Poprzedni wpis – poświęcony raczej
niezwykle urokliwej przyrodzie Teneryfy – zakończyłem wzmianką o
La Laguna. Czy też może, jak brzmi pełna nazwa miasta – San
Cristobal de la Laguna ("Święty Krzysztof znad Jeziora" –
jeziora już nie ma, wyschło, została tylko nazwa).
Jest to pierwsza stolica wyspy –
założona przez Hiszpanów po pokonaniu Guanczów. Swoją drogą
aborygeni z Tenerefy, żyjący na poziomie epoki kamienia, niemal 100
lat opierali się europejskim najeźdźcom. Ulegli ostatecznie
dopiero pod koniec 1495 roku – czyli kiedy niejaki Krzysztof Kolumb
(chwilę wcześniej odwiedzający w czasie swej pierwszej wyprawy
wyspy – La Gomera była ostatnim postojem trzech niewielkich
statków przed przekroczeniem Atlantyku) już doniósł o odkryciu
zachodniej drogi Indii (trochę minął się z prawdą, ale co tam).
La Laguna |
Ma La Laguna wielki wpływ na dalszą
historię podboju Ameryki (pomijam fakt, że z Teneryfy pochodziła
przecież rodzina Simona Bolivara, El Libertadora, Wyzwoliciela –
przywódcy antykolonialnego powstania w Ameryce Południowej i twórcy
większości państw istniejących na tym kontynencie) – miasto to
było bowiem pierwszym hiszpańskim kolonialnym ośrodkiem. Niejako
eksperymentem. Następne miasta, zakładane już w Nowym Świecie,
były wzorowane właśnie na La Lagunie (przyzna to każdy, kto
chociażby przespaceruje się limańską dzielnicą Rimac – to ta
zachowana z czasów kolonialnych – skóra zdjęta z La Laguny).
Jedno, co dodano, taki amerykański sznyt, to regularna siatka ulic.
Pomysł ten, zaczerpnięty od Indian (i jakże obcy chaotycznej,
hiszpańskiej duszy) okazał się być wspaniałym patentem – łatwo
parcelowało się tereny przyszłego miasta oraz – co ważniejsze –
nie wymagało to udziału drogich geodetów.
La Laguna |
W San Cristobal de la Laguna jeszcze
tego nie ma. Jest za to iberyjski barok z charakterystycznymi
drewnianymi zabudowanymi balkonami oraz z sięgającymi jeszcze
czasów rzymskich obowiązkowymi podwórcami wewnątrz
rezydencjalnych domów.
La Lagunę założono w dobrym miejscu
– nad jeziorem, więc był rezerwuar wody pitnej (uzupełniany
oczywiście deszczami, to opadowa część wyspy) oraz dość daleko
od brzegów morskich. Chroniło to przed napadami piratów –
głównie angielskich (brytyjscy turyści tłumnie odwiedzający
wyspę zapewne stwierdzą, że to nie byli piraci, ino korsarze,
posiadający legalne listy kaperskie wystawione przez angielskiego
monarchę – zresztą kpem byłby ten kto korsarzem nazwałby
admirała Blake'a w służbie Rzeczypospolitej Angielskiej, a on też
podle Teneryfy walczył). Zresztą kiedy już przeniesiono stolicę
do nadmorskiego Santa Cruz można się było przekonać, jak dobrą
lokację miała La Laguna. Nowa stolica rychło stała się celem
ataków (do dziś w Santa Cruz, ale i w Puerto de la Cruz, można
zobaczyć pozostałości fortów czy baterii artyleryjskich
chroniących miasta). Podczas jednego z nich prawe ramię stracił
słynny Horacy Nelson, brytyjski bohater narodowy spod Trafalgaru
(jego pomnik na placu upamiętniającym owo zwycięstwo to jeden z
symboli Londynu).
Fort św Jana |
Przed hiszpańskim podbojem na
Teneryfie raczej miast nie było (choć antyczni pisarze wspominają
o jakichś ruinach na bezludnych wtedy wyspach). Guanczowie budowali
co prawda niewielkie kamienne wioski, ale mieszkali też w licznych
na Wyspach Kanaryjskich jaskiniach. Sporo informacji o aborygenach
znajduje się w Muzeum Historii Naturalnej w Santa Cruz – udało mi
się je zwiedzić za darmo – jako nauczyciel (co prawda w stanie
spoczynku) dostałem specjalną, gratisową wejściówkę. Czyli
jednak są jakieś benefity związane z pracą w szkole.
Co do jaskiniowców – także dziś
można się na takich natknąć. Przejeżdżając kilkukrotnie
teneryfską autostradą zauważyłem dziwną konstrukcję – cały
las... anten. Stały sobie te urządzenia w szczerym polu i nijak nie
wyglądały – choć taki był pierwszy zamysł – na chociażby
wojskową stację nadawczą czy nasłuchową. Właściwie była to
grupa anten wyglądających jak telewizyjne, ale czemu znajdowały
się w szczerym polu? Przecież w okolicy nie było nawet glinianej
chatki...
Sprawdziłem to. Okazało się, że
anteny stoją na klifie, w którym znajduje się jaskinia. W której
to jaskini zbudowana została wioska. Cóż, jaskiniowcy, nie
jaskiniowcy, mieszkańcy raczej chcieliby pooglądać telewizję, a w
pieczarze sygnał słaby... Każdy mieszkaniec wyprowadził więc
antenę na górę klifu – i tak oto powstało dziwne, druciane
pole. Wioska nazywa się Los Barrancos, tak przy okazji.
Wioska jaskiniowa |
Rzeczona osada znajduje się całkiem
niedaleko Candelarii. To mała mieścina z czarną, wulkaniczną
plażą i jaskinią będącą miejscem pielgrzymek (obecnie jaskinia
jest zamknięta dla zwiedzających, ponieważ w związku z niszczącą
działalnością morskich fal grozi zawaleniem). W owej grocie,
jeszcze przed konkwistą, Guanczowie znaleźli wyrzucony przez posąg
La Morenity – Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus o czarnej twarzy
– i rozpoczęli oddawanie mu czci. Po przyjęciu chrześcijaństwa
w Candelarii ustanowiono sanktuarium Matki Boskiej Gromnicznej oraz
wybudowano, już współcześnie, spory kościół. Widoczna w
ołtarzu rzeźba jest jednak tylko kopią. Jakiś czas po konkwiście
morskie fale zabrały z powrotem oryginalną figurę La Morenity. A i
po Guanczach zostały tylko – jest to oczywiście artystyczna
impresja – posągi prehiszpańskich władców wyspy stojące na
placu przed bazyliką.
Candelaria i posągi Guanczów |
A z kolei niedaleko Candelarii (cóż,
tak naprawdę to na Teneryfie wszędzie jest blisko) znajduje się
miasteczko Güímar.
Senna mieścina otoczona plantacjami bananowców leży
u stóp wulkanu i ma piramidy.
Piramidy w Guimar |
Dokładniej: 6 schodkowych budowli
(było podobno 9, ale trzy rozebrano jakiś czas temu na części)
przypominających Piramidę Dżasera oraz mezoamerykańskie
świątynie. Budowlami tymi zainteresował się sam Thor Heyerdal,
pionier archeologii eksperymentalnej, badacz i podróżnik – i
doszedł do wniosku, że budowle te są autentyczne i antyczne –
możliwe, że pochodzą nawet sprzed osadnictwa Guanczów – którzy
żyli przecież na poziomie epoki kamienia. Mimo późniejszych
kontrowersji związanych z wiekiem budowli obecnie są one chronione
przez miejscowe muzeum, dedykowane właśnie słynnemu norweskiemu
naukowcowi. Można tam zobaczyć repliki słynnych łodzi Heyerdala
(Kon-Tiki, Ra, Ra II, Tiger) oraz dowiedzieć się o analogiach w
kulturach Starego i Nowego Świata. Jest także ogród z trującymi
roślinami, tak z innej beczki. Cóż, obecnie muzeum to główna
turystyczna atrakcja miasteczka, oraz powód na wpisanie przez wielu
poszukiwaczy Teneryfy na listę potencjalnych Atlantyd.
Tak więc oprócz przepięknej
przyrody (Pico del Teide oczywiście) i historii ma też Teneryfa
swoje tajemnice – jak chyba żadna inna wyspa Makaronezji. Na pewno
jest warta odwiedzenia – i gdy tylko szczęśliwie minie panosząca
się obecnie pandemia koronawirusa na pewno wyspę odwiedzę. Do
czego i Was zachęcam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz