Czytając kolejne wpisy na blogu można
dojść do wniosku, że podmiot liryczny Autor (znaczy się ja) jest
raczej przeciwnikiem niż fanem szeroko pojętej nowoczesności. Nie
jest to oczywiście do końca prawda – aczkolwiek rzeczywiście
uważam, że zrywanie z tradycjami na rzecz niesprawdzonych nowinek
trąci co najmniej głupotą (o zagranicznych nowościach z wielką
swadą pisał niezrównany Andrzej Waligórski w wierszu "Jagienka i orzechy"
– polecam).
Moja tradycjonalistyczna wykładnia Świata
przysparza mi czasami wrogów (ale jak to mówi stare porzekadło:
psy szczekają, karawana jedzie dalej), jednakowoż liczne podróże po Świecie przekonują mnie, że mam rację – nie każda
nowoczesność jest dobra. Ba, spora jej część jest po prostu zła.
A jako, że teraz była seria wpisów o dżungli – to i
od selvy zacznę opowieść o tym, jak to nowoczesność radzi sobie
z rzeczywistością.
|
Tradycja i nowoczesność
|
Pisałem już o tym, że dżunglowe miasta,
przedmieścia i wsie są nad podziw parchate. Składają się one z
lichych (ale przecież w takim klimacie budowa solidnych siedlisk
mijałaby się z celem i byłaby totalnym marnotrawstwem energii i
środków) chatynek, wśród których można wyróżnić dwa
podstawowe typy: tradycyjne i nowoczesne. |
Miasto w dżungli
|
Jak wyglądają
tradycyjne (w domyśle: stawiane przez biedaków nie mających
dostępu do nowoczesnych technologii)? Ano – podłoga na niewielkim
podwyższeniu, drewniana, niezbyt szczelne ściany z materiałów
roślinnych (czasem nawet z desek), dach obowiązkowo z siana (znaczy
się: z liści bananowca – odpowiednik naszej słomianej strzechy
jest to). Takie tam, chatki. |
Tradycyjna chata w PN Tambopata
|
|
Dom w stylu tradycyjnym, przedmieścia Pucallpy
|
Nie to, co budowle nowoczesne.
Stawiane dużo szybciej, z bardziej trwałych elementów. Zamiast
niewygodnych podestów podłogę wykładamy deską, ściany z oknami
budujemy z desek, w newralgicznych punktach wzmacnianych blachą
falistą, najlepiej cynkowaną. Dach zaś, zamiast grubej strzechy
będącej siedliskiem setek pająków czy innego tałatajstwa
zastąpmy dużo trwalszym materiałem: ową cynkowaną blachą,
odporną na korozję, lżejszą i łatwiejszą w instalacji (ba,
zamiast gwoździ wystarczy docisnąć ją kamieniami, i będzie się
trzymać – ruk-cuk zrobione, a nie jakieś żmudne układanie liści
bananowca). I tak trzeba żyć, a nie jak te biedaki, pod
strzechą.
|
Nowoczesna hacjenda
|
Pozostaje tylko jedno ale.
Jeśli ja miałbym
wybierać – zamieszkałbym w domu tradycyjnym. Zwłaszcza w
dżungli, ale przecież i u nas dużo lepszym i zdrowszym
rozwiązaniem jest trzymający zimą ciepło drewniany dom niż –
tu popadam w skrajność – modernistyczny budynek z prefabrykatów
żelbetonowych (znaczy, wielka płyta). W tropikach ta różnica jest
jeszcze bardziej namacalna. Trudniejsza w wykonaniu podniesiona
podłoga wbrew pozorom nie utrudnia wnikania do wnętrza domu wężom,
pająkom czy innemu tałatajstwu – ma za zadanie schładzać
pomieszczenie: takie oziębianie podłogowe (koncepcja ta pojawia się
w tropikach wszędzie tam, gdzie budowało się drewniane domy –
znaczy: sprawdza się). Wystarczy jakikolwiek ruch powietrza, żeby
zrobił się delikatny cug ("przeciąg" w literackiej
polszczyźnie) i wywiał gorące powietrze. Podobnie niezbyt szczelne
ściany – powodują przepływ powietrza, jakże ważny kiedy
temperatura i wilgotność jest skrajnie nieprzyjemna. Ale szczytem
niedostosowania się nowoczesności do rzeczywistości jest dach.
Bananowa strzecha, gruba, pełna pustych przestrzeni ma wspaniałe
właściwości izolujące (podobnie i u nas: słomiany dach lepiej
chroni przed zimnem/ciepłem niż dachówka, papa albo metal) – a
przypominam: słońce jest tu w zenicie i grzeje, grzeje mocno.
Nowoczesny dach z blachy nagrzewa się (w przeciwieństwie do
strzechy, oczywiście) – i wewnątrz domu jest jak w piekarniku. Na
szczęście w dżungli pada – więc rozgrzany dach na pewno się
schłodzi. Owszem, ale tylko na chwilę. Poza tym krople bębniące w
blachę robią niewyobrażalny wręcz hałas. Weź to wytrzymaj. A
strzecha? Jest gruba, więc raczej nie przesiąknie – a na dodatek
jeśli w środku był palony otwarty ogień (a nie nowoczesna koza
czy kuchenka gazowa) powała pokryta jest warstwą tłustej sadzy,
dodatkowo uszczelniającą dach. No i krople upadające na liście
bananowca robią dużo mniejszy tumult. |
Majdan w nowoczesnej dzielnicy
|
|
Wieś nad Ukajali
|
Czy są więc jakieś
pozytywy nowoczesnego dachu? Ktoś powie: tak! W przeciwieństwie do
strzechy w blaszanym pokryciu nie zalęgają się robale. No niby tak
– ale jesteśmy w dżungli, hmyzu jest tu cała masa, i tak do domu
najdzie – a w strzesze siedzą sobie pająki żywiące się właśnie
tym całym tałatajstwem. Pod blaszanym dachem nikt insektów –
czasem jadowitych – wyżerać nie będzie. Znów więc sprawdza się
stare porzekadło – szczęśliwy ten dom, gdzie pająki są (choć
w naszym klimacie chodzi chyba raczej nie o samą obecność tych
przemiłych stworzeń, co o grzyba pędzlaka, Penicillium, rosnącego
na ich sieciach; wytwarza on antybiotyk (penicylinę), stosowany onegdaj do
opatrywania ran – i ratowania życia). |
Osiedle nadrzeczne podle Pucallpy
|
Tak, że moim zdaniem
nigdy nie powinno się rezygnować z tradycji – ponieważ ma ona
sens, jest efektem wieloletnich obserwacji otoczenia. Co oczywiście
nie oznacza, że nie wolno nic zmieniać, albo nie korzystać z
nowinek, chociażby technologicznych. Ja także to czynię, choć
muszę przyznać, że niezbyt chętnie i często. Czasem doprowadza
to do zabawnych sytuacji.
Otóż szwendaliśmy się po dżunglowym
targowisku w Pucallpie – jedyni Biali w okolicy, bo targ był
typowo spożywczo-przemysłowy. Żadnych pamiątek, niewiele ciuchów,
więc i Gringos tu nie zaglądali (a do Pucallpy to – jak już pisałem – przyjeżdżali głównie w jednym celu). Byliśmy więc
pewnego rodzaju sensacją – tak jak miejscowi dla nas. Rychło
doszło też do spotkania dwóch kultur – o dziwo największe
zdziwienie wzbudził mój telefon komórkowy. Wiecie, nie żaden
smartfon, normalna komórka z klawiaturą, wytwór znanej fińskiej
marki; bateria trzyma długo, można dzwonić, wysyłać wiadomości,
otworzyć piwo i w kogoś rzucić.
|
Targ owocowy w Pucallpie
|
- Co to takiego? - zapytali
miejscowi.
Cóż, zrobiło mi się trochę nieswojo. Co prawda
okolica nie wyglądała na jakąś przesadnie zacofaną, Pucallpa
chociaż parchata to jednak jest sporym miastem, mają prąd, wodę w
kranach, nawet klimatyzatory się zdarzały, no ale. Jak tu
powiedzieć, że to telefon w taki sposób, żeby nie zrobić
miejscowym przykrości? Skoro się pytają co to, to może nie znają
komórek, i mają tylko stacjonarne, budki telefoniczne?
Westchnąłem.
- No – zacząłem powoli – To jest
te-le-fon.
Miejscowi popatrzyli na mnie jak na debila, wyjęli z
kieszeni smartfony, potrząsnęli nimi i powiedzieli:
- TO jest telefon, nie to coś co masz
w ręku.
Niech żyje nowoczesność, w domu i w zagrodzie. I w
dżungli. |
Autor na dość nowoczesnym hamaku (foto z arch. Autora)
|
Puenta mistrzowska 😄👍🏻
OdpowiedzUsuń:)
Usuń:)
Usuń