Tłumacz

29 kwietnia 2022

Berberowie cz. 1

    Grecki historyk Herodot tak pisał o mieszkańcach północno-zachodniej Afryki (znaczy Maghrebu): Przeklinają oni słońce, gdy wysoko nad nimi stoi, i do tego jeszcze złorzeczą mu wszelakim brzydkim słowem, ponieważ zamęcza żarem swym zarówno samych ludzi, jak też ich ziemię. Po następnych dziesięciu dniach marszu spotyka się inny wzgórek solny i wodę; dokoła niego też ludzie mieszkają. Do tego solnego wzgórza przylega góra, która nazywa się Atlas. Jest ona wąska i zewsząd zaokrąglona, a ma być tak wysoka, że szczytów jej nie można zobaczyć, nigdy bowiem nie są wolne od chmur - ani latem, ani zimą. Krajowcy mówią, że ta góra jest słupem niebios. Od niej też ci ludzie otrzymali nazwę, bo nazywają się Atlantami. Podobno nie jedzą oni nic żyjącego i nie mają żadnych sennych widzeń. Aż do Atlantów mogę wymienić nazwy ludów zamieszkałych w paśmie piasków, odtąd już nie. Sięga zaś to pasmo aż do Słupów Heraklesa i jeszcze poza nie.

Widok na Atlas

    Mimo, że to Pauzaniasza, takoż Greka uważać można za autora pierwszego bedekera, to i historyczne dzieło Herodota dostarcza przecież wiele ciekawostek dziś byśmy powiedzieli turystycznych (warto się z obiema pozycjami zapoznać, ja niestety muszę robić to w polskich tłumaczeniach, ponieważ znajomość greki posiadam li-tylko bierną: to znaczy umiem czytać, natomiast sensu odczytywanych słów raczej nie rozumiem; na podobnej zasadzie działało średniowieczne warckie Bractwo Literaków, którego członkowie obowiązani byli umieć czytać po łacinie, choć niekoniecznie za zrozumieniem – nie należy mylić tego z postępującym współcześnie wtórnym analfabetyzmem) – a o samych mieszkańcach północno-zachodniej Afryki znaleźć tam można sporo informacji. Byli wszak Afrykańczycy od wieków ważnym składnikiem śródziemnomorskiej Ekumeny – od zachodnich Libijczyków walczących przez setki lat z Egiptem poprzez Mauretańczyków wespół z Rzymem bijących się z Kartagińczykami (i odwrotnie, broniących Kartaginy przed Rzymianami) po owych złorzeczących słońcu Atlantów żyjących na totalnej już pustyni. Dziś potomkowie owych ludów (pomieszani oczywiście z różnymi przybyszami, choćby z germańskimi Wandalami i semickimi Arabami) zwani są Berberami (to obca nazwa, z greki, oznaczająca barbarzyńców; sami siebie określają Imazighen, Amazygowie, czyli Freemeni "wolni ludzie"). I choć trudno dziś znaleźć wśród nich postaci pokroju Juby czy Masynissy, to jednak Zinedine Zidane'a zna każdy, kto kiedykolwiek i gdziekolwiek kopał piłkę (świadczy to raczej źle o całości Ludzkości, nie o słabości Berberów).
    Jadąc do Maroko miałem niezbyt wielką wiedzę o Berberach, nie przekraczającą powszechnych informacji o tym Ludzie: ot, Masynissa i Jugurta wojowali z Rzymem i Kartaginą, Kabyllowie (z tej nacji wywodzi się pan Zidane) wespół z Francuzami i algierskimi Arabami mieli bardzo trudną historię w XX wieku a Tuaregowie w Mali próbowali na początku tego stulecia wywalczyć niepodległość (nie udało im się, tak jak Rifenom u progu poprzedniego). No, może byłem w lepszej sytuacji, gdyż zetknąłem się z pozostałościami ludów berberyjskich, o których Herodot nie wiedział już nic pewnego i nie był w stanie nawet ich wymienić.

Pozostałości po Guanczach

    Znaczy się, z kanaryjskimi Gunaczami, Igwanciyen – ale po nich nie przetrwało zgoła nic (bo słynne Piramidy z Guimar zdają się być tworem dużo późniejszym).

Piramidy w Guimar
Guanczowie dzisiaj: Kanary guanczowe i wolne

    W każdym razie w VIII wieku Berberowie ostatecznie przyjmują islam (nie bez problemów, w pewnym momencie Salih ibn Tarif tworzy bowiem własną religię w opozycji do napierających Arabów) i odtąd zaczyna się powolny i trwający do dziś proces arabizacji miejscowych plemion. Ba, uczestniczą w nim nawet berberyjskie dynastie panujące nad regionem, w tym i obecni władcy Maroka, Alawici.
    Poprawę i delikatną emancypację Berberów przyniósł dopiero koniec XX wieku – i masowy rozwój turystyki. Okazało się bowiem, że inostrańcowi łatwiej jest coś sprzedać, jeśli jest to "miejscowe". Niech nawet będą to jakieś chińskie podróbki, ważne, żeby wyglądały jak rodzime, i sprzedawane były przez przebierańców stylizowanych na autochtonów. Ha!

Flaga Berberów

    Na szczęście w Dzikich Krajach bardzo często turystyczny chłam na bazarach jest wciąż miejscowego pochodzenia, a owi przebierańcy (albo chociaż ich rodzice) rzeczywiście – przynajmniej od święta – chodzą w ludowych strojach. Właśnie spacerując po starówce (nie – medynie, starówce właśnie, w następnym nawiasie wyjaśnię) nadmorskiej As-Suwajry (znaczy się, założonego i zbudowanego przez Portugalczyków Mogadoru – stąd i europejskie, trochę kolonialne, stare miasto, nie typowa arabska medyna) natknąłem się na takiego przebranego Berbera. Chłopak pochodził z interioru, tam miał rodzinę (i wielbłądy), a tu pracował w handlu i turystyce – znaczy sprzedawał pamiątki i organizował wycieczki po pustyni.

Port w Mogadorze

    - Co wiesz o Berberach? - zapytał, a ja wysiliłem pamięć: w książkach o przygodach Tomka Wilmowskiego pisali, że mieli niebieskie twarze, ponieważ odbarwiały się one w wyniku noszenia turbanów barwionych indygo.
    - Mają niebieskie – zacząłem, ale mój gospodarz nie pozwolił mi skończyć.

    - Niebiescy Ludzie Pustyni – stwierdził z dumą – To właśnie my!

Niebiescy Ludzie Pustyni w przerwie na herbatę

    Potem – co oczywiste – zaprosił mnie na herbatę do swojego składziku; taka konwencja, odmówić nie wypadało, choć nic nie kupiłem; niemniej jakby ktoś chciał pojeździć na wielbłądach po Saharze, to chyba jeszcze mam gdzieś kontakt.
    Swoją drogą później spotkałem owego biznesmena jeszcze kilkukrotnie, zarówno w stroju pustynnym, jak i po cywilnemu, w dżinsach i katanie, i jednak namówił mnie na kupno miejscowych naparów (znaczy, herbatek; nieprzesadnie smaczna, muszę przyznać, acz korzenna). Zwabił mnie do składu z ziołami:

    - Patrz, to pustynny cukier – powiedział częstując mnie korzeniem lukrecji; w przeciwieństwie do wytwarzanych zeń w krajach germańskojęzycznych słodyczy roślina ta na surowo w smaku jest przyjemna – a to moi koledzy, Berberzy – wskazał na właścicieli sąsiednich sklepików.

    - Hue, hue, all Berbers are crazy! - odparł jeden z nich, z tragicznym akcentem i uśmiechem przypominającym Goofy'ego – Ah ju, wszyscy Berberzy są szaleni!

    Wszystkich akurat nie spotkałem, bo w środkowym Maroku żył tylko jeden z berberyjskich narodów, więc trudno mi to potwierdzić, niemniej okazało się, że na prowincji berberyjskość wciąż ma się świetnie, i jest na co dzień, nie tylko dla turystów (choć dla nich też).

Mieszkaniec pustyni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Klimat i krwawe ofiary cz. 1

     Od jakiegoś czasu się słyszy, że luminarze Unii E***pejskiej (i innych krajów należących do upadającej zachodniej cywilizacji) będą od ...