Tłumacz

9 września 2022

Copacabana cz. 1

    Copacabana kojarzy się wszystkim z olbrzymią plażą w brazylijskim Rio de Janeiro, na której tysiące młodych chłopców z faweli harata w gałę marząc o poprawie swojego losu i międzynarodowej karierze. I podobno nazwa tej brazylijskiej pochodzi właśnie od niewielkiego boliwijskiego miasteczka nad Titicacą – z języka Ajmarów Qupakawana – co Hiszpanie przechrzcili na Copacabana właśnie.

Widok na Copacabanę

    Dojechaliśmy na miejsce wczesnym popołudniem, rozliczyliśmy się z taksówkarzem (miejscowe pieniądze, bolivary, akurat przechodziły lifting: z szarych, dolaropodobnych papierków zmieniały się w plastikowe i wielobarwne, mnie najbardziej utkwił w pamięci banknot z różowiuśkim flamingiem; monety zdawkowe pozostawały bez zmian i wyglądały, jakby ktoś wybijał je własnym sumptem w garażu – możliwe zresztą, że tak właśnie było) i poczęliśmy szukać noclegu. Może faktycznie było wcześnie, ale pamiętaj, Czytelniku, że całkiem niedawno wprost znad Pacyfiku przylecieliśmy na wysokość prawie 4 tysięcy metrów i siły szybko z nas uchodziły.

Copacabana z bliska

    - Patrz – wskazałem koledze na hotel czy tam stancję w dość wiekowym kolonialnym domu – O tym miejscu czytałem w bedekerze – skądinąd akurat ten przewodnik pochodził z wydawnictwa, co do którego nigdy nie miałem zastrzeżeń jeśli chodzi o profesjonalizm i wiarygodność, zwłaszcza przewodników po Dzikich Krajach – Autor ocenia je bardzo wysoko, a to przecież Niemiec, to byle czego polecać nie będzie.
    - No, faktycznie – kolega popatrzył na szyld – Jest napisane, że mają nawet wi-fi. Spróbujmy.
    Cóż. Wi-fi było, choć jak stwierdziła pani Indianka, właścicielka, akurat zabrakło Internetu. Ciepła woda? Był to nasz pierwszy nocleg w Boliwii – i, zdradzę pewną tajemnicę, ani razu w tym kraju nie natknęliśmy się na ten luksus, a spaliśmy w hotelach czy hostelach w różnych miejscach i standardach (może w jakichś drogich mieli, takich nur fur Gringos).
    - Rety, ta Boliwia to takie Peru kilkanaście lat temu – pokręcił głową mój towarzysz wyprawy, który pierwszy raz w Peru był właśnie te naście lat wstecz – Wtedy też nigdzie nie było ciepłej wody.
    - Zdaje się, że Peruwiańczycy już rozwiązali ten problem.
    - Taaaa....
    Otóż rozwiązaniem problemu ciepłej wody w Peru okazała się grzałka elektryczna mocowana na sitku prysznicowym. Urządzenie nieskomplikowane i proste w swej obsłudze miało jednak swoje wady. Jeśli było wyłączone leciała woda lodowata, gdy zaś działało – ukrop. Bardzo często też takie grzałki były podłączane do prądu z dezynwolturą wołającą o pomstę Nieba: izolacja jest bowiem dla słabych. Nic dziwnego, że kąpiąc się w tak wyposażonym prysznicu należy bardzo uważać by nie zamknąć obwodu. Przyznaję się, że parę razy odkręcając wodę mnie trachło – kolega zaś, jako, że jest wyższy, któregoś razu zamknął obwód dotykając głową metalowego sitka prysznicowego. Podobno srogo go kopnęło.

Południowoamerykańska wynalazczość

    W każdym razie hostel był mocno backpackerski, zajęliśmy we dwóch izbę na piętrze z kilkoma łóżkami – bardzo malowniczą, nie powiem: narzuty ręcznie tkane, wielobarwne, podłoga z patyków, ściany z otynkowanej adobe. Łóżka... Zawsze sprawdzam. Na wszelki wypadek. Podniosłem materac, część sprężyn zastąpiono falistą tekturą (jak dla mnie bomba, to świetny materiał izolujący, zresztą zdrowiej i wygodniej mi spać na twardym). Kolega wybuchnął perlistym śmiechem:
    - Będziesz spał na tekturze!
    - Lepiej na tekturze – zmierzyłem wzrokiem jego kojo – Niż na cegłach.
    - Cegłach?
    - No, cegłach.
    Okazało się, że część nóg jego łóżka zastąpiono całkiem sympatycznymi pustakami. Ot – w podróży nawet najlepsze bedekery potrafią zaskakiwać na minus.
    A. Nie wiem, czy zauważyliście, jak dyplomatycznie pominąłem zagadnienie znajdującej się na dziedzińcu obiektu toalety...
    Oczywiście, nie piszę tego, żeby kogokolwiek zniechęcać do podróży w Dzikie Kraje – po prostu chcę pokazać, że jeżeli chce się zobaczyć takie państwa naprawdę (a nie na all inclusive czy na wycieczce z noclegami w drogich hotelach o europejskim standardzie – co do standardów: pluskwy pogryzły mnie chyba tylko raz, w... Budapeszcie) należy się liczyć z, jak to mówią kołcze czy inne dusze zatracone, wyjściem ze swojej strefy komfortu. Jeżeli to się zaakceptuje (i nieco obniży wymagania) naprawdę cały Świat staje przed nami otworem. I tym razem była to Boliwia z czasów Evo Moralesa, Indianina Ajmara, socjalisty, piłkarza (nie to, żeby grał – ale już będąc prezydentem podpisał zawodowy kontrakt z jednym z klubów; w Ameryce Południowej futbol jest ważny), a także – jak twierdzą niektórzy – dyktatora. Rok po naszej wizycie opozycja po wielu latach odsunęła go od władzy – ale my nie maczaliśmy w tym palców.
    Tymczasem rozgościliśmy się w – całkiem tanim, trzeba to przyznać – hostelu i ruszyliśmy zapoznać się z okolicą – czyli z maryjnym sanktuarium i wyspami Jeziora Titicaca. Zanim jednak opis owej, na koniec tej części wpisu krótka anegdotka.

Titicaca

    Z Copacabany ruszyliśmy lokalnym autobusem do La Paz – i droga też przebiegała po boliwijsku: w pewnym momencie bus się zatrzymał, a wszyscy pasażerowie musieli wyjść (została jedna pani Indianka – na krzyki kierowcy otworzyła jedno oko, poprawiła melonik, i przewróciła się na drugi bok na fotelu; kierowca odpuścił). Okazało się, że – potem potwierdziłem to na mapie – Copacabana nie ma jednak połączenia lądowego z La Paz (to jest: ma, ale trzeba jechać wiele kilometrów przez Peru), więc część trasy trzeba przebyć promem. To znaczy – była to krypa zbudowana ze starych desek i pływaków zrobionych ze stalowych puszek. Nasz autobus ostrożnie tam wjechał (z Indianką w środku) a resztę pasażerów przez wąski przesmyk Tiquina łączący Titicaca z Jeziorem Huynaumarca przewiozła mniejsza, acz stabilniejsza łódka motorowa.

Boliwijskie promy

    Takie to atrakcje na drodze w Dzikich Krajach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...