Tłumacz

31 marca 2023

Kamienny Las

    Kilkanaście kilometrów na zachód od Warny (a więc już w interiorze), na skraju Wyżyny Dobrudży znajduje się całkiem sympatyczna atrakcja turystyczna zwana w naszej pięknej piastowskiej mowie Kamienny Las. Bułgarzy, którzy nie chcą sugerować turystom co mają widzieć nazywają to miejsce, w transkrypcji na łacinkę, Pobiti Kamyni (aczkolwiek spotkałem się też z wersją Pobitite Kamuni, więc będę używał naszej wersji).
Pobitite Kamuni
    Zaprawdę, jest to rzecz niezwykła, a kilkumetrowe kamienne kolumny faktyczne przypominają las. Na dodatek, ponieważ niektóre z nich są puste w środku, dawne drzewa wyglądają na próchniejące. Oczywiście, nie są to szczątki niegdysiejszych puszczy, choć taka teoria oczywiście również się pojawiła. Niemniej w tych kamiennych dziuplach potrafią zagnieździć się na przykład szerszenie – sprawia to, że zwykła wizyta w Kamiennym Lesie może zamienić się w wizytę niezwykłą, pełną ukąszeń niebezpiecznych owadów. A przecież przybywają tu także rodziny z dziećmi.
Kamienny Las
    W każdym razie obszar Kamiennego Lasu jest całkiem spory, a same formacje rozrzucone są na kilku kilometrach kwadratowych. Najbardziej imponujący – i interesujący – fragment chroniony jest przez przewodnika-dozorcę, prowadzącego też niewielki sklepik i typową bułgarską kasę biletową. Trzeba uczciwie przyznać, że opłaty te są jak najbardziej uzasadnione – na informację o szerszeniach pan opiekun odparł, że wie o nich i że lepiej tam nie chodzić.
Panorama Kamiennego Lasu
    Oprócz rodzin z dziećmi, przypadkowych turystów i mnie miejsce to odwiedzane jest również przez miłośników bioenergoterapii – czy jak się to zowie, kiedyś wspominałem już na blogu o tych, no, midichlorianach czy innych punktach energii w skali Bovisa, dwukrotnie przy okazji tropienia kamiennych kręgów – gockich cmentarzysk – w Odrach (tam to w sumie nie tropiłem, jest rezerwat, ogrodzenie i sklepik z przewodnikiem-dozorcą) i w Poddąbiu.
Resztki kręgu w Poddąbiu
    Według specjalistów z tej dziedziny spacer po drobnym piasku z którego wyrastają – znaczy sterczą – kamienne kolumny ma wyciągać złą energię, jednocześnie ładując człowieka dobrą (znaczy, wychodzi, że takie z nas matriksowe bateryjki). Nie wiem czy to działa, ale takie spacery bosonogich turystów wzruszają piasek, co hamuje procesy sukcesji – znaczy obszar nie zarasta roślinnością stepową ani – następny stopień – chynchami. Tak działa ekologia – i na tym polega, a nie na segregacji śmieci i przykuwaniu się do drzew. Największy pono przypływ tej dobrej energii – oczywiście niemierzalnej – znajduje się, a jakże by inaczej, w kamiennym kręgu. Kto i kiedy go ułożył nie wiadomo, czy neolityczni rolnicy, czy stepowi koczownicy, czy hipisi czekający na Erę Wodnika, ale podobno jak się wejdzie na kilka minut do środka to naładuje nas po kurek.
Sukcesja
Kamienny krąg
    Swoją drogą kiedy świat naukowy zainteresował się Kamiennym Lasem oprócz teorii o dawnych drzewach od razu wypłynęła też koncepcja mówiąca, że kolumny te mają pochodzenie antropogeniczne. Wnioskowano to na podstawie kształtu kamieni. Są one bowiem osadzone w ziemi dość płytko, łatwo więc ulegały wywrotkom ukazując większe kamienne podstawy, wyglądające jak bazy antycznych filarów. Teorię tą obalono, choć trzeba przyznać, że jest ona zbieżna z kilkoma legendami na temat powstania miejsca – chociażby tej, że są to – uwaga – pozostałości kolumn olbrzymiej świątyni Posejdona na Atlantydzie. Współgra to z Varna Gold, najstarszym obrobionym złotem znanym Ludzkości, oraz wpisuje się w koncepcję czarnomorskiego Potopu. Inna ludowa legenda obwinia gigantów niosących elementy kamiennych konstrukcji Pliski, stolicy carów Pierwszego Państwa Bułgarskiego w VII wieku. Kiedy władca zarządził koniec roboty olbrzymi ciapnęli kamienie gdzie bądź i rozeszli się do własnych zajęć.
Powalone kolumny
Kamienne filary
    Co nie zmienia faktu, że tak naprawdę nie wiemy jak owe kamienne filary powstały. Najpopularniejsze koncepcje związane są istnieniem tu dawnego płytkiego morza i przedwiecznymi procesami krasowymi. Najnowsza zakłada działalność archeonów – archeobakterii – niezwykle ciekawej grupy mikroorganizmów, możliwe, że naszych odległych antenatów.
Kolumny Kamiennego Lasu
    Teoretycy Starożytnej Astronautyki oczywiście tak prymitywnych wyjaśnień nie przyjmują do wiadomości – a w połączeniu z dobroczynną energią wychodzącą z kręgu o średnicy kilku metrów to już w ogóle. Swoją drogą któregoś razu udało mi się odkryć ślady owych entuzjastów Paleoastonautyki. No, prawdopodobnie ich.
Oznaczony kamień
    Gdzie? U podstawy kolumny. Niewielki niedawno narysowany znak, wyglądający jak jakiś symbol zodiakalny lub falliczny.
Symbol w powiększeniu
    Towarzyszące mi dzieciaki znalazły jeszcze – uważając na szerszenie – dwa inne (im jest łatwiej, bo wszystkie piktogramy narysowane były tuż przy ziemi). Co te symbole oznaczają wiedzą pewnie tylko różne von Danikeny czy Tsoukalisy, ale jeśli ktoś ma jakieś koncepcje – to zapraszam, chętnie posłucham. Można też samu pojechać i znaleźć ich więcej (będę w tym roku, ale czy znajdę czas na oglądanie wszystkich kolumn to przypuszczam, że wątpię), połączyć odpowiednimi liniami, rozrysować mapę nieba i odkryć niezbadaną tajemnicę Wszechświata.
Tajemnicze symbole
Nieznany znak
    Tak wiem, że jeden z nich niebezpiecznie przypomina symbol używany na tych śmiesznych pieniądzach z oknami.

24 marca 2023

Skalny klasztor

    W ostatnim wpisie o Złotych Piaskach utyskiwałem, że w okolicy kurortu właściwie nie ma atrakcji turystycznych wyższych lotów (do Warny, też nie szczególnej ale skrywającej genialne Varna Gold jest kawałek; niby tylko kilkanaście kilometrów, ale dojechać trzeba), co wydaje się dziwne, jako, że Bułgaria to jedno z tych miejsc na Ziemi, w których gdzie nie wbijesz łopaty to coś znajdujesz – podobno jeśli chodzi o zabytki ustępuje w Europie liczebnie tylko Grecji i Włochom; możliwe, że chodzi o pamiątki po Antyku, wszak to terytorium, w przeciwieństwie do Francji czy Hiszpanii było dużo bliżej centrum starożytnego Śródziemiomorza.
    W powyższym, wielokrotnie złożonym, zdaniu (za to kocham język polski) kluczowe jest słowo "właściwie". Oznacza ono, że – bla bla bla – coś jednak podle kurortu jest. Co prawda średniowieczne, ale prace archeologiczne wykazały, że miejsce było użytkowane także w czasach antycznych: ot, zachowały się charakterystyczne dla Imperium Rzymskiego mozaiki. Do tego całkiem niedaleko – asfaltem jakieś 3 kilometry, po stromych, wapiennych stokach porośniętych gęstym lasem zapewne bliżej, choć niekoniecznie krócej. To skalny klasztor Aładża.
Klasztor Aładża
    Dobra, wiem, że na powyższym zdjęciu nie wygląda imponująco. Trochę specjalnie takie wybrałem, aby w dalszym ciągu opowieści móc rzec, że nie jest to ani najpiękniejszy, ani największy, ani najsławniejszy klasztor w Bułgarii – a jest tu ich bez liku, zwłaszcza w Dobrudży. Wydłubane w miejscowych wapiennych skałach ciągną się w od Warny aż po Dunaj. Ba, dokoła Morza Czarnego takich skalnych kościołów jest całe mnóstwo.
Cziatura w Imeretii - skalny klasztor Mgwimewi w niedzielę
    Warto pamiętać, że także jeden z cudów dawnej Rzeczypospolitej, doceniony także przez UNESCO, Ławra Peczerska w Kijowie, to też oryginalny skalny klasztor. Będąc w tym dawnym królewskim mieście (wiele miast Rzeczypospolitej miało taki tytuł, w tym i moja rodzinna Warta) warto zajrzeć na teren mającego 1000 lat kompleksu, także do tej podziemnej części, Ławry Dolnej, nie tylko do imponujących cerkwi i soborów wzniesionych w stylu baroku kozackiego.
Sobór Uspiennski w kijowskiej Ławrze Peczerskiej
    Czemu klasztory powstawały akurat w grotach i jaskiniach? W wielu kulturach podziemia miały bardzo ważne mitologiczne miejsce, ale tu akurat chodzi o charakterystyczny dla Kościołów Wschodnich i Prawosławia typ monastycyzmu – świątobliwy mąż, pustelnik, potrzebował odciąć się od świata zewnętrznego, a mroczna i ponura jaskinia gwarantowała właśnie takie odcięcie. Umożliwiała również głębszą kontemplację i ułatwiała spojrzenie w siebie – i w Boga. To się chyba fachowo nazywa deprywacja sensoryczna, i wynaleziono ją już bardzo, bardzo dawno.
    Drugim powodem było bezpieczeństwo. Bandyci, stepowi koczownicy, wreszcie muzułmanie nie pałali sympatią – z różnych powodów – do chrześcijańskich mnichów, podobnie jak zresztą czynią to współcześni bezbożnicy, choć oczywiście czynią to w imię socjalizmu. Średniowieczny klasztor Aładża – nazwa turecka, oznacza bodajże "wielobarwną" – był właśnie taką kryjówką przed Osmanami. Choć oczywiście wymiaru kontemplacyjnego też nie można wykluczać. Klasztor był tak dobrze ukryty, że kiedy opustoszał odkryto go dopiero, kiedy miękka, wapienna skała kryjąca mnisze cele zerodowała i osunęła się (trzęsienia ziemi nawiedzające te rejony też miały sporo do powiedzenia).
Pomieszczenie bez ściany
    Mało tego – nie do końca wiadomo chociażby pod jakim wezwaniem była klasztorna kaplica. Niewielka i zamknięta, choć jak ktoś wdrapie się na drugie piętro i zajrzy do środka zobaczy pozostałości barwnych fresków. Kiedyś całe wnętrze było nimi pokryte, ale – znów – erozja zniszczyła te cuda. Przetrwała zaledwie drobna część. Zachował się natomiast rozkład pomieszczeń – oprócz kaplicy klasztorna kuchnia, refektarz i – zaledwie - sześć cel.
Resztki polichromii na klasztornych sufitach
    Sześć, bowiem taka była maksymalna pojemność klasztoru – wszak mnisi mieli żyć w skupieniu, więc tłumy były tu niepotrzebne. Dopiero śmierć któregoś z mieszkańców umożliwiała wstąpienie nowego zakonnika.
Klasztorne wnętrza
Aładża
    Mnichów grzebano także na terenie klasztoru – zachowały się płyty nagrobne, na których zwiedzający, a może raczej pielgrzymi, kładą drobne wota. Czy w grobach nadal są ciała śmiem wątpić. Zgodnie z prawosławnym zwyczajem zmarłych po pewnym czasie ekshumuje się i przenosi szczątki do ossarium – zlokalizowano je poza klasztorem.
Współczesne chodniki w klasztorze
    Obok klasztoru stoi dziś niewielkie muzeum prezentujące odrobinę prawosławnej sztuki, historię odkrycia Aładży i parę artefaktów z przeszłości tego miejsca. Jest też kasa biletowa – wejściówki nie są drogie, jest cennik, choć zgrabny negocjator zapłaci ciut inną cenę, jeśli wiecie o czym mówię.
    Mimo to tłumów nie ma. Aładża przegrywa niestety z bardziej przyziemnymi rozrywkami modnego kurortu jakimi są Złote Piaski – tanim alkoholem, wspaniałymi plażami czy dyskotekami. Do tego do klasztoru jest bardzo pod górkę. Bardzo – a przecież wsiąść w auto po nadmorskich balangach jest niemądrze.
Jedna z atrakcji Złotych Piasków
    A spacer drogą? To tylko 3 kilometry. Właściwie to odradzam. W Bułgarii obecnie samochodów jest całkiem sporo, ale za czasów podległości ZSRS było ich bardzo niewiele, więc lokalne drogi są wąskie, kręte i słabej jakości – owszem, zmienia się to, ale z jakichś względów spora część funduszy przeznaczona na poprawę infrastruktury tajemniczo znika. Ale pieszego to nie interesuje – zresztą mandaty są tu dość wysokie, potrąconym można zostać najwyżej przez jakiś drogi zachodni wóz, którego kierowcę stać na mandat lub łapówkę – wiodąca do Aładży droga nie posiada pobocza. A sąsiadujące z szosą okrajki są na tyle gęste, że ucieczka pieszego staje się niemożliwa. Ot, Bałkany.

20 marca 2023

Kurort z epoki cz. 2

    Jest kilka legend wyjaśniających nazwę miejscowości Złote Piaski – wszystkie zaś nudne i bałamutne, więc generalnie zamilczę o nich; kto chce, sprawdzi sobie w bedekerach czy Internecie. W każdym razie jest to olbrzymi kurort o wspaniałym – nomen omen – złotym piasku, otoczony wapiennymi skałami Wyżyny Dobrudży stromo opadającymi w stronę wybrzeża Morza Czarnego.
    Tak, piasek jest tu genialny, prawie jak nasz, bałtycki, tylko morze jakieś takie bezsensownie ciepłe. Dla fanów zanurzania się w lodowate odmęty bałtyckiego Prądu Kołobrzeskiego tak ciepła woda jest totalnie odstręczająca. Do tego nie da się tu zaobserwować zachodów słońca, a wschody, z racji taniego alkoholu, oglądane bywają zdecydowanie zbyt rzadko (żeby nie było, raz widziałem). Tak, plaże Złotych Piasków są zdecydowanie klasy światowej.
Plaża w Złotych Piaskach
    Niestety, wapienne skały, tak malownicze chociażby w Bałcziku (o czym pisałem) spowodowały, że kurort nie ma gdzie się rozwijać: każdy kawałek jest wykorzystany pod hotele i tworzy się totalna plątanina. Miejscowym chyba to nie przeszkadza, ale dla kogoś niezwyczajnego do takiego drogowego chaosu jest to spore utrudnienie. Takie ukształtowanie terenu sprawia też, że spora część hoteli położona jest daleko od plaży – a nawet gdy nie, to plątanina ścieżek i uliczek sprawia, że czasem trudno nad morze zejść, a jeszcze trudniej wrócić. Może dlatego co większe ośrodki mają swoje baseny.
Wapienne klify w Bałcziku
    Pomiędzy hotelami – najdroższe i najbardziej luksusowe oczywiście najbliżej morza – a plażą ciągnie się promenada. Znajduje się tam szereg knajpek i dyskotek oraz – tu nie będę ukrywał, jest to przykład ohydnego bezguścia, współgrającego z "mafinym barokiem" – niewielka wieża Eiffela. Znaczy, konstrukcja w jej kształcie. Wygląda to rzeczywiście słabo, ale pewnie sporej liczbie turystów się podoba.
Deptak w Złotych Piaskach
    Jeszcze gorzej jest na sąsiednich ulicach – nie mam nic przeciwko dyskotekom i nocnym klubom, choć sam nie korzystam to wiem, że dzięki takim miejscom wiele kurortów zbudowało swoją wątpliwą markę – wspomnijmy chociaż Lloret de Mar, u nas znane z żenującego programu "Pamiętniki z Wakacji" czy również hiszpańską Ibizę (kasyno w Monte Carlo nie jest o wiele lepsze, tylko nastawione na bogatszego klienta). Złote Piaski też chciały dołączyć do tej najwyższej ligi niskich rozrywek, mają też jakichś fanów (tani alkohol), ale jakieś to wszystko jest mało wysublimowane.
Złote Piaski w pełnej krasie
    Jeśli zaś komuś zdrowie na dyskoteki nie pozwala (słabe serce i inne tego typu sprawy) może wynająć łódź i popłynąć wędkować. Cóż, w tym też nie znajduję uciechy, ale z racji zawodu muszę czasem uczestniczyć – i pewnego razu spotkało mnie tam bardzo miłe zdarzenie, związane chociażby ze wspominaną w poprzedniej części wpisu bułgarską kuchnią. Otóż popłynęliśmy na ryby – to znaczy panie opalały się na rozstawionych na kutrze leżakach, a panowie moczyli kija popijając koniak (było dosyć upalnie, więc napiszę – nie próbujcie tego w domu; kij z opalaniem, nie pijcie mocnych alkoholi w upalne dni na łódce). Ja zszedłem z kapitanową i kapitanem pod pokład, gdzie uraczono mnie owym koniakiem i niewielkimi drobnymi krewetkami – większość z nich szła na przynętę dla miejscowych babek (ryb, nie Bułgarek o czarnych oczach i oliwkowej cerze), ale część trafiła na patelnię, gdzie z czosnkiem wspaniale się zaczerwieniła. W pewnym momencie pod pokład stoczył się jeden z moich podopiecznych (a były to osoby w tak zwanej jesieni życia) i na widok talerze drobniutkich frutti di mare niemal się rozpłakał:
    - Czy mogę? - zapytał – Jak przyjeżdżałem tu w latach siedemdziesiątych jedliśmy coś takiego...
Krewetki
    Kiedy wynieśliśmy te krewetki na pokład wędkowanie – ku uciesze babek i opalających się żon – zostało zakończone, Wszyscy byli totalnie urzeczeni tym smakiem młodości (połowa z moich podopiecznych bywała w Bułgarii "za Gierka") – poza kucharzem, który na poczęstunek przygotował wspaniale zgrillowane czarnomorskie ryby, i nie mógł przeboleć, że przegrywają z jakimiś robokami z morza.
Tak wygląda babka
    Ale oprócz oczywistych wymienionych już wad mają Złote Piaski jeszcze jeden mankament – przynajmniej dla mnie. Pal licho, że spod urbanistycznego chaosu wyłania się socrealizm, nieważne, że są piękne plaże, pijaństwo, ruja i poróbstwo. Nie ma tu żadnych ciekawych zabytków. Dla mnie nuda.
Hotele i knajpy
    To znaczy: jest pewien średniowieczny klasztor – w zasadzie niedaleko, ale... Ale o nim będzie w następnym wpisie. Bo tu muszę jeszcze dodać jedną rzecz – o której niemal zapomniałem. Otóż zakładając Złote Piaski nie wzięto pod uwagę jednej, bardzo istotnej rzeczy (robili to komuniści, więc naprawdę trudno się dziwić). Oto bowiem Bałkany są obszarem aktywnie sejsmicznie – tak, to właśnie na tym półwyspie miałem okazję przeżyć trzęsienie ziemi – i wstrząsy zdarzają się także tutaj. Najlepiej widać to pomiędzy Złotymi Piaskami a Czajką: na początku lat 90-tych XX wieku ruchy płyt tektonicznych zabrały kilka położonych na wysokim klifie dyskotek oraz naruszyły konstrukcję głównej – i jedynej prostej – drogi między tymi osiedlami.
Pozostałości po trzęsieniu ziemi
    Cóż – nie zapominajmy: jesteśmy na Bałkanach. Ruiny można swobodnie penetrować (ryzykując życie) a drogi nikt nie naprawił. Postawiono tylko betonowe kloce, dużo skuteczniejsze niż zwykły znak zakazu wjazdu. Właściwie, w przeciwieństwie do jakiegoś słupka z czerwono-białą blaszką, działające.

17 marca 2023

Kurort z epoki cz. 1

    Któregoś razu, we wpisie o potopie nad Morzem Czarnym użalałem się nad tym, że nigdy nie udało mi się jeszcze zobaczyć owego najstarszego znanego złotego skarbu zwanego Złotem Warny. I oto podczas ostatniego pobytu na czarnomorskim wybrzeżu w okolicach Warny udało się spełnić marzenie – w końcu wszedłem do miejscowego Muzeum Archeologicznego. Ale to już wiecie.
    Wiecie też, że nie jestem fanem leżenia na plaży – a niestety w Czajce (aka Żurnaliście), z którego to miejsca wyruszyłem naszym solarisem do centrum Warny niewiele więcej było do roboty. Owszem było kilka restauracji, gdzie można było smacznie i dość tanio zjeść, choć akurat tarator, bułgarski chłodnik wart jest każdych pieniędzy. Do tego bułgarskie wędliny (też ujdą, ale gdzie im do naszych), typowe dla dawnych terenów osmańskich czebapczici (tu zwące się kebabcze) – czy owoce morza, wszak jesteśmy tuż nad czarnomorskim brzegiem. Ale nie chcę się rozpisywać o tłustej i sycącej miejscowej kuchni, choć na pewno będę musiał kiedyś wspomnieć o winie – i rakiji (może nawet w tym wpisie). Bo wpis ma być o kurortach, nie o jedzeniu, choć jedna z tych czajkowych restauracji do tego wygląda bardzo przyjemnie.
Stylowa restauracja
    W przeciwieństwie do reszty kurortu, swą bułgarską nazwę czerpiącą od olbrzymiego komunistycznego molocha zwanego Żurnalist – bo tu właśnie w czasach słusznie minionych spotykali się na sympozjach (z greckiego sympozjon to uczta, suto zakrapiana alkoholem) dziennikarze Prawdy, Trybuny Ludu czy innego Sztandaru Młodych (niech imię ich przepadnie na wieki). Dookoła Żurnalista wyrosły i inne hotele, zwłaszcza już po upadku ZSRS. Sęk w tym, że budowano je bez najmniejszego ładu i składu – i ani tu, ani w słynnych Złotych Piaskach (formalnie Czajka to ich część) nie istniało coś jak plan zagospodarowania przestrzennego. Ba, do tej pory nie ma tam numerów domów – dotarcie pod konkretny hotel wymaga sporego kunsztu, także dlatego, że teren tu nierówny, Wyżyna Dobrudży stromo opada tu ku morzu. Im bliżej zaś współczesności, tym gorzej – tereny na bułgarskim wybrzeżu masowo zaczęli wykupywać tak zwani Nowi Ruscy – czyli częstokroć szemrani "biznesmeni". Inwestycja w hotele bułgarskiej riviery zdaje się więc być świetnym sposobem prania pieniędzy. Kiedy zaś wpływy ustają, ustaje też budowa, i nadmorskie miejscowości wypoczynkowe usiane są niedokończonymi molochami w stylu architektonicznym zwanym na całych Bałkanach "mafijnym barokiem".
Kurort
    Czy kolejnym rządom bułgarskim to nie przeszkadza? Wszak Bułgaria jest członkiem Unii E***pejskiej. Otóż nie, nie przeszkadza. Po pierwsze primo, warto pamiętać, że to Imperium Rosyjskie – o czym wspominałem – stworzyło niepodległą Bułgarię, stąd wielki jest sentyment do Moskali, po drugie primo, czy też po wtóre – każdy kolejny rząd jest – jak twierdzą miejscowi – jeszcze gorszy i jeszcze bardziej skorumpowany. Jak tak dalej pójdzie może nawet dościgną w tej kategorii brukselskich eurokratów. A może nie.
    W każdym razie w Bułgarii nie jest przesadnie różowo (choć różanie jak najbardziej, jeden z największych producentów olejku z tego kwiecia), powojenne rządy komunistów sprawy nie polepszyły, choć trzeba uczciwie przyznać, że to właśnie one rozpoczęły epokę turystyki czarnomorskiej – w latach pięćdziesiątych zeszłego stulecia podle Warny wybudowano Drużbę (dziś Swięci Konstantyn i Helena), a potem dwa najsłynniejsze – Złote Piaski i Słoneczny Brzeg (tak samo nazywa się też jeden ze znanych bułgarskich koniaków). Nic więc dziwnego, że spod chaosu nowych ulic i mafijnobarokowych fasad hoteli wygląda jakże znany i u nas socrealizm.
Złote Piaski
    Co zaś się tyczy Polaków i nadczarnomorskich kurortów – to od wielu, wielu lat jesteśmy wiernymi ich klientami. W latach siedemdziesiątych jeżdżono tam na pola namiotowe, dziś do hoteli na all inclusive. Kiedyś – ponieważ była to zagranica, ale komunistyczna (swoją drogą do Warny można było z Warszawy pojechać pociągiem via Lwów; atrakcją tej trwającej kilkadziesiąt godzin podróży była dwukrotna zmiana wagonowego podwozia – na terenie byłego ZSRS obowiązuje wszak do dziś szerszy, carski, rozstaw szyn). Dzisiaj jeździmy tam, bo jest tanio. Dużo taniej niż w nieodległej Chorwacji (a teraz, jak ci nieszczęśnicy przyjęli śmieszną walutę z oknami na banknotach to już w ogóle będzie tam średnio), a do tego – w przeciwieństwie do Adriatyku – jest tu piasek, niemal tak delikatny jak nasz, bałtycki. Nazwa Złote Piaski nie wzięła się znikąd.
Plaża w Czajce
    Oprócz tego Bułgaria posiada coś, co nam bardzo odpowiada – tani, mocny alkohol. I nie mówię tu o koniaku, niezwykle popularnym w całym basenie Morza Czarnego – bułgarski można nabyć i u nas, oprócz wspomnianego Słonecznego Brzegu jest też chyba najpopularniejsza Pliska (na miejscu gatunków jest więcej) – mówię o rakiji, raki: miejscowym bimbrze robionym z najróżniejszego typu owoców, głównie śliwek lub winogronowych wytłoczyn (czyli śliwowica lub grappa – wódki w typie winiaka), ale trafiają się też chociażby gruszkowe. Mimo obecności w Unii E***pejskiej bułgarskie bimbrownictwo ma się nad podziw dobrze, i łacno można nabyć bezakcyzowy samogon. Po czym poznać dobrego, lokalnego producenta? Otóż najczęściej jest to mężczyzna o włosach przyprószonych siwizną, z kilkudniowym zarostem, ćmiący ohydnie śmierdzącego papierosa (skręcany samemu, oprócz tytoniu zawiera prawdopodobnie też końskie włosie, asfalt i chemikalia – w twarz się śmieje eurokratom). Nosi taki bimbrownik wzorzysty sweter z grubej wełny, obowiązkowo ręcznie robiony, zapewne przez panią bimbrownikową. Jeżeli taki biznesmen częstuje – warto skosztować, i nabyć alkohol od razu: wtedy będziemy mieli pewność, że w butelce będzie testowany przez nas płyn. W innym wypadku – choć bywa to rzadkie, Bułgarzy są dosyć dumnym narodem – możemy się naciąć.
    Co jednak, jeśli ktoś na plaży nie lubi leżeć, a alkoholu ma już dość? Cóż. Jeśli mieszka w Słonecznym Brzegu może – i powinien – przespacerować się do niedalekiego Nesebyru. Obok Czajki są tylko Złote Piaski.
Plaża w Złotych Piaskach

10 marca 2023

Krzyżowcy spod Warny cz. 3

    Krzyżowcy pod wodzą króla Polski i Węgier Władysława Jagiellończyka prą przez Dobrudżę na południe. Celem jest Edirne, osmańska stolica, oraz Konstantynopol, najważniejsze miasto w tej części Świata. Chrześcijanie mijają Kawarnę, dawną stolicę Despotatu Dobrudży, antyczny Odessos, zwany już od wielu lat Warną, przekraczają góry Starej Płaniny, na które Turcy mówią Bałkan. Za nimi kryje się dawna Tracja – a stąd do Konstantynopola jest już naprawdę niedaleko. Tym bardziej, że główne muzułmańskie siły znajdują się w Azji Mniejszej, a Wenecjanie zablokowali Bosfor.
Władysław dociera do miejscowości Biała. W tym miejscu Stara Płanina, sięgająca czarnomorskiego wybrzeża tworzy niewielką dolinę – i zatokę. Obecnie jest to niewielki kurort z górującymi nad miasteczkiem ruinami tureckiej, ale mającej starsze korzenie, twierdzy, otoczony winnicami – ale te niecałe 600 lat temu był to ważny turecki port – w którym akurat, co za szczęśliwy traf, przebywała osmańska flota. Żeby jeszcze tego było mało siły Władysława ową flotę zdobywają. To punkt zwrotny tej wojny jak się zdaje. Szansę od razu dostrzega Jan Hunyadi. Proponuje załadować międzynarodową armię i przerzucić ją do Azji Mniejszej. Tam, w Anatolii, znajduje się serce tureckiego władztwa – uderzając tam nie dość, że je zajmiemy, to jeszcze zniszczymy sułtańską armię!
Niestety, młody król – spuszczony ze smyczy – nie chce już nikogo słuchać (a przynajmniej tak mu się zdaje, bo papieski legat manipuluje nim jak chce): pali zdobyte statki i nakazuje ruszać na – przypominam, że zrujnowane – Edirne, sułtańską stolicę. I na Konstantynopol. Zresztą, o czym zapewnia Cesarini – zaraz w sukurs przyjdą nam Grecy z Bizancjum oraz Liga z weneckiego Alessio. No i zawsze można użyć floty weneckiej, blokującej cieśniny. Hunyadi jest załamany, a kronikarz mógłby napisać: oto pycha kroczy przed upadkiem.
Panorama Starej Płaniny podle Białej
    Stary wojak słusznie się martwi. Prawosławni Bizantyjczycy nienawidzą papiestwa, katolicyzmu i Unii florenckiej – pamiętają jeszcze tragiczne zdobycie Konstantynopola przez krzyżowców. Wiedzą też, jak wielką rolę w tej tragedii odegrała Wenecja. Cesarz Jan VIII musiałby być głupi, gdyby wyprowadził wojska z miasta mając w okolicy wenecką flotę. Wie, że Wenecji zależy tylko na przejęciu konstantynopolitańskiego handlu. Który i tak idzie średnio, skarb cesarstwa świeci pustkami. A trzeba pamiętać, że kiedyś potężna grecka flota nie istnieje – jej rolę przejęli genueńscy najemnicy. Których, podobnie jak Wenecjan, kupuje Murad II. I przerzuca swoją armię na tyły wojsk chrześcijańskich – czyli robi dokładnie to, co chciał uczynić Hunyadi.
Galata - genueńska dzielnica handlowa w Konstantynopolu
    Nie dopaliły się jeszcze wręgi tureckich statków, kiedy do kwatery króla Władysława wpada posłaniec z taką właśnie informacją: osmańska armia wylądowała pod Warną. Jagiellończyk nakazuje odwrót i rusza z powrotem. Do starcia dochodzi pod Warną, trochę na północ od miasta, w miejscu emblematycznym: na równinie usianej charakterystycznymi kopcami – dziś wiemy, że są to potężne grobowce trackich władców. Zresztą jeden z tych kurhanów Murad II obiera sobie za punkt dowodzenia. W każdym razie jest 10. listopada 1444 AD (Turcy podają inną datę, ale jest to kwestia muzułmańskiego kalendarza, dzień jest ten sam) i na przeciwko siebie stają dwie olbrzymie międzynarodowe armie.
Tracki kurhan na polu bitwy
    Nie tylko bowiem siły chrześcijańskie stanowią wielonarodowy konglomerat, każda ówczesna armia – mówię o tych dużych – jest multietniczna. Sporą część wojsk sułtańskich stanowią przecież zaciągi z podbitych prowincji, a te, zwłaszcza w Europie, są w dużej mierze prawosławne (albo i nawet monofizyckie). Spora część armii krzyżowej także jest prawosławna, a kto wie, czy nie zaplątał się w niej jakiś husyta. Narodowości jest jeszcze więcej, właściwie walczą tam wszystkie narody Bałkanów a także przedstawiciele Europy Środkowej, Wschodniej, Italii, Anatolijczycy, Grecy, Ludy Kaukazu... Bałkański kocioł to nie jest nowy wynalazek. Armia Sułtana jest około trzy razy liczniejsza (szacuje się 50-60 tysięcy do 15-18 tysięcy), ale lżej uzbrojona. Jeśli zaś chodzi o konnicę – to tu przewagę ma europejskie rycerstwo.
Przykład ciężkiego europejskiego rycerstwa w Muzeum Bitwy Warneńskiej
    Początkowo walka jest wyrównana, ale w końcu delikatną przewagę uzyskują muzułmanie. Kontratak Hunyadiego sprawia jednak, że turecka obrona zaczyna pękać. Historycy wojskowości mówią, że bitwa była wtedy do wygrania. Podobnie chyba uważał i Murad II – bo widząc klęskę swojej armii – według legendy – pada na kolana i zaczyna się żarliwie modlić. I wychodzi, że wymadla.
Kurhan - punkt dowodzenia Murada II.
    Oto król Władysław – za podszeptem legata Cesariniego, własnej dumy lub Szatana nieznajomości realiów bitwy skrzykuje przyboczny hufiec i chce rozstrzygnąć bitwę ostateczną decydującą szarżą. Uderza wprost na stanowisko pogrążonego w rozpaczliwej modlitwie sułtana. Ciężka konnica potężnym klinem wbija się w czworobok piechocińców chroniących punkt dowodzenia. Pech króla – albo zapobiegliwość Osmanów – sprawił, że nie byli to zwykli żołnierze, a ciężka turecka piechota. Janczarzy. Król i jego przyboczni bili się dzielnie, ale otoczeni nie mieli szans. Wkrótce pod Władysławem ubito konia, a jeden z janczarów, Kodża Hyzyr, dekapituje Jagiellończyka. Sułtan zmienia modlitwę z błagalnej na dziękczynną, a wojska chrześcijańskie idą w rozsypkę. Zaczyna się rzeź, ocaleją tylko ci, których w zwartym szyku wyprowadzi Hunyadi. Krucjata jest zakończona. Konstantynopol ma jeszcze tylko 9 lat.
Kościół Mądrości Bożej, przekształcony w meczet po upadku Konstantynopola
    Pamięć o Władysławie Warneńczyku, dzielnym krzyżowcu jednak przetrwała – i bardziej znany jest w Bułgarii niż u nas czy na Węgrzech. Bułgarzy mają go nawet za bohatera narodowego – była to ostatnia próba obrony ich niepodległości – na następną musieli czekać ponad 400 lat. W jednym z trackich kurhanów urządzono też mauzoleum-cenotaf władcy, a niedaleko znajduje się niewielkie muzeum poświęcone bitwie. Mianem Warneńczyka nazwano też główną warneńską arterię oraz klub piłkarski Władysław Warna (nieistniejący już niestety), pierwszego mistrza kraju.
Warneńska katedra przy bulwarze Władysława Warneńczyka
    Ciała władcy nigdy nie znaleziono (choć oczywiście są pogłoski o znalezieniu grobu bezgłowego rycerza), zaś przechowywana w zbiorach sułtana zakonserwowana w miodzie głowa zaginęła. Brak grobu i fakt, że sułtańska pamiątka miała jasne włosy podczas gdy Władysław był brunetem sprawiły, że już od średniowiecza pojawiały się opowieści opisujące dalsze dzieje króla-krzyżowca. Ale to zupełnie inna historia, niezwiązana z Bałkanami.
Mauzoleum Władysława Warneńczyka
    Losy innych zamieszanych w bitwę:
    Jan Hunyadi przegrał jeszcze tylko jedną bitwę z Turkami, w 1448. Zmarł broniąc oblężonego Belgradu w 1453.
    Jan VIII Paleolog zmarł wkrótce po bitwie. Ostatnim cesarzem został jego brat Konstantyn IX.
    Julian Cesarini poległ pod Warną w czasie panicznej ucieczki.
    Murad II ponownie abdykował na rzecz syna, ponownie wrócił na tron, ponownie pokonał Hunyadiego i zmarł w 1451.
    Mehmed II zdobył Konstantynopol, ale mimo przydomka Fatih, Zwycięski, przez wiele lat nie mógł pokonać Skanderbega i Ligi z Alessio.
    Władysław Pogrobowiec, król Czech i arcyksiążę Austrii, zostaje królem Węgier. Tytuł ten przejmie potem syn Hunyadiego, Maciej Korwin.
Dom w Kolozsvarze w którym urodził się Maciej Korwin, syn Jana Hunyadiego

6 marca 2023

Krzyżowcy spod Warny cz. 2

    Władysław Jagiellończyk w wieku 16 lat zostaje wyniesiony na kolejny swój tron, więc jego pełna tytulatura brzmi od tego momentu mniej więcej tak: Władysław, z Bożej Łaski król Polski, Węgier, Dalmacji, Chorwacji, Raszki, Bułgarii, Slawonii, ziemi krakowskiej, sandomierskiej, łęczyckiej, sieradzkiej, Kujaw, najwyższy książę Litwy, pan i dziedzic Pomorza i Rusi itd. (oczywiście brzmi po łacinie, ale co tam). Ktoś powie: nieźle, jak na takiego młokosa, ale jest jedno ale. No, może nawet trochę więcej niż jedno, ale to jest najważniejsze. Nadal nie jest panem swojego losu. Ledwo co wyrósł i wyrwał się spod kurateli polskich możnowładców już trafił pod skrzydła kolejnego wybitnego męża stanu, Jana Hunyadiego. Mało tego, to siedmiogrodzki magnat zapewnił młodemu Jagiellończykowi tron pokonując zwolenników dynastii Habsburgów optujących za niemowlakiem Władysławem Pogrobowcem.
Turecka twierdza w Belgradzie
    I to raczej nie młody władca, a doświadczony polityk jakim był Hunyadi odpowiada za zmontowanie międzynarodowej antyosmańskiej koalicji mającej odepchnąć Turków znad Dunaju, obronić Belgrad i pomaszerować – być może – w stronę Adrianopola, tureckiej stolicy, i oblężonego Konstantynopola. Władysław, nawet jeśli nie podoba mu się to, że jest marginalizowany, musi być pod wrażeniem potęgi jaką Hunyadi stworzył i jaką – wraz z młodzieńcem – ma dowodzić.
    Wsiada więc na koń i – pobłogosławiony przez legata papieskiego Juliana Cesariniego – rusza na wroga. Na ile we Władysławie obudziły się talenta ojca, a na ile były to nauki i rady Hunyadyego trudno powiedzieć, ale wyprawa na południe spełnia swój cel: Turcy zostają srodze pobici, zawarty zostaje na początku 1444, po trzech latach zmagań, dziesięcioletni rozejm w Segedynie, Belgrad jest ocalony, muszą też Osmanowie oddać najważniejsze naddunajskie twierdze.
    Młody król – przynajmniej na początku – pęka z dumy. Oto okazał się prawdziwym chrześcijańskim rycerzem, obrońcą wiary. Choć z pomocą Hunyadiego, który też był autorem owego rozejmu. Rozejmu? Przecież... Ale o tym za chwilę.
    Na razie zwycięstwo jest olbrzymie. Tym bardziej, że stary sułtan Murad II abdykuje na rzecz swojego młodziutkiego, dwunastoletniego, syna, Mehmeda II. Do tego na Bałkanach i w Anatolii zaczynają się ruchawki, podsycane przez głównych wrogów Osmanów: Bizancjum i Wenecję. Oto cesarz Jan VIII Paleolog wypuszcza z więzienia Orchana – to brat Mehmeda i pretendent do sułtańskiego tronu. Wenecja zaś zwołuje do Alessio – dzisiaj to dawne weneckie miasto zwie się Lezhe i leży w Albanii – okolicznych władyków, którzy zawiązują antytureckie porozumienie, zwane dziś Ligą z Lezhy, względnie Ligą z Alessio. Wkrótce na jej czele staje Jerzy Kastriota, miejscowy książę i niedawny jeszcze turecki dowódca. Pod mianem Skanderbega pozna go wkrótce cała Europa.
Kruja - siedziba Skanderbega
    Do tego wkrótce w wyniku zamieszek płonie Edirne – Adrianopol – ówczesna stolica Osmanów.
Edirne - pozostałości Adrianopola
    A armie węgierskie stoją i nie atakują. Kiedy, jeśli nie teraz – apeluje do młodego króla papieski legat. Wszak grecki cesarz od kilku lat, od Unii Florenckiej, jest już katolikiem:
    - Panie – mówi Cesarini – Możesz ocalić Konstantynopol! Sprawić, że całe Bałkany będą wolne od pogan i herezji, będą katolickie, a Ty będziesz największym władcą w historii.
    Ambitny Władysław, młody, piękny i bogaty, słucha tego z wielkim zadowoleniem. Od dzieciństwa żył w cieniu ojca, zawsze ktoś za niego decydował. A to Oleśnicki z Radą Opiekuńczą, a to potężny Hunyadi... Nawet rozejm wbrew królowi podpisał.
    - Osiągnęliśmy cele – mówi węgierski magnat – Królestwo Węgier jest bezpieczne. Zbierzmy większe siły, zaplanujmy wszystko...
    - Atakujmy! Na krucjatę! - wrzeszczy legat.
    Władysław przytakuje, ale wciąż się waha. W końcu jest władcą chrześcijańskim, krzyżowcem właściwie. Rycerzem! I własnym słowem ręczył przecież, że zaprzestaną walk. Słowem nie tylko królewskim, ale i rycerskim. A danego słowa nie godzi się łamać. To niehonorowe.
    - Papież daje dyspensę – orzeka legat Cesarini, a przecież wiadomo, że Roma locuta, causa finita – Na dodatek Ojciec Święty obiecuje flotę papieską!
    - Ruszajmy więc – stwierdza Władysław i nakazuje zerwać rozejm.
    Ma dwadzieścia lat, żadni magnaci nie będą mu mówić co ma robić. Zwłaszcza, że ma za sobą poparcie Papieża i obiecaną flotę, burgundzko-wenecką, ba, nawet cesarz Jan VIII ma ruszyć do walki. Hunyadi kręci głową, ale rusza wraz z królem. Domyśla się jednak, że Burgundczycy raczej nie przypłyną, a kupców z Wenecji interesować będzie głównie ochrona i rozszerzanie własnych terytoriów oraz przegonienie z Konstantynopola znienawidzonych Genueńczyków. W wenecką pomoc dla Bizancjum wątpi też zapewne cesarz, pamiętając jeszcze haniebną IV krucjatę... Murem za Władysławem stają za to narody bałkańskie, chcące zrzucić nowe jeszcze tureckie jarzmo.
Wenecja - jeden z graczy na Bałkanach
    Nowa wyprawa budzi panikę na dworze dwunastoletniego Mehmeda II. Kiedyś zasłynie on jako Zdobywca, teraz z płaczem biegnie do ojca. Murad II wedle legendy kryguje się – naprawdę jednak tłumi niepokoje w Anatolii i wraca na tron.
    Jest listopad Roku Pańskiego 1444 roku.

