Wpis miał być o tropieniu
Starożytnych Kosmitów w okolicach wioski Humay w dolinie Pisco,
ale, że wyjeżdżając z Tambo Colorado wspomniałem o archeologach
to o nich właśnie będzie.
Dobra, właściwie to było o
duchach które ostrzegają przed zakłócaniem spokoju, ale nie da
się ukryć, że gros archeologicznej roboty to plądrowanie
grobowców.
Trochę żartuję – większa część to oglądanie
potłuczonych kawałków glinianych skorup, ale faktycznie, bardzo
dużo z tego co z nas zostaje to po prostu grób.
Najstarsze budowle w Polsce, kopce kujawskie, też są przecież niczym innym jak grobowcami (owszem, miały też inne funkcje, ale przede wszystkim grzebalne).
Przyznaję się, że to zdjęcie poniżej wrzuciłem głównie-li w celach estetycznych. Dookoła pustynia, szaro, buro, a zieleń, jak już się pojawi dzięki odrobinie wilgoci albo prehistorycznym akweduktom też taka jakaś przydymiona. A u nas pełna, wręcz soczysta.
Te wspominane już inkaskie (albo i
wcześniejsze) akwedukty Cantalloc z kolei wcale się przypadkiem
nie pojawiły (a jeszcze o nich wspomnę na pewno, bo są
urzekające). Znajdują się bowiem na przedmieściach miasteczka
Nazca, tuż przy dawnym inkaskim mieście Los Paredones.
Tak, wiem, miasto
znane jest głównie z tajemniczych geoglifów będących według
najnowszych badań archeologów szlakami procesji (a według
Teoretyków Starożytnej Astronautyki nieodmiennie znakami
zostawionymi dla przybyszów z innych planet).
Ale wracajmy do
czasów inkaskiej kolonizacji. Oprócz genialnego systemu akweduktów
i miasta nieopodal znajduje się także cmentarz (z górującym nad
nim geoglifem kociej mordy – niezbyt zresztą wyraźnym).
No
tak. Cmentarzysko. Stanowisko archeologiczne. Nad ziemią widać
niewiele. Poza licznymi dołami. I te doły są clue tego wpisu
właśnie. Są to bowiem efekty działania miejscowych archeologów.
A konkretniej archeologów-amatorów. Huaceros. Rabusiów grobów.
Hien cmentarnych, znaczy się. I nie ważne, że pochówki mają
tutaj ponad 500 lat.
Niech się archeolodzy nie gniewają, ale
czy czym innym był włam Cartera do tutenchamonowego grobowca i
wyniesienie tamtejszych skarbów? Dobra, może czym innym, bo Carter
miał licencję państwową, skarby trafiły do muzeów, a wcześniej
sam odkrywca zajmował się tropieniem archeologów bezlicencyjnych,
okradających inne grobowce i sprzedających mumie na bazarku. Jako,
że czasem moje wpisy przypominają poemat dygresyjny to i tu będzie
wtręt: opisywałem któregoś razu jordańskiego beduina
sprzedającego to co jego synowie pod piaskami Petry znaleźli.
Ale
wracając do wątku – jak nie Carter, to taki Henry Birgham III.
Przyjechał do Peru z Hawajów i szukał Vilcabamby (ostatnia stolica
wolnych Inków – ruiny zidentyfikowali nieodżałowanej pamięci
Tony Halik z towarzyszami, Elżbietą Dzikowską i Eduardo Guillenem). Znalazł
Machu Picchu – a miejscowi do dziś twierdzą, że wyjeżdżając z
miasta miał ze sobą 40 skrzyń ze skarbami (i pewnie nie chodzi im
o gliniane skorupy).
Jak było to nie wiadomo, ale faktycznie
nikt nie widział listy rzeczy w mieście przez Birghama
znalezionych. W każdym razie Amerykanin został bohaterem, dorobił
się – nic dziwnego, że i biedni huaceros chcą poprawić swój
los. Na dodatek są to ludzie w jakiś pokrętny sposób świadomi
tego, że historia ich kraju ma wartość. Utyskiwałem kilka wpisów
temu, że w Peru bywa z tym różnie, że miejscowi nie wiedzą, że
mają tu coś cennego. Wspominałem też, że to powoli się zmienia,
zwłaszcza w miejscach gdzie przed hiszpańskim podbojem coś się
działo – w okolicach Cuzco mieszkańcy dumni są ze swoich
korzeni. Huaceros byli – jak to się modnie mówi –
trendsetterami. Zainteresowali się przeszłością przed wszystkimi.
Choć dość wybiórczo. Kiedy zwiedzałem prekolumbijskie
cmentarzysko w Kanionie Cotahuasi nasz przewodnik Mario wskazując na
groby i gliniane skorupy stwierdził:
- Tylko to zostało, resztę rozkradli huaceros.
Bo niech Was, Drodzy Czytelnicy, nie zmyli
ten wpis. Ci archeolodzy-amatorzy są tak naprawdę złodziejami,
rozkradającymi własne dziedzictwo i tak naprawdę niszczącymi je.
Kiedy już wyciągną z grobu wszystko co w ich mniemaniu jest cenne
reszta zamienia się w kupę pozbawionych kontekstu śmieci, dla
licencjonowanych archeologów będących właściwie już tylko
garścią ciekawostek, a nie istotną historyczną ciekawostką. I to
jest główna różnica między archeologiem i rabusiem. Co prawda
jeden i drugi rozkopuje grób, ale ten pierwszy nastawiony jest na
zdobycie wiedzy i zachowanie znalezionych artefaktów, a drugiego
interesuje tylko zysk (ciekawe, gdzie na tej skali znajduje się
odkrywca Troi, Henryk Schliemann).
I tak naprawdę tutaj w Peru
huaceros i archeolodzy toczą nieustanną wojnę. Jest to bowiem
jeden z tych rejonów Świata w którym to gdzie się nie wbije
łopaty, to coś się wyciągnie. Badania archeologiczne z racji
kompleksowości są kosztowne (jak to ktoś powiedział: archeolog to
idealna profesja dla trzeciego syna Lorda) i czasochłonne. A
huaceros wystarczy łopata (choć czasem też mają sponsorów,
bogatych kolekcjonerów z USA, Europy czy Chin). Ilościowo też to
rabusie mają przewagę – łatwiej jest zdobyć łopatę niż
wykształcenie. Z racji wspomnianej też ilości skarbów w ziemi
fizycznie niemożliwe jest zabezpieczenie wszystkich potencjalnie
cennych archeologicznie miejsc (poza tym jesteśmy w Dzikich Krajach,
a tamtejsi mundurowi... Tylko ryba nie bierze, jak mawiają
wędkarze). Do muzeów trafia więc tylko ułamek wykopanych
precjozów, a reszta rozpływa się w niebycie. Wielka
szkoda.
Czasem ratowanie peruwiańskich zabytków przyjmuje nietypowe formy. Oto pewnego razu odwiedzałem niewielką wytwórnię pisco w okolicy Iki – i zastałem tam czaszki mumii, już nie pamiętam czy z kultury Paracas, Ica czy Nasca. Do tego antyczne tkaniny, dzbany... Wszystkie, okazało się, zostały wydobyte przez huaceros. Na szczęście niektórzy z nich byli uzależnieni od alkoholu, więc łupy – miast wysłać za granicę (dobra, sam kopacz dostaje grosze, bogacą się, jak wszędzie, handlarze) zamienili je na butelkę pisco. I tak zostały w kraju przodków – choć, co nie do pomyślenia w Europie, nie w muzeum.
Tambo Colorado w Dolinie Pisco |
Preinkaska chullpa, wieża pogrzebowa |
Najstarsze budowle w Polsce, kopce kujawskie, też są przecież niczym innym jak grobowcami (owszem, miały też inne funkcje, ale przede wszystkim grzebalne).
Przyznaję się, że to zdjęcie poniżej wrzuciłem głównie-li w celach estetycznych. Dookoła pustynia, szaro, buro, a zieleń, jak już się pojawi dzięki odrobinie wilgoci albo prehistorycznym akweduktom też taka jakaś przydymiona. A u nas pełna, wręcz soczysta.
Grobowce kujawskie, tak zwane żalki |
Urzekający akwedukt |
Geoglif z Płaskowyżu Nazca - jak się dobrze przyjrzeć ptak |
Geoglif Kocia Morda o poranku |
Teren inkaskiego cmentarzyska |
Skarby Petry |
Puste ściany w Machu Picchu |
- Tylko to zostało, resztę rozkradli huaceros.
Skorupy - to, co zostaje po wizycie huaceros |
Ślady działalności huaceros |
Czasem ratowanie peruwiańskich zabytków przyjmuje nietypowe formy. Oto pewnego razu odwiedzałem niewielką wytwórnię pisco w okolicy Iki – i zastałem tam czaszki mumii, już nie pamiętam czy z kultury Paracas, Ica czy Nasca. Do tego antyczne tkaniny, dzbany... Wszystkie, okazało się, zostały wydobyte przez huaceros. Na szczęście niektórzy z nich byli uzależnieni od alkoholu, więc łupy – miast wysłać za granicę (dobra, sam kopacz dostaje grosze, bogacą się, jak wszędzie, handlarze) zamienili je na butelkę pisco. I tak zostały w kraju przodków – choć, co nie do pomyślenia w Europie, nie w muzeum.
Wystawka rzeczy odzyskanych od huaceros w wytwórni pisco w Ice |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz