Najbardziej emblematycznym landszaftem
w Brazylii – oraz jedną z najczęściej odwiedzanych atrakcji
turystycznych w tym kraju jest bez wątpienia olbrzymia statua Cristo
Redentor, Chrystusa Odkupiciela.
Pomysł na pomnik narodził się
na początku XX wieku, a śmiały jak na ówczesne standardy projekt
stworzył brazylijski architekt Hector da Silva Costa. Nie jestem inżynierem, ale podejrzewam, że trzeba
było się mocno nagłowić, by Pan Jezus rozkładał ręce w geście
mówiącym – przyjdźcie do Mnie, do Mojego Kościoła, Ja jestem Odkupieniem.
Do tego taki kształt statuy przypomina nieco krzyż, ten
prześladowany od wieków symbol chrześcijaństwa. Co zaś się
tyczy walorów artystycznych – za nie odpowiada nasz
rodak, rzeźbiarz tworzący we Francji (gdzie Cristo powstał) Paul Landowski.
Cóż, mniej jest znany od Mitoraja czy Stacha z Warty.
Czy mi się podoba? Trudne pytanie. Na pewno jest imponujący i mniej sztampowy od innych wielkich figur Świętych jakie widziałem. A i modernizm który zeń bije nie przekracza tej cienkiej granicy, za którą wszystkie bez mała nowoczesne kościoły przypominają kwokę na jajach.
Do tego dodajmy wspaniałą panoramę rozpościerającą
się z Corcovado. Rio i Atlantyk widać wspaniale.
Do tego samo
wzgórze położone jest na terenie parku (podobno zasadzonego –
lata użytkowania wzgórz wylesiły okolicę, w porę jednak ją
zrekultywowano, z niezłym efektem), zresztą, przyjedźcie sami i
zobaczcie.
Albo i nie. Miejsce jest bowiem totalnie zdeptane przez turystów. I są to niewyobrażalne wręcz tłumy. Może powodem tego był weekend (odwiedzałem Cristo Redentora w Niedzielę) – ale w tygodniu jest tylko trochę luźniej. Już od wejścia na teren postumentu trzeba swoje odstać – bilet też nie jest jakoś super tani – potem jest jeszcze gorzej. Wszędzie panuje południowoamerykański chaos (choć strażnicy i obsługa to dumna latynoamerykańska żandarmeria) i ścisk. Po jakiejś godzinie, może półtorej, stania w kolejce udało dostać się do busików jadących na szczyt. Oprócz busików jedyną legalną drogą wjazdu jest droższa kolejka – piechotą wdrapywać się nie wolno, choć oczywiście jest to możliwe.
Na szczycie (jest tam kilka punktów widokowych) jest jeszcze gorzej. Powierzchnia wzgórza jest przecież ograniczona, a turyści przybywają niepowstrzymanym strumieniem. Nie ma szans na zadumę czy delektowanie się przepięknymi krajobrazami. Najlepiej zresztą jak najszybciej stamtąd uciekać – co też wiąże się z odstaniem swojego w kolejkach – normalnie jak za komuny albo wczesnej III RP (ciekawe jakim szokiem jest to dla ludzi z Zachodu, komunizm znających tylko ze szczytnych ideałów).
Patrząc
na te tłumy radowałem się w duszy, że było dżdżysto i chłodno
(25 stopni Celsjusza) – nie wyobrażam sobie jak może Corcovado wyglądać w słońcu i upale. Swoją drogą dzięki temu pustawe były też
miejscowe plaże, z Copacabaną na czele. Pełen komfort – choć
spotkani turyści z Polski skupiali się na drinkach w plażowych
barach a nie na kąpielach, niczym w nadbałtyckim naszym Kołobrzegu
w sierpniu.
Generalnie takie posągi górujące nad miastem to
standard w Ameryce Południowej. Cochabamba (miasto rozwinięte za
prezydentury Evo Moralesa) słynie z największej w Boliwii statuy
Chrystusa, a zdjęcie posągu Matki Boskiej z Socavon stojącego
ponad górniczym Oruro na Altiplano jakiś czas temu wrzucałem na blog. Można tam dojechać specjalną kolejką, działającą dwa dni
w tygodniu.
Był też – o ile mnie pamięć nie myli –
spoglądający na Cuzco Cristo Blanco. Lima i La Paz też mają swoje
statuy. Największa tego typu figura na Świecie także jest w
Ameryce Południowej – to pomnik Chrystusa Króla Morza.
Złośliwi
mówią, że wybudowano ją w ramach rekontry za powstanie pomnika w
Świebodzinie – przez jakiś czas najwyższego Jezusa na
Ziemi.
Faktycznie, posąg widać z daleka, cudownie błyszczy się
w słońcu. U stóp byłem tylko raz, wiele lat temu. Pomnik przez
lata był obiektem drwin i żartów (mnie najbardziej podobał się
ten o najstarszym markecie Tesco na Świecie, wybudowanym pięć lat
przed Chrystusem), podobnie jak gargantuiczna bazylika w
Licheniu.
Przyznam się, że i ja miałem nieco mieszane odczucia
– czy to potrzebne. Jednak podróżując po wielu zakątkach
naszego globu stwierdziłem, że tak. Że jest potrzebne. Co
zabawne: gros ludzi którzy z pomnika Chrystusa Króla Wszechświata
w – jak to się zwykło mówić – Rio de Świebodzineiro szydzą
i zarzucają mu megalomanię mają taki sam stosunek do wielkich
inwestycji które próbowano stworzyć w Polsce by wyrwać nas z
gospodarczego zaścianka, takich jak Centralny Port Komunikacyjny,
terminale w Świnoujściu czy przywrócenie żeglugi na Odrze. Czasem
jeszcze dochodzi do tego elektrownia atomowa, rzecz przecież
niezbędna w dobie tak zwanego zielonego szaleństwa
eurosocjalistów.
Taka bowiem figura (albo Krzyż jak na Giewoncie) – widoczna z daleka – jest symbolem pewnych wartości, na których zbudowana jest europejska (w tym i polska przecież) cywilizacja. Negowanie owych pryncypiów jest bardzo charakterystyczne dla niektórych tak zwanych postępowych środowisk – i widocznie, wiedząc, że źle czynią, taki symbol im o tych wartościach przypomina, najwyraźniej gryząc resztki sumienia. Stąd i taki bezpardonowy atak: należy wyszydzić, zohydzić i na koniec zniszczyć.
Dzieje się tak wszędzie,
gdzie jakaś inna kultura atakuje tą chrześcijańską. Opisywałem
na blogu historię Krzyża Milenijnego górującego nad Skopje,
prawda?
No właśnie.
I na koniec podróży po Ameryce Łacińskiej wyszedł wpis bardzo europejski (boć i wracam na blogu na Słowiańszczyznę, ważną część historii i kultury Europy), ale tworzę go w pierwszym kwartale Roku Pańskiego (czyli jakieś pół roku od publikacji, mam nadzieję, że się coś zmieni EDIT: otóż zmieniło, na jeszcze gorsze) 2024, kiedy akurat w Polsce jest smutno. Mimo, że uśmiechnięto.
Cristo Redentor |
Czy mi się podoba? Trudne pytanie. Na pewno jest imponujący i mniej sztampowy od innych wielkich figur Świętych jakie widziałem. A i modernizm który zeń bije nie przekracza tej cienkiej granicy, za którą wszystkie bez mała nowoczesne kościoły przypominają kwokę na jajach.
![]() |
Rzadki przypadek, gdy nowy kościół jest ładny |
Widok ze wzgórza Corcovado |
Albo i nie. Miejsce jest bowiem totalnie zdeptane przez turystów. I są to niewyobrażalne wręcz tłumy. Może powodem tego był weekend (odwiedzałem Cristo Redentora w Niedzielę) – ale w tygodniu jest tylko trochę luźniej. Już od wejścia na teren postumentu trzeba swoje odstać – bilet też nie jest jakoś super tani – potem jest jeszcze gorzej. Wszędzie panuje południowoamerykański chaos (choć strażnicy i obsługa to dumna latynoamerykańska żandarmeria) i ścisk. Po jakiejś godzinie, może półtorej, stania w kolejce udało dostać się do busików jadących na szczyt. Oprócz busików jedyną legalną drogą wjazdu jest droższa kolejka – piechotą wdrapywać się nie wolno, choć oczywiście jest to możliwe.
Na szczycie (jest tam kilka punktów widokowych) jest jeszcze gorzej. Powierzchnia wzgórza jest przecież ograniczona, a turyści przybywają niepowstrzymanym strumieniem. Nie ma szans na zadumę czy delektowanie się przepięknymi krajobrazami. Najlepiej zresztą jak najszybciej stamtąd uciekać – co też wiąże się z odstaniem swojego w kolejkach – normalnie jak za komuny albo wczesnej III RP (ciekawe jakim szokiem jest to dla ludzi z Zachodu, komunizm znających tylko ze szczytnych ideałów).
Tłumy na punkcie widokowym pod statuą |
Bezludna Copacabana |
Virgen del Socavon w Oruro |
![]() |
Cristo Blanco w Cusco |
![]() |
Chrystus w Świebodzinie |
![]() |
Bazylika w Licheniu Starym |
Taka bowiem figura (albo Krzyż jak na Giewoncie) – widoczna z daleka – jest symbolem pewnych wartości, na których zbudowana jest europejska (w tym i polska przecież) cywilizacja. Negowanie owych pryncypiów jest bardzo charakterystyczne dla niektórych tak zwanych postępowych środowisk – i widocznie, wiedząc, że źle czynią, taki symbol im o tych wartościach przypomina, najwyraźniej gryząc resztki sumienia. Stąd i taki bezpardonowy atak: należy wyszydzić, zohydzić i na koniec zniszczyć.
![]() |
Zderzenie kultur |
![]() |
Krzyż Milenijny w Skopje |
I na koniec podróży po Ameryce Łacińskiej wyszedł wpis bardzo europejski (boć i wracam na blogu na Słowiańszczyznę, ważną część historii i kultury Europy), ale tworzę go w pierwszym kwartale Roku Pańskiego (czyli jakieś pół roku od publikacji, mam nadzieję, że się coś zmieni EDIT: otóż zmieniło, na jeszcze gorsze) 2024, kiedy akurat w Polsce jest smutno. Mimo, że uśmiechnięto.
W drogę |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz