We wpisie o herbacie wspominałem, że
podle murów obronnych Mogadoru/As-Suwajry leżą Wyspy Purpurowe.
Jest to niewielki skalisty archipelag tuż obok brzegu – właściwie
wytrawny pływak bez problemów mógłby do nich dopłynąć. Ja w
wodzie poruszam się niczym brzęczek mgłowy, więc nie popłynąłem;
nie chciało mi się też szukać rybaka z łódką – bo wyspy te
to kawałki skały, a mogadorska starówka całkiem rozległa i
przeurocza – coś za coś. Jednak te niewielkie kamulce będące
siedzibą różnych ptaków morskich odpowiadają za to, że okolice
Mogadoru znane były już w Starożytności.
|
Wyspy Purpurowe
|
Oto bowiem na takich
skałach, w strefie przyboju i trochę poniżej, żyją sobie liczne
gatunki małży (między innymi ostrygi, do dziś zbierane przez
mieszkańców Mogadoru). A na tych małżach żeruje sobie pewien
drapieżny ślimak o niezwykle kolczastej muszli (stąd i polska
nazwa, rozkolec; naukowa to na przykład Murex sp. i Haustellum sp.).
Za życia zwierzątko to jest groźnym szkodnikiem na plantacjach
ostryg, po śmierci zaś, zwłaszcza w Starożytności, okazywało
się niezwykle cenne. Zmielone muszle ślimaka służyły bowiem do
produkcji najszlachetniejszego barwnika Śródziemnomorza – purpury
tyryjskiej (dibromoindygo – ale nie zapamiętujcie). Masowa – jak
na tamte czasy – produkcja tej farby sprawiła, że populacja
rozkolców u wybrzeży Fenicji została przetrzebiona (albo i
wytępiona, nie pamiętam), zaczęto więc szukać innych źródeł
cennych muszli – i znaleziono je między innymi za Słupami
Herkulesa, na atlantyckim wybrzeżu Maroka. Przypływali tu po nie i
Fenicjanie, i Kartagińczycy, i Rzymianie – choć oczywiście
intensywność barwy była niższa niż tej z Tyru. Na bezrybiu i rak
ryba, jak to się mówi, w końcu i nasz bałtycki bursztyn, towar
równie rzadki co kiedyś purpura, ma konkurenta w postaci innych
kopalnych żywic, mniej udanych i tańszych. W każdym razie warto
pamiętać, że to zapotrzebowanie na różnego rodzaju towary
spowodowało większość odkryć geograficznych na Świecie (Grecy po
cynę pływali do Kornwalii, Wikingowie szukając ziemi odkryli
Kanadę a Wielkie Odkrycia Geograficzne to brak przypraw na
Zachodzie; bardzo niefartowne jest, że nasza Rzeczpospolita była na
tyle bogata i miała wszystkiego w bród, że nic odkrywać nie
chciała) – a Mogador jest tego najlepszym przykładem.
|
Wyspy Purpurowe o zmierzchu
|
Największy
rozkwit miasta to przełom XVIII i XIX wieku – jest wtedy Mogador z
jednej strony oknem na Świat dla handlarzy z Sahary a z drugiej
bezpieczną (i jedyną w okolicy, berberyjskie dynastie panujące w
okolicy resztę portów zamknęły/spaliły) przystanią dla
Europejczyków. Przybywają wspomniani Żydzi, Brytyjczycy, Francuzi,
Arabowie, Berberowie, są Portugalczycy i Gnawa. Historia jednak
uczy, że po hossie przychodzi bessa – i pod panowaniem Francuzów
miasto podupada (Francuzi na powrót otworzyli/odbudowali zamknięte
przez Marokańczyków atlantyckie porty) – co oczywiście ma
dobroczynne skutki dla zabytkowej architektury. W biedzie nikt nie
będzie niczego nowego budował, będzie za to dbał o stare, żeby
się nie rozpadło. Bo tak jest taniej.
|
Panorama Starego Miasta
|
|
Brama miejska
|
To samo spotkało
Mogador. Ba, wydaje się, że trwa do dzisiaj. W poprzedniej części
wpisu użyłem porównania dzisiejszego miasta do uszminkowanej acz
zniszczonej panny – i rzeczywiście, spacerując ulicami starego
miasta spod arabskiego barwnego suku wyłaniały mi się co i rusz
mocno nadwyrężone zębem czasu kolonialne mury. Zapewne w
niektórych miejscach UNESCO sypnęło groszem na co ważniejsze
naprawy, ale mimo to zabytkowe miasto się sypie – zresztą jest to
standard w Dzikich Krajach, które już odkryły, że można czerpać
ogromne zyski z turystyki, ale nie złapały jeszcze koncepcji, że
jeśli nie będą dbały o miejsca dla których turyści
przyjeżdżają, to w końcu inostrańcy przestaną przybywać, bo
nie będzie do czego (owszem, to myślenie powoli się zmienia –
ale jednak nadal zbyt wolno).
|
Mogador przykryty As-Suwajrą
|
|
Mogador odkryty
|
Póki co jednak kolonialny Mogador
stoi, choć powoli zamienia się w pustynną As-Suwajrę. Na razie
ten proces tylko nadaje miejscu wspaniałego uroku, ale jeśli
zacznie się nasilać, to miasto może skończyć niczym niedaleki
Agadir – jako ohydny kurort pełen hoteli, w których turyści będą
się chować przed zimnym wiatrem alizee. Naprawdę przejmującym i
nijak mającym się do uroczej francuskiej piosenkarki o tym
pseudonimie.
|
Wyspy Purpurowe, wielbłądy i alizee
|
Dobra, wiem, to nie była wina Agadiru, że
zniszczyło go doszczętnie trzęsienie ziemi. Ale naprawdę nie ma
tam wiele do oglądania, w przeciwieństwie do przepięknego
Mogadoru. Którym to na tą chwilę żegnam się z Marokiem i –
skoro wspomniałem o bursztynie – wracam nad Bałtyk, gdzie już od
Starożytności pozyskiwano równie niemal cenną co purpura kopalną
żywicę, zwaną przez Greków elektronem a przez Rzymian sucinum (i
również tam Starożytni wytyczali szlaki handlowe). A do Maghrebu
pewnie jeszcze wrócę – i na żywo, i na blogu, bo to całkiem
ciekawy region, a zobaczyłem go tak niewiele. O ile oczywiście
czynniki pozasportowe pozwolą, jeśli wiecie co mam na myśli.
|
Marokański zachód słońca
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz