Tłumacz

3 sierpnia 2020

Teneryfa cz. 2

   Poprzedni wpis – poświęcony raczej niezwykle urokliwej przyrodzie Teneryfy – zakończyłem wzmianką o La Laguna. Czy też może, jak brzmi pełna nazwa miasta – San Cristobal de la Laguna ("Święty Krzysztof znad Jeziora" – jeziora już nie ma, wyschło, została tylko nazwa).
   Jest to pierwsza stolica wyspy – założona przez Hiszpanów po pokonaniu Guanczów. Swoją drogą aborygeni z Tenerefy, żyjący na poziomie epoki kamienia, niemal 100 lat opierali się europejskim najeźdźcom. Ulegli ostatecznie dopiero pod koniec 1495 roku – czyli kiedy niejaki Krzysztof Kolumb (chwilę wcześniej odwiedzający w czasie swej pierwszej wyprawy wyspy – La Gomera była ostatnim postojem trzech niewielkich statków przed przekroczeniem Atlantyku) już doniósł o odkryciu zachodniej drogi Indii (trochę minął się z prawdą, ale co tam).
La Laguna
   Ma La Laguna wielki wpływ na dalszą historię podboju Ameryki (pomijam fakt, że z Teneryfy pochodziła przecież rodzina Simona Bolivara, El Libertadora, Wyzwoliciela – przywódcy antykolonialnego powstania w Ameryce Południowej i twórcy większości państw istniejących na tym kontynencie) – miasto to było bowiem pierwszym hiszpańskim kolonialnym ośrodkiem. Niejako eksperymentem. Następne miasta, zakładane już w Nowym Świecie, były wzorowane właśnie na La Lagunie (przyzna to każdy, kto chociażby przespaceruje się limańską dzielnicą Rimac – to ta zachowana z czasów kolonialnych – skóra zdjęta z La Laguny). Jedno, co dodano, taki amerykański sznyt, to regularna siatka ulic. Pomysł ten, zaczerpnięty od Indian (i jakże obcy chaotycznej, hiszpańskiej duszy) okazał się być wspaniałym patentem – łatwo parcelowało się tereny przyszłego miasta oraz – co ważniejsze – nie wymagało to udziału drogich geodetów.
La Laguna
   W San Cristobal de la Laguna jeszcze tego nie ma. Jest za to iberyjski barok z charakterystycznymi drewnianymi zabudowanymi balkonami oraz z sięgającymi jeszcze czasów rzymskich obowiązkowymi podwórcami wewnątrz rezydencjalnych domów.
   La Lagunę założono w dobrym miejscu – nad jeziorem, więc był rezerwuar wody pitnej (uzupełniany oczywiście deszczami, to opadowa część wyspy) oraz dość daleko od brzegów morskich. Chroniło to przed napadami piratów – głównie angielskich (brytyjscy turyści tłumnie odwiedzający wyspę zapewne stwierdzą, że to nie byli piraci, ino korsarze, posiadający legalne listy kaperskie wystawione przez angielskiego monarchę – zresztą kpem byłby ten kto korsarzem nazwałby admirała Blake'a w służbie Rzeczypospolitej Angielskiej, a on też podle Teneryfy walczył). Zresztą kiedy już przeniesiono stolicę do nadmorskiego Santa Cruz można się było przekonać, jak dobrą lokację miała La Laguna. Nowa stolica rychło stała się celem ataków (do dziś w Santa Cruz, ale i w Puerto de la Cruz, można zobaczyć pozostałości fortów czy baterii artyleryjskich chroniących miasta). Podczas jednego z nich prawe ramię stracił słynny Horacy Nelson, brytyjski bohater narodowy spod Trafalgaru (jego pomnik na placu upamiętniającym owo zwycięstwo to jeden z symboli Londynu).
Fort św Jana
   Przed hiszpańskim podbojem na Teneryfie raczej miast nie było (choć antyczni pisarze wspominają o jakichś ruinach na bezludnych wtedy wyspach). Guanczowie budowali co prawda niewielkie kamienne wioski, ale mieszkali też w licznych na Wyspach Kanaryjskich jaskiniach. Sporo informacji o aborygenach znajduje się w Muzeum Historii Naturalnej w Santa Cruz – udało mi się je zwiedzić za darmo – jako nauczyciel (co prawda w stanie spoczynku) dostałem specjalną, gratisową wejściówkę. Czyli jednak są jakieś benefity związane z pracą w szkole.
   Co do jaskiniowców – także dziś można się na takich natknąć. Przejeżdżając kilkukrotnie teneryfską autostradą zauważyłem dziwną konstrukcję – cały las... anten. Stały sobie te urządzenia w szczerym polu i nijak nie wyglądały – choć taki był pierwszy zamysł – na chociażby wojskową stację nadawczą czy nasłuchową. Właściwie była to grupa anten wyglądających jak telewizyjne, ale czemu znajdowały się w szczerym polu? Przecież w okolicy nie było nawet glinianej chatki...
   Sprawdziłem to. Okazało się, że anteny stoją na klifie, w którym znajduje się jaskinia. W której to jaskini zbudowana została wioska. Cóż, jaskiniowcy, nie jaskiniowcy, mieszkańcy raczej chcieliby pooglądać telewizję, a w pieczarze sygnał słaby... Każdy mieszkaniec wyprowadził więc antenę na górę klifu – i tak oto powstało dziwne, druciane pole. Wioska nazywa się Los Barrancos, tak przy okazji.
Wioska jaskiniowa
   Rzeczona osada znajduje się całkiem niedaleko Candelarii. To mała mieścina z czarną, wulkaniczną plażą i jaskinią będącą miejscem pielgrzymek (obecnie jaskinia jest zamknięta dla zwiedzających, ponieważ w związku z niszczącą działalnością morskich fal grozi zawaleniem). W owej grocie, jeszcze przed konkwistą, Guanczowie znaleźli wyrzucony przez posąg La Morenity – Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus o czarnej twarzy – i rozpoczęli oddawanie mu czci. Po przyjęciu chrześcijaństwa w Candelarii ustanowiono sanktuarium Matki Boskiej Gromnicznej oraz wybudowano, już współcześnie, spory kościół. Widoczna w ołtarzu rzeźba jest jednak tylko kopią. Jakiś czas po konkwiście morskie fale zabrały z powrotem oryginalną figurę La Morenity. A i po Guanczach zostały tylko – jest to oczywiście artystyczna impresja – posągi prehiszpańskich władców wyspy stojące na placu przed bazyliką.
Candelaria i posągi Guanczów
   A z kolei niedaleko Candelarii (cóż, tak naprawdę to na Teneryfie wszędzie jest blisko) znajduje się miasteczko Güímar. Senna mieścina otoczona plantacjami bananowców leży u stóp wulkanu i ma piramidy.
Piramidy w Guimar
   Dokładniej: 6 schodkowych budowli (było podobno 9, ale trzy rozebrano jakiś czas temu na części) przypominających Piramidę Dżasera oraz mezoamerykańskie świątynie. Budowlami tymi zainteresował się sam Thor Heyerdal, pionier archeologii eksperymentalnej, badacz i podróżnik – i doszedł do wniosku, że budowle te są autentyczne i antyczne – możliwe, że pochodzą nawet sprzed osadnictwa Guanczów – którzy żyli przecież na poziomie epoki kamienia. Mimo późniejszych kontrowersji związanych z wiekiem budowli obecnie są one chronione przez miejscowe muzeum, dedykowane właśnie słynnemu norweskiemu naukowcowi. Można tam zobaczyć repliki słynnych łodzi Heyerdala (Kon-Tiki, Ra, Ra II, Tiger) oraz dowiedzieć się o analogiach w kulturach Starego i Nowego Świata. Jest także ogród z trującymi roślinami, tak z innej beczki. Cóż, obecnie muzeum to główna turystyczna atrakcja miasteczka, oraz powód na wpisanie przez wielu poszukiwaczy Teneryfy na listę potencjalnych Atlantyd.
   Tak więc oprócz przepięknej przyrody (Pico del Teide oczywiście) i historii ma też Teneryfa swoje tajemnice – jak chyba żadna inna wyspa Makaronezji. Na pewno jest warta odwiedzenia – i gdy tylko szczęśliwie minie panosząca się obecnie pandemia koronawirusa na pewno wyspę odwiedzę. Do czego i Was zachęcam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...