Jak wspominałem w poprzednim wpisie
królowi Janowi III Sobieskiemu Wiedeń zawdzięczał nie tylko
ocalenie. Odsiecz Wiedeńska kończąca II oblężenie miasta przez
Turków pozostawiła po sobie pewien ślad – który wpłynął na
całą gastronomiczną kulturę Europy i Świata.
Ale ab ovo.
Wojska Sobieskiego przeganiają armie osmańskie spod
Wiednia i zajmują turecki obóz – w tym i namiot samego wezyra,
Kara Mustafy. W obozie znajdują się istne orientalne cuda, strusie
czy inne wielbłądy – choć naszego króla najbardziej ucieszył
jeden taki Czerkies, haremowy niewolnik. Jak polski władca pisze
żonie (a pisał namiętnie, czasem kilka listów dziennie), pokazał
mu ów mężczyzna kilka różnych łóżkowych sztuczek, które to
król nie omieszka wypróbować po powrocie, gdy królową będzie
łomotać. Nie wiem, czy były to tylko czcze listowne przesłanki i
barokowa konwencja miłosno-literacka, miał bowiem w tym czasie Jan
III już sporą nadwagę i cierpiał na podagrę, ale gdy w
purytańskim XIX wieku poczęto badać Listy do Marysieńki nie
opublikowano sporej części korespondencji (tak jest do dziś), gdyż
bardziej przypominały literaturę erotyczną (albo i pornograficzną)
niż dzieła sztuki epistolograficznej. Ale taki był barok –
pierwszy mąż Marii Kazimiery d'Arquien, Jan Zamojski, Sobiepan, z
racji nikłego wzrostu uważany był za bardzo jurnego w łożnicy
(karły miały mieć wedel ówczesnych opinii niespożytą energię
seksualną).
Jak ktoś chciałby zgłębić temat bogatej
barokowej polskiej sztuki miłosnej to polecam mu pozycję Miłość
Staropolska nieodżałowanej pamięci profesora Kuchtowicza, ja tematu tego nie będę kontynuował, pamiętajmy jednak, że barok
odczuwał mocniej niż my teraz – wszak wszedł na arenę sztuki
niemal erotyczną Ekstazą św. Teresy dłuta Berniniego.
W obozie oprócz Czerkiesa i wielu bogactw znaleziono także kilka worów dziwnych ziaren.
- Karma dla wielbłądów – zawyrokowali Austriacy, a wielbłądy tylko popatrzyły z niesmakiem (dobrze, że nie pluły, choć przypominam: podobnie jak lamy i alpaki dromadery i baktriany sensu stricte nie plują, wystrzeliwują w stronę napastnika nadtrawioną treść żołądka).
Także nasi wojacy popukali się w czoło. W poprzednim wpisie informowałem, że byliśmy w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów takim pomostem między Wschodem i Zachodem (większość kraju to zachodni katolicyzm w gotyckich katedrach plus protestanci, a stroje czy broń niczym z Persji) – i nasiona te od razu zidentyfikowano: ziarna kawy.
W chrześcijańskiej Europie kawa była znana już od
jakiegoś czasu, choć nie była tak poważana jak w Imperium Ottomańskim czy pośród plemion Arabii czy Wschodniej Afryki.
Gorzki czarny napój pito chociażby w Wenecji – pewnie na złość
jednemu z papieży, który zawyrokował, że gorzki ów bisurmański
dekot dziełem jest szatana (muzułmańscy mufi też czasem tak
uważali, ale o tym następnym razem) – ale nie był przesadnie
popularny.
Co innego w Rzeczypospolitej. Jako, że mieliśmy
wspaniałe (dzięki Ormianom i Żydom, narodom kupieckim) kontakty ze
Wschodem napój był w dużo szerszym użyciu. Nie wiem, czy w
pałacach i dworach już wtedy działały specjalne kawiarki (służące
odpowiadające tylko li za parzenie kawy, jak to opisywał w "Panu
Tadeuszu" Mickiewicz). Początkowo parzono ją u nas na sposób
orientalny, po turecku czy po arabsku, a taka mocna kawa przez setki
lat zwana była kawą po polsku.
Ale wracamy do ziaren kawy z
tureckich taborów. Skąd tam ona? Odpowiedź jest prosta: z powodu
kofeiny. Napojeni kawą osmańscy żołdacy, janczarzy czy inni, po
prostu lepiej walczyli. Rzecz zresztą znana i wykorzystywana
wielokrotnie: a to wikińscy berserkerzy odurzający się muskaryną z
muchomorów, a to pancerne zagony Wermachtu podbijające Europę na
amfetaminie. Obrońcy zamku w Jagierze (Eger na Węgrzech) też
odpierali osmańskie szturmy będąc pijanymi słynnym Egri Bikaver,
czerwonym lokalnym winem.
Ale znowu robię z wpisu Beniowskiego (didaskalia dla przyszłych pokoleń ogłupionych nowymi komunistycznymi "reformami" polskiej oświaty AD 2024 – Beniowski to poemat dygresyjny). Cesarz Leopold owe bezwartościowe ziarna podarował jednemu z bohaterów II Oblężenia Wiednia – niejakiemu Jerzemu Franciszkowi Kulczyckiemu herbu Sas, zwanego Bruderherzem. Czym się ów polski szlachcic spod Sambora (dziś, po Zdradzie Jałtańskiej, na Ukrainie, podle Drohobycza) wyróżnił? Ano, jako nieodzowne dziecię I Rzeczypospolitej, zmagającego się z Wysoką Portą przez wiele lat, płynnie władał językiem tureckim. Kilkukrotnie przekradał się więc przez osmański obóz z wiadomościami między obleganymi a odsieczą. Miewał przy tym różne mrożące krew w żyłach przygody, z których wychodził obronną ręką dzięki szczęściu, refleksowi i własnemu konceptowi. O ile nie były to li tylko typowe barokowe sarmackie opowieści, jakże charakterystyczne dla szlacheckich gawędziarzy zwanymi czasem paliwodami; pan Onufry Zagłoba takim był, ale i w Pamiętnikach Jana Chryzostoma Paska takie elementy znajdziemy. Jakby nie było – Kulczycki zasłużył się, i dostał za to kilka worków bezwartościowego w oczach Austriaków ziaren. Możliwe, że sam o to Habsburga poprosił – i otworzył pierwszą wiedeńską kawiarnię "Dom pod Błękitną Butelką".
Od razu mówię – nie
odniósł sukcesu. Wiedeńczykom – co nie dziwi – gorzki napój
nie posmakował. Dopiero kiedy Bruderherz dodał doń miód,
poeksperymentował z korzeniami, mlekiem, obywatele stolicy Austrii
napój pokochali. Do tego stopnia, że dziś żaden Wiedeńczyk nie
wyobraża sobie dnia bez kawy wypitej właśnie w kawiarni (kawy, a
nie jakiegoś wynalezionego później ekspresowego czegoś). W takich
kawiarniach na pewno siadali pisarze, malarze, aktorzy, filozofowie,
myśliciele, politycy, zbrodniarze (w Wiedniu mieszkali przecież
Lenin, Trocki, Hitler, Stalin) i inni. A że po pokonaniu Wysokiej
Porty Habsburgowie doświadczać zaczęli prosperity, Wiedeń stał
się trendsetterem – i rywalizował na tym polu z burbońskim
Wersalem. A że królowymi Francji w tamtym czasie regularnie
zostawały Habsburżanki (i raz Leszczyńska) to kawa podbiła i
ten kraj – gdzie dziś jest podstawowym śniadaniowym (i nie tylko)
napojem. Z Francji rozeszła się na całą Europę i kolonię –
choć nie podbiła (acz mocno próbowała) Wielkiej Brytanii, zwożącej sobie z
Chin i Indii szkunerami herbacianymi – nomen omen – herbatę
(słynna Boston Tea i sprawa ceł na herbatę sprawiły, że i w USA
wolą kawę od szlachetnego naparu krzewów kameliowych).
Nie
jestem pewny, czy drugi element – poza kawą – kontynentalnego
śniadania, krosant, także nie pochodzi z Wiednia, gdzie po
zwycięstwie Sobieskiego zaczęto wypiekać – wedle legendy -
rogaliki inspirowane islamskim półksiężycem (podobną legendę
słyszałem o odbiciu, czy tam ocaleniu, Nicei z rąk tureckich, więc nie potwierdzam i
nie zaprzeczam).
Co zaś – na koniec – się tyczy naszego Kulczycki, to nie wszyscy zgadzają się z jego polskim pochodzeniem. Pomijam tu Ukraińców, którzy twierdzą, że skoro Sambor leży dziś na Ukrainie to Bruderherz był ich. Ale i Słowianie Południowi twierdzą, że nazywał się Dujo Kolcic i był Serbem. Dla Węgrów będzie to Węgier. A ludzie psujący innym zabawę powiedzą, że pierwszą kawiarnię we Wiedniu założył jeszcze całkiem ktoś inny. Ot, Europa Środkowa.
Ale ab ovo.
Kościółek na Kahlenbergu |
Wilanów |
W obozie oprócz Czerkiesa i wielu bogactw znaleziono także kilka worów dziwnych ziaren.
- Karma dla wielbłądów – zawyrokowali Austriacy, a wielbłądy tylko popatrzyły z niesmakiem (dobrze, że nie pluły, choć przypominam: podobnie jak lamy i alpaki dromadery i baktriany sensu stricte nie plują, wystrzeliwują w stronę napastnika nadtrawioną treść żołądka).
Także nasi wojacy popukali się w czoło. W poprzednim wpisie informowałem, że byliśmy w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów takim pomostem między Wschodem i Zachodem (większość kraju to zachodni katolicyzm w gotyckich katedrach plus protestanci, a stroje czy broń niczym z Persji) – i nasiona te od razu zidentyfikowano: ziarna kawy.
Jagody kawowca |
Zestaw do parzenia kawy po arabsku |
Dwór polski |
Ale znowu robię z wpisu Beniowskiego (didaskalia dla przyszłych pokoleń ogłupionych nowymi komunistycznymi "reformami" polskiej oświaty AD 2024 – Beniowski to poemat dygresyjny). Cesarz Leopold owe bezwartościowe ziarna podarował jednemu z bohaterów II Oblężenia Wiednia – niejakiemu Jerzemu Franciszkowi Kulczyckiemu herbu Sas, zwanego Bruderherzem. Czym się ów polski szlachcic spod Sambora (dziś, po Zdradzie Jałtańskiej, na Ukrainie, podle Drohobycza) wyróżnił? Ano, jako nieodzowne dziecię I Rzeczypospolitej, zmagającego się z Wysoką Portą przez wiele lat, płynnie władał językiem tureckim. Kilkukrotnie przekradał się więc przez osmański obóz z wiadomościami między obleganymi a odsieczą. Miewał przy tym różne mrożące krew w żyłach przygody, z których wychodził obronną ręką dzięki szczęściu, refleksowi i własnemu konceptowi. O ile nie były to li tylko typowe barokowe sarmackie opowieści, jakże charakterystyczne dla szlacheckich gawędziarzy zwanymi czasem paliwodami; pan Onufry Zagłoba takim był, ale i w Pamiętnikach Jana Chryzostoma Paska takie elementy znajdziemy. Jakby nie było – Kulczycki zasłużył się, i dostał za to kilka worków bezwartościowego w oczach Austriaków ziaren. Możliwe, że sam o to Habsburga poprosił – i otworzył pierwszą wiedeńską kawiarnię "Dom pod Błękitną Butelką".
Wiedeńskie ulice |
Zaułki Wiednia |
Co zaś – na koniec – się tyczy naszego Kulczycki, to nie wszyscy zgadzają się z jego polskim pochodzeniem. Pomijam tu Ukraińców, którzy twierdzą, że skoro Sambor leży dziś na Ukrainie to Bruderherz był ich. Ale i Słowianie Południowi twierdzą, że nazywał się Dujo Kolcic i był Serbem. Dla Węgrów będzie to Węgier. A ludzie psujący innym zabawę powiedzą, że pierwszą kawiarnię we Wiedniu założył jeszcze całkiem ktoś inny. Ot, Europa Środkowa.
Hofburg, wiedeńska siedziba Habsburgów |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz