Jak wspominałem – Copacabana jest jednym z ważniejszych ośrodków kultu Maryi na Świecie (a przynajmniej w Ameryce Południowej – w Andach) – i pierwszy raz spotkałem się z tą nazwą w katalońskim opactwie Montserrat, także przecież sanktuarium maryjnym.
Sanktuarium maryjne w Copacabanie |
Centrum miasteczka stanowi
więc pokaźny barokowy kościół (oczywiście w stylu mestizo,
baroku andyjskiego, łączącym iberyjski przepych z geometrycznymi
formami charakterystycznymi dla kultur prekolumbijskich) o białych
ścianach, otoczony murem oraz – jak to zwykle w pobliżu tłumnie
odwiedzanych miejsc punkt obsługi podróżnych stragany. Oczywiście
nie tylko z dewocjonaliami – skoro są potencjalni klienci, to na
pewno wszystko da się sprzedać. Ot, takie przykościelne Krupówki
– bardzo mnie drażniące (hitem było, gdy któregoś roku na
uroczystości Wszystkich Świętych przy jednym z łódzkich
cmentarzy – bodajże na Dołach – spotkałem stragany serwujące
smażone kiełbaski i bigos; o balonikach na drucikach i kogucikach
bujanych to nawet nie wspominam).
Sanktuarium i stragany |
Skąd zaś się kult maryjny
wziął tak wysoko (jakieś 3800 metrów n.p.m.) i tak daleko od Ziemi Świętej? Ano, to oczywiste, zdawałoby się: przywieźli go
hiszpańscy konkwistadorzy. Czemu jednak sanktuarium zbudowano na
takim odludziu? Otóż – wcale go tu nie zbudowano. Qupakawana było
miejscem kultu na długo przed przybyciem Kolumba do Ameryki, ba, na
długo przed podbojem tych ziem przez Inków. Oddawano tutaj hołd
jednemu z najważniejszych andyjskich bóstw – Matce
Ziemi.
Pachamama – jak zwie się ta postać w mitologii
posługujących się keczuą Inków to taki trochę odpowiednik
staroświatowych Rei, Demeter czy Kybele (a może Prozepiny czy
Astarte). Ziemia-Rodzicielka, z której wszystko wyrasta, i do której
wszystko wraca – postać dość popularna i chyba nawet konieczna w
każdej politeistycznej religii rolników – ludzi żyjących z
łaski ziemi. Możliwe, że te wszystkie neolityczne Wenus obrazują
nie tylko boginie płodności, ale właśnie takie
Matki-Ziemie.
Neolityczna bogini z Malty |
Żyjący na przełomie VI i VII wieku papież Grzegorz I Wielki (święty) stanął przed niebywale trudnym zadaniem – w jaki sposób rozszerzać wiarę chrześcijańską poza tereny opanowane przez kulturę greko-rzymską? O rady prosił go misjonarz anglo-saskiej Brytanii, także kanonizowany, Augustyn z Cantenbury – znalazł się bowiem w obcym kulturowo środowisku pełnym ludzi o nieco innej duchowości. Jak przekonać miejscowych do chrześcijańskiego kultu? Jak spowodować, by uczestniczyli w Eucharystii? Grzegorz – nie na darmo dostał tytuł Doktora Kościoła – w Libellus responsionum podsuwa prostą receptę: oto należy przyjmować część miejscowych zwyczajów (czym innym jak nie pogańskim słowiańskim symbolem życia są nasze wielkanocne pisanki?), oczywiście tych nie stojących w sprzeczności z doktryną (przy udzielaniu Komunii Świętej nie ma akulturacji), zaś świątynie wznosić w miejscach gdzie od dawna znajdują się pogańskie gontyny i sanktuaria. Papież wychodzi z założenia, że miejscowi będą tam przychodzić i tak, siłą tradycji – a wtedy może przy okazji spłynie na nich oświecenie i nawrócenie (gra toczy się wszak o Zbawienie nieśmiertelnych dusz, którego poza Kościołem – raczej – nie ma). Jest to strzał w dziesiątkę. Dzięki temu misje chrześcijańskie przynoszą żniwo wielkie w postaci chrystianizacji pierw Europy, a potem i innych części Świata. Gdy więc pierwsi misjonarze przybywają do Ameryki Południowej z powodzeniem stosują wypróbowaną metodę – wznoszą kościoły w miejscach pogańskiego kultu. Copacabana czy kuzkańska Quoricancha to południowy odpowiednik naszego klasztoru na Świętym Krzyżu i katedry w Gnieźnie.
Bazylika w Gnieźnie |
Ktoś powie: ale to perfidne
działanie! Jak tak można, podmienić inkaskie bóstwo na Maryję –
toć to zamach na kulturę autochtonów. Możliwe – choć dzięki
takim "zamachom" powstała zupełnie nowa jakość
kulturowa i cywilizacyjna w Andach – na przykład miejscowi weszli
w końcu w Epokę Żelaza (i to wprost z Epoki Kamienia). Poza tym
dokładnie to samo zrobili jakiś czas wcześniej Inkowie – kiedy
zajęli ziemie Ajmarów przejęli Qupakawanę i ustanowili tam własne
sanktuarium – choć tej samej bogini.
Opis współczesnej
Copacabany nie byłby pełny bez wznoszącego się nad miasteczkiem
stromego szczytu – na którym ulokowano miejscową kalwarię.
Zapewne przed konkwistą szczyt również był miejscem składania
ofiar – ale obecnie stanowi on – modną zwłaszcza w epoce baroku
– rekonstrukcję Drogi Krzyżowej. Nie jest kalwaria kopakabańska
tak przeurocza jak te nasze, w Wambierzycach czy (wpisana na Listę
Dziedzictwa Ludzkości UNESCO) Kalwarii Zebrzydowskiej, ale na pewno,
zwłaszcza dla nizinnego Białasa, dużo trudniejsza do
przejścia.
Kalwaria w Copacabanie |
Kalwaria Zebrzydowska |
Wędrówka na tej wysokości po stromych podejściach od jednego stacyjnego krzyża do następnego to istna droga przez mękę. I nie rekompensują tego wspaniałe widoki na leżące poniżej jezioro.
Widok na Jezioro Titicaca |
Do tego każdy z krzyży ozdobiony jest kolorowymi cukierkami. Co one tam robią? Pisałem o tym we wpisie o spotkaniu z bożkiem w sztolniach Cerro Rico w Potosi. To pozostałości przedkolumbijskich wierzeń. Andyjscy bogowie byli ambiwalentni – żeby uzyskać jakąś korzyść należało ich przekupić ofiarą: dam, to i ty mi daj, daj, to ja też ci dam. Na takie na poły magiczne praktyki można natknąć się w całej Ameryce Łacińskiej, co pokazuje, że chrystianizacja miejscowych ludów nie jest pełna. Owszem, uważają się oni za chrześcijan, ale wychodzą z założenia, że i tak, Panu Bogu świeczkę – ale diabłu ogarek.
Obiaty |
Pogańskie sanktuarium w Qupakawana musiało mieć
naprawdę sporą siłę oddziaływania, skoro jeszcze dziś składa
się tam obiaty. Do tego na pobliskich wyspach znajdowały się inne
ważne dla Inków miejsca kultu, a i sami twórcy Tahuantinsuyu swoje
legendarne początki wywodzili właśnie z jaskini nad Jeziorem Titicaca, skąd jeszcze w czasach mitycznych mieli wyruszyć do
Świętej Doliny z centrum w Cuzco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz