Tłumacz

1 kwietnia 2020

Katalonia

   Regionem Świata w którym przebywam (EDIT: onegdaj tak bywało) najczęściej – nie licząc oczywiście Polski – jest bez wątpienia Katalonia. Mógłbym oczywiście powiedzieć, że to dlatego, że w onej przepiękniej krainie zakochałem się bez pamięci, że mnie zauroczyła – jak to często piszą różnej maści podróżniczy blogerzy – ale łgałbym. A tego nie lubię.
  Jest bowiem Katalonia relatywnie łatwo dostępnym "ciepłym krajem", niezbyt przesadnie drogim, spokojnym (to się niestety zmienia – nie mówię tu o demonstracjach katalońskich separatystów, a raczej o efektach tzw. ubogacania kulturowego Zachodniej Europy), pełnym zabytków i do tego modnym miejscem. W ramach pracy w turystyce w nadmorskich kurortach siedziałem i po kilka tygodni w roku – choćby w osławionym Lloret de Mar.
Lloret de Mar. Panorama
   Bóg mi świadkiem jednak, że ani razu nie poszedłem na jakąkolwiek dyskotekę. Po prostu jest to dla mnie zbyt nudne (nie to, żebym miał coś przeciwko alkoholowi i zalegalizowanym narkotykom, nie). Owszem, uczestniczyłem w kilku festynach, raz nawet mi się podobało – trafiłem na występ cover-bandu Nirvany. Nie jest co prawda trudno naśladować tą chwytliwą i dosyć prostą muzykę, ale wokalista był całkiem podobny – a na pewno wystylizowany – do Kurta. "Hey, wait!".
Prawie jak oryginał.
   W każdym razie z racji obowiązków w Katalonii zmuszony jestem odwiedzać miejsca dość oklepane (z tego m.in. powodu nie udało mi się jeszcze zobaczyć owych przecudnych romańskich kościółków w malowniczej La Vall de Boi, docenionych wpisem na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, rzymskich zabytków Tarragony, ani tym bardziej historycznej stolicy Aragonii – Jaxy – choć ona już właśnie w pobliskiej Aragonii leży) turystycznie, choć dajcie mi tylko trochę czasu, a w każdym z nich znajdę coś – przy najmniej dla mnie – interesującego.
   No ale czym jest ta Katalonia? Hiszpan powie, że to część Hiszpanii, w której mówią dziwnym dialektem (język kataloński jest niezbyt zrozumiały dla Kastylijczyka), Katalończyk – że to okupowane przez Kastylijczyków od 1714 roku mające własną kulturę i tradycję państwo.
   Można zauważyć, że są to zdania zgoła odmienne. Nie mnie oceniać, choć chyba troszkę bliżej mi do stanowiska Katalończyków. Żeby trochę przybliżyć całą sytuację wypadałoby przedstawić historię owych ziem. Postaram się zrobić to w miarę krótko.
   Pierwotnych mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego (zapewne żyjący w Pirenejach Baskowie są ich potomkami) kolejno opanowywali Celtowie, Kartagińczycy, Rzymianie i Wizygoci. Władcy tych ostatnich w czasie sporów dynastycznych "zaprosili" wprost z Afryki siły Saracenów. Ich wódz, Tarik (imię przetrwało we współczesnej nazwie jednego ze Słupów Herkulesa: Dżabal Tarik, Gibraltar, Góra Tarika) w 711 roku po Chrystusie rozprawił się z Wizygotami (następnie Arabowie przekroczyli Pireneje i Roku Pańskiego 732 pod Poitires zostali powstrzymani przez Karola Młota). Kilka lat później Pelagiusz – czy też Pelayo – rozpoczął zbrojny opór przeciwko Muzułmanom. Jego potomków wsparł w tej misji sam Karol Wielki – w celu ochrony swojego cesarstwa zasponsorował kilka pirenejskich marchii – w tym Aragonię czy hrabstwo Barcelony - i tak mniej więcej zaczyna się rekonkwista.
Barcelona. Panorama
  W wyniku 700-letniej kampanii wojskowej, zakończonej w 1492 roku, na Półwyspie Iberyjskim powstały trzy chrześcijańskie królestwa: Portugalii, Kastylii i Leonu oraz Aragonii (w skład Korony Aragońskiej wchodziła Stara Aragonia, Katalonia, rejon Walencji i Baleary; najważniejszym miastem była Barcelona, choć przez pewien czas Aragończycy panowali także nad Neapolem i fragmentami Grecji). W pewnym momencie wszystkie te państwa zostały zjednoczone przez Habsburgów, potem z unii wystąpiła Portugalia, a Kastylia i Katalonia pozostały pod berłem wspólnego monarchy. W 1714 roku zawieszono kataloński parlament oraz osobne prawa. Poskutkowało to oczywiście serią większych i mniejszych powstań (ostatnie walki odbywały się w czasie wojny domowej 1936-1939), nieskutecznych jednak.
Rekonkwista: "Podbój Majorki". Fresk z zamku w Barcelonie
   Obecnie Katalonia ma szeroką autonomię w ramach Królestwa Hiszpanii (Generał Franco, twórca współczesnego państwa, usilnie tępił wszelkie przejawy katalońskiego nacjonalizmu; to zabawne, że socjaliści hiszpańscy, tak mocno potępiający dyktatora, murem stoją za frankistowską dewizą "Jedna, Wielka, Niepodzielna" odmawiając Katalończykom prawa do samostanowienia), kataloński jest językiem urzędowym na równi z hiszpańskim, ba, ma nawet wyższy status, ponieważ jest głównym językiem wykładowym na katalońskich uniwersytetach.
Uniwersytet w Gironie
   Jak dalej potoczy się sytuacja, trudno powiedzieć. Słabe, tak charakterystyczne dla Zachodniej Europy początku XXI wieku, rządy zapewne w końcu ugną się pod presją separatystów – a na to tylko czekają Szkoci, belgijscy Flamandowie czy włoska Liga Północna. O tradycyjnym kotle bałkańskim nie wspominam. Zresztą warto pamiętać, że granice państwowe to nie jest ryty w kamieniu Dekalog – one po prostu się zmieniają.
   "Obyś żył w ciekawych czasach" – mówi stara, chińska klątwa.
   A wracając do Katalonii: na ich mieszkańców woła się "Polacos" – "Polacy". Czy to z racji szeleszczącego w uszach Hiszpanów języka, czy może podobnej historii – bo oba te kraje były onegdaj mocarstwami, a potem zniknęły z mapy Świata – trudno orzec.
   Co zaś do określeń narodów, to przypomniała mi się taka zabawna anegdotka. Siedzieliśmy sobie w kawiarence w Gironie (przepiękne miasto, warte osobnego wpisu) i czekaliśmy na nasze zamówienie. Ja – tradycyjnie – wziąłem herbatę, choć w Śródziemnomorzu ktoś pijący ten napój traktowany jest jako osoba chora (to znaczy przeziębiona na przykład; nie, że jakoś umysłowo; po prostu wszyscy wiedzą, że ziółka – a tak traktowana jest tam herbata – pije się kiedy organizm nie domaga), koledzy natomiast dużą kawę. Duża kawa, o czym dowiedziałem się później, nazywana jest amerykanką. Zresztą kawy staram się unikać, to skąd mam wiedzieć takie rzeczy. W każdym razie czekamy na nasze napoje.
   - Americanos? - pani kawiarniana podchodzi do stolika i pyta się, komu podać kawę.
   - No! Polacos! - odpowiadam, święcie oburzony, że ktoś pomylił nas z Jankesami.
Girona
   Słysząc tak stanowcze stwierdzenie pani buchnęła perlistym śmiechem i pogratulowała mi wspaniałego poczucia humoru. Też się zaśmiałem, w końcu wszystkim powinno być wesoło. Dopiero potem koledzy wyjaśnili mi, że po prostu zachowałem się jak debil.
  Warto uczyć się języków. I kultur.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...