Tłumacz

30 czerwca 2023

Ziemia orłów

    Jakiś czas temu, we wpisie poświęconym problemom Północnej Macedonii było co nieco o Albańczykach – czy też może o Kosowarach, Albańczykach z Kosowa – destabilizujących od jakiegoś czasu sytuację polityczną w tym kraju. Roszczeniowa postawa przybyszów (to ważne – Albańczycy, zwani Wardarskimi, od zawsze niemal żyli na terenie dzisiejszej Macedonii; napływ Kosowarów po wojnie zburzył stan równowagi i naruszył strukturę etniczną – to niebezpieczne, w Libanie na przykład skończyło się wojną domową i faktycznym upadkiem tego niegdyś świetnie prosperującego państwa) sprawiła, że Macedończycy powoli przestają się czuć u siebie jak u siebie.
Albańscy bohaterowie w Skopje
    Powoduje to oczywiście konflikty i destabilizację w tym rejonie Europy, i tak niezbyt stabilnym. Pod koniec maja AD 2023 byłem świadkiem ruchów serbskich wojsk – oddziały zmierzały ku granicy z Kosowem; miejscowi mówią, że tym razem niepokoje mogą być większe niż zazwyczaj, a – tu cytuję – "Serbia, Albania i Macedonia nie są w tym roku dobrą turystyczną destynacją"; osobiście w to nie wierzę, ale..
Albański cmentarz w Macedonii
    W każdym razie obecnie w Macedonii sytuacja już się uspokoiła – choć zamazane napisy po albańsku na znakach drogowych świadczą, że problem istnieje. A i sama Albania, kiedyś popierająca Kosowarów trochę odpuściła – kandyduje wraz ze swoim słowiańskim sąsiadem do Unii E***pejskiej (robiąc głupio) i niepotrzebne im skorumpowane i mafijne państwo jakim jest Republika Kosowa – choć oczywiście na pewno istnieją zwolennicy Wielkiej Albanii, pragnący zjednoczyć wszystkich Albańczyków w jednych granicach (gdyby zaspokoić roszczenia wszystkich bałkańskich narodów i chcieć spełnić założenia Wielkiej Serbii, Wielkiej Bułgarii, greckiej Wielkiej Idei, zaspokoić roszczenia Węgrów, Turków, Chorwatów, Włochów Półwysep Bałkański musiałby być dwa albo trzy razy większy).
Adrianopol: Edirne - Adrianopoli - Odrin
    Ale zostawmy te geopolityczne rozważania (choć bez tej wiedzy nie da się zrozumieć Bałkanów oczywiście) i przejdźmy do Albanii – jednego z najmniej znanych krajów w Europie.
Jeden z albańskich landszaftów
    Shqiperia – czyli szcziperija, Ziemia Orłów – ma to wszystko, co i pozostałe bałkańskie kraje: problemy, piękną przyrodę, góry, zabytki sprzed tysiącleci, stulecia tureckiej okupacji, krwawą historię, komunistyczny reżym, załamanie gospodarcze, zróżnicowaną strukturę religijną... Słowem: bałkańska norma, choć spośród wszystkich poznanych przeze mnie bałkańskich krain są też ludem najbardziej wolnym. To znaczy jest Albania Dzikim Krajem. Najlepiej widać to na drogach – nie ma tu zasad ruchu drogowego, są tylko dobre obyczaje. Taką ciekawostką dla inostrańca będzie to, że na skrzyżowaniu pierwszeństwo ma lepszy samochód. A raczej: lepszy mercedes. Po upadku najokrutniejszej europejskiej (ZSRS to Azja) dyktatury Envera Hodży Albańczycy zakochali się w tych solidnych niemieckich samochodach – i choć dziś jakość wykonania jest już gorsza, dalej w dużej mierze Albańczycy uważają, że bez gwizdy nie ma jazdy.
Droga w Albanii
    Jaki by zresztą ten samochód nie był – musi być umyty. W Albanii jest chyba najwięcej myjni samochodowych, lavazh, na jednego mieszkańca. Jest on bowiem symbolem statusu społecznego. Młody Albańczyk co jakiś czas musi objechać miasto umytym samochodem (sam oczywiście jest równie zadbany) by nie stracić pozycji w grupie rówieśniczej – oraz u płci przeciwnej. Wspomniana płeć przeciwna robi to samo – wystrojone i odmalowane dziewczęta spacerują po pasażu by być widzianymi i oglądanymi. Nazywa się ten zwyczaj – zapewne z włoskiego – żiro, gjiro. W sumie rozumiem ten zwyczaj – jest taki... Normalny. Biologicznie ludzki.
    No ale jak ktoś już przeżyje jazdę albańskimi drogami i spotka się z mieszkańcami tego kraju okażą się oni ciepłymi i serdecznymi ludźmi – jak to na Bałkanach. Mają też Albańczycy jeszcze jedną cechę – chyba jest to efekt wielosetletniej tureckiej okupacji i bliskich związków między tymi narodami – a mianowicie każdy jeden jest dyrektorem. Współpracując z mieszkańcem Albanii bądź pewien, że będzie chciał wszystko za Ciebie zaplanować, a jeśli się nie zgodzisz albo wykażesz inicjatywę będzie kręcił nosem albo się obrazi. Musi być po ichniemu. Jest to niezwykle irytujące, ale ma swoje plusy: taki dyrektor zorganizuje dosłownie wszystko – ma bowiem znajomych innych dyrektorów, często nieoficjalnie, a honor mu nie pozwoli dać plamy.
    Jakby tego było mało Albańczycy są dość zróżnicowani: dwa dialekty, niezbyt zrozumiałe, islam (większość, a spora część to bektaszyci – czyli muzułmanie pijący alkohol), prawosławni, katolicy... Wszyscy uważają się za potomków starożytnych Ilirów i za Albańczyków. Miejscowy poeta Paszko Vasa tak właśnie podsumował tą albańską różnorodność: religią Albańczyków jest albańskość.
Centrum Tirany - i albańskość na muralu
    To szczytna idea, niestety wziął ją na warsztat, i wypaczył, a jakże, miejscowy komunista Enver Hodża. Najpierw walczył przeciwko królowi Ahmedowi Zogu I, potem przeciwko okupacyjnym siłom włoskim i niemieckim – a potem zwrócił się przeciwko własnemu narodowi, tworząc najbardziej represyjny reżym w Europie. Dyktator wpadł w paranoję i zabunkrował – dosłownie – cały kraj.
Jeden z tysięcy albańskich bunkrów
    Nakazał też, by wszyscy Albańczycy wyznawali tylko jedną religię – albańskość (choć – tu ciekawostka, nazwisko Envera, Hoxha, Hodża to tytuł nadawany przez osmańskiego sułtana ludziom zaangażowanym w krzewienie islamu). Za przeżegananie się, nawet ukradkiem, groził obóz koncentracyjny – a te były nad wyraz okrutne. Hodża pozamykał też wszystkie albańskie świątynie i meczety. Jak każdy szanujący się dyktator zbudować chciał dla siebie mauzoleum – w centrum Tirany powstała więc tajemnicza piramida (obecnie w remoncie) – ale zwłoki zbrodniarza nigdy tam nie spoczęły.
Tirańska piramida Hoxhy
    Po – naturalnej – śmierci Hodży władzę w Albanii utrzymała stara nomenklatura, i dopiero protesty w połowie lat 90-tych oddały Albanię w ręce Albańczyków (oraz mafii i innych patologii). Dzisiaj do Albanii wraca normalność (ale ta piękna – pełna wolności, jak to w Dzikich Krajach; wolność ma swoją cenę, pamiętajmy; niestety, pęd w stronę Unii E***pejskiej może ją zniszczyć), kraj otwiera się na zagranicznych gości (dość skorumpowana policja ma na przykład zakaz zatrzymywania autokarów na obcych blachach) i ma całkiem sporo do zaoferowania – nie tylko bunkry i pomniki komunistycznych zbrodniarzy.
Kolekcja zbrodniarzy w centrum Tirany
    Wraca też Albania do swoich tradycji i korzeni – i do Skanderbega, najsłynniejszego z Albańczyków. No, a przynajmniej mieszkańców Albanii.
Skanderbeg w Tiranie

23 czerwca 2023

Republika Kruszewska

    Tak więc staliśmy przed cudownie futurystyczną i brutalistyczną bryłą wyłaniającego się z mgły monumentu Makedonium w najwyżej położonym mieście Macedonii Północnej.
Makedonium wynurzające się z mgły
    Albo, jak głosi plotka – i na całych Bałkanach. Kruszewo, bo o nim mowa, leży bowiem – jak na Europę – całkiem wysoko, bo 1015 metrów nad poziomem morza. Nazwa pochodzi – w mojej opinii – od gruszki, która tu zwie się "krusza". Może to naciągana teoria, bo na takiej wysokości grusze chyba niezbyt owocują, a nawet nie dość chwacko rosną (przynajmniej w Polsce). To niedostępne położenie sprawiło, że w 1903 roku Kruszewo stało się miejscem proklamowania efemerycznego państewka zwanego Republiką Kruszewską. Istniało ono zaledwie kilka dni, lecz stało się powodem powstania Makedonium (oraz kilku statui w ramach projektu Skopje 2014 w macedońskiej stolicy), oraz – choć to współczesna interpretacja – zalążkiem niepodległej Macedonii.
Panorama Kruszewa
    Ale zacznijmy ab ovo.
    Na początku XX wieku tereny te znajdują - od kilkuset lat - się pod panowaniem Imperium Osmańskiego. Dookoła Grecja, Bułgaria i Serbia wybiły się na niepodległość (Czarnogóra też jest wolna, ale miejscowi górale właściwie nigdy do końca nie dali się ujarzmić) i łakomo – zachęcane przez Rosję – łakomie spozierają na resztę terytoriów Wysokiej Porty. Która to znajduje się w coraz większym kryzysie. Oprócz tych trzech monarchii niepodległość chciałyby uzyskać i pozostałe grupy etniczne, choćby Albańczycy czy Arumuni. Sytuacja jest jednak dość skomplikowana, bo wszystkie te nacje są, jak to na Bałkanach, wymieszane. Jakby tego było mało, Imperium Osmańskie ma dość specyficzny podział – nie napiszę terytorialny – wewnętrzny.
    Wysoka Porta zarządza krajem nie tylko wieloetnicznym, ale i wieloreligijnym. Do tego dochodziły tu różnice w traktowaniu ludności muzułmańskiej i niemuzułmańskiej. Chodziło oczywiście o pieniądze: według Koranu niemuzułmanin miał płacić na wyznawców islamu – czyli, mówiąc krótko, do sułtańskiej kasy. Sułtani osmańscy w swej większości byli ludźmi tolerancyjnymi, i wyznanie poddanych czy ich kultura, ważne było, żeby podatki się zgadzały. Żeby zaś te spływały regularnie sułtani wpadli na prosty pomysł: podzielili ludność na grupy etniczno-wyznaniowe, millety, po czym zaczęli egzekwować pieniądze od liderów społeczności. I to liderzy musieli zajmować się egzekucją podatków – w przeciwnym razie czekał ich ponury los (podobną strategię stosuje spora część menadżerów). Na terenie Kruszewa na początku XX wieku mieszkali przedstawiciele kilku milletów, wśród których były trzy główne: Macedo-Rumunów (Wołosi, głównie Aromani którzy przybyli tu z Albanii i Epiru uciekając przed Alim Paszą z Telepeny), Greków poddanych władzy Patriarchy w Konstantynopolu i Słowian należących do Egzarchatu Bułgarii (egzarcha stał w opozycji do konstantynopolskiego patriarchy). To ważne w temacie Republiki Kruszewskiej.
Makedonium - fragment upamiętniający bitwy powstań antyosmańskich oraz ich przywódców
    W każdym razie na przełomie XIX i XX wieku Bałkany są wrzącym kotłem chcącym koniecznie wykipieć niezależnością przeciwko Imperium Osmańskiemu. W 1893 roku powstaje tajna antyosmańska Wewnętrzna Macedońsko-Adrianopolską Organizacja Rewolucyjna (WMRO). Żeby była jasność – chodzi tu o Macedonię w sensie terytorialnym, nie etnicznym: mieszkają tu Słowianie, Grecy, Albańczycy, Wołosi... Organizacja stawia sobie za cel wyzwolenie Macedonii i Tracji oraz stworzenie niepodległej Federacji Bałkańskiej (pomysł utopijny, choć Królestwo Serbii w 1918 roku stworzyło Jugosławię). No, albo chociaż autonomię – tak jak drogę do niepodległości zaczynali Serbowie, Bułgarzy i Rumuni. Za herb przyjmują bułgarskiego lwa dynastii Syszymanowiczów, a za hasło – jakże by inaczej – Wolność albo Śmierć.
Lew Szyszymanowiczów i Słońce Argeadów
    Więc na początku sierpnia Roku Pańskiego 1903 WMRO wywołuje w Tracji i Macedonii powstanie, zwane Ilindeńskim (od św. Eliasza, patrona dnia wybuchu), ale nie odniosło spektakularnego sukcesu. Zamiast opanowania jakiegoś wielkiego miasta, na przykład stolicy Tracji Adrianopola (Edirne) zdobyto tylko Kruszewo.
Edirne - Adrianopol
    Liderzy powstańców – głównie związani z Bułgarską Robotniczą Partią Socjaldemokratycznej (czyli czerwoni, ha-tfu) Karev i Kirov – ogłosili powstanie republiki, zwolennicy demokracji twierdzą, że pierwszej na Bałkanach (wspaniale wpisuje się to we wspominany już przeze mnie pierwszomecedończyzm). Powstańcy utworzyli 60-osobową Radę Republikańską (po 20 przedstawicieli z każdego z głównych milletów) oraz sześcioosobowy rząd na czele z Nikolą Karevem. Cóż, nie ukrywajmy, że nowa republika nie miała przed sobą długiego żywota – niedostępne położenie, bohaterstwo nielicznych obrońców (pod przywództwem Pitu Guli, Arumuna) oraz nierychliwość działania sułtańskiej administracji sprawiła, że przetrwała całe 10 dni.
Kruszewo dzisiaj
    Zresztą i tak wydaje się, że nie miała żadnych szans. Oto chwilę po powstaniu zaczęły się konflikty etniczne – Słowianie (sami nazywający się Bułgarami – nie Macedończykami, Bułgarami) i wspierający ich Wołosi-Arumuni rychło stanęli do walki z Grekami (kilku stracono za – rzekome, albo nie – szpiegostwo na rzecz imperium i muzułmanami, zarówno Turkami jak i Albańczykami. Nacjonalizm – tu bułgarski – wylał się, i po upadku republiki (osmańskie wojska składające się głównie z Albańczyków spaliły Kruszewo i kilkanaście okolicznych wiosek) WMRO zamiast walczyć o niepodległą – obszarowo – Macedonię zająć musiała się ratowaniem jedności krainy. Z marnym skutkiem – po II wojnie bałkańskiej kraina znalazła się w trzech różnych państwach – Serbii, Grecji i Bułgarii. Ta probułgarska organizacja przerwała jednak aż do zakończenia II wojny światowej, dzielnie walcząc po stronie Królestwa Bułgarii przeciwko komunistom Tity. W nowej, komunistycznej Jugosławii początkowo niechętnie patrzono na całą tą aferę – także z powodu bułgarskości powstańców – ale w końcu uznano Republikę Kruszewską za mit założycielski narodu Macedończyków, byle tylko odróżnić ich od Bułgarów. Ci ostatni o tym doskonale pamiętają, stąd i ostatnia akcja o nieuznaniu języka macedońskiego za osobny twór.
Brutalistyczna bryła Makedonium
    A Aromani dalej żyją w Kruszewie (około 1000 osób, czyli jakieś 20% mieszkańców), i nawet mogą załatwiać sprawy w urzędzie w swoim języku. Duży wołoski cmentarz jest też w nieodległej Bitoli – ale to całkiem inna historia.

19 czerwca 2023

Bałkańscy kosmici cz. 2

    Kruszewo to niewielkie miasteczko położone w macedońskim interiorze, kilkanaście kilometrów od Prilepu i Bitoli. A jak w interiorze – to wiadomo: w górach.
Macedońskie góry
    Co znaczyło, że musieliśmy wjechać naszym samochodzikiem całkiem wysoko – Kruszewo to podobno najwyżej położone miasto nie tylko w Macedonii, ale i w Jugosławii (a nawet, jak głosi plotka – na całych Bałkanach). Minęliśmy Prilep i zaczęliśmy wspinać się wąską, krętą dróżką. Wprost w chmury – i nie była to poetycka przenośnia: nad szczytami Luben rozciągał się biały całun.
    Nie będę ukrywał, że w tym rejonie Macedonii byłem drugi raz – kilkanaście lat wcześniej też było pochmurnie i całkiem deszczowo, tylko miesiąc był inny, bo zamiast maja październik (a może listopad). Wtedy jesienna plucha była nawet zrozumiała, na majówkę może niekoniecznie (chyba, że w Polsce) – i akurat AD 2023 akurat w tym rejonie trafiło nas załamanie pogody. Poza tym było słonecznie, w końcu temperatura doszła do 30 stopni. A tu plucha.
Deszczowa Bitola
    Wjechaliśmy więc w prawdziwą chmurę – owszem, było magicznie – więc oznaczało to, że także poszukiwane przez nas Makedonium może być ukryte... Niemniej licząc na to, że w końcu niebo się przetrze.
    Zdradzę szanownemu Czytelnikowi: nie przetarło się, ale i tak było warto odwiedzić to miejsce. Najpierw jednak trzeba było pokonać kręte brukowane uliczki Kruszewa. Miasteczko leżało na zboczach góry Buszawa, więc do tego było bardzo pod górkę. A jak jeszcze przyszło się z jakimś innym użytkownikiem drogi wyminąć – no to wtedy zaczynała się typowa bałkańska drogowa ekwilibrystyka. Mimo to przebiliśmy się przez miasto (mały samochód znacznie ułatwiał manewry) i trafiliśmy przed bramy cmentarza.
Uliczki Kruszewa
    Czyli nie do końca tam, gdzie chcieliśmy. Na szczęście za chwilę spotkaliśmy mieszkankę Kruszewa – która od razu nakierowała nas na właściwe ścieżki; widać była dumna z Makedonium.
    I taka mała uwaga lingwistyczna: pytając o drogę na Bałkanach musimy pamiętać, że w byłej Jugosławii słowo "pravo" oznacza prosto. Nasze prawo to tutaj "desno". Tylko lewo jest levo, czyli tak samo (a nawoływanie "polako, polako" wcale nie odnosi się do obywateli Rzeczypospolitej, znaczy po prostu "powoli, powoli"; tutaj po prostu żyje się wolno – choć ludzie bywają bardziej krewcy niż na północy Europy).
    Dotarliśmy w końcu na parking pod Makedonium. Spory, otoczony sklepikami z pamiątkami. Do tego stało tu kilka autokarów z młodzieżą szkolną (miejsce to zapewne jest obowiązkowym punktem szkolnych wycieczek; to ważny punkt w budowaniu macedońskiej tożsamości narodowej) – która, ku naszemu zaskoczeniu, spontanicznie tańczyła typowe ludowe bałkańskie tańce. U nas nie do pomyślenia by dzieciaki tańczyły mazurki, polki, albo chociaż poloneza. A tu proszę – tradycja ciągle żyje, nie jest li tylko cepelią (to odróżnia Dzikie Kraje od tych nowoczesnych – tych, które odcięły się od swoich korzeni i teraz pogrążających się, albo może i staczających się, w otchłań kulturowego niebytu); mówię to jako syn licencjonowanej (co za socjalistyczny absurd) Twórczyni Ludowej. W każdym razie – byliśmy na parkingu, budka z biletami była zamknięta (więc nie mogliśmy wejść do środka pomnika i zobaczyć największą mozaikę w Jugosławii), na szczęście wejście na teren parku było bezpłatne. Droga wiodła przez dziwną – bo brutalistyczną – bramę.
Wejście na teren pomnika
    Potem było jeszcze dziwniej – z mgły wysunęła się konstrukcja jeszcze dziwniejsza – całkowicie nieziemska.
Dziwna konstrukcja
    Nie było jednak nigdzie widać clou całego Makedonium – obiektu który przyjechaliśmy zobaczyć. Mgła była gęsta. Podeszliśmy jeszcze kilka kroków. I nagle spomiędzy drzew wychyliła się brutalistyczna konstrukcja. Wyglądała niczym Gwiazda Śmierci na niebie nad Endorem. Co najmniej.
Pierwsze wyjście z mroku
    Gdyby nie było mgły efekt nie byłby tak serendypny. Zdecydowanie. Z każdym krokiem budowla rosła w naszych oczach, i coraz bardziej zadziwiała. Teraz przypominała ogromnego wirusa (no, nawet koronawirusa, albo innego zarazka wywołującego grypę, względnie AIDS).
Wirus wylądował
    Albo statek kosmiczny. Ba, pod rampą wejściową ukrył się nawet jakiś pozaziemski najeźdźca.
Wesoły kosmita
    Nie wiem też czy w pełnym słońcu taki efekt zrobiłyby witraże wypełniające owalne okna Makedonium. Zdjęcia też nie oddają wielkości konstrukcji – naprawdę każdy fan XX-wiecznej architektury (czyli nie Autor, który zaledwie kilka budowli z zeszłego stulecia uznaje za godne uwagi) musi to zobaczyć – zdecydowanie łatwiej tu dotrzeć z Polski niż do Sydney, a chyba Makedonium jest ładniejsze od Wielkiej Otwartej Paczki Chusteczek Higienicznych tamtejszej Opery.
Spojrzenie w okno
    Pozostaje jeszcze jedno (metaforycznie, oczywiście, bo to będzie cały wpis) wyjaśnienie: czym – poza budowlą z niezwykle kosmiczną bryłą architektoniczną – jest owo Makedonium, i czemu odwiedzają je macedońscy uczniowie?
    No, to właściwie były dwa pytania.
Makedonium

16 czerwca 2023

Bałkańscy kosmici cz. 1

    Teoretycy Starożytnej Astronautyki będą zawiedzeni, ale ani w megalitycznym obserwatorium Kokino, ani w tajemniczych pieczarach Cocev Kamena nie znalazłem śladów kosmitów. Mimo to na Bałkanach – a zwłaszcza w byłej Jugosławii – naprawdę można natknąć się na rzeczy kosmiczne, choć całkiem ziemskiej prowiniencji. Odpowiadają za to miejscowe komunistyczne reżymy – czy to Tity, czy Żiżkowa. Oto bowiem każda dyktatura pragnie wznosić gigantyczne konstrukcje mające sławić dyktatorskie dokonania (didaskalia: współczesny gigantyzm w Skopje nie świadczy o dyktaturze – raczej o leczeniu kompleksów i szukaniu możliwości defraudacji dużych sum pieniędzy).
Nowe centrum Skopje
    Także u nas, podczas sowieckiej okupacji, wznoszono przecież symbole socjalistycznej dyktatury – wystarczy wspomnieć tylko o Pałacu Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina w Warszawie.
Przykład okupacyjnego socrealizmu w Polsce
    Swoją drogą jestem przeciwnikiem wyburzenia tego ohydnego gmachu. Ba, uważam, że należy wciągnąć go na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO – jako przykład socrealistycznej architektury w okupowanych przez Związek Sowiecki państwach Europy środkowo-wschodniej (tak, jak i niemiecki obóz w Auschwitz-Birkenau jest symbolem działań III Rzeszy). Ale wracając do sedna – wszędzie wznoszono gmachy użyteczności publicznej pełne przepychu – albo chociaż charakterystycznych dla socrealizmu (wymyślonego w Związku Sowieckim, powstałym na gruzach kultury czerpiącej jeszcze z Bizancjum) mozaik.
Socrealistyczna mozaika
    Józef Broz – Tito – Chorwat i jugosłowiański nacjonalista, także wprowadza dyktaturę, a wraz z nią i budownictwo monumentalne. Rozłam sowiecko-jugosłowiański (według Golicyna rzekomy, mający dezinformować Zachód) sprawia, że także miejscowa architektura monumentalna idzie własną drogą – drogą jugosłowiańskiego brutalizmu. Ten styl w modernizmie (Autor mówi modernizmowi stanowcze ha-tfu!) powstał po Drugiej Wojnie Światowej w Wielkiej Brytanii miał być ekspresyjny, jakiś taki kubistyczny i surowo eksponować miał materiał budowlany. W Polsce najlepszym przykładem jest katowicka Superjednostka (taki duży blok na przeciw Spodka), a kiedyś był Dworzec PKP tamże, ale budując galerię handlową rozebrano go i odbudowano – jest więc równie prawdziwy jak dobrobyt w komunizmie.
Katowicka Superjednostka - widok na Spodek
    W każdym razie cała była Jugosławia usiana jest brutalistycznymi budynkami – które tu przyjmują nierzadko kosmiczne kształty.
Pomnik gdzieś w chorwackich górach
    Jako, że akurat są o Macedonii Północnej – to skupię się na brutalizmie w tej byłej republice, zwłaszcza że tragiczne trzęsienie ziemi w Skopje sprawiło, że miasto to stało się polem do działania dla modernistycznych architektów. Zresztą mój pierwszy kontakt z tym stylem miał miejsce właśnie w macedońskiej stolicy. Pierwszy raz zjawiłem się w Skopje na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku – przylecieliśmy samolotem z koleżanką na kilka dni zobaczyć to nieznane państwo. Dlaczego tam? Przypominam, że wtedy w Polsce żyło się jeszcze źle i ubogo (no, nie tak jak w latach 90-tych XX wieku, kiedy nastąpiła zapaść gospodarcza, nie), a akurat trafiliśmy na bardzo tanie loty. Do tego na miejscu też było tanio, a żeby jeszcze bardziej nie nadwyrężać budżetu zdecydowaliśmy się poruszać transportem publicznym. W ówczesnej Macedonii kolej nie była przesadnie nowoczesna i rozwinięta (w obecnej Macedonii Północnej jest w sumie podobnie), niemniej zdecydowaliśmy się przejechać ze Skopje do Bitoli (to główna linia kolejowa w kraju). Jako, że stary dworzec kolejowy, zniszczony w 1962 przerobiono na muzeum, udaliśmy się na nowy – wybudowany właśnie w stylu brutalistycznym. Wyglądał jak statek Pi i Sigma, kosmitów z Matplanety (dla Czytelników międzynarodowych: jak "Red Dwarf", czyli serialowy "Czerwony Karzeł").
Nowy dworzec kolejowy
    Również skopjiski uniwersytet jest przykładem brutalizmu – znajduje się o rzut kamieniem od przeuroczej miejscowej starówki, postosmańskiej czarsziji (oraz, co za tym idzie, i przerośniętym nowym centrum miasta).
Uniwersytet - Skopje modernistyczne
Czarszija - Skopje zabytkowe
Plac Macedonia - Skopje przeinwestowane
    I tak się akurat złożyło, że w Majówkę AD 2023 po kilkunastu latach znowu byłem prywatnie w Macedonii, już Północnej – tym razem i czasu było więcej, i nie musieliśmy polegać na transporcie publicznym, więc jednym z celów wyprawy zostało najdziwniejsze chyba w okolicy dzieło jugosłowiańskiego brutalizmu – słynne Makedonium. Cóż to takiego, i gdzie się znajduje – to oczywiście w drugiej części wpisu. Na razie napiszę jeszcze, że w Skopje udało się znaleźć niewielki hotelik właśnie w budownictwie brutalistycznym – choć oczywiście nie w samym centrum miasta.
Brutalistyczne bloki
    Skoro już mieliśmy samochód (pisałem, że mimo niewielkiej mocy i gabarytów dzielnie spisywał się macedońskich górach – a i Makedonium na nizinie nie leżało) nie stanowiło to problemu. Warto zaznaczyć, że dziś Macedonia jest normalnym krajem europejskim (niemniej oczywiście ma jeszcze dużo wolności, jakże prześladowanej w Unii E***pejskiej) – choć trzeba powiedzieć, że po upadku komunizmu i rozpadzie Jugosławii rozwinęła się dużo słabiej do Polski – a przecież raj Tity był od naszego czerwonego baraku dużo, dużo bogatszy i rozwinięty.
    Na zakończenie tej części jeszcze kosmiczna stacja benzynowa z Ochrydy, tuż na skraju Parku Narodowego Galiczica.
Stacja benzynowa w Ochrydzie

12 czerwca 2023

Megalityczna Macedonia cz. 4

    Jak wspominałemjechaliśmy korzystając z GPS-a, który, owszem, Cocev Kamen wskazał bezbłędnie, ale drogi doń może już niekoniecznie. W każdym razie miejsce okazało się potężną skałą wznoszącą się wysoko pośród pól.
Cocev Kamen
    Głupio było jednak iść komuś w szkodę (może zresztą któreś z pól należało do Boszka i jego żony), więc w końcu udało się wytyczyć trasę. Może już poza asfaltem, i przez strumyk, i mocno pod górę, ale nasze miejskie autko z wypożyczalni dało radę. Nawet w niezbyt głębokim strumyku trochę się umyło (na chwilę, ale zawsze). Dzień byl gorący, przynajmniej dla mnie: było prawie 20 stopni (majówka AD 2023 w Polsce była odrobinę chłodniejsza; zawsze kłody pod nogi Teoretykom Globalnego Ocieplenia) – kilka dni później było już 30, więc trochę nas spiekło – a kiedy wysiedliśmy dosłownie powalił nas intensywny zapach łanów koniczyny. U nas już coraz rzadziej można delektować się taką wonią, ot, większa chemizacja rolnictwa i likwidacja wiejskich łąk na których ekstensywnie gospodarze wypasali krowy (niechże ta Macedonia nie wchodzi do Unii E***pejskiej).
    Ale pozostawmy te oflaktoryczne wrażenia – trzeba było zdobyć ów Cocev Kamen. Nie było to trudne: wystarczyło pokonać niewielką dolinkę i oto stanęliśmy u wrót tajemniczego sanktuarium.
Cała skała okazała się być powycinana przez człowieka. Przechodząc przez wąskie przejście natknęliśmy się na coś, co mogło robić za prehistoryczne zawiasy.
Wejście do sanktuarium
    Wszędzie też było pełno wyciosanych w kamieniu schodków (dobra, były to także – oprócz typowych stopni - zwykłe wgłębienia, ale umożliwiające w miarę wygodne, przynajmniej dla szczupłych starożytnych, poruszanie się po całej skale).
Prehistoryczne drabiny
    Trafiliśmy w końcu na coś co mogło być głównym ołtarzem.
Możliwe, że ołtarz
    I niech mnie kule biją, ale wyglądał on niezwykle podobnie do kamiennych ołtarzu znajdujących się w Machu Picchu. Najsłynniejszy z nich nosi miano Intihuantany – Kamienia do Którego Przywiązane Jest Słońce.
Intihuantana z Machu Picchu
    Czy był to tylko przypadek, związany z takim samym materiałem budowlanym, takimi samymi obserwacjami astronomicznymi i podobnymi ludzkimi pomysłami (oraz takimi samymi rękoma) czy może dawni mieszkańcy Bałkanów mieli jakieś konotacje z andyjskimi góralami? A może – jak twierdzą Teoretycy Starożytnej Astronautyki – ktoś inny nauczył Ludzkość tworzyć takie struktury? Nie wiem, ale korzystając z brzytwy Ockhama i znajomości ludzkiej biologii obstawiam pierwszą z opcji.
    Niemniej podle ołtarza znajdowało się coś wyglądające jak kamienny tron (jedna z innych nazw tej wysokiej na 481 metrów góry to właśnie Tron; inna to Peszta) – analogiczny widziałem (i na nim zasiadałem) widziałem właśnie w Peru, nieopodal Cuzco. To też mógł być przypadek.
Kamienny tron na Cocev Kamen (foto: M. Grabowska)
    Zwłaszcza, że dokładniejsze oględziny utwierdziły mnie w przekonaniu, że wcale nie musiało to być siedzisko władcy czy głównego kosmity kapłana, a miejsce składania ofiar.
Tron niedaleko Cuzco (foto: J. Hylares)
    Sam Cocev Kamen był do tego pełen jaskiń – możliwe, że naturalnych, ale gros z nich nosiło ślady kamieniarskiej obróbki. Pono znajdują się w nich także malowidła – ale akurat ich nie znaleźliśmy.
    A wszystko to w słońcu, wietrze i oszałamiającym zapachu koniczyny. Może zresztą to sprawiło, że Cocev Kamen zrobił na mnie większe wrażenie niż megalityczne obserwatorium Kokino. A może nie, może zwyczajnie jest bardziej imponujący, choć nie ma takich wspaniałych astronomicznych konotacji (choć możliwe, że tu też obserwowano ruchy ciał niebieskich, bo czemu nie) jak sanktuarium z wczesnej epoki brązu, które Macedończycy chcą wpisać na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Alternatywna teoria to taka, że informacji o tym stanowisku praktycznie nie ma w polskim internecie, więc, podobnie jak przy prekolumbijskim królestwie Huarco w Cerro Azul mogę poczuć się odkrywcą, albo chociaż popularyzatorem.
Zaginione królestwo Huarco
    Kiedy powstały struktury wycięte w wulkanicznych skałach Cocev Kamena? Jak wspominałem, nie da się tego wydatować. Jedno, co stwierdzili archeolodzy to obecność człowieka od czasów paleolitu, przez młodszą epokę kamienia po erę brązu – a to dość długi okres czasu, kilka tysięcy lat. Podobnie owe nieznalezione przeze mnie malowidła – stwierdzono jedynie, że mogą być oryginalne, podobne zaś znaleziono w innych rejonach Śródziemiomorza – w pobliskiej Bułgarii i we Włoszech.
    Najciekawsze dla mnie jest jednak podobieństwo tych struktur do andyjskich. Dla mnie to dowód na to, że wszyscy ludzie są do siebie podobni – wszak pochodzimy od bardzo nielicznej grupy Homo sapiens (kiedyś trafiła nas jakaś katastrofa, i przeżyło nas niewielu; w ewolucjonizmie nazywa się to efektem szyjki od butelki, bottle-neck) i jesteśmy blisko spokrewnieni. Dla zwolenników teorii dyfuzjonizmu kulturowego może to świadczyć o prehistorycznych kontaktach między kontynentami (chapeau bas dla Thora Heyerdala), a dla entuzjastów Paleoastronautyki... No, tu może to być wszystko.
Bardzo zdziwieni Teoretycy Starożytnej Astronautyki (foto: J. Repetto)
    Może to właśnie jakieś kosmiczne inspiracje sprawiły jednak, że w Macedonii (a szerzej: w Jugosławii, albo i nawet na całych Bałkanach) w XX wieku powstawała architektura, której nie powstydziłby się ani George Lucas, ani projektanci statku Pi i Sigmy, przybyszów z Matplanety.
Jugosłowiański brutalizm

9 czerwca 2023

Megalityczna Macedonia cz. 3

    Jakieś dwa, może trzy tygodnie przed majówkowym wyjazdem AD 2023 do Macedonii Północnej (w końcu prywatnie – tak to zazwyczaj pracowniczo, czyli Ochryda i Skopje; na własną rękę byłem tam ostatnio jakieś 10 lat temu, może lepiej) przebywałem w Chorwacji i oglądałem podziemną bazę lotniczą (obiekt wart osobnego wpisu).
    - Jedziesz do Macedonii? Skoro chcesz zobaczyć obserwatorium w Kokino, zobacz też Cocev Kamen – doradził współzwiedzacz – Powinien ci się spodobać.
    - A co tam jest?
    - Zobaczysz.
    Zaznaczyłem punkt na mapie – i po przylocie ruszyłem zobaczyć to tajemnicze miejsce. Okazało się, że nie jedyne, bo po drodze kryło się jeszcze kilka innych ciekawych punktów, skrycie liczyłem, że także związanych ze Starożytnymi Astronautami. Albo chociaż z prehistorycznymi megalitami.
Widok na Cocev Kamen
    W Kratowie – malowniczo, bo w wąwozie rzeczki Kriwej, położonym miasteczku słynnym z osmańskich mostów – ich nie spotkałem.
Panorama Kratowa
    Okazało się jednak, że ma ono inne atrakcje – ot chociażby najstarsze sosny w Macedonii. Żeby było zabawniej, zasadzone przez saskich osadników. Niemców sprowadzono tutaj w czasach osmańskich jako specjalistów od górnictwa, myślę więc, że gdzieś w okolicach miasta kryją się czekające na spenetrowanie dawne kopalnie. Znalazłem nawet coś na kształt jaskini – lub wejścia – było jednak zabezpieczone kratą, więc w tamtym momencie nie dało się wejść do środka.
Kratowskie sosny
    Kilka, może kilkanaście kilometrów od Kratowa znajdowała się kolejna atrakcja: Kameni Kukli, co można przetłumaczyć jako Kamienne Lalki, choć gdzieniegdzie można spotkać się z opisem Skamieniałe Wesele. Miejsce okazało się grupą kamiennych ostańców o ciekawych kształtach – wulkanicznej proweniencji.
Kameni Kukli
    W Polsce – w Sudetach chociażby – sporo mamy takich ostańców (Śląskie Kamienie na przykład, albo Głazy Krasnoludków), ale nie w takiej ilości. I podobnie jak nasze macedońskie ostańce mają pochodzenie wulkaniczne: są to pozostałości dawnych kominów wulkanicznych. Zastygła magma okazała się dużo twardsza od otaczających skał: one zwietrzały, ona została.
Głazy Krasnoludków na Dolnym Śląsku
    Nietypowe kształty ostańców i ludzka cecha zwana apofenią (jest to znajdowanie w naturalnych kształtach jakichś wizerunków: ludzkich, zwierzęcych, boskich, paleoastronautycznych) sprawiły, że miejsce to nabawiło się legendy – oto miejscowy chłopak bałamucił na raz dwie panny. Jedna żyła w dolinie, druga w górach. Obu obiecał ślub – i zapewne z oboma by się związał, gdyby nie to, że źle dograł kolejność. Oto najpierw chciał wejść w stadło małżeńskie z panną z doliny. Niestety, weselny hałas dotarł i na szczyty gór zwabiając drugą z narzeczonych. Ta widząc, że jej absztyfikant właśnie wchodzi w ślimaka z inną panną młodą przeklęła wszystkich weselników krzycząc coś o kamiennym sercu chłopaka. A że miała magiczną moc, to wszyscy obecni zamienili się w kamienie. Cóż, kiedyś to były czasy, a teraz to czasów nie ma.
Skamieniali goście weselni
    W każdym razie na miejscu obok przepięknych formacji skalnych znajduje się niewielkie centrum informacyjne – i czynna kasa biletowa. Nie ma natomiast Starożytnych Kosmitów, więc wypada dalej ruszyć w stronę tajemniczego miejsca zwanego Cocev Kamen.
    Zjechaliśmy więc z wygodnych szlaków i zagłębiliśmy się w interior. Jak wspominałem, wypożyczone auto było raczej miejskie, ale dzielnie spisywało się na wąskich i krętych – a nieraz i szutrowych – górskich dróżkach. Znaki drogowe zdarzały się coraz rzadziej – więc i o tablicach informujących o atrakcjach turystycznych tym bardziej nie mogło być mowy. Musieliśmy więc jechać po GPS-ie: mapy Macedonii są dość trudno dostępne, a i niezbyt jakieś takie aktualne i dokładne. W każdym razie po drodze mieliśmy coś, co podpisane było jako Golemo Gradiszte. Po drodze – póki jeszcze były ludzkie sadyby – zasięgnęliśmy języka, i rzeczywiście udało się znaleźć niezwykle malownicze wzgórze. Jeżeli coś tam było trzeba było jeszcze znaleźć drogę na skalisty szczyt.
    Tu małe didaskalia: choć nazwa miejsca brzmiała bardzo kosmicznie (albo magicznie, wszak golema stworzył wedle legendy jeden z praskich rabinów) to znaczyła po prostu "duży gród"; golemo piwo w Macedonii to duże piwo. Mimo to nie wiedzieliśmy dokładnie co to może być.
    A i spytać się nie było kogo – choć akurat uśmiechnęło się do nas szczęście. Oto u stóp skały spotkaliśmy miejscowego rolnika z żoną. Boszko, bo tak miał na imię stateczny gospodarz, akurat kończył prace polowe i podjechał do niewielkiej cerkwi.
    - To nowa cerkiew – Macedończyk od razu zaciągnął nas do środka – Zbudowaliśmy ją kilka lat temu, a te tu obraz – wskazał ikonę przedstawiającą Zaśnięcie NMP – ufundowałem ja z żoną. Cerkiew jest nowa, ale tu obok są fundamenty starego bizantyjskiego kościoła.
    Faktycznie, po drugiej stronie drogi były antyczne fundamenty, wedle naszego cicerone z V wieku po Chrystusie. Nas jednak bardziej urzekło to, że cerkiew była zamknięta tylko na haczyk. Każdy mógł do niej wejść. Podobnie jak i do pobliskiego budynku – w którym był stół, kanapa, piecyk i kredens, z którego Boszko od razu chciał wyciągnąć rakiję i coca-colę. Ot, typowa macedońska gościnność. Dodajmy, że chatka też była otwarta
Niewielka cerkiew pw Zaśnięcia NMP
    - Trochę tu bałagan – usprawiedliwiał się – ale wczoraj było święto, i ludzie tu biwakowali. A co do Golemo Gradiszte, to tu jest ścieżka, o. Zaraz przed mostem. Dwieście metrów i jesteście. Często przyjeżdżają tam archeolodzy, kopią, znajdują różne rzeczy i zapisują w mądrych książkach.
Pan Boszko i pani Boszkowa
    Podziękowaliśmy Boszkowi za rady i gościnę – w zamian za co poprosił, żeby zrobić mu zdjęcie – i ruszyliśmy w stronę, jak się domyślaliśmy, stanowiska archeologicznego.
Golemo Gradiszte
    Cóż – wyglądało na typowe ruiny z czasów Imperium Rzymskiego, choć oczywiście ruiny mogły być trochę starsze, grecko-macedońskie, albo młodsze, bizantyjskie – albo, jak stwierdzili archeolodzy, z czasów Justyniana, więc takie ani starożytne, ani średniowieczne. Co ciekawe do dziś nie wiadomo jak się oryginalnie to, będące rówieśnikiem stambulskiej Hagii Sophii czy Irene, miejsce nazywało.
Kościół św. Ireny w Konstantynopolu
    Starożytnych Kosmitów ani neolitycznych megalitów nie stwierdziliśmy – warto jednak dodać, że antyczne ruiny, choć ogrodzone siatką, były totalnie otwarte dla, zapewne nielicznych, odwiedzających. Zresztą nawet w Skopje – gdy tylko ktoś zejdzie z utartych ścieżek – łatwo znaleźć grecki teatr czy rzymski akwedukt.
Rzymski akwedukt w Skopje
    Tymczasem do Cocev Kamena (Coceva Kamena?) zostało nam zaledwie kilka kilometrów – choć jak miało się okazać także bezdrożami.

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...