Grecki historyk Herodot tak pisał o
mieszkańcach północno-zachodniej Afryki (znaczy Maghrebu):
Przeklinają oni słońce, gdy wysoko nad nimi stoi, i do tego
jeszcze złorzeczą mu wszelakim brzydkim słowem, ponieważ zamęcza
żarem swym zarówno samych ludzi, jak też ich ziemię. Po
następnych dziesięciu dniach marszu spotyka się inny wzgórek
solny i wodę; dokoła niego też ludzie mieszkają. Do tego solnego
wzgórza przylega góra, która nazywa się Atlas. Jest ona wąska i
zewsząd zaokrąglona, a ma być tak wysoka, że szczytów jej nie
można zobaczyć, nigdy bowiem nie są wolne od chmur - ani latem,
ani zimą. Krajowcy mówią, że ta góra jest słupem niebios. Od
niej też ci ludzie otrzymali nazwę, bo nazywają się Atlantami.
Podobno nie jedzą oni nic żyjącego i nie mają żadnych sennych
widzeń. Aż do Atlantów mogę wymienić nazwy ludów zamieszkałych
w paśmie piasków, odtąd już nie. Sięga zaś to pasmo aż do
Słupów Heraklesa i jeszcze poza nie.
|
Widok na Atlas
|
Mimo, że to Pauzaniasza,
takoż Greka uważać można za autora pierwszego bedekera, to i
historyczne dzieło Herodota dostarcza przecież wiele ciekawostek
dziś byśmy powiedzieli turystycznych (warto się z obiema pozycjami
zapoznać, ja niestety muszę robić to w polskich tłumaczeniach,
ponieważ znajomość greki posiadam li-tylko bierną: to znaczy
umiem czytać, natomiast sensu odczytywanych słów raczej nie
rozumiem; na podobnej zasadzie działało średniowieczne warckie
Bractwo Literaków, którego członkowie obowiązani byli umieć
czytać po łacinie, choć niekoniecznie za zrozumieniem – nie
należy mylić tego z postępującym współcześnie wtórnym
analfabetyzmem) – a o samych mieszkańcach północno-zachodniej
Afryki znaleźć tam można sporo informacji. Byli wszak Afrykańczycy
od wieków ważnym składnikiem śródziemnomorskiej Ekumeny – od
zachodnich Libijczyków walczących przez setki lat z Egiptem poprzez
Mauretańczyków wespół z Rzymem bijących się z Kartagińczykami
(i odwrotnie, broniących Kartaginy przed Rzymianami) po owych
złorzeczących słońcu Atlantów żyjących na totalnej już
pustyni. Dziś potomkowie owych ludów (pomieszani oczywiście z
różnymi przybyszami, choćby z germańskimi Wandalami i semickimi
Arabami) zwani są Berberami (to obca nazwa, z greki, oznaczająca
barbarzyńców; sami siebie określają Imazighen, Amazygowie, czyli
Freemeni "wolni ludzie"). I choć trudno dziś znaleźć
wśród nich postaci pokroju Juby czy Masynissy, to jednak Zinedine
Zidane'a zna każdy, kto kiedykolwiek i gdziekolwiek kopał piłkę
(świadczy to raczej źle o całości Ludzkości, nie o słabości
Berberów).
Jadąc do Maroko miałem niezbyt wielką wiedzę o
Berberach, nie przekraczającą powszechnych informacji o tym Ludzie:
ot, Masynissa i Jugurta wojowali z Rzymem i Kartaginą, Kabyllowie (z
tej nacji wywodzi się pan Zidane) wespół z Francuzami i
algierskimi Arabami mieli bardzo trudną historię w XX wieku a
Tuaregowie w Mali próbowali na początku tego stulecia wywalczyć
niepodległość (nie udało im się, tak jak Rifenom u progu
poprzedniego). No, może byłem w lepszej sytuacji, gdyż zetknąłem
się z pozostałościami ludów berberyjskich, o których Herodot nie
wiedział już nic pewnego i nie był w stanie nawet ich
wymienić.
|
Pozostałości po Guanczach
|
Znaczy się, z kanaryjskimi Gunaczami, Igwanciyen –
ale po nich nie przetrwało zgoła nic (bo słynne Piramidy z Guimar
zdają się być tworem dużo późniejszym).
|
Piramidy w Guimar
|
|
Guanczowie dzisiaj: Kanary guanczowe i wolne
|
W każdym razie w
VIII wieku Berberowie ostatecznie przyjmują islam (nie bez
problemów, w pewnym momencie Salih ibn Tarif tworzy bowiem własną
religię w opozycji do napierających Arabów) i odtąd zaczyna się
powolny i trwający do dziś proces arabizacji miejscowych plemion.
Ba, uczestniczą w nim nawet berberyjskie dynastie panujące nad
regionem, w tym i obecni władcy Maroka, Alawici.
Poprawę i
delikatną emancypację Berberów przyniósł dopiero koniec XX wieku
– i masowy rozwój turystyki. Okazało się bowiem, że
inostrańcowi łatwiej jest coś sprzedać, jeśli jest to
"miejscowe". Niech nawet będą to jakieś chińskie
podróbki, ważne, żeby wyglądały jak rodzime, i sprzedawane były
przez przebierańców stylizowanych na autochtonów. Ha!
|
Flaga Berberów
|
Na
szczęście w Dzikich Krajach bardzo często turystyczny chłam na
bazarach jest wciąż miejscowego pochodzenia, a owi przebierańcy
(albo chociaż ich rodzice) rzeczywiście – przynajmniej od święta
– chodzą w ludowych strojach. Właśnie spacerując po starówce
(nie – medynie, starówce właśnie, w następnym nawiasie
wyjaśnię) nadmorskiej As-Suwajry (znaczy się, założonego i
zbudowanego przez Portugalczyków Mogadoru – stąd i europejskie,
trochę kolonialne, stare miasto, nie typowa arabska medyna)
natknąłem się na takiego przebranego Berbera. Chłopak pochodził
z interioru, tam miał rodzinę (i wielbłądy), a tu pracował w
handlu i turystyce – znaczy sprzedawał pamiątki i organizował
wycieczki po pustyni.
|
Port w Mogadorze
|
- Co wiesz o Berberach? - zapytał, a ja
wysiliłem pamięć: w książkach o przygodach Tomka Wilmowskiego
pisali, że mieli niebieskie twarze, ponieważ odbarwiały się one w
wyniku noszenia turbanów barwionych indygo.
- Mają niebieskie –
zacząłem, ale mój gospodarz nie pozwolił mi skończyć.
-
Niebiescy Ludzie Pustyni – stwierdził z dumą – To właśnie
my!
|
Niebiescy Ludzie Pustyni w przerwie na herbatę
|
Potem – co oczywiste – zaprosił mnie na herbatę do
swojego składziku; taka konwencja, odmówić nie wypadało, choć
nic nie kupiłem; niemniej jakby ktoś chciał pojeździć na
wielbłądach po Saharze, to chyba jeszcze mam gdzieś
kontakt.
Swoją drogą później spotkałem owego biznesmena
jeszcze kilkukrotnie, zarówno w stroju pustynnym, jak i po
cywilnemu, w dżinsach i katanie, i jednak namówił mnie na kupno
miejscowych naparów (znaczy, herbatek; nieprzesadnie smaczna, muszę
przyznać, acz korzenna). Zwabił mnie do składu z ziołami:
-
Patrz, to pustynny cukier – powiedział częstując mnie korzeniem
lukrecji; w przeciwieństwie do wytwarzanych zeń w krajach
germańskojęzycznych słodyczy roślina ta na surowo w smaku jest
przyjemna – a to moi koledzy, Berberzy – wskazał na właścicieli
sąsiednich sklepików.
- Hue, hue, all Berbers are crazy! -
odparł jeden z nich, z tragicznym akcentem i uśmiechem
przypominającym Goofy'ego – Ah ju, wszyscy Berberzy są
szaleni!
Wszystkich akurat nie spotkałem, bo w środkowym Maroku
żył tylko jeden z berberyjskich narodów, więc trudno mi to
potwierdzić, niemniej okazało się, że na prowincji berberyjskość
wciąż ma się świetnie, i jest na co dzień, nie tylko dla
turystów (choć dla nich też).
|
Mieszkaniec pustyni
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz