Tłumacz

29 marca 2024

Archeologia żywa i martwa

    Wpis miał być o tropieniu Starożytnych Kosmitów w okolicach wioski Humay w dolinie Pisco, ale, że wyjeżdżając z Tambo Colorado wspomniałem o archeologach to o nich właśnie będzie.
Tambo Colorado w Dolinie Pisco
    Dobra, właściwie to było o duchach które ostrzegają przed zakłócaniem spokoju, ale nie da się ukryć, że gros archeologicznej roboty to plądrowanie grobowców.
Preinkaska chullpa, wieża pogrzebowa
    Trochę żartuję – większa część to oglądanie potłuczonych kawałków glinianych skorup, ale faktycznie, bardzo dużo z tego co z nas zostaje to po prostu grób.
    Najstarsze budowle w Polsce, kopce kujawskie, też są przecież niczym innym jak grobowcami (owszem, miały też inne funkcje, ale przede wszystkim grzebalne).
    Przyznaję się, że to zdjęcie poniżej wrzuciłem głównie-li w celach estetycznych. Dookoła pustynia, szaro, buro, a zieleń, jak już się pojawi dzięki odrobinie wilgoci albo prehistorycznym akweduktom też taka jakaś przydymiona. A u nas pełna, wręcz soczysta.

Grobowce kujawskie, tak zwane żalki
    Te wspominane już inkaskie (albo i wcześniejsze) akwedukty Cantalloc z kolei wcale się przypadkiem nie pojawiły (a jeszcze o nich wspomnę na pewno, bo są urzekające). Znajdują się bowiem na przedmieściach miasteczka Nazca, tuż przy dawnym inkaskim mieście Los Paredones.
Urzekający akwedukt
    Tak, wiem, miasto znane jest głównie z tajemniczych geoglifów będących według najnowszych badań archeologów szlakami procesji (a według Teoretyków Starożytnej Astronautyki nieodmiennie znakami zostawionymi dla przybyszów z innych planet).
Geoglif z Płaskowyżu Nazca - jak się dobrze przyjrzeć ptak
    Ale wracajmy do czasów inkaskiej kolonizacji. Oprócz genialnego systemu akweduktów i miasta nieopodal znajduje się także cmentarz (z górującym nad nim geoglifem kociej mordy – niezbyt zresztą wyraźnym).

Geoglif Kocia Morda o poranku
    No tak. Cmentarzysko. Stanowisko archeologiczne. Nad ziemią widać niewiele. Poza licznymi dołami. I te doły są clue tego wpisu właśnie. Są to bowiem efekty działania miejscowych archeologów. A konkretniej archeologów-amatorów. Huaceros. Rabusiów grobów. Hien cmentarnych, znaczy się. I nie ważne, że pochówki mają tutaj ponad 500 lat.

Teren inkaskiego cmentarzyska
    Niech się archeolodzy nie gniewają, ale czy czym innym był włam Cartera do tutenchamonowego grobowca i wyniesienie tamtejszych skarbów? Dobra, może czym innym, bo Carter miał licencję państwową, skarby trafiły do muzeów, a wcześniej sam odkrywca zajmował się tropieniem archeologów bezlicencyjnych, okradających inne grobowce i sprzedających mumie na bazarku. Jako, że czasem moje wpisy przypominają poemat dygresyjny to i tu będzie wtręt: opisywałem któregoś razu jordańskiego beduina sprzedającego to co jego synowie pod piaskami Petry znaleźli.

Skarby Petry
    Ale wracając do wątku – jak nie Carter, to taki Henry Birgham III. Przyjechał do Peru z Hawajów i szukał Vilcabamby (ostatnia stolica wolnych Inków – ruiny zidentyfikowali nieodżałowanej pamięci Tony Halik z towarzyszami, Elżbietą Dzikowską i Eduardo Guillenem). Znalazł Machu Picchu – a miejscowi do dziś twierdzą, że wyjeżdżając z miasta miał ze sobą 40 skrzyń ze skarbami (i pewnie nie chodzi im o gliniane skorupy).
Puste ściany w Machu Picchu
    Jak było to nie wiadomo, ale faktycznie nikt nie widział listy rzeczy w mieście przez Birghama znalezionych. W każdym razie Amerykanin został bohaterem, dorobił się – nic dziwnego, że i biedni huaceros chcą poprawić swój los. Na dodatek są to ludzie w jakiś pokrętny sposób świadomi tego, że historia ich kraju ma wartość. Utyskiwałem kilka wpisów temu, że w Peru bywa z tym różnie, że miejscowi nie wiedzą, że mają tu coś cennego. Wspominałem też, że to powoli się zmienia, zwłaszcza w miejscach gdzie przed hiszpańskim podbojem coś się działo – w okolicach Cuzco mieszkańcy dumni są ze swoich korzeni. Huaceros byli – jak to się modnie mówi – trendsetterami. Zainteresowali się przeszłością przed wszystkimi. Choć dość wybiórczo. Kiedy zwiedzałem prekolumbijskie cmentarzysko w Kanionie Cotahuasi nasz przewodnik Mario wskazując na groby i gliniane skorupy stwierdził:
    - Tylko to zostało, resztę rozkradli huaceros.

Skorupy - to, co zostaje po wizycie huaceros
    Bo niech Was, Drodzy Czytelnicy, nie zmyli ten wpis. Ci archeolodzy-amatorzy są tak naprawdę złodziejami, rozkradającymi własne dziedzictwo i tak naprawdę niszczącymi je. Kiedy już wyciągną z grobu wszystko co w ich mniemaniu jest cenne reszta zamienia się w kupę pozbawionych kontekstu śmieci, dla licencjonowanych archeologów będących właściwie już tylko garścią ciekawostek, a nie istotną historyczną ciekawostką. I to jest główna różnica między archeologiem i rabusiem. Co prawda jeden i drugi rozkopuje grób, ale ten pierwszy nastawiony jest na zdobycie wiedzy i zachowanie znalezionych artefaktów, a drugiego interesuje tylko zysk (ciekawe, gdzie na tej skali znajduje się odkrywca Troi, Henryk Schliemann).
Ślady działalności huaceros
    I tak naprawdę tutaj w Peru huaceros i archeolodzy toczą nieustanną wojnę. Jest to bowiem jeden z tych rejonów Świata w którym to gdzie się nie wbije łopaty, to coś się wyciągnie. Badania archeologiczne z racji kompleksowości są kosztowne (jak to ktoś powiedział: archeolog to idealna profesja dla trzeciego syna Lorda) i czasochłonne. A huaceros wystarczy łopata (choć czasem też mają sponsorów, bogatych kolekcjonerów z USA, Europy czy Chin). Ilościowo też to rabusie mają przewagę – łatwiej jest zdobyć łopatę niż wykształcenie. Z racji wspomnianej też ilości skarbów w ziemi fizycznie niemożliwe jest zabezpieczenie wszystkich potencjalnie cennych archeologicznie miejsc (poza tym jesteśmy w Dzikich Krajach, a tamtejsi mundurowi... Tylko ryba nie bierze, jak mawiają wędkarze). Do muzeów trafia więc tylko ułamek wykopanych precjozów, a reszta rozpływa się w niebycie. Wielka szkoda.
    Czasem ratowanie peruwiańskich zabytków przyjmuje nietypowe formy. Oto pewnego razu odwiedzałem niewielką wytwórnię pisco w okolicy Iki – i zastałem tam czaszki mumii, już nie pamiętam czy z kultury Paracas, Ica czy Nasca. Do tego antyczne tkaniny, dzbany... Wszystkie, okazało się, zostały wydobyte przez huaceros. Na szczęście niektórzy z nich byli uzależnieni od alkoholu, więc łupy – miast wysłać za granicę (dobra, sam kopacz dostaje grosze, bogacą się, jak wszędzie, handlarze) zamienili je na butelkę pisco. I tak zostały w kraju przodków – choć, co nie do pomyślenia w Europie, nie w muzeum.

Wystawka rzeczy odzyskanych od huaceros w wytwórni pisco w Ice

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...