Tłumacz

2 sierpnia 2024

Belen, czyli palafity cz. 3

    Iqutios znane jest jako największe na Świecie skupisko ludzkie do którego nie wiedzie żadna droga lądowa. Miasto ma około – bo kto by to zliczył – ośmiuset tysięcy mieszkańców i tak naprawdę zaistniało i wyrosło w XIX wieku w okresie gorączki kauczukowej. Ale o tym za chwilę.

Iquitos - dziecko kauczukowej gorączki
    Na razie chciałbym pokazać inną stronę miasta, tą która nadała Iquitos tytuł Amazońskiej Wenecji. Nie będę ukrywał, że stwierdzenie to ukute jest nieco na wyrost (podobnie jak w wypadku na przykład Bydgoskiej Wenecji – i setek innych).
Wenecja
    Belen – czyli Betlejem – we wszystkich bedekerach opisywane jest jako jedna z głównych atrakcji Miasta w Dżungli, obok pałaców kauczukowych baronów i wycieczek do dżungli. Pałace jak pałace, dżungla najczęściej uprawna (chyba, że wybędzie się gdzieś dalej, na tydzień, dwa), a Belen to – choć może to ciut zbyt brutalne określenie – fawela. Slums. Zwłaszcza w części nadrzecznej. W końcu miasto bogatych zawsze wabić będzie biednych, chcących poprawić swój los (chodzi o los dolares, oczywiście).
Rio Itaya i Belen
    Dzieli się bowiem dzielnica na dwie wyraźnie różne części – Belen Alto leżące na wysokim brzegu Rio Itaya i Belen Bajo, Belen Niskie. Belen Alto to zwykłe przedmieście, parchate jak to w dżungli, pełne ulicznego gwaru i tabunów mototaksówek. Także potężny uliczny bazar, jeden z wielu w Iquitos, ale chyba największy. Można tam nabyć niemal wszystko – a jeśli nie, to tuż obok jest olbrzymi kryty Mercado.
Belen Alto
    Belen Bajo to zupełnie inna sprawa. To olbrzymi palafit – znaczy się: osada na palach. W dżungli to coś zwyczajnego, zresztą już na blogu o tym wspominałem (i o prehistorycznych palafitach w Europie), ale Belen jest prawdziwym miastem na palach.
Belen Bajo
    Żyje się tam w rytm wylewów Itayi – w porze deszczowej, kiedy poziom tego malutkiego dopływu Amazonki podnosi się o te dziesięć metrów każdy dom w Belen stanowi wyspę, i jedyna metoda poruszania się to łódź (no i rachityczne drewniane kładki od sąsiada do sąsiada). Ja jednak byłem tu przy końcu pory suchej, kiedy stan wód był jest najniższy w roku – a przy okazji akurat także od wielu, wielu lat – i lądowa część Belen wyglądała jak zespół ambon łowieckich na wyjątkowo wysokich rusztowaniach. Stojących w grubej warstwie śmieci.
Peke-peke w Belen
    Mieszkańcy dżungli, w większości potomkowie miejscowych Indian, wierzą bowiem w magiczne właściwości rzek: otóż jeśli coś się do niej wrzuci, to w czarowny sposób znika. I tak przez pół roku, kiedy domy stoją w wodzie, wrzucają wszystko – naprawdę wszystko – do rzeki. Kiedy jednak poziom Itayi opada okazuje się, że magia nie działa tak dobrze jak by się zdawało – i u stóp budynków przez następne pół roku piętrzą się sterty śmieci (czasem przeglądanych przez recyklerów – w dżungli, i ogólnie w biedniejszych miejscach, wszystko wykorzystywane jest po wielokroć, choć produkcja i zużycie plastiku są tak olbrzymie, że mimo tego jeszcze tony zalegają). Swoje żniwa mają wtedy miejscowy psy i sępniki, obficie korzystając z gnijących gór odpadów.

Typowa wioska w dżungli - i sępniki

    Dużo wygodniej dla Gringos jest popłynąć do Belen rzeką. Bo też i taka prawda, że w porze suchej to nad Itayą skupia się codzienne życie mieszkańców tej nienajbogatszej dzielnicy. Z tafli wody podziwiać można wielopiętrowe konstrukcje palafitów (w czasie naprawdę wysokiej wody dolne – zrobione bardzo jak bądź – kondygnacje znajdują się pod wodą; w porze deszczowej Belen jest parterowe), pływające grifos – czyli stacje benzynowe tłumnie odwiedzane przez peke-peke (charakterystyczna łódź motorowa w Amazonii, z wyjątkowo długą śrubą umożliwiającą manewrowanie w płytkich wodach; niewielki silnik chodzi właściwie na każdym paliwie robiąc właśnie peke, peke, pyr, pyr, peke, peke, peke) czy domy na tratwach z balsy.

Stacja benzynowa na Itayi
    To bardzo ciekawa koncepcja – pewnie dzięki temu nie płaci się placowego (w Amsterdamie barki mieszkalne są opodatkowane – co kraj to obyczaj, tu jest wolność nie Unia E***pejska). Dom – drewniany, z desek, czasem nawet równych, czasem zwyczajnie wyłowionych z rzeki – stoi sobie na potężnych kłodach tego niezwykle lekkiego drewna (na tratwie z balsy Thor Heyerdal pokonał Pacyfik, w hołdzie dla prekolumbijskich żeglarzy i ku uciesze Teoretyków Starożytnej Astronautyki) i w czasie przyboru swobodnie unosi się na wodzie. W porze suchej przestaje być mobilny i opada – ląduje tam, gdzie zastanie go pora sucha. W Belen najczęściej na kupie śmieci. Przy nadrzecznym (w porze deszczowej) bulwarze w Iquitos znajduje się nawet taka pływająca knajpa, połączona z lądem ruchomą kładką.
Pływający przez pół roku bar na tratwie z balsy
    Takie kładki są zresztą charakterystyczne dla wszystkich nadrzecznych domostw. Kończą się one malutką tratewką, na której stoi sobie niewielka konstrukcja – z plandeki, blachy falistej bądź z tego co akurat rzeka przyniosła.
WC w Belen
    Są to – oczywiście – toalety. Na dodatek dość ekologiczne, ponieważ ekskrementy trafiają bezpośrednio do rzeki bez spuszczania. Niby Dziki Kraj, a nowocześniejsze od naszych sławojek.
    Tkwi tu jednakże pewien szkopuł. Kilka akapitów wcześniej wspominałem, że – zwłaszcza w porze suchej – życie Belen Bajo skupia – hm – nad brzegami Itayi. No właśnie. Pomiędzy wygódkami miejscowe panie robią pranie, dzieciaki się myją (zęby też, a jakże), kąpią, pływają dla ochłody w upalny dzień, do tego bierze się stamtąd wodę – czasem do picia – a potem wylewa się pomyje (to najstraszniejsza część dla miejscowych – w czasie pory deszczowej wychlapuje się je za okno, a tu trzeba zrobić kilka kroków – a nie chce się). A mieszka tu kilkanaście – jak nie kilkadziesiąt – tysięcy ludzi. W tym – pardon my French – syfie.
Łazienka w Belen
    Belen bowiem skupia w sobie jak w soczewce to, jak wygląda typowe dżunglowe miasteczko. Jest to po prostu wielka fabryka śmieci i brudu. Im większa osada – tym i większy truciciel. Indiańska wioska nie generowała takiego syfu, ponieważ wszystko, czego używali miejscowi było biodegradowalne (nie znaczy to, o nie, że w czasach przed przybyciem Hiszpanów nie zmieniano dżungli – wręcz przeciwnie, ale o tym innym razem). Dopiero gdy pojawiła się nowoczesność – tu zapewne wraz z gorączką kauczukową – rozpoczęło się zasyfianie dżungli. Do tego – bo jednak polepszyły się znacznie warunki życia (jakby to nie zabrzmiało oglądając sterty śmieci w Belen) - rozpoczęła się eksplozja demograficzna i napływ imigrantów, głównie z dżungli.
Zmywak w nadrzecznej restauracji
    Na koniec jeszcze jedna taka rada. Jak mam coś zjeść na straganie w dżungli staram się unikać ryb. Płynąc Itayą nader często bowiem można było dostrzec rybaków...
Połów ryb w Belen
    Co można zjeść? Już kiedyś pisałem, ale może jeszcze raz o tym opowiem, w następnym wpisie, o reszcie Iquitos.
    I żeby nie było, że Belen to całkowity syf, to fragment dzikiej przyrody nad Itayą.
Dzika Itaya

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...