Tłumacz

4 maja 2022

Berberowie cz. 2

    Zająłem swoje miejsce tuż za kierowcą rejsowego marokańskiego autokaru (obowiązkowo z popękaną szybą – od kamieni wyskakujących spod kół w czasie jazdy dzikimi traktami Atlasu i Sahary, nie od kul prawdopodobnie) gdy nagle przechodząca obok berberyjska matrona wcisnęła mi w ramiona małego Berberka. Pani musiała iść się jeszcze o coś powykłócać z przewoźnikiem, więc pozostawiła pociechę w rękach najporęczniejszego pasażera – którym okazał się niezwykle zdziwiony Białas. Podobnie zdziwiona była dorosła już córka owej matrony, która po chwili – pewnie na wszelki wypadek, bo z inostrańcami nic nie wiadomo – odebrała mi berbecia. Sama dostojna matrona także była zaskoczona, kiedy wracając do autokaru zamiast dzieciaka zobaczyła tylko bladą twarz: na szczęście szybko zlokalizowała pociechę i podróż mogła odbywać się dalej, bez niepotrzebnych strat w ludziach (znaczy: Białasach). Sam mały Berber całym zajściem zaskoczony nie był, prawdopodobnie jako jedyny z zainteresowanych. Przyglądał się wszystkiemu swoimi wielkimi czarnymi oczami ze spokojem i niewielkim zdało się zainteresowaniem. Pachniał zaś zsiadłym mlekiem – możliwe, że wielbłądzim.
    - Wiesz – wyjaśniła mi znajoma z Casablanki, gdy opowiadałem jej tą historię (Casablanca jest średnio atrakcyjnym miastem, nie ma w niej ani śladu nawet kultowego filmu z Bogartem i Bergman; wszak był on kręcony w całości w studio filmowym w USA) – U nas to normalne, że dzieci to są wychowywane nie tylko przez rodziców, ale i przez sąsiadów. Często zostawiane są "na opiekę" gdy mama i tata ma do załatwienia ważne sprawy.
    - U nas też tak było, zwłaszcza na wsi – odparłem – Sam mówiłem do wszystkich sąsiadów per "ciocia" czy "wujek". Ale teraz już tak nie ma.
    - Tutaj dalej tak jest. My kochamy dzieci.

Ajt Bin Haddu - tradycyjna wieś na pustyni

    Westchnąłem, nieco tęsknie. Cóż, nam w Europie, czy na tak zwanym Zachodzie, już nie wolno kochać dzieci – takie stwierdzenie od razu powoduje krzywe spojrzenia, że niby jak kocha dzieci, to pewnie jakiś zaburzony (podczas gdy rzeczywiści zboczeńcy są często na świeczniku, luminarze sztuki, kultury; taka nowoczesność to). Ale basta! No more. Dość o upadku Cywilizacji Białego Człowieka (przynajmniej w tym wpisie, oczywiście). Wracamy do Maroka i żyjących w szczęśliwym, choć ubogim i niebezpiecznym Świecie gór, pustyń i innych takich (może dlatego właśnie jest szczęśliwy) Berberów. A konkretniej do rejsowego autokaru, który z Warzazat właśnie zaczynał kolejną swoją podróż przez marokańskie góry.

Ponure góry Atlas

    Co prawda straciłem już małego Berberka, a matrona nieco się na mnie boczyła (ponieważ przekazała malucha Białasowi była to jego wina – Białasa, nie malucha), ale dzięki kilku uśmiechom i interwencji współpasażera – wspominanego już hodowcy wielbłądów z Sahary (także przecież Berbera, choć odzianego po europejsku) w końcu wszyscy się rozchmurzyli. Obie panie ubrane były tradycyjnie – w długie niebieskie szaty (Niebiescy Ludzie Pustyni) oraz chusty zakrywające włosy – jest to wymóg dominującego tu islamu (choć trzeba przyznać, że marokański, berberyjski właściwie, islam różni się nieco od typowo arabskiego: w miejscowych rodzinach dużo silniejsza jest pozycja kobiet – znaczy się, rządzą, tak jak w tradycyjnej rodzinie europejskiej – oraz właściwie nie występuje poligamia; są to pozostałości po przedislamskich zwyczajach Berberów). Miały też dłonie ozdobione tradycyjnymi malunkami z brunatnej henny (często turystki, zwłaszcza te bardziej "uduchowione" tak się ozdabiają; raczej bez większego sensu), była to taka niewielka pozostałość po dawnym zwyczaju tatuowaniu twarzy. Do tego panie pachniały olejkiem arganowym – ten kosmetyczny (i kulinarny) produkt jest jednym z eksportowych hitów Maroko. Olej, będący podstawą tej substancji powstaje z roztartych nasion arganowca, dziś raczej w sposób przemysłowy, aczkolwiek nadal bardzo często wytwarzany jest w domach w specjalnie skonstruowanych do tego celu moździerzach (nasiona sucholubnego drzewa występującego naturalnie tylko w środkowym Maroku są w takich żarnach ucierane na miazgę, z której następnie wyciska się olej; nasiona są dość twarde, więc często używa się lekko nadtrawionych przez kozy – niech wszystkie modnisie domyślą się w jaki sposób je się pozyskuje). I do dziś jest to typowo żeńskie zajęcie – młodsza z kobiet obok pokrywających dłoń malowideł miała także ubrązowione opuszki palców i paznokcie, niechybny dowód na chałupniczą produkcję tej cennej substancji.

Żarna do tłoczenia olejku arganowego

    O ile stroje pań, okrywające całe ciało wyglądały na relatywnie zwiewne, to męscy mieszkańcy tych terenów ubierają się do dziś w sposób dużo mniej finezyjny – w raczej grube płaszcze z kapturem jakich nie powstydziliby się rycerze Jedi. Zarówno jednak stroje męskie jak i żeńskie mają swój głęboki sens. Wbrew chorym wizjom feministek pełny kobiecy strój nie jest chomątem męskiego patriarchatu, a wspaniałą ochroną przed prażącym pustynnym słońcem. Jest też całkiem zwiewny, więc pustynny gorący wiatr tylko ochładza właścicielkę. No, chyba, że właścicielka akurat zatrzyma się nad Atlantykiem i będzie wiał dojmująco zimny wiatr zwany alizee, wtedy to nawet wielbłądzi płaszcz nie pomoże.

Pustynna wioska

    Co zaś do wielbłądzich płaszczy, czyli głównego ubioru męskiej części tradycyjnych Berberów – wspaniale chronią one przed słońcem, a do tego zapewniają ciepło w chłodne saharyjskie noce, które mężczyźni muszą spędzać poza ciepłymi wnętrzami kazb czy namiotów. Kobiety, jako, że tylko prawdziwy socjalista barbarzyńca wyganiał by je z domu do pracy w zimną noc, mogą poprzestać na zwiewnych i stylowych lżejszych szatach. Ot, różnice płci – oraz zdrowy rozsądek.

Chłodny świt na pustyni

    Tak to działa w normalnych społeczeństwach Dzikich Krajów (i tylko trzeba się zastanowić, które to kraje są naprawdę dzikie...).

Wielbłądzi płaszcz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...