Iqutios znane jest jako największe na
Świecie skupisko ludzkie do którego nie wiedzie żadna droga
lądowa. Miasto ma około – bo kto by to zliczył – ośmiuset
tysięcy mieszkańców i tak naprawdę zaistniało i wyrosło w XIX
wieku w okresie gorączki kauczukowej. Ale o tym za chwilę.
|
Iquitos - dziecko kauczukowej gorączki
|
Na
razie chciałbym pokazać inną stronę miasta, tą która nadała
Iquitos tytuł Amazońskiej Wenecji. Nie będę ukrywał, że
stwierdzenie to ukute jest nieco na wyrost (podobnie jak w wypadku na
przykład Bydgoskiej Wenecji – i setek innych). |
Wenecja |
Belen – czyli
Betlejem – we wszystkich bedekerach opisywane jest jako jedna z
głównych atrakcji Miasta w Dżungli, obok pałaców kauczukowych
baronów i wycieczek do dżungli. Pałace jak pałace, dżungla
najczęściej uprawna (chyba, że wybędzie się gdzieś dalej, na
tydzień, dwa), a Belen to – choć może to ciut zbyt brutalne
określenie – fawela. Slums. Zwłaszcza w części nadrzecznej. W
końcu miasto bogatych zawsze wabić będzie biednych, chcących
poprawić swój los (chodzi o los dolares, oczywiście). |
Rio Itaya i Belen
|
Dzieli
się bowiem dzielnica na dwie wyraźnie różne części – Belen
Alto leżące na wysokim brzegu Rio Itaya i Belen Bajo, Belen Niskie.
Belen Alto to zwykłe przedmieście, parchate jak to w dżungli,
pełne ulicznego gwaru i tabunów mototaksówek. Także potężny
uliczny bazar, jeden z wielu w Iquitos, ale chyba największy. Można
tam nabyć niemal wszystko – a jeśli nie, to tuż obok jest
olbrzymi kryty Mercado. |
Belen Alto
|
Belen Bajo to zupełnie inna sprawa. To
olbrzymi palafit – znaczy się: osada na palach. W dżungli to coś
zwyczajnego, zresztą już na blogu o tym wspominałem (i o
prehistorycznych palafitach w Europie), ale Belen jest prawdziwym
miastem na palach. |
Belen Bajo
|
Żyje się tam w rytm wylewów Itayi – w
porze deszczowej, kiedy poziom tego malutkiego dopływu Amazonki podnosi się o
te dziesięć metrów każdy dom w Belen stanowi wyspę, i jedyna
metoda poruszania się to łódź (no i rachityczne drewniane kładki
od sąsiada do sąsiada). Ja jednak byłem tu przy końcu pory
suchej, kiedy stan wód był jest najniższy w roku – a przy okazji
akurat także od wielu, wielu lat – i lądowa część Belen
wyglądała jak zespół ambon łowieckich na wyjątkowo wysokich
rusztowaniach. Stojących w grubej warstwie śmieci. |
Peke-peke w Belen
|
Mieszkańcy
dżungli, w większości potomkowie miejscowych Indian, wierzą
bowiem w magiczne właściwości rzek: otóż jeśli coś się do
niej wrzuci, to w czarowny sposób znika. I tak przez pół roku,
kiedy domy stoją w wodzie, wrzucają wszystko – naprawdę wszystko
– do rzeki. Kiedy jednak poziom Itayi opada okazuje się, że magia
nie działa tak dobrze jak by się zdawało – i u stóp budynków
przez następne pół roku piętrzą się sterty śmieci (czasem
przeglądanych przez recyklerów – w dżungli, i ogólnie w
biedniejszych miejscach, wszystko wykorzystywane jest po wielokroć,
choć produkcja i zużycie plastiku są tak olbrzymie, że mimo tego
jeszcze tony zalegają). Swoje żniwa mają wtedy miejscowy psy i
sępniki, obficie korzystając z gnijących gór odpadów. |
Typowa wioska w dżungli - i sępniki
|
Dużo
wygodniej dla Gringos jest popłynąć do Belen rzeką. Bo też i
taka prawda, że w porze suchej to nad Itayą skupia się codzienne
życie mieszkańców tej nienajbogatszej dzielnicy. Z tafli wody
podziwiać można wielopiętrowe konstrukcje palafitów (w czasie
naprawdę wysokiej wody dolne – zrobione bardzo jak bądź –
kondygnacje znajdują się pod wodą; w porze deszczowej Belen jest
parterowe), pływające grifos – czyli stacje benzynowe tłumnie
odwiedzane przez peke-peke (charakterystyczna łódź motorowa w
Amazonii, z wyjątkowo długą śrubą umożliwiającą manewrowanie w
płytkich wodach; niewielki silnik chodzi właściwie na każdym
paliwie robiąc właśnie peke, peke, pyr, pyr, peke, peke, peke) czy
domy na tratwach z balsy.
|
Stacja benzynowa na Itayi
|
To bardzo ciekawa koncepcja – pewnie
dzięki temu nie płaci się placowego (w Amsterdamie barki
mieszkalne są opodatkowane – co kraj to obyczaj, tu jest wolność
nie Unia E***pejska). Dom – drewniany, z desek, czasem nawet
równych, czasem zwyczajnie wyłowionych z rzeki – stoi sobie na
potężnych kłodach tego niezwykle lekkiego drewna (na tratwie z
balsy Thor Heyerdal pokonał Pacyfik, w hołdzie dla prekolumbijskich żeglarzy i ku uciesze Teoretyków Starożytnej Astronautyki) i w
czasie przyboru swobodnie unosi się na wodzie. W porze suchej
przestaje być mobilny i opada – ląduje tam, gdzie zastanie go
pora sucha. W Belen najczęściej na kupie śmieci. Przy nadrzecznym
(w porze deszczowej) bulwarze w Iquitos znajduje się nawet taka
pływająca knajpa, połączona z lądem ruchomą kładką. |
Pływający przez pół roku bar na tratwie z balsy
|
Takie
kładki są zresztą charakterystyczne dla wszystkich nadrzecznych
domostw. Kończą się one malutką tratewką, na której stoi
sobie niewielka konstrukcja – z plandeki, blachy falistej bądź z
tego co akurat rzeka przyniosła.
|
WC w Belen
|
Są to – oczywiście –
toalety. Na dodatek dość ekologiczne, ponieważ ekskrementy
trafiają bezpośrednio do rzeki bez spuszczania. Niby Dziki Kraj, a
nowocześniejsze od naszych sławojek.
Tkwi tu jednakże pewien
szkopuł. Kilka akapitów wcześniej wspominałem, że – zwłaszcza
w porze suchej – życie Belen Bajo skupia – hm – nad brzegami
Itayi. No właśnie. Pomiędzy wygódkami miejscowe panie robią
pranie, dzieciaki się myją (zęby też, a jakże), kąpią, pływają
dla ochłody w upalny dzień, do tego bierze się stamtąd wodę –
czasem do picia – a potem wylewa się pomyje (to najstraszniejsza
część dla miejscowych – w czasie pory deszczowej wychlapuje się
je za okno, a tu trzeba zrobić kilka kroków – a nie chce się). A
mieszka tu kilkanaście – jak nie kilkadziesiąt – tysięcy
ludzi. W tym – pardon my French – syfie.
|
Łazienka w Belen
|
Belen bowiem skupia
w sobie jak w soczewce to, jak wygląda typowe dżunglowe miasteczko.
Jest to po prostu wielka fabryka śmieci i brudu. Im większa osada –
tym i większy truciciel. Indiańska wioska nie generowała takiego
syfu, ponieważ wszystko, czego używali miejscowi było
biodegradowalne (nie znaczy to, o nie, że w czasach przed przybyciem
Hiszpanów nie zmieniano dżungli – wręcz przeciwnie, ale o tym
innym razem). Dopiero gdy pojawiła się nowoczesność – tu
zapewne wraz z gorączką kauczukową – rozpoczęło się
zasyfianie dżungli. Do tego – bo jednak polepszyły się znacznie
warunki życia (jakby to nie zabrzmiało oglądając sterty śmieci w
Belen) - rozpoczęła się eksplozja demograficzna i napływ
imigrantów, głównie z dżungli. |
Zmywak w nadrzecznej restauracji
|
Na koniec jeszcze jedna taka
rada. Jak mam coś zjeść na straganie w dżungli staram się unikać
ryb. Płynąc Itayą nader często bowiem można było dostrzec
rybaków... |
Połów ryb w Belen
|
I
żeby nie było, że Belen to całkowity syf, to fragment dzikiej
przyrody nad Itayą.
|
Dzika Itaya
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz