I trafiłem do niewielkiego
holenderskiego (prowincja Holandia Południowa) miasteczka zwanego
Gouda. Słynie ono z olbrzymiego gotyckiego kościoła ze wspaniałą
kolekcją oryginalnych kilkusetletnich wiraży. I poza tym właściwie
niczym się nie wyróżnia.
Przynajmniej na co dzień, bo od
wiosny do jesieni co czwartek na głównym placu miasta, między
ratuszem a miejską wagą, odbywa się słynny targ serowy. Sprzedaje
się tu produkowany w okolicy ser zwany goudą. Zwany tak w Polsce,
bo prawidłowa wymowa nazwy tego niderlandzkiego miasta to hałda –
z takim h jakby się chciało kogoś opluć. Ale bądźmy szczerzy:
gdy ktoś idzie u nas do gieesu powie "dziesięć plasterków
goudy proszę", a nie "możecie mi ukroić dziesięć
plastrów sera w typie hałdy". Ekspedientka pewnie popatrzyła
by na takiego delikwenta, i rzekła, że hałdy to na Śląsku koło
kopalni są (jeśli chodzi o homonimy, gołdą określana jest w
Łodzi podła wódka kupowana na melinach).
Akurat traf chciał –
i był to rzeczywiście przypadek – że trafiłem do Goudy w
pierwszy kwietniowy czwartek, gdy akurat zaczynały się tegoroczne
serowe targi. Ha! U mnie w mieście, we Warcie, równie wiekowe, jak
nie starsze, targi (ogólne, nie tylko spożywcze, szwarc, mydło i
powidło) odbywają się w każdy czwartek, bez względu na porę
roku (wyjątkiem jest Boże Ciało i – co kilka lat – Boże
Narodzenie).
Niemniej miasteczko na tych odbywających się od
setek lat zgromadzeniach straszne zyskiwało. Zresztą W. Sz.
Czytelnik wie, że lubię takie imprezy. Do tego można było
zobaczyć metody dobijania targu między farmerem ser przywożącym a
lokalnym sprzedawcą. Targowanie polega tu na głośnym przybijaniu
piątek, i jest to proces dość sformalizowany (tak jak onegdaj
opijanie transakcji na targach w Księstwie Sieradzkim; zwyczaj
umarł, bo nikomu nie chce się od nowa wyrabiać prawa jazdy). Ale
atrakcja jest.
Zresztą Holandia – Niderlandy – znane są z
produkcji sera. Podobnie jak Szwajcaria (emmentaler, gruyere),
Włochy (grana padano, parmezan) czy Francja (comte), które to kraje
wyprzedzają Polskę pod względem ilości produkowanego sera (nie wyprzedza Polski Norwegia, z tym genialnym karmelowym w smaku serze brunost; prawdziwy gastryczny orgazm). Pech
chce, że tam nie było sowieckiej okupacji, można było rozwijać
produkcję lokalną, do tego dochodzi brutalny marketing (wmawiający,
że taka mozarella jest mimo gumiastej konsystencji smaczna) i mamy
setki odmian gatunkowych sera. U nas takim serem jest słupski
chłopczyk (Stolper Jungchen, taki w typie camemberta), produkowany
do 1945 roku na Pomorzu. Powojenne próby wznowienia produkcji
okazały się nieudane (tym bardziej, że prawo do technologii
obecnie należy do bawarskich Niemców), i mimo ogromu produkcji
wytwarzamy właściwie tylko kopie zachodnich typów sera
(malkontenci wymienią pewnie gołkę, ser bałtycki albo – wysoce
przereklamowany – oscypek; radamer jest klasa). A przecież – w
ujęciu historycznym – najstarsze ślady produkcji sera (mające
jakieś 7500 lat; pono był to gumiak w typie mozarelli, choć nie z
bawolego pewnie mleka) znaleziono na Kujawach. O kwitnącej
cywilizacji Kapeelów i ich żalkach pisałem na blogu wielokrotnie
zresztą.
Najstarszy ser natomiast znaleziono w Chinach – na
mających jakieś trzy tysiące lat mumiach. Czemu zamiast zjeść
ser posypywano nimi zwłoki nie wiem, może dlatego, że odmiana
mongoloidalna Człowieka nie jest – w przeciwieństwie do
europoidów – przystosowana do trawienia laktozy (nie wiem jak
negroidzi i kromanioidzi). My wolimy ser jeść (mimo tego, że część
serów pachnących zawiera te same drobnoustroje które odpowiadają
za zapach stóp). W końcu nawiewającego z Paryża Ludwika XVI
złapano, gdyż zamiast uciekać musiał dokończyć swój ser.
Możliwe, że był to brie, zwany księciem serów (i którego to
księcia, jako jedynego, miał nie zdradzić de Talleyrand, znana
postać tej ohydnej Wielkiej Rewolucji Francuskiej i późniejszej
Napoleoniady oraz Restauracji). Ja wolę te zakażone niebieską pleśnią, w stylu
roqueforta (są i u nas - rokpol czy lazur).
Jako ciekawostkę można dodać, że Droga Krzyżowa
wiodła przez Dolinę Tyropeonu (czyli Serowarów) – wychodząc ze
starego miasta wprost w to obniżenie terenu Jezus upada po raz
pierwszy, a rozpoczynając wdrapywanie się na Golgotę musi pomóc
mu Szymon z Cyreny.
![]() |
Kolekcja witraży in situ w kościele św Jana w Goudzie |
![]() |
Kanały Goudy, kiedyś służące do transportu mleka i serów |
![]() |
Waga miejska w Goudzie |
![]() |
Targowanie |
![]() |
Gruyeres |
Słupsk |
![]() |
Pozostałości po kujawskich serowarach sprzed 5500 lat |
![]() |
Gdyby Ludwik XVI znał zapiekankę z serem mógłby nie stracić głowy |
Via Dolorosa - pierwszy upadek, gdy Pan Jezus schodzi w Dolinę Tyropeonu |
Ser bowiem się warzy – czyli
zsiadłe mleko (ten cudowny produkt nabiałowy, gdzie indziej zwany
kefirem bądź jogurtem) trzeba z uczuciem podgrzać – wtedy skrzep
oddziela się od serwatki i mamy twaróg. Albo biały ser - w
zależności od regionu Polski.
Kiedy dodamy doń podpuszki (czyli
enzymu trawiennego z cielęcego żołądka) dostaniemy na przykład
goudę – ale u mnie w domu konsumuje się go w formie pierwotnej.
Na przykład jako gziczka – czyli coś, co w Wielkopolsce jest
gzikiem (z pyrami czyli ziemniakami czyli kartoflami czyli grulami
czyli bulwami) a gdzie indziej można nazwać twarożkiem: do sera
dodaje się śmietany – może być zebrana z tego zsiadłego mleka
które stać ma się serem – cebuli, soli, pieprzu i innych
dodatków, jak szczypiorek czy rzodkiewka. Ja lubię. A jeszcze
bardziej lubię serwatkę – strasznie mnie smuci, że u nas w
sklepach praktycznie nie da się jej dostać, a w takiej Bośni (oraz
Hercegownie) jest w każdym niemal gieesie. Nie wiem, czy to Unia
E***pejska przypadkiem nie zakazuje. Będąc na Bałkanach korzystam
z tamtejszej wolności pełnymi garściami. W Polsce spotykam
serwatkę od wielkiego dzwonu, kiedy robię ser. I jeśli przypadkiem
nie uda mi się całej wypić to służy do produkcji białej polewki
– jednej z tradycyjnych polskich zup śniadaniowych (o biermuszce
pisałem przy okazji historii o kanonizacji piwa). Oto serwatkę
podgrzewa się, zagęszcza mąką (można i śmietany dodać), i
konsumuje wraz z białym serem i ziemniakiem. To najprostsza wersja,
są i bogatsze, ale taką robiło się u mnie w domu. Piękna sprawa.
![]() |
Warsztat pracy serowara |
![]() |
Biała polewka na serwatce |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz