Tłumacz

26 lipca 2024

Szkoła w tropikach

    Z Indiany nad Amazonką jechaliśmy – mototaksówką, no bo jak – do Mazan nad Rio Napo. Droga była relatywnie nowa, zbudowana z betonowych płyt i miała ciągnąć się aż do Iquitos – ale brakło funduszy. To znaczy: przeznaczono nawet więcej niż się należało, ale – jak mawia główny ekonomista tak zwanej fajnopolackiej szkoły ekonomii: pinindzy nie ma i nie będzie. Rozeszły się, po prostu.
Prawdziwa dżunglowa autostrada
    - Strasznie kradną – opowiadał Paweł; teraz jechał za nami na motorze – W zeszłym roku w grudniu brakło na wypłaty dla nauczycieli – nasz gospodarz pracował w szkole właśnie – i pensję dostaliśmy dopiero w styczniu.
    Cóż, byliśmy w kraju, w którym prezydent po zakończonej kadencji najczęściej ląduje w kryminale, a bez łapówki i na niższych szczeblach administracji nic się nie da załatwić. Generalnie jest to normalne na całym Świecie, tylko w Unii E***pejskiej oficjalnie - i tylko tak - mówi się, że to niedobre (z drugiej strony jak w Dzikim Kraju ktoś przesadza, albo nie chce się dzielić, idzie do więzienia; na brukselskich szczytach władzy zaś sprawę zamiata się pod dywan – W. Sz. Czytelnik musi ocenić co lepsze).
    - Jak stawiano w Indianie szkołę pieniądze rozchodziły się trzy razy – opowiadał nasz cicerone – Do tego nikt nie zapłacić miejscowym za obiady dla budowniczych.
    - Ale szkoła niczego sobie – stwierdziliśmy.
    - W porównaniu z Mazan to rzeczywiście klasa. Zobaczycie tamtą to sami ocenicie. Tu pieniądze dołożyła miejscowa diecezja, dlatego tak nieźle wygląda.
    Byliśmy faktycznie pod wrażeniem. W parchatej dżungli taki budynek musiał jednak mieć jakieś mankamenty – i nie było to nierówne sztuczne boisko do piłki nożnej, będące centralnym punktem obiektu.

Szkoła w Indianie
    - Nie ma prądu, jakieś zwarcie, czy coś, i nie da się naprawić. No i w czasie deszczu szkołę nam podtapia.
    - Kto zbudował w dżungli szkołę w dołku?
    - Żeby było taniej wzięli miejscowego, stąd. Skończył politechnikę i przyjechał zaprojektować szkołę. Taki miły gest.
    - Rzeczywiście – przytaknęliśmy – Niemniej nie świadczy to najlepiej o miejscowym systemie edukacji.
    Paweł zadumał się.
    - Kiedy zaczynałem pracę – nasz gospodarz uczy angielskiego i religii – dostałem jasną informację: nie wolno wymagać za dużo. Oni tu kończą edukację w wieku 16 lat. Zazwyczaj już wtedy są ojcami i matkami. Jak dziewczyna w wieku osiemnastu lat jeszcze nie ma dziecka, to jest dziwna. Do tego jak pada nie przychodzą do szkoły. Ja muszę, bo mi nie zapłacą – zaśmiał się – I czasem na lekcji sam siedzę.
    - Ale tu pada przez pół roku...
    - No właśnie. Zresztą czasami najpierw muszą nauczyć się hiszpańskiego. Zwłaszcza dzieciaki z wiosek. W domu mówią którymś z lokalnych indiańskich narzeczy.
    - Orka na ugorze.
    - Tak.
    W końcu – powiedzmy po pół godziny jazdy mototaksówką – dotarliśmy do Mazan. Okazało się, że nasz gospodarz nie był jedynym Polakiem w okolicy. Plebanem tu też był nasz rodak – ale akurat wyjechał, więc mogliśmy podziwiać tylko olbrzymią choinkę z plastikowych butelek. Misjonarz połączył problem zaśmiecania dżungli z aktywnością społeczną.
    - Kościół robi tu za urzędników socjalnych – powiedziałem.
    - Trochę tak. Miejscowi to wykorzystują. Przychodzą tylko po pieniądze, wyciągają rękę i krzyczą "daj". Wiara interesuje ich trochę mniej.
    - A kościół?
    - Daje.

Ekologiczna choinka w Mazan
    Kościół katolicki zyskał tu bardzo w czasie wizyty św. Jana Pawła II. W czasie kazania zaś miejscowych – zwą ich charapas, trochę obraźliwie, trochę nie; charapas to żółwie rzeczne, czarne i znane z niezbyt bystrego umysłu – urzekł stwierdzeniem:
    - Papa es charapa – czyli że papież też jest takim jak oni.
    Docenili gest, a trzeba powiedzieć, że w dżungli katolicyzm potykać musi się nie tylko z pierwotnymi wierzeniami, ale i różnego rodzaju sektami.
    - Ci tak dziwnie ubrani, z brodami, to Israelitas – wskazał któregoś razu Paweł.
    - Słyszałem o nich. Żyją według nakazów Starego Testamentu, stąd te brody i stroje.
    - Dziewczynki już od małego noszą chusty na głowie. I to w tym upale – stwierdził nasz gospodarz – ale z tymi nakazami... Mężczyźni noszą brodę bo ma być ona anteną odbiorczą i ułatwiać słuchanie głosu Boga z Nieba. A żyją głównie z pomocy przemytnikom. Zresztą każdy, kto tu jest bogatszy dorobił się na kontrabandzie. Rio Napo płynie z Ekwadoru, Amazonką do Kolumbii, Brazylii...

Rzeka Napo - ważny szlak przemytniczy
    Dotarliśmy w końcu do szkoły w Mazan. Panowało rozprężenie, bo zbliżał się koniec roku – tu następował z początkiem grudnia, wraz z nastaniem pory deszczowej. Dzieciaki wracały do nauki z końcem lutego – oficjalnie, bo jak deszcze się przeciągały pracowali tylko nauczyciele. Sama zaś szkoła była – w porównaniu z tą w Indianie – dość uboga. Brak okien i drzwi dawało się zrozumieć klimatem, ale dwie z kilku klas mieściły się w przybudówce z blachy falistej. Nawet nie chcę wiedzieć ile tam stopni jest w upalny dzień.

Szkoła w Mazan
    Nasze przyjście wywołało jeszcze większe poruszenie – inni Biali. Kiedy zaś weszliśmy do klasy maturalnej (znaczy: ostatniej, nie ma tu czegoś takiego jak matura czy jakiś egzamin na koniec) to już całkiem. Za mną może nie, ale za kolegą (młodszym i nieco szczuplejszym) miejscowe panny ostro wodziły wzrokiem. Szesnastolatki, przypominam. W większości już zaręczone, albo i matki. To różnice kulturowe, ktoś powie. I będzie miał rację. Tylko nie wiem, na czyją korzyść. Co jest ważniejsze – umieć rozwiązać równania trygonometryczne (jest coś takiego?) czy stworzyć trójkę nowych Ludzi?
    Trudne się wylosowało. Czas wracać do cywilizacji. A przynajmniej do Iquitos.

Port w Iguitos - przedsmak cywilizacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...