomieszczeń wydawał mi się chaotyczny i nielogiczny – jakiż musiał być (w czasach świetności budowli) dla ubogich przybyszów z kontynentalnej Grecji? Tam pasterstwo i rolnictwo, tu dwa piętra, schody, zakamarki, tańce, roznegliżowane panny, akrobaci skaczący przez byki... Musiało to przytłaczać przyjezdnych – i zostawiło ślad w pamięci zbiorowej, jako legenda o Minotaurze (sam Minos i jego brat Radamantas uważani byli przez Greków za władców mądrych i sprawiedliwych). A jakie wrażenie Knossos zrobiło na mnie? To w następnej części, za tydzień (a właściwie za miesiąc, bo już w grudniu).

Megalityczne fundamenty pałacu w Knossos

19 listopada 2021

Złoto, Potop i Atlantyda

    Tak się akurat złożyło, że przełom lata i jesieni Roku Pańskiego 2021 (trzeci rok rachuby pandemicznej) spędziłem na Półwyspie Bałkańskim i jego okolicach witając stare i poznając nowe kąty tego kawałka Świata. Udało się ponownie odwiedzić wszystkie bałkańskie kraje (poza Słowenią i problematycznym Kosowem), pełne pięknej przyrody, historii, pól minowych i dobrego jedzenia – a także, po raz kolejny, nie udało (EDIT: udało się w końcu) mi się wejść do Muzeum Archeologicznego w Warnie. Nigdy nie mam na to czasu – a jak już znajdę chwilkę, to okazuje się, że najważniejsza wystawa akurat wyjechała zwiedzać Świat szeroki. A jest ona cenna – i dosłownie, i metaforycznie.

Wybrzeże Bułgarii

    Bułgaria – bo o niej tak właściwie ten wpis – szczyci się trzecią w Europie liczbą antycznych zabytków (po Grecji i Włoszech), jednak w latach 70-tych to trochę przesadziła: w pobliżu Warny (dawne greckie miasto Odessos) odkryto olbrzymie cmentarzysko z grobami pełnymi złotych ozdób. Cmentarzysko pochodziło z przełomu neolitu i Epoki Brązu – naukowcy nazwali ten czas chalkolitem czy tam enolitem: Ludzkość właśnie odkryła metalurgię – nauczono się pracować z miedzią i złotem. Oba te metale są łatwoobrabialne, kowalne, ciągliwe – choć do produkcji wysokojakościowej broni (nie oszukujmy się, to wojna nakręca spiralę postępu) średnio się nadają. Ludzie chalkolitu dalej używali skutecznych pałek i kamieni. Potem ktoś, pewnie przypadkiem, odkrył brąz i miedź troszkę poszła w odstawkę (ale to inna historia) – złoto zaś zostało, i nadal rozpala namiętności (i wojny).

Warna - Odessos
Antyczna Bułgaria - rzymskie termy

    Odkrycie owego "najstarszego złota Świata" sprawiło, że czarnomorskie wybrzeże Bułgarii zostało wciągnięte na listę potencjalnych Atlantyd – zaawansowana antyczna cywilizacja, o której totalnie zapomniano. Nie dość, że tworzyli ozdoby ze złota, to jeszcze tworzyli prawdziwe miasta: w Solnicacie, niedaleko Warny odkryto pozostałości ufortyfikowanej osady okrzykniętej pierwszym miastem Europy (możliwe, że mur powstał po to, by chronić wydobywaną tam sól; inne znane osady często były obronnymi palafitami). Nie widziałem, więc trudno mi się wypowiadać – niemniej teza ta jest dość kontrowersyjna. Do tego kultura Warna, jak zwą ją archeolodzy, używała nawet koła garncarskiego (nie wiemy, czy używała wozów – najstarszy wizerunek takiego, jak wiemy, znajduje się w Polsce i jest odrobinę młodszy od warneńskiego złota; jakiś tysiąc lat) – a wyroby ówczesnych rzemieślników były naprawdę wysokiej jakości. Przypadkowo zajrzałem do współczesnej pracowni garncarskiej, znajdującej się całkiem niedaleko Warny – jakoś antyczna stylistyka przemawia do mnie bardziej.

Współczesna ceramika: średni gust;
ta sama ceramika za 1000 lat: figurki kultowe

    Czy ta kultura Warna mogła być zagubioną Atlantydą? Śmiem przypuszczać, że nie – podobnie jak budowniczowie megalitów z Malty czy pierwsza rolnicza kultura w naszej części Świata z Gobekli Tepe chalkolityczni czarnomorscy garncarze zniknęli zbyt dawno by Egipcjanie mogli pamięć o nich przekazać przodkowi Platona.
    Ale. Jest jeszcze jedna ciekawostka dotycząca tego rejonu – związana z mitem jeszcze starszym niż platońska Atlantyda. Tak starym, że znają go już Sumerowie – pierwsza cywilizacja Żyznego Półksiężyca, która opanowała pismo (oraz wiele innych umiejętności – a najstarsze koło i tak znaleziono u nas). Opowieść o Potopie.
    Otóż pod koniec XX stulecia dwaj amerykańscy naukowcy stwierdzili, że około roku 5600 przed Chr. Morze Czarne było jeszcze słodkowodnym jeziorem, którego lustro wody znajdowało się jakieś 100 metrów poniżej współczesnego. Wtedy właśnie nastąpił kataklizm – woda z Morza Śródziemnego przerwała barierę skalną i tworząc współczesny Bosfor zalała depresję leżącą dookoła pra-Morza Czarnego. Naukowcy wyliczyli, że poziom wód wyrównał się po kilkudziesięciu latach, co było tempem iście ekspresowym. Ci, którzy przeżyli tą katastrofę, neolityczni rolnicy, rozpierzchli się na wszystkie strony Świata roznosząc nowe umiejętności i opowieść o Potopie. Według owych naukowców Europa zawdzięcza neolit właśnie czarnomorskim powodzianom. Archeolodzy twierdzą, że na południu kontynentu rolnictwo przybyło już wcześniej – ale może emigranci przynieśli umiejętność lepienia ceramicznych naczyń. Ich potomkami byliby też zapewne owi garncarze-złotnicy z kultury Warna.

Bosfor

    A możliwe, że i nasi Kapeelowie – budowniczowie kujawskich megalitów. W końcu skądś musieli przyjść na Kujawy, więc dlaczego nie owej zatopionej czarnomorskiej Atlantydy? Pewnie nigdy się tego nie odkryjemy.

Kopiec kujawski

    Chociaż może i czegoś się dowiemy. Morze Czarne ostatnio bowiem znalazło się pod lupą relatywnie nowej dziedziny badań – archeologii podwodnej. Rozwój technologii sprawił, że naukowcy zaczęli penetrować dna mórz w poszukiwaniu dawnych skarbów – no, głównie wraków statków, ale znaleziono także kilka zatopionych miast (Atlantydy jeszcze nie). Okazało się na przykład, że w szczytowym momencie Epoki Brązu ruch statków we wschodniej części Morza Śródziemnego był niczym na Marszałkowskiej w godzinach szczytu. Ogromny. A mówimy tu o czasach jakieś 1,5-2 tysiące lat przed narodzeniem Chrystusa (4000 BP). Teraz archeolodzy zabierają się za Morze Czarne – i strach pomyśleć, co tam znajdą: wszystko, co wpadło w odmęty tego akwenu prawdopodobnie będzie zachowane w świetnym stanie – głębiny (no, lekka przesada – już kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią zaczyna się rzeczona strefa) pozbawione są tlenu, nie następuje tam rozkład materii biologicznej (ok, następuje, ale w śladowych ilościach). Prawdziwe archeologiczne eldorado się szykuje. Do tego istnieje szansa, że odnalezione zostaną artefakty z czasów tej czarnomorskiej powodzi, Potopu, jak chcą niektórzy.
    Na koniec jedna uwaga – hipoteza o pochodzeniu mitu o Potopie znad Morza Czarnego nie tłumaczy skąd ta opowieść u na przykład andyjskich Indian. Albo amerykańskie mity mają inne źródło, albo globalnego Potopu trzeba szukać jeszcze wcześniej w historii. Możliwe też, że ponieważ Człowiek wszędzie jest taki sam, to lokalne podtopienia z biegiem lat urosły do rangi światowego kataklizmu: wszak żyjąc w małej społeczności najbliższa okolica jest volens nolens całym Światem.

Południowoamerykańskie Kotosh - Swiątynia Skrzyżowanych Dłoni

12 listopada 2021

Hac urget lupus hac canis

    Akurat minęło Święto Niepodległości, ustanowione po Wielkiej Wojnie na dzień Świętego Marcina (w Poznańskiem w tym czasie jedzą rogale świętomarcińskie – a tradycyjnie także gęś, smaczne mięso, dziś nieco zapomniane – gdyż onegdaj zaczynał się tego dnia post adwentowy; dziś się nie zaczyna), czyli 11-ego Listopada. Niektórzy ustuskują, że data w sumie wybrana losowo (w teorii przekazanie władzy Józefowi Piłsudskiemu przez Radę Regencyjną Królestwa Polskiego, de facto procedura odbyła się dzień później, tego dnia Piłsudski otrzymał tylko dowództwo wojskowe), że pogoda nie taka (fakt, pierwsze święto narodowe ogłoszone było w lipcu – i nie, nie 22. Lipca, a w rocznicę Potrzeby Grunwaldzkiej: Władysław Jagiełło rok rocznie nakazywał bić w dzwony i radować się; później niestety tradycji zaniechano), że ogólnie listopad... No ale jaka data by nie była – to trzeba by uczcić.

Letni zachód słońca w Polsce

    Ewenementem na skalę światową jest więc sytuacja w Warszawie – gdzie władze miejskie zakazują obchodów. Może wolałyby wspomnianego 22. Lipca, albo nawet internacjonalnie, 1. Maja? Trudno powiedzieć – w każdym razie: sytuacja jest skandaliczna (i żenująca przy okazji: oficjalnie włodarze miasta tłumaczą się paniką koronawirusową – ale nie przeszkadza im to wspierać inicjatyw mających dużo mroczniejsze cele). Budowniczowie Pałacu Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina mogą być dumni ze swoich następców, nie ma co. Swoją drogą – większość świąt narodowych na Świecie związanych jest z odzyskaniem niepodległości – tylko jeden kraj obchodzi uroczyście zrzucenie jarzma polskiego. Jaki? Mogę tylko podpowiedzieć, że największy.

Symbol sowieckiej okupacji

    Ale dość politykowania i żenujących spektakli w wykonaniu części tak zwanej elity. Stwierdziłem, że z tej okazji (no, miały być poszukiwania Atlantydy – ale o tym w następnych tygodniach, chyba, że coś mi przeszkodzi) zrobię foto-wpis pokazujący Polskę – w granicach współczesnych, powstałych w wyniku Zdrady Jałtańskiej, więc nie będzie ani Ławry Peczerskiej, ani Cerkwi śś Borysa i Gleba, ani Ostrej Bramy, ani Żup Drohobyskich, ani Zamku Ryskiego... Będą za to landszafty z tak zwanych Ziem Odzyskanych. Swoją drogą, czy ktoś wyobraża sobie Francję bez Lyonu i Marsylii, ale za to z Bilbao? No właśnie, a my od II Wojny Światowej musimy tak żyć.
    Oczywiście galeria nie będzie pełna – stwierdziłem, że wrzucę tylko zdjęcia, które już na blogu się pojawiły. A co. Więc lecimy.
    Zanim Słowianie przybyli na te tereny nie istniała tutaj pustać osadnicza. W neolicie kwitła wysoko uorganizowana (choć tajemnicza) cywilizacja zwana dziś Kulturą Pucharów Lejkowych.

Kopce kujawskie - megalityczne grobowce
Jedyny polski dolmen

    Zresztą pozostałości po przedsłowiańskich mieszkańcach Polski są całkiem liczne – choć byłyby liczniejsze gdyby nie budowano z drewna i ziemi.

Kamienne Kręgi w Odrach - gockie cmentarzysko
Rekonstrukcja pruskiej chaty z Truso

    Dopiero w Średniowieczu, wraz z chrystianizacją już Słowiańszczyzny zaczyna się używanie na wielką skalę kamienia, a potem cegły.

Opactwo cysterskie w Sulejowie
Zamek w Malborku
Toruń

    Okres największej potęgi Rzeczypospolitej (prawie 1 mln kilometrów kwadratowych) to wiek XVI i XVII, nic więc dziwnego, że za narodowy styl architektoniczny przyjęto się uważać barok – przyjmuję to do wiadomości, choć oczywiście jestem fanem budowli średniowiecznych.

Barokowy klasztor bernardyński w Warcie
Gdańsk, port Rzeczypospolitej
Dwór staropolski, obecnie w Łodzi

    Epoka nowożytna to upadek państwowości polskiej, ale nie upadek Polski – która przetrwała w sercach i umysłach aż do roku 1918 (i ustanowienia 11. Listopada Dniem Niepodległości).

Rewolucja przemysłowa w Górach Swiętokrzyskich
XIX-wieczne kamienice w Warcie
Pozostałości zamku w Sieradzu, rozebranego w okresie Rozbiorów
Muzeum Chopina w Warszawie

    Mimo tego, że w XX wieku byliśmy tylko kilka lat niepodlegli (1918-1939 i, prawdopodobnie, po 1989) to II Rzeczpospolita okazała się być tworem nad wyraz pięknym.

Modernistyczny kościół św Rocha w Białymstoku

    No i gdy powoli udawało się zabliźniać rany po rozbiorach przytrafiły się dwie następne krwawe, socjalistyczne okupacje.

Gotycka fara św Michała w Wieluniu, zniszczona w 1939 roku
Bunkry niemieckiej armii w Jeleniu

    Ale mimo wszystko istniejemy – razem z naszym wielowiekowym, wielokulturowym dziedzictwem – w miejscu, gdzie, jak to mawiali Starożytni: hac urget lupus hac canis. I oby jak najdłużej.

Półfinał MS w siatkówce, Łódź

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...