Tłumacz

2 grudnia 2022

Miasto Królów

    Lima, czyli Masto Królów (Ciudad de Los Reyes), stolica Peru to liczący jakieś 9 milionów mieszkańców olbrzymi moloch rozciągający się na pustynnym wybrzeżu Pacyfiku. Założona w 1535 roku na surowym korzeniu (choć w okolicy były indiańskie osiedla, nawet całkiem zacne) przez samego Franciszka Pizzara – według legendy własnym mieczem wyznaczył obszar głównego placu miasta – dzisiejszego Plaza de Armas – od początku była naczelną bazą Hiszpanów w czasie podboju Tahuantinsuyu, a ponieważ inkaska stolica Cuzco była dla konkwistadorów zbyt niebezpieczna, została miastem stołecznym nowopowstałego Wicekrólestwa Peru.
Katedra i pałac biskupi przy Plaza de Armas
    Tyle historii – wszak dzięki tym początkom Lima jest miastem średnim do mieszkania (co nie przeszkadza rzeszom biedaków, typków spod ciemnej gwiazdy i innym chachmętom masowo ściągać do stolicy i zamieszkiwać coraz niebezpieczniejsze fawele, dzielnice biedy): leży na wysokim, pustynnym klifie nad niewielką rzeką Rimac, w miejscu gdzie nie dociera chłód znad Pacyfiku i trafiają się trzęsienia ziemi. A właściwie są całkiem częste, stąd z zabytkowej barokowej zabudowy dawnej Limy nie zachowało się zbyt wiele.
Barok w Limie
    A to co się zachowało UNESCO wpisało na Listę Światowego Dziedzictwa – Plaza de Armas i główna ulica dzielnicy Rimac – swoją drogą wyglądająca toćka w toćkę jak San Cristobal de La Laguna na Teneryfie: wszak tamto miejsce było wzorem dla następnych kolonialnych miast, w Nowym Świecie dodano tylko zgapioną w Mezoameryce regularną siatkę ulic, dlatego miasta Ameryki przypominają szachownicę (było to tańsze rozwiązanie, geodetę zatrudniano raz, i potem nie trzeba mu było płacić za wyznaczanie kolejnych działek, robiono to niemal z automatu – wytyczający mieczem rynek Pizzaro to legenda, ale dzielny niepiśmienny konkwistador umiał liczyć).
Rimac - główna kolonialna ulica
    I tyle mniej więcej widzą z centrum miasta zagraniczni turyści (a śpią w dzielnicy Miraflores, o czym za chwilę). Myśmy z kolegami zeszli w Rimac z głównej trasy i ruszyliśmy w zaułki miasta. Szachownicowa budowa miasta i nasz biały wzrost (miejscowi odziedziczyli po indiańskich przodkach foremną, acz niezbyt imponującą posturę) sprawiały, że byliśmy widoczni z daleka – do tego były okolice południa i każdy szanujący się Latynos spędzał te najgorętsze chwile dnia skryty gdzieś w cieniu. Na nasze szczęście. Uszliśmy może dwie-trzy przecznice gdy z kamienicznej bramy wyskoczyła bardzo zaaferowana niewiasta, rozejrzała się, popatrzyła – i stanowczym gestem popukała się w czoło. Po czym równie stanowczo nakazała odwrócić się i spie... żwawym krokiem odejść. Spojrzeliśmy po sobie – i krokiem równie stanowczym co gestykulacja miłej pani oddaliliśmy się ku turystycznym rejonom miasta.
Niebezpieczne zakamarki
    - Tak, tak – potwierdził znajomy Limańczyk – Tam to bardzo niebezpiecznie jest, macie szczęście, że ktoś was zawrócił.
    On sam mieszkał w dzielnicy Jesus Maria, spokojnej i bezpiecznej:
    - Dawno tu nikogo nie zabito – wyjaśnił.
Najsłynniejszy peruwiański podróżnik - Miś Paddington
    Jest bowiem Lima najniebezpieczniejszym miejscem w Peru – w związku ze wspomnianym napływem do stolicy osobników co najmniej szemranych (zresztą wiadomo nie od dziś, że główne miasto w kraju zawsze ściąga do siebie – oprócz ludzi kreatywnych – także najgorszą swołocz) – i warto wiedzieć, gdzie chodzić, a gdzie nie, bo zwyczajnie się nie opłaca.
Rozrastająca się Lima
    Podejść można – choć turyści chyba niezbyt często tam trafiają – do Chinatown. Lima, jak każde szanujące się miasto w basenie Pacyfiku ma Chińską Dzielnicę, której początki sięgają XIX wieku i olbrzymiej emigracji zarobkowej kulisów (chińskich robotników). Zapewne znamy z westernów sceny, kiedy Chińczycy kładą szyny kolejowe na Dzikim Zachodzie, ale projektowana przez naszego Ernesta Malinowskiego najwyżej położona linia kolejowa Świata biegnąca przez Andy także powstała przy znacznym wkładzie azjatyckich robotników (obecnie najwyżej położona kolej Świata znajduje się w... Chinach; służy do sinizowania Tybetu).
Chinatown
    Nie jest to jedyny wkład Chińczyków w kulturę i historię Peru (i ogólnie Azjatów – przecież jeden z byłych prezydentów, oskarżony o zbrodnie wojenne w czasie skutecznej rozprawy z komunistycznymi mordercami z partyzantki Świetlistego Szlaku, Alberto Fujimori ma korzenie japońskie; ułaskawił go Pedro Pablo Kuczynski – z pochodzenia polski Żyd). Jakiś czas temu wspomniałem (albo i nie), że najpopularniejszym daniem w kraju jest pollo con arroz, czyli kurczak z ryżem (nie na przykład świnka morska z ziemniakami), i gdyby nie Chińczycy spożywanie tej nijakiej potrawy dzień w dzień byłoby nie do zniesienia. Na szczęście przywieźli oni własne tradycje kulinarne, z których powstała chifa – chińska twarz peruwiańskiej kuchni. Bardzo różnorodna i smaczna, choć główne jej danie, zwane chaufa, to właśnie ryż z kurczakiem oraz jajkiem (i śladowymi ilościami dodatków).
Chifa
    Dziś w Limie jest – a przynajmniej podobno było przed paniką koronawirusową – siedem tysięcy knajpek serwujących chifę, ale znaleźć je można w całym kraju. Mają tą zaletę, że serwowane tam porcje są duże, tanie i najczęściej smaczne. Natomiast poza wybrzeżem trudno jest o dobre ceviche, narodowe danie Peruwiańczyków (o którym już pisałem, i to dość obszernie) – choć oczywiście wszędzie tam, gdzie są ryby można je dostać, chociażby w Amazonii. Moim zdaniem smaczniejsze jest jednak z ryb morskich.
Ceviche
    Na koniec jeszcze o wspomnianej już dzielnicy Miraflores – takiej najbardziej europejskiej (kiedyś dojeżdżał tam z centrum nawet tramwaj; dziś nie dojeżdża, niedawno władze Limy stworzyły linię szybkiego autobusu, który ma wydzielony pas i nie stoi w olbrzymich korkach). Tam znajdują się hotele o normalnym standardzie, galerie, kolorowe murale, kamienista plaża u podnóży klifu, kieszonkowcy – niestety kwaterunek w tej dzielnicy sprawia, że Gringos myślą, że Peru to taki Zachód, tylko w Ameryce Południowej. A tak nie jest. Biura podróży zwijają ich prosto z gmachu lotniska (może to i dobrze – port lotniczy leży w Callao, de iure osobnym mieście, prowincji nawet, de facto dzielnicy Limy – dzielnicy dodajmy portowej i niebezpiecznej; swoją drogą bliskość portu sprawiła, że Pizzaro swoją bazę w czasie podboju ulokował w Limie – może był niepiśmienny, ale nie głupi: w razie niepowodzenia mógł łatwo dać drapaka) i wiozą na Miraflores. Ba, zwykły taksówkarz na widok białej twarzy z automatu chce wieść przyjezdnego właśnie tam – i wiele zachodu trzeba włożyć w tłumaczenie, że chcemy jechać gdzie indziej – w moim wypadku na przykład do tej bezpiecznej dzielnicy Jesus Maria.
Miraflores
    Volens nolens – jako, że znajduje się tu największe lotnisko kraju – każdy turysta do Limy trafi. Źle, dobrze – trudno powiedzieć: jest tam kilka fajnych muzeów, Rimac. Można wymienić walutę czy florę jelitową (ze wszystkimi konsekwencjami – pamiętajcie: banany pomagają wiązać stolec). Tylko trzeba uważać, bo to najniebezpieczniejsze miejsce w kraju (który i tak bywa niebezpieczny).
Pacyfik w Limie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...