3 marca 2023

Krzyżowcy spod Warny cz. 1

    Każdy spacerujący po przepięknym starym Krakowie prędzej czy później skieruje swe kroki w stronę górującego nad miastem Wzgórza Wawelskiego. Kiedy przekroczy bramę zamkową i wejdzie na główny plac – tak doszczętnie oczyszczony z gotyckich budowli przez stacjonujących tu onegdaj austriackich żołdaków oczom jego ukaże się przepiękna, acz nieregularna bryła wawelskiej katedry, Przez stulecia było to najważniejsze miejsce najważniejszej królewskiej siedziby władców Korony Królestwa Polskiego i Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Miejsce koronacji i pochówku większości królów Polski.
Katedra wawelska
    Wchodząc do wnętrza katedry podróżny westchnie, gdyż tu właśnie ogniskują się najwspanialsze momenty chwały Królestwa i Rzeczypospolitej. W podziemiach spoczywają narodowi wieszcze oraz twórcy nowoczesnej i odrodzonej Polski – wszak leży tu sam Marszałek Piłsudski. Złota Kaplica Zygmuntowska to jeden z najwspanialszych przykładów renesansu na północ od Alp, naśladująca ją barokowa Kaplica Wazów przypomina o władcach Srebrnego Wieku, kiedy to Rzeczpospolita jaśniała na firmamencie europejskich państw niespotykanym przepychem i bogactwem. W średniowiecznym prezbiterium tkwi Ołtarz Koronacyjny, na który spod sufitu gotyckiej nawy spoglądają kopie (niestety) chorągwi krzyżackich zdobytych pod Grunwaldem. Pod nimi zaś spoczywają ostatni Piastowie i pierwsi Jagiellonowie – a tumby ich są perłami sztuki sepulkalnej dojrzałego średniowiecza. Pośród tych sarkofagów wyróżnia się jeden – jest nowy (relatywnie), neogotycki, i jako jedyny nie jest grobowcem a cenotafem. Nie zawiera bowiem ciała władcy – następca Władysława Jagiełły, także Władysław, Władysław Jagiellończyk, jako jedyny polski król poległ bowiem uczestnicząc w krucjacie w bitwie, i to na odległym czarnomorskim wybrzeżu – pod Warną.
Mauzoleum Warneńczyka na przedmieściach Warny
    Smierć młodego władcy w krucjacie antytureckiej zachwiała tronami w kilku europejskich krajach i zmieniła bieg historii – oraz przyczyniła się do powstania wielu legend. Wszak ciała Warneńczyka – jak przezwano Władysława po bitwie - nigdy nie znaleziono, i jest jedynym znanym mi królem posiadającym dwa symboliczne grobowce (i żadnego prawdziwego grobu) – oprócz cenotafu na Wawelu mauzoleum znajduje się także na przedmieściach Warny, w miejscu stoczenia bitwy w Roku Pańskim 1444.
Muzeum Bitwy Warneńskiej i turyści z Polski
    Młody Władysław królem został wybrany w wieku 10 lat po śmierci ojca, wielkiego (w przenośni, wzrostem sławny król był raczej nikczemny) Jagiełły. I wybrany: w Polsce, w przeciwieństwie do takiej Francji, nie obowiązywała zasada le roi est mort, vive le roi – więc, wbrew opiniom biurokratów z Unii E***pejskiej, wcale nie jest oczywiste kto tu jest starą demokracją. Taka bowiem elekcja władców już wkrótce miała się przekształcić w demokrację szlachecką, zresztą podwaliny przyszłego ustroju położył Ludwik Węgierski jakieś 50 lat wcześniej, ale to całkiem inna historia. W każdym razie Władysława wybrano na króla Polski, jego zaś młodszy brat Kazimierz (sześciolatek) władać miał w Wielkim Księstwie Litewskim – choć pod kuratelą starszego brata. A raczej pod opieką możnych królestwa z potężnym biskupem krakowskim Zbigniewem Oleśnickim na czele. Zresztą nie ukrywajmy, że taki wiek Władysława bardzo możnym odpowiadał: król choć panował, to nie rządził.
    Zakładam, że musiało to wywoływać u młodzieńca – pono przystojnego i czarnowłosego (dziś pewnie byłby idolem nastolatków, niczym aktor z Sagi Zmierzch; świetna partia) – sporą frustrację. Wychowany w neofickiej rodzinie był zapewne głęboko wierzący – musiał zaś żyć w cieniu wielkiego ojca – nie tylko wielkiego zwycięzcy spod Grunwaldu, ale i chrystianizatora Litwy i Żmudzi. Do tego Oleśnicki czynnie walczy z husycką herezją – a król... Król jest tylko figurantem.
    Do tego – tu taki wtręt – ponieważ był przystojny, a nie słyszymy o jego podbojach miłosnych i w czasie niedługiego dwudziestoletniego życia nie ożenił się środowiska tak zwanych nowocześniaków widzą w nim geja. Zresztą ludzie ci widzą homoseksualistów wszędzie niezwykle pauperyzując tą rzadką przecież orientację seksualną. A młody król mógł zwyczajnie nie mieć czasu na romanse, gdyż w życiu nie wszystko kręci się wokół seksu (choć, oczywiście, biologicznie jest on clue istnienia organizmu, ponieważ umożliwia prolongację własnej linii genetycznej). W wieku bowiem 16 lat zostaje także powołany na tron potężnego Królestwa Węgier.
Buda - jedna z węgierskich stolic
    Potężnego, aczkolwiek niezwykle obecnie zagrożonego. Konflikty po wygaśnięciu dynastii Andegawenów znacznie osłabiły państwo, a u wrót stanął wróg – muzułmańscy Turcy. Z wyboru Władysława na tron w Budzie ucieszyli się zapewne polscy możni – król pojechał na Węgry, więc dalej można było rządzić. Ucieszyli się też sami Madziarzy: kontrkandydatem był – w przyszłości niedalekiej – inny Władysław, syn in spe Albrechta II Habsburga, zwany dziś i onegdaj Pogrobowcem. Jako nienarodzony Pogrobowiec nie do końca nadawał się do walki z Turkami, zwłaszcza, że pozostałe władztwa Habsburgów nie jawiły się Węgrom jako poważni sojusznicy: Arcyksięstwo Austrii było niezbyt znaczne, a bogate Królestwo Czech lizało rany po husyckiej wojnie domowej. Dorosły już syn (16 lat) wielkiego wojownika Jagiełły władający rosnącym na arenie międzynarodowej Królestwem Polski był po stokroć lepszym kandydatem – zresztą nad młodzieńcem miał czuwać i radzić mu wspaniały wojewoda siedmiogrodzki Jan Hunyadi (Hunyady Janos, Janko Sibinjanin, Iancu de Hunedoara, Ioannes Corvinus – ten rycerz i bohater wiele miał mian). A i sam Władysław musiał być zadowolony – w końcu może się wykazać ad maiorem Dei gloriam.
    Czy tak było? Trudno powiedzieć, ale dalsze losy króla wskazują, że mógł być zbyt ambitny – i zbyt tłamszony. Kiedy więc się usamodzielnił nastąpiło coś, co nazywamy zerwaniem się ze smyczy. W każdym razie: jest rok 1440, powstaje międzynarodowa antyturecka koalicja, a Władysław szykuje się do wojny.

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...