Tłumacz

9 kwietnia 2020

Majorka cz. 2

  W poprzednim wpisie było krótko o Majorce, a dużo o tragicznym w skutkach kataklizmie jaki miałem możliwość tam obserwować (nie chcę pisać, że uczestniczyć – woda finalnie nie zatopiła naszego hotelu), ale nie chciałbym, żeby ktoś odniósł wrażenie, że wyspa jest jakimś przeklętym miejscem.
Sierra de Tramuntana

   Zwłaszcza, że nie wspominałem zbyt wiele o owych górach majorkańskich, Tramuntana (po kataloński, Transmontana po hiszpańsku). Ciągnie się pasmo przez całą wyspę, od wspomnianej już Alcudii po Port Andratx – taka dziwna, bo katalońska, nazwa.
  Same góry nie są jakoś przesadnie wysokie, za to dość postrzępione i dzikie. Gwałtownie też kończą się w morzu, olbrzymimi nieraz klifami i urwiskami. Jak wspominałem, teren ten doceniło UNESCO – i chyba całkiem słusznie.
Strome klify

   Najsłynniejszym miejscem całych gór jest pewna wioska – czy też, niech tam, niewielkie miasteczko o nazwie Valldemossa. Malowniczo położona miejscowość składa się z kilku krętych uliczek zabudowanych kamiennymi domami, niewielkiego kościółka oraz dawnego klasztoru. Jest tam też – o każdej porze roku – wyjątkowe zagęszczenie turystów z Japonii.
   Dlaczego? O to zapytałem pewnego razu w warszawskim Muzeum Chopina.
Muzeum Chopina w Warszawie
   Wioska Valldemossa związana jest bowiem – dość przelotnie – właśnie ze słynnym kompozytorem. Chopin cieszy się w Japonii niesłabnącą atencją i każdy szanujący się turysta z Kraju Kwitnącej Wiśni będąc w Europie obowiązkowo – i, jak można się czasem zorientować, całkowicie bezrefleksyjnie – musi odwiedzić miejsca z artystą związane.
   Nawet tak luźno jak Valldemossa. Co, oczywiście, nie przeszkadza mieszkańcom żyć z Chopina i jego ówczesnej partnerki, George Sand (francuska pisarka, dzisiaj byłaby pewnie wrzeszczącą feministką).
   Od razu powiem – fanem twórczości Fryderyka Chopina nie jestem, jest dla mnie zbyt cukierkowy, niemniej, jako, że jest to gwiazda światowego formatu to trzeba się nim chwalić (ale przynajmniej twórczość ta się broni po latach, czego chyba nie można powiedzieć o dziełach pani Sand; nie wystarczy się dziwnie ubierać i być kontrowersyjnym, trzeba jeszcze mieć to coś). Jak mawiał Roman Dmowski – "jestem Polakiem i mam obowiązki Polskie".
Valldemossa
   Cóż więc chorowity kompozytor robił na Majorce? Ano, przyjechał odpoczywać. Co prawda turystyka była wtedy w powijakach (Chopin i Sand to jedni z pierwszych prawdziwych turystów na wyspie – wcześniej to przyjeżdżali albo jacyś kupcy tylko, albo wrogie armie), ale dzielnym artystom to nie przeszkadzało. W końcu majorkańska zima bywa sucha i całkiem ciepła, więc zapewne pomoże schorowanemu kompozytorowi. Bywa też – bardzo rzadko co prawda – zimna i deszczowa. Zgadnijcie, jaka była wtedy? No właśnie. Para – żyjąca, jakbyśmy to powiedzieli "na kocią łapę" – wzbudza u mieszkańców wyspy najpierw ciekawość, a potem niechęć. Nie dość, że żyją bez ślubu, to jeszcze Sand ubiera się jak facet, a ten cały Chopin też cherlawy jakiś. Może gruźlik? Rety, żeby tylko nie wybuchła tu jakaś epidemia (a dziś doskonale wiemy, jaką panikę może epidemia wywołać, czyż nie? nie dalej jak miesiąc temu peruwiańskie wojsko usuwało mnie przy pomocy karabinu z pacyficznej plaży).
Valldemossa
   Zanim jednak miejscowi sięgnęli po widły, para wyniosła się ze stołecznej Palmy właśnie do Valldemossy. Niedawno zsekularyzowano tam klasztor, więc mamy tu miejsca noclegowe o wysokim standardzie – zachwalają miejscowi – i tanio. Cóż, co było wysokim standardem dla ascetycznych mnichów niekoniecznie będzie takie dla przyzwyczajonych do paryskiego szyku artystów. Dawne mnisze cele są umeblowane czysto teoretycznie, jest zimno i wilgotno, do tego Chopin choruje. Na dodatek fortepian Chopina, płynący tu z kontynentu utknął w porcie w komorach celnych. Nawet nie ma jak zapić smutków – latosie wino, z racji chłodnego lata, jest kwaśne i niesmaczne.
Cela w klasztorze kartuzów
   Porażka totalna.
   George Sand przygody swe i Chopina opisała, a jakże. "Zima na Majorce" to właściwie antyreklama wyspy. Nie można jednak polegać tylko-li wyłącznie na opinii francuskiej literatki. Angielski tłumacz tego dzieła (swoją drogą niedawno wyszło także i po polsku, można się zaopatrzyć i przeczytać), niejaki Robert Graves (poeta, trochę naukowiec, mnie najbardziej urzekł książką "Ja, Klaudiusz" – świetna powieść historyczna, choć jak ktoś ma problemy ze składaniem liter, to na kanwie książki powstał niezły serial z Derekiem Jacobim w roli tytułowej), mieszkający, ba, zakochany w Majorce, bardzo z autorką polemizował – i przy każdej negatywnej uwadze na temat wyspy dodawał przypis, że wcale tak nie jest. Na przykład o winie – że choć wtedy było słabsze z racji nieudanego roku (anomalie klimatyczne były i wtedy), to normalnie wino z Majorki jest całkiem smaczne. Tu akurat, dowiodłem to sobie organoleptycznie, zgadzam się raczej z brytyjskim pisarzem niż z jego francuską koleżanką po fachu.
Majorkańska winnica
   Co zostało po Chopinie w Valldemossie? Ano, ów zatrzymany fortepian. Kiedy para uciekała z wyspy zamiast płacić wysokie cło po prostu sprzedali instrument. Zachował się do dziś, jest eksponowany w klasztorze niedaleko celi Chopina i Sand (jako, że fortepian jest prywatny, to za możliwość rzucenia okiem na instrument należy wykupić dodatkowy bilet – tak się robi biznesy!) - ale jest to jedna z nielicznych pamiątek. Swoją drogą nie wydaje mi się, żeby Chopin jakoś specjalnie na tym instrumencie grywał...
  Można, oczywiście, posłuchać także koncertów chopinowskich, bardziej kameralnych niż w warszawskich Łazienkach koło słynnego pomnika wirtuoza.
Koncert chopinowski w Łazienkach Królewskich
   I jeszcze jedna rzecz pozostała – dla mnie chyba najbardziej urocza. Wspominałem kilka wpisów temu, że w czasie hiszpańskiej fiesty nosi się często olbrzymie kukły – Los Gigantos. Mogą to być potwory, królowie, bohaterowie – a w Valldemossie są to Chopin i
Sand. Miłe.
Chopin i Sand
   Jak wspomniałem – za Chopinem nie przepadam specjalnie, ale jako, że to polska marka eksportowa to musiałem o nim wspomnieć – zwłaszcza, że natknąłem się na niego w tak przepięknych okolicznościach przyrody jak Transmuntana. Niemniej – jeśli ktoś chce zgłębić wiedzę o artyście – lepiej zrobić to w Warszawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Imeretia i Złoty Wiek

     Jak wspominałem, chrześcijaństwo trafiło do Gruzji na początku IV wieku po Chrystusie, i przyszło tu z Armenii (która była pierwszym of...