Z Indiany nad Amazonką jechaliśmy –
mototaksówką, no bo jak – do Mazan nad Rio Napo. Droga była
relatywnie nowa, zbudowana z betonowych płyt i miała ciągnąć się
aż do Iquitos – ale brakło funduszy. To znaczy: przeznaczono
nawet więcej niż się należało, ale – jak mawia główny
ekonomista tak zwanej fajnopolackiej szkoły ekonomii: pinindzy nie
ma i nie będzie. Rozeszły się, po prostu.
- Strasznie kradną
– opowiadał Paweł; teraz jechał za nami na motorze – W zeszłym
roku w grudniu brakło na wypłaty dla nauczycieli – nasz gospodarz
pracował w szkole właśnie – i pensję dostaliśmy dopiero w
styczniu.
Cóż, byliśmy w kraju, w którym prezydent po zakończonej kadencji najczęściej ląduje w kryminale, a bez łapówki i na niższych szczeblach administracji nic się nie da załatwić. Generalnie jest to normalne na całym Świecie, tylko w Unii E***pejskiej oficjalnie - i tylko tak - mówi się, że to niedobre (z drugiej strony jak w Dzikim Kraju ktoś przesadza, albo nie chce się dzielić, idzie do więzienia; na brukselskich szczytach władzy zaś sprawę zamiata się pod dywan – W. Sz. Czytelnik musi ocenić co lepsze).
- Jak stawiano w Indianie szkołę pieniądze rozchodziły się trzy razy – opowiadał nasz cicerone – Do tego nikt nie zapłacić miejscowym za obiady dla budowniczych.
- Ale szkoła niczego sobie – stwierdziliśmy.
- W porównaniu z Mazan to rzeczywiście klasa. Zobaczycie tamtą to sami ocenicie. Tu pieniądze dołożyła miejscowa diecezja, dlatego tak nieźle wygląda.
Byliśmy faktycznie pod wrażeniem. W parchatej dżungli taki budynek musiał jednak mieć jakieś mankamenty – i nie było to nierówne sztuczne boisko do piłki nożnej, będące centralnym punktem obiektu.
- Nie ma prądu, jakieś zwarcie, czy coś, i
nie da się naprawić. No i w czasie deszczu szkołę nam
podtapia.
- Kto zbudował w dżungli szkołę w dołku?
- Żeby było taniej wzięli miejscowego, stąd. Skończył politechnikę i przyjechał zaprojektować szkołę. Taki miły gest.
- Rzeczywiście – przytaknęliśmy – Niemniej nie świadczy to najlepiej o miejscowym systemie edukacji.
Paweł zadumał się.
- Kiedy zaczynałem pracę – nasz gospodarz uczy angielskiego i religii – dostałem jasną informację: nie wolno wymagać za dużo. Oni tu kończą edukację w wieku 16 lat. Zazwyczaj już wtedy są ojcami i matkami. Jak dziewczyna w wieku osiemnastu lat jeszcze nie ma dziecka, to jest dziwna. Do tego jak pada nie przychodzą do szkoły. Ja muszę, bo mi nie zapłacą – zaśmiał się – I czasem na lekcji sam siedzę.
- Ale tu pada przez pół roku...
- No właśnie. Zresztą czasami najpierw muszą nauczyć się hiszpańskiego. Zwłaszcza dzieciaki z wiosek. W domu mówią którymś z lokalnych indiańskich narzeczy.
- Orka na ugorze.
- Tak.
W końcu – powiedzmy po pół godziny jazdy mototaksówką – dotarliśmy do Mazan. Okazało się, że nasz gospodarz nie był jedynym Polakiem w okolicy. Plebanem tu też był nasz rodak – ale akurat wyjechał, więc mogliśmy podziwiać tylko olbrzymią choinkę z plastikowych butelek. Misjonarz połączył problem zaśmiecania dżungli z aktywnością społeczną.
- Kościół robi tu za urzędników socjalnych – powiedziałem.
- Trochę tak. Miejscowi to wykorzystują. Przychodzą tylko po pieniądze, wyciągają rękę i krzyczą "daj". Wiara interesuje ich trochę mniej.
- A kościół?
- Daje.
Kościół katolicki zyskał tu bardzo w czasie wizyty św. Jana
Pawła II. W czasie kazania zaś miejscowych – zwą ich charapas,
trochę obraźliwie, trochę nie; charapas to żółwie rzeczne,
czarne i znane z niezbyt bystrego umysłu – urzekł
stwierdzeniem:
- Papa es charapa – czyli że papież też jest takim jak oni.
Docenili gest, a trzeba powiedzieć, że w dżungli katolicyzm potykać musi się nie tylko z pierwotnymi wierzeniami, ale i różnego rodzaju sektami.
- Ci tak dziwnie ubrani, z brodami, to Israelitas – wskazał któregoś razu Paweł.
- Słyszałem o nich. Żyją według nakazów Starego Testamentu, stąd te brody i stroje.
- Dziewczynki już od małego noszą chusty na głowie. I to w tym upale – stwierdził nasz gospodarz – ale z tymi nakazami... Mężczyźni noszą brodę bo ma być ona anteną odbiorczą i ułatwiać słuchanie głosu Boga z Nieba. A żyją głównie z pomocy przemytnikom. Zresztą każdy, kto tu jest bogatszy dorobił się na kontrabandzie. Rio Napo płynie z Ekwadoru, Amazonką do Kolumbii, Brazylii...
Dotarliśmy w końcu do szkoły
w Mazan. Panowało rozprężenie, bo zbliżał się koniec roku –
tu następował z początkiem grudnia, wraz z nastaniem pory
deszczowej. Dzieciaki wracały do nauki z końcem lutego –
oficjalnie, bo jak deszcze się przeciągały pracowali tylko
nauczyciele. Sama zaś szkoła była – w porównaniu z tą w
Indianie – dość uboga. Brak okien i drzwi dawało się zrozumieć
klimatem, ale dwie z kilku klas mieściły się w przybudówce z
blachy falistej. Nawet nie chcę wiedzieć ile tam stopni jest w
upalny dzień.
Nasze przyjście wywołało jeszcze większe
poruszenie – inni Biali. Kiedy zaś weszliśmy do klasy maturalnej
(znaczy: ostatniej, nie ma tu czegoś takiego jak matura czy jakiś egzamin na koniec) to już
całkiem. Za mną może nie, ale za kolegą (młodszym i nieco
szczuplejszym) miejscowe panny ostro wodziły wzrokiem.
Szesnastolatki, przypominam. W większości już zaręczone, albo i
matki. To różnice kulturowe, ktoś powie. I będzie miał rację.
Tylko nie wiem, na czyją korzyść. Co jest ważniejsze – umieć
rozwiązać równania trygonometryczne (jest coś takiego?) czy
stworzyć trójkę nowych Ludzi?
Trudne się wylosowało. Czas wracać do cywilizacji. A przynajmniej do Iquitos.
Prawdziwa dżunglowa autostrada |
Cóż, byliśmy w kraju, w którym prezydent po zakończonej kadencji najczęściej ląduje w kryminale, a bez łapówki i na niższych szczeblach administracji nic się nie da załatwić. Generalnie jest to normalne na całym Świecie, tylko w Unii E***pejskiej oficjalnie - i tylko tak - mówi się, że to niedobre (z drugiej strony jak w Dzikim Kraju ktoś przesadza, albo nie chce się dzielić, idzie do więzienia; na brukselskich szczytach władzy zaś sprawę zamiata się pod dywan – W. Sz. Czytelnik musi ocenić co lepsze).
- Jak stawiano w Indianie szkołę pieniądze rozchodziły się trzy razy – opowiadał nasz cicerone – Do tego nikt nie zapłacić miejscowym za obiady dla budowniczych.
- Ale szkoła niczego sobie – stwierdziliśmy.
- W porównaniu z Mazan to rzeczywiście klasa. Zobaczycie tamtą to sami ocenicie. Tu pieniądze dołożyła miejscowa diecezja, dlatego tak nieźle wygląda.
Byliśmy faktycznie pod wrażeniem. W parchatej dżungli taki budynek musiał jednak mieć jakieś mankamenty – i nie było to nierówne sztuczne boisko do piłki nożnej, będące centralnym punktem obiektu.
Szkoła w Indianie |
- Kto zbudował w dżungli szkołę w dołku?
- Żeby było taniej wzięli miejscowego, stąd. Skończył politechnikę i przyjechał zaprojektować szkołę. Taki miły gest.
- Rzeczywiście – przytaknęliśmy – Niemniej nie świadczy to najlepiej o miejscowym systemie edukacji.
Paweł zadumał się.
- Kiedy zaczynałem pracę – nasz gospodarz uczy angielskiego i religii – dostałem jasną informację: nie wolno wymagać za dużo. Oni tu kończą edukację w wieku 16 lat. Zazwyczaj już wtedy są ojcami i matkami. Jak dziewczyna w wieku osiemnastu lat jeszcze nie ma dziecka, to jest dziwna. Do tego jak pada nie przychodzą do szkoły. Ja muszę, bo mi nie zapłacą – zaśmiał się – I czasem na lekcji sam siedzę.
- Ale tu pada przez pół roku...
- No właśnie. Zresztą czasami najpierw muszą nauczyć się hiszpańskiego. Zwłaszcza dzieciaki z wiosek. W domu mówią którymś z lokalnych indiańskich narzeczy.
- Orka na ugorze.
- Tak.
W końcu – powiedzmy po pół godziny jazdy mototaksówką – dotarliśmy do Mazan. Okazało się, że nasz gospodarz nie był jedynym Polakiem w okolicy. Plebanem tu też był nasz rodak – ale akurat wyjechał, więc mogliśmy podziwiać tylko olbrzymią choinkę z plastikowych butelek. Misjonarz połączył problem zaśmiecania dżungli z aktywnością społeczną.
- Kościół robi tu za urzędników socjalnych – powiedziałem.
- Trochę tak. Miejscowi to wykorzystują. Przychodzą tylko po pieniądze, wyciągają rękę i krzyczą "daj". Wiara interesuje ich trochę mniej.
- A kościół?
- Daje.
Ekologiczna choinka w Mazan |
- Papa es charapa – czyli że papież też jest takim jak oni.
Docenili gest, a trzeba powiedzieć, że w dżungli katolicyzm potykać musi się nie tylko z pierwotnymi wierzeniami, ale i różnego rodzaju sektami.
- Ci tak dziwnie ubrani, z brodami, to Israelitas – wskazał któregoś razu Paweł.
- Słyszałem o nich. Żyją według nakazów Starego Testamentu, stąd te brody i stroje.
- Dziewczynki już od małego noszą chusty na głowie. I to w tym upale – stwierdził nasz gospodarz – ale z tymi nakazami... Mężczyźni noszą brodę bo ma być ona anteną odbiorczą i ułatwiać słuchanie głosu Boga z Nieba. A żyją głównie z pomocy przemytnikom. Zresztą każdy, kto tu jest bogatszy dorobił się na kontrabandzie. Rio Napo płynie z Ekwadoru, Amazonką do Kolumbii, Brazylii...
Rzeka Napo - ważny szlak przemytniczy |
Szkoła w Mazan |
Trudne się wylosowało. Czas wracać do cywilizacji. A przynajmniej do Iquitos.
Port w Iguitos - przedsmak cywilizacji |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz