Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rosja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rosja. Pokaż wszystkie posty

2 maja 2025

Wenecje

    Po krótkim blogowym interludium dotyczącym spraw naszej umiłowanej acz umęczonej Ojczyzny wracamy – przynajmniej częściowo – na Półwysep Apeniński, do Esgaroth, Miasta na Jeziorze Wenecji, miasta na Lagunie. Miarą potęgi i siły oddziaływania tej niecnej republiki kupieckiej jest ilość miejsc na Świecie, o jakich bedekery piszą "taka-to-a-taka Wenecja".

Wielki Kanał w Wenecji

    Robią to z uporem godnym lepszej sprawy – i niemal gdziekolwiek miasto leży na wyspach nad rzeką otrzymuje miano weneckie. Weźmy taki Amsterdam. Wenecja Północy, prawda? Przynajmniej jedna z wielu. Miasto w pewnym okresie swej historii potężniejsze niż włoska republika, wyrosło na bagnistej nizinie u ujścia rzeki Amstel, pełne kanałów (wpisanych na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, podobnie jak fortyfikacje okalające Amsterdam; analogicznie na Liście znajduje się Wenecja oraz weneckie fortyfikacje we Włoszech i basenie Adriatyku) także wzniesione zostało na usztywniających grunt palach. Mimo wspaniałości Złotego Wieku holenderskiego miasta nikt nie nazywa Wenecji Amsterdamem Północy – co w sumie nie jest dziwne, zważywszy, że osada na tamie na Amstelu powstała kilkadziesiąt lat po tym, jak Wenecjanie w najlepsze dzięki armii krzyżowców zdobywali Konstantynopol.

Kanały Amsterdamu

    Inną Wenecją Północy, jeszcze młodszą, ba, powstałą w czasach, gdy Najjaśniejsza Republika Świętego Marka powoli poczynała tracić swe olbrzymie śródziemnomorskie imperium jest carska stolica nowego wzoru, założony na surowym kamieniu Sankt Petersburg. Położone nad Newą (rzeka może i krótka, ale potężna – to ona do Bałtyku wtłacza najwięcej słodkiej wody) także pełne jest kanałów, a gdy wiatr wieje od morza cofka powoduje powodzie, dużo potężniejsze niż wenecka acqua alta (w Wenecji wiatr wieje od wschodu, w Petersburgu od zachodu; w obu wypadkach by zapobiegać powodziom i podtopieniom zainstalowano specjalne zapory, te rosyjskie są skuteczniejsze).

Kanały Sankt Petersburga

    Właściwie znając miłość założyciela miasta do Niderlandów Petersburg powinno się zwać Amsterdamem Wschodu (część miasta zwie się Nową Holandią), ale jakoś nikt tak nie robi. Może dlatego, że Nowy Amsterdam (gdzie nomen omen dziś jest dzielnica zwana Małą Italią) leży w kraju, który przez większość XX darł koty z ZSRS i Rosją?

Nowy Amsterdam dziś Nowym Jorkiem zwany

    Co do Ameryki zaś – to tam widziałem jedyną swoją pozaeuropejską Wenecję. Mianowicie dzielnicę Iquitos o biblijnie brzmiącej nazwie Belen. Miejsce to – jakże charakterystyczny dla podtapianych wiosek Amazonii palafit, osada na palach – Wenecją jest przez jakieś pół roku. W porze suchej jest fawelą, slumsem, nie śniącym o imperialnej potędze (chociaż nie, śnić to sobie może; na pewno nie ma potęgi którą może wspominać; chociaż...) organizmem miejskim.

Belen w porze suchej

    Wracając do Europy – przypomniało mi się, że widziałem jeszcze Małą Francuską Wenecję – czyli alzacki Colmar. Więcej Wenecji nie pamiętam (chyba, żeby liczyć Trogir, zwany Chorwacką Wenecją, należący kiedyś, jak i większość Dalmacji, do posiadłości Najjaśniejszej Republiki Świętego Marka).

Colmar
Trogir

    No, chyba, że w Polsce, to widziałem. Z racji ilości mostów, położeniu na (kiedyś) pięciu wyspach oraz węzłowi hydrologicznemu Wenecją Północy zwany jest Wrocław. W przeciwieństwie do innych tego typu miast nie jest regularnie zalewany – choć osobiście pamiętam Powódź Tysiąclecia w 1997, kiedy praktycznie całe miasto znalazło się pod wodą. Tutaj jednak na tragedię złożyły się – oprócz olbrzymich opadów – także warunki pozasportowe, m.in Czesi zrzucający bez ostrzeżenia wodę z własnych zbiorników zaporowych, lata zaniedbań infrastruktury hydrologicznej oraz – charakterystyczne dla komunistów ignorujących prawa przyrody (nie tylko jeśli chodzi o płcie) – gęsta zabudowa podwrocławskich polderów, przez setki lat służących do przyjmowania wód powodziowych niesionych przez Odrę. Nie wiem czemu: zawsze socjalizm doprowadza do ludzkiej tragedii, a jakieś kognitywne immakulaty i tak weń wierzą. Ot, siła propagandy.

Ostrów Tumski we Wrocławiu
    Poza Wrocławiem Wenecji w Polsce jest pewnie bez liku, ja osobiście kojarzę trzy takie dzielnice: w Szczecinie, Bydgoszczy i – tu pewnie będzie zaskoczenie dla W. Sz. Czytelników – w Pabianicach. Największa z nich, mocno zaniedbana (obecnie coś tam grzebią) to ta leżąca nad Odrą szczecińska.
Szczecińska Wenecja
Bydgoska Wenecja
Pabianicka, hm, Wenecja
   
I mamy przecież jeszcze Wenecję – Wenecję. Na Pałukach. Dawne miasteczko powstało pod koniec XIV wieku jako Mościska (wszak leży nad trzema jeziorami, most był niezbędny), ale właściciel dóbr pojechał na studia do oryginalnej Wenecji (cóż, Polacy robili Grand Tour i Erasmusa zanim było to modne), i tak mu się spodobała, że swoje dobra nazwał tak samo. Mało tego, postawił tu zamek obronny, jakiego w Mieście na Jeziorze mieście na Lagunie próżno szukać.

Ruiny weneckiego zamku
    Oprócz ruin gotyckiej warowni atrakcją wioski jest Żnińska Kolejka Wąskotorowa, która tu właśnie, oprócz stacyjki, ma też niewielkie muzeum.
Stacja Wenecja
Kolekcja wąskotorowych ciuchci
   
A po drugiej stronie jeziora znajduje się osada, podobnie jak oryginalna Wenecja, leżąca (kiedyś) na wyspie, której budowle także umacniane były palami wbitymi w ziemię – Biskupin.

Brama osady w Biskupinie
    Powstała w czasie, kiedy kilka niewielkich osad nad Tybrem zamieszkałych było przez półdzikich pasterzy i rolników nie wiedzących jeszcze, że staną się Rzymianami. Kto zbudował protomiasto w Biskupinie właściwie nie wiemy – choć niektórzy utożsamiają ludność kultury łużyckiej z ludem Wenedów (od którego – lub którym był – miano miał wziąć jeden z odłamów Słowian). A ów tajemniczy lud wiążą owi, w związku z podobieństwem nazw, z Wenetami pojawiającymi się później nad Adriatykiem (inni Wenetowie znani są z Bretonii). Od których to italskich Wenetów pochodzić ma nie tylko miejscowy dialekt (technicznie nie jest to część języka włoskiego), ale i nazwa Wenecja. Logicznie było by więc nazywać w bedekerach Wenecję Biskupinem Południa.
Biskupin Południa - Pałac Dożów i dzwonnica katedry
    Nim jednak w następnych wpisach rozpierzchnę się po Półwyspie Apenińskim coś mi się jeszcze przypomniało. Przecież południowoamerykańska Wenezuela to nic więcej, jak Mała Wenecja (nazwę tę nadali niemieccy osadnicy). Ale nad tym rozwodzić się nie będę, w tym zniszczonym przez komunistów leżącym na ropie naftowej kraju jeszcze nie byłem, choć w czasie peregrynacji po Latynoameryce nie raz zdarzało się mi spotykać uchodźców z tego państwa. O czym zresztą na blogu wspominałem zdaje się. Udanej majówki.

24 stycznia 2025

Łódź Fabryczna

    Pech chce, że mieszkam na terenie województwa którego stolica, do niedawna drugie pod względem liczby ludności miasto w Polsce, uznawana jest za najbardziej (no, chyba, że weźmiemy pod uwagę którąś ze stolic lubuskiego – oryginalny Lubusz leży dziś niestety w Niemczech) nieatrakcyjną turystycznie – podobnie zresztą jak całe województwo.
    Pełne przecież zabytków i landszaftów.

Zabytki w Łódzkiem
Landszafty w Łódzkiem
   
No ale przyjęło się, że w Łodzi nie ma nic do zobaczenia. Bo też faktycznie, jeżeli ktoś szuka w mieście średniowiecznych uliczek jakiegoś starego miasta, to nie znajdzie. Mimo, że miasto powstało w 1423 (wcześniejsze próby lokacji na zboczach Wzniesień Łódzkich – jak dziś je zwiemy – nie udały się) to było przez większość czasu drewniane (o czym następny wpis), a po wizycie Niemców nazistów w zeszłym stuleciu nawet jeśli coś było, to zwyczajnie się nie zachowało – słynny Park Staromiejski (zwany Parkiem Śledzia) to właśnie teren gdzie łódzkie stare miasto istniało. Rynek Staromiejski sowieci odbudowali, lecz w stylu mariensztatackim.

Rynek Staromiejski
    Ale to, czym Łódź najbardziej urzeka to czasy opisane w Ziemi Obiecanej Reymonta (kiedyś chyba była to lektura – lecz dla nowoczesnych reformatorów oświaty w Polsce ma stanowczo zbyt dużo liter): przełom XIX i XX wieku, kiedy miasto w ekspresowym tempie rozrosło się w wielką metropolię.
Jedna z famuł na Księżym Młynie - osiedle robotnicze, świadek rozwoju miasta
    Rozrastało się, dodajmy, nieco chaotycznie – o czym pod koniec wpisu – choć przecież początkowo z genialnym planem przestrzennym. Oto carscy planiści i urbaniści (może i okupacyjni, ale to co robią w mieście współcześni ich odpowiednicy to woła o pomstę do Nieba) wytyczyli jeden z dwóch w Polsce ośmiokątnych rynków (dziś Plac Wolności) i długą ulicę, wzdłuż której budowane miały być budowane kolejno gręplarnie czy przędzalnie – tak by usprawnić proces produkcji włókienniczej, dla której to – i czeskich oraz niemieckich specjalistów – miasto zostało utworzone. Ulica to oczywiście słynna Piotrkowska, ale zamysły projektantów szybko odłożono do lamusa, i trakt został reprezentacyjną wizytówką miasta. Wzdłuż Piotrkowskiej wytyczono równe działki – podobno koncepcja zapożyczona z Nowego Jorku (który, podobno, zapożyczył ją z kolonialnych miast hiszpańskiej Ameryki, których to regularną siatkę ulic konkwistadorzy zgapili od Indian) – na których oprócz fabryk i famuł (odpowiednik śląskich familoków, robotniczych domów wielorodzinnych) wyrosły secesyjne kamienice i fabrykanckie pałace.
Secesyjna Kamienica Gutenberga na Pietrynie - czyli ulicy Piotrkowskiej
    Dzięki ich urodzie Łódź jako jedyne miasto w Polsce zostało wpisane na Europejską Listę Architektury Secesyjnej – choć miejscowemu art noveau bliżej do tego wiedeńskiego czy berlińskiego niż najpiękniejszemu katalońskiemu. Miasto podobne jest także do innych gwałtownie rozwijających się wtedy miast Imperium Rosyjskiego: Rygi, Odessy czy Petersburga.
Secesyjny detal z Rygi
    Do tego wszystko jest tu oryginalne – bo w 1939 spadło tu zaledwie kilka bomb a i w 1945 sowieci weszli bez walki, ustanawiając tu nawet tymczasową stolicę okupowanej Polski. A przynajmniej było do jakiegoś czasu – bo nieremontowane od wojny miasto po prostu zaczęło się rozsypywać. Likwidacja prężnego przemysłu włókienniczego w latach 90-tych zeszłego stulecia sprawiło nie tylko, że Łódź została jednym z najbardziej depresyjnych miast Polski, ale sprawiła, że potężne fabryki, godne Manchesteru, Śląska czy Zagłębia Rhury zostały opuszczone. Dziś te zabytki techniki w dużej mierze są już wyburzone (często nielegalnie), a na ich miejsce postawiono bezpłciowe biurowce. Pozostałe stały się mekką miłośników urbexu.
Secesyjna elektrownia - ocalała
Secesyjna elektrownia - wnętrze przed rewitalizacją
Urbex po łódzku
Urbexowe atelier
Urbexowe fabryki
    Dobra, trochę ubarwiłem – spora część miejsc które są na fotografiach jest obecnie powoli restaurowana (albo została wyburzona), ale nim rozpoczęto ratować te cuda architektury miasto straciło sporo swojego ceglanego uroku. Dziś najsłynniejszymi zrewitalizowanymi terenami są dawne zakłady Izraela Poznańskiego (Manufaktura, centrum handlowe), Księży Młyn czy Biała Fabryka z Centralnym Muzeum Włókiennictwa.
Manufaktura
    Sama zaś tytułowa Łódź Fabryczna to jeden z dwóch głównych dworców kolejowych w mieście (obok Łodzi Kaliskiej). Tak, chaotyczny rozwój miasta sprawił, że nie było tu nigdy dworca głównego – choć funkcję tą ma spełniać, gdy tylko zakończy się przekop tuneli kolejowych pod Śródmieściem, właśnie Fabryczna. Póki co olbrzymia hala ze szkła, żelaza i betonu stoi pusta.
Nowy Fabryk, tj. Łódź Fabryczna
    A stoi na miejscu dawnego dworca – obiektu kultowego, w czasach PRL ubogaconego słynnym neonem oraz otoczonym dziś nieistniejącymi rozsypującymi się kamienicami wielkomiejskimi.
Stary Fabryk
Słynny - kiedyś - neon
    Dawna Łódź Fabryczna na przełomie XX i XXI wieku szokowała przyjezdnych – obcokrajowcy nawet pytali, czy tu jakaś wojna dopiero co była. Stety-niestety przeszła do historii, choć warto dodać, że nowy, na poły podziemny, dworzec, jako, że zbudowany na terenie podmokłym, funkcjonuje tylko dzięki nieustannej pracy pomp.
Okolice dawnego dworca Łódź Fabryczna, przez wiele lat centrum miasta
    Co zaś się owej podmokłości tyczy – Łódź nazywana jest miastem wielu rzek i jednej ulicy. Ulica to oczywiście Piotrkowska, a 17 nazwanych z imienia rzek, dziś w dużej mierze pochowanych w kanałach umożliwiły rozwój miasta w początkach XIX wieku (o czym więcej w następnym wpisie). Podmokłe tereny – i pośpiech w jakim wznoszono wielopiętrowe kamienice (czas to przecież pieniądz) – dziś stanowi pewne zagrożenie dla zabytkowej tkanki miasta. Jest to związane z pracami przy wspominanym tunelu średnicowym. Oto bowiem słabo osadzone kamienice leżące na trasie pracy wydrążarek zaczynają się walić. I było to wiadome dla wszystkich poza projektantami przekopu. Tak, że warto jak najszybciej przyjechać zobaczyć ten polski Manchester, póki szkody budowlane i pazerni deweloperzy nie wyburzą wszystkiego.
Znak drogowy - z Łodzi, no bo skąd

20 grudnia 2024

Tryumf herbaty

    Trochę teraz było o tym niezbyt smacznym napoju zwanym kawą, to żeby na Święta Bożego Narodzenia nie pozostał gorzki posmak, to teraz dla odmiany o herbacie. Niech będzie, że na postosmańskich Bałkanach, żeby tak w temacie pozostać, a co.
Herbata, boza i baklawa - bałkańska przekąska
    Kamelia zwana herbatą chińską, czyli Camelia sinensis, pochodzi z Azji Wschodniej, jej wspaniałe orzeźwiające właściwości odkryte zostały w Chinach kilka tysięcy lat temu (czyli znacznie wcześniej niż kawy), choć naturalnie występowała też w Indiach. Do Europy dotarła w czasach nowożytnych dwoma drogami – na Zachód brytyjskimi herbacianymi szkunerami bijącymi rekordy prędkości, pierw z Dalekiego Wschodu, potem z plantacji Indii i Cejlonu (a efektem tego jest angielski fajfoklok i bawarka z mlekiem; herbatę zabielaną pije się też chociażby w Tybecie czy Mongolii), na Wschód zaś Szlakiem Herbacianym przez Mongolię, Syberię do Petersburga.
Sankt Petersburg - miejsce, gdzie kończył się Szlak Herbaciany
    Do nas – oczywiście tą drugą drogą, czego ślady znaleźć można w języku: wszak naczynie do