No tak. Kawa po wiedeńsku, jak już wiemy, to polski wynalazek (a konkretniej pana Kulczyckiego, zwanego
Bruderherz – było to ulubione powiedzonko owego biznesmena, tak
też zwracał się do klientów, przyjaciół i przygodnie poznanych
person). Napój ów przybył pod Wiedeń wraz z osmańskimi wojskami
pod wodzą Kara Mustafy, nim jednak nasiona kawowca dotarły do
Austrii przebyć musiały długą drogę przez Konstantynopol. I o
tej drodze mniej więcej będzie.
Wiem, wiem, spokojnie można by
jeszcze dużo o Wiedniu pisać, od rzymskich początków, przez
średniowieczne kupieckie miasto będące w orbicie zainteresowań
władców Czech po barokową stolicę imperium. O tym, że ulicami
miasta spacerowali najwięksi zbrodniarze XX wieku a także lekarze,
filozofowie, muzycy... Krzyżacy – bo dziś miasto jest siedzibą
Wielkiego Mistrza Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego
w Jerozolimie. Ale może innym razem.
Teraz zaś – jako, że
równie często co we Wiedniu bywam w Istambule – o kawie po
turecku.
A właściwie o kawie po arabsku, bo przecież od tych
semickich plemion Osmanowie zapożyczyli ów trunek.
Wszak – teraz historia – kawowiec pochodzi z południa Półwyspu Arabskiego, dzisiejszego Jemenu, w Starożytności była to Arabia Felix, Szczęśliwa (wysoka cywilizacja, kultura, a nie wojna domowa, bieda i narkotyki jak teraz) oraz z Rogu Afryki (dziś Etiopia, Somalia, Somaliland, Dżibuti, Erytrea – nie wszystkie państwa uznawane są na arenie międzynarodowej). Generalnie z okolic państwa Aksum (tego trzeciego bądź czwartego chrześcijańskiego kraju na Ziemi, po Armenii, Gruzji i Imperium Rzymskim). Otóż w tym regionie doszło do legendarnego wydarzenia. Oto pasterz kóz zauważył, iż kiedy zwierzęta podjadły sobie owocki pewnego krzewu (albo Coffea arabica, albo C. cenephora – takie dwa gatunki kawowca, arabika i robusta, występowały w regionie, i takie są w dużej mierze uprawiane; kawosze zaraz powiedzą, że robusta mniej gorzka czy inne takie dyrdymały; o liberice, C. liberica jakoś nigdy owi nie wspominają) nagle wstępowała w nie nowa jakby energia, zaczynały hasać po okolicy i ogólnie, odżywały. Pasterz spróbował tychże jagódek, po czym – jako, że nie była to ambrozja – wywalił do ogniska. Gdzie nasiona uprażyły się, nabierając aromatu. Wystarczyło je pokruszyć, zalać wodą i powstał pobudzający napój kofeinowy – gorzki i o całkowicie odstręczającym mnie zapachu. Tyle historii.
Od razu dodam – w palarni kawy nie byłem w Starym
Świecie. Za to w Nowym – jak najbardziej. Oto bowiem dziś głównym
producentem kawy jest Ameryka Południowa – na czele z Brazylią
(nickname: Kraj Kawy) – amerykańskie kakao uprawiane jest
natomiast masowo w Afryce (tu prym wiedzie Ghana).
Ma też
Ameryka Południowa własny odpowiednik najdroższej kawy na ziemi. W
Azji Południowo-Wschodniej (Maciek, Malezja) owoce kawowca
zasmakowały miejscowemu zwierzakowi, łaskunowi palmowemu. Niewielki wszystkożerny
ssak nie trawi jednak nasion – ino je nadtrawia. Wystarczy je
wybrać z kupy, uprażyć, i mamy kopi luwak. W Peru też jest takie
zwierzę.
Tak, oczywiście, piłem tą wygrzebywaną z kupy kawę
– tą amerykańską, dużo tańszą, nie kopi luwak. Nie ma
słonecznikowego posmaku kawy zielonej, nieprażonej – raczej
przypomina zwykłą czarną, choć, co poczytuję na plus, nie jest
tak intensywna i gorzka. I ma lekko kwaskowaty posmak. Jak kogoś
interesuje, niech da znać – w Europie bowiem trudno ją
dostać.
Tyle autoreklamy didaskaliów, wracamy do Turcji. A
szerzej do islamskiej ekumeny. Kawa szybko poczęła rozprzestrzeniać
się po rosnącym islamskim świecie, wywołując spore zamieszania.
Kofeina jest używką, a tych jako takich Koran zabrania.w Ale o
naparze z kawowca nic nie wspomina, więc... Imamowie i mułłowie
stoczyli ze sobą wiele – miejmy nadzieję, że tylko słownych –
potyczek o to, czy kawę pić można, czy jej pobudzający nie
przeszkadza w modlitwie (kiedy kawa dotarła do basenu Morza
Śródziemnego taką samą rozkminę miał nasz papież (osmański sułtan takich dylematów nie miał i kawę i kawiarnie w pewnym momencie zakazał), początkowo
uznając ją za szatański napój; kupcom weneckim to nie
przeszkadzało, a potem, wraz z przesunięciem okna Overtona, kawsko
zagościło w tamtejszej rzeczywistości). Ustalono po długim
czasie, że nie przeszkadza. A sufici, czy inne mistyczne islamskie
bractwa (znamy głównie derwiszów z ich ekstatycznymi tańcami)
uznały, że jest wręcz konieczna.
I tak dziś w całym arabskim
świecie kawa – mocna, właściwie nie parzona a gotowana,
ogrzewana gorącym piaskiem (kto chce sobie poczytać jak się ją
przyrządza to na pewno znajdzie w internetach, mnie, jako miłośnika
herbaty nie specjalnie to interesuje) – jest na porządku
dziennym.
Ku mojemu szczęściu w niektórych rejonach tejże ekumeny znacząco przegrywa z herbatą.
Także na dawnych
terenach Imperium Osmańskiego herbata uzyskała mocną pozycję, ale
o tym następny, przedświąteczny w sumie, wpis.
Teraz jeszcze
ostatnie akapity o kawie tureckiej, pitej w onegdaj w stambulskich
kawiarniach czy zajazdach (han) obok łaźni (hamam) i meczetów
(cami).
Czarna jak smoła trafiła wkrótce na stoły jednego z
głównych otomańskich przeciwników, hegemona w Europie
Środkowo-Wschodniej – do Rzeczypospolitej. I to trafiła w taki
sposób, że na kartach narodowego naszego Pana Tadeusza,
poematu-epitafium sarmackiej Polski musiał Mickiewicz tak napisać:
takiej kawy, jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju.
Dowiadujemy
się też, że w każdym dworze, owym domu porządnym dawnego
zwyczaju, jest do robienia kawy osobna niewiasta, nazywa się
kawiarka. Następnie Wieszcz opisuje sposób owego napoju
przyrządzania. Wyewoluował on co prawda z kawy po turecku (taka
mocna kawa wieki temu zwana była w Europie "kawą po polsku";
słaba lura znana była jako parzona na sposób "niemiecki"),
ale nabrała całkiem innego sznytu. Dużo dostojniejszego niż
prymitywne kapuczyna czy inne produkty kawowego ekspresu rodem ze
Śródziemiomorza. Każdy zresztą sobie przepis ten,
trzynastozgłoskowcem ze średniówką pisany, może sam przeczytać.
Albo zmusić do tego swoje pociechy, bo po tak zwanych reformach
edukacji na modłę zachodnioeuropejską dla Pana Tadeusza może
braknąć miejsca, a wraz z tym dla pamięci o dawnych polskich
zwyczajach i kulturze, której – ku mojemu smutkowi – picie kawy
było ważnym elementem. Kawy, nie napojów z ekspresu.
A jako,
że od wieków trwaliśmy na skrzyżowaniu różnych Światów nie
tylko kawa ubogacała naszą kulturę.
Hagia Sophia |
Współczesna siedziba Wielkiego Mistrza |
Wiedeń, jak Istambuł, ma rzymskie początki |
Wszak – teraz historia – kawowiec pochodzi z południa Półwyspu Arabskiego, dzisiejszego Jemenu, w Starożytności była to Arabia Felix, Szczęśliwa (wysoka cywilizacja, kultura, a nie wojna domowa, bieda i narkotyki jak teraz) oraz z Rogu Afryki (dziś Etiopia, Somalia, Somaliland, Dżibuti, Erytrea – nie wszystkie państwa uznawane są na arenie międzynarodowej). Generalnie z okolic państwa Aksum (tego trzeciego bądź czwartego chrześcijańskiego kraju na Ziemi, po Armenii, Gruzji i Imperium Rzymskim). Otóż w tym regionie doszło do legendarnego wydarzenia. Oto pasterz kóz zauważył, iż kiedy zwierzęta podjadły sobie owocki pewnego krzewu (albo Coffea arabica, albo C. cenephora – takie dwa gatunki kawowca, arabika i robusta, występowały w regionie, i takie są w dużej mierze uprawiane; kawosze zaraz powiedzą, że robusta mniej gorzka czy inne takie dyrdymały; o liberice, C. liberica jakoś nigdy owi nie wspominają) nagle wstępowała w nie nowa jakby energia, zaczynały hasać po okolicy i ogólnie, odżywały. Pasterz spróbował tychże jagódek, po czym – jako, że nie była to ambrozja – wywalił do ogniska. Gdzie nasiona uprażyły się, nabierając aromatu. Wystarczyło je pokruszyć, zalać wodą i powstał pobudzający napój kofeinowy – gorzki i o całkowicie odstręczającym mnie zapachu. Tyle historii.
Owoce kawowca |
Fabryka ziaren kawy w peruwiańskim regionie La Merced |
Amerykański skryty kawożerca |
Suszenie ziaren kawy i kakao na peruwiańskiej wsi |
Uliczny sprzedawca kawy w Jordanii |
Ku mojemu szczęściu w niektórych rejonach tejże ekumeny znacząco przegrywa z herbatą.
Marokańska herbata |
Herbata na Bałkanach |
Osmański hamam w Stambule |
Dwór polski |
Frappe - kawa z lodem |
Autor i Krzyżacy na skrzyżowaniu kultur (foto: P. Strzelczyk) |
Dobry wpis, ogarniający w ciekawy sposób historię picia kawy. My w Belgradzie pozostaliśmy przy kawie po turecku. Próbowałam też kopi luwak, ale jak dla mnie to zwykła kawa, więc, jak to się mówi, perły przed wieprze...
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowo☺️
Usuń