Tłumacz

10 września 2021

Nowoczesność w domu, dżungli i zagrodzie

    Czytając kolejne wpisy na blogu można dojść do wniosku, że podmiot liryczny Autor (znaczy się ja) jest raczej przeciwnikiem niż fanem szeroko pojętej nowoczesności. Nie jest to oczywiście do końca prawda – aczkolwiek rzeczywiście uważam, że zrywanie z tradycjami na rzecz niesprawdzonych nowinek trąci co najmniej głupotą (o zagranicznych nowościach z wielką swadą pisał niezrównany Andrzej Waligórski w wierszu "Jagienka i orzechy" – polecam).
    Moja tradycjonalistyczna wykładnia Świata przysparza mi czasami wrogów (ale jak to mówi stare porzekadło: psy szczekają, karawana jedzie dalej), jednakowoż liczne podróże po Świecie przekonują mnie, że mam rację – nie każda nowoczesność jest dobra. Ba, spora jej część jest po prostu zła.
    A jako, że teraz była seria wpisów o dżungli – to i od selvy zacznę opowieść o tym, jak to nowoczesność radzi sobie z rzeczywistością.

Tradycja i nowoczesność
    Pisałem już o tym, że dżunglowe miasta, przedmieścia i wsie są nad podziw parchate. Składają się one z lichych (ale przecież w takim klimacie budowa solidnych siedlisk mijałaby się z celem i byłaby totalnym marnotrawstwem energii i środków) chatynek, wśród których można wyróżnić dwa podstawowe typy: tradycyjne i nowoczesne.
Miasto w dżungli
    Jak wyglądają tradycyjne (w domyśle: stawiane przez biedaków nie mających dostępu do nowoczesnych technologii)? Ano – podłoga na niewielkim podwyższeniu, drewniana, niezbyt szczelne ściany z materiałów roślinnych (czasem nawet z desek), dach obowiązkowo z siana (znaczy się: z liści bananowca – odpowiednik naszej słomianej strzechy jest to). Takie tam, chatki.
Tradycyjna chata w PN Tambopata
Dom w stylu tradycyjnym, przedmieścia Pucallpy
    Nie to, co budowle nowoczesne. Stawiane dużo szybciej, z bardziej trwałych elementów. Zamiast niewygodnych podestów podłogę wykładamy deską, ściany z oknami budujemy z desek, w newralgicznych punktach wzmacnianych blachą falistą, najlepiej cynkowaną. Dach zaś, zamiast grubej strzechy będącej siedliskiem setek pająków czy innego tałatajstwa zastąpmy dużo trwalszym materiałem: ową cynkowaną blachą, odporną na korozję, lżejszą i łatwiejszą w instalacji (ba, zamiast gwoździ wystarczy docisnąć ją kamieniami, i będzie się trzymać – ruk-cuk zrobione, a nie jakieś żmudne układanie liści bananowca). I tak trzeba żyć, a nie jak te biedaki, pod strzechą.
Nowoczesna hacjenda
    Pozostaje tylko jedno ale.
    Jeśli ja miałbym wybierać – zamieszkałbym w domu tradycyjnym. Zwłaszcza w dżungli, ale przecież i u nas dużo lepszym i zdrowszym rozwiązaniem jest trzymający zimą ciepło drewniany dom niż – tu popadam w skrajność – modernistyczny budynek z prefabrykatów żelbetonowych (znaczy, wielka płyta). W tropikach ta różnica jest jeszcze bardziej namacalna. Trudniejsza w wykonaniu podniesiona podłoga wbrew pozorom nie utrudnia wnikania do wnętrza domu wężom, pająkom czy innemu tałatajstwu – ma za zadanie schładzać pomieszczenie: takie oziębianie podłogowe (koncepcja ta pojawia się w tropikach wszędzie tam, gdzie budowało się drewniane domy – znaczy: sprawdza się). Wystarczy jakikolwiek ruch powietrza, żeby zrobił się delikatny cug ("przeciąg" w literackiej polszczyźnie) i wywiał gorące powietrze. Podobnie niezbyt szczelne ściany – powodują przepływ powietrza, jakże ważny kiedy temperatura i wilgotność jest skrajnie nieprzyjemna. Ale szczytem niedostosowania się nowoczesności do rzeczywistości jest dach. Bananowa strzecha, gruba, pełna pustych przestrzeni ma wspaniałe właściwości izolujące (podobnie i u nas: słomiany dach lepiej chroni przed zimnem/ciepłem niż dachówka, papa albo metal) – a przypominam: słońce jest tu w zenicie i grzeje, grzeje mocno. Nowoczesny dach z blachy nagrzewa się (w przeciwieństwie do strzechy, oczywiście) – i wewnątrz domu jest jak w piekarniku. Na szczęście w dżungli pada – więc rozgrzany dach na pewno się schłodzi. Owszem, ale tylko na chwilę. Poza tym krople bębniące w blachę robią niewyobrażalny wręcz hałas. Weź to wytrzymaj. A strzecha? Jest gruba, więc raczej nie przesiąknie – a na dodatek jeśli w środku był palony otwarty ogień (a nie nowoczesna koza czy kuchenka gazowa) powała pokryta jest warstwą tłustej sadzy, dodatkowo uszczelniającą dach. No i krople upadające na liście bananowca robią dużo mniejszy tumult.

Majdan w nowoczesnej dzielnicy

Wieś nad Ukajali
    Czy są więc jakieś pozytywy nowoczesnego dachu? Ktoś powie: tak! W przeciwieństwie do strzechy w blaszanym pokryciu nie zalęgają się robale. No niby tak – ale jesteśmy w dżungli, hmyzu jest tu cała masa, i tak do domu najdzie – a w strzesze siedzą sobie pająki żywiące się właśnie tym całym tałatajstwem. Pod blaszanym dachem nikt insektów – czasem jadowitych – wyżerać nie będzie. Znów więc sprawdza się stare porzekadło – szczęśliwy ten dom, gdzie pająki są (choć w naszym klimacie chodzi chyba raczej nie o samą obecność tych przemiłych stworzeń, co o grzyba pędzlaka, Penicillium, rosnącego na ich sieciach; wytwarza on antybiotyk (penicylinę), stosowany onegdaj do opatrywania ran – i ratowania życia).

Osiedle nadrzeczne podle Pucallpy

    Tak, że moim zdaniem nigdy nie powinno się rezygnować z tradycji – ponieważ ma ona sens, jest efektem wieloletnich obserwacji otoczenia. Co oczywiście nie oznacza, że nie wolno nic zmieniać, albo nie korzystać z nowinek, chociażby technologicznych. Ja także to czynię, choć muszę przyznać, że niezbyt chętnie i często. Czasem doprowadza to do zabawnych sytuacji.
    Otóż szwendaliśmy się po dżunglowym targowisku w Pucallpie – jedyni Biali w okolicy, bo targ był typowo spożywczo-przemysłowy. Żadnych pamiątek, niewiele ciuchów, więc i Gringos tu nie zaglądali (a do Pucallpy to – jak już pisałem – przyjeżdżali głównie w jednym celu). Byliśmy więc pewnego rodzaju sensacją – tak jak miejscowi dla nas. Rychło doszło też do spotkania dwóch kultur – o dziwo największe zdziwienie wzbudził mój telefon komórkowy. Wiecie, nie żaden smartfon, normalna komórka z klawiaturą, wytwór znanej fińskiej marki; bateria trzyma długo, można dzwonić, wysyłać wiadomości, otworzyć piwo i w kogoś rzucić.

Targ owocowy w Pucallpie
      - Co to takiego? - zapytali miejscowi.
    Cóż, zrobiło mi się trochę nieswojo. Co prawda okolica nie wyglądała na jakąś przesadnie zacofaną, Pucallpa chociaż parchata to jednak jest sporym miastem, mają prąd, wodę w kranach, nawet klimatyzatory się zdarzały, no ale. Jak tu powiedzieć, że to telefon w taki sposób, żeby nie zrobić miejscowym przykrości? Skoro się pytają co to, to może nie znają komórek, i mają tylko stacjonarne, budki telefoniczne? Westchnąłem.
      - No – zacząłem powoli – To jest te-le-fon.
    Miejscowi popatrzyli na mnie jak na debila, wyjęli z kieszeni smartfony, potrząsnęli nimi i powiedzieli:
     - TO jest telefon, nie to coś co masz w ręku.
    Niech żyje nowoczesność, w domu i w zagrodzie. I w dżungli.

Autor na dość nowoczesnym hamaku (foto z arch. Autora)

3 komentarze:

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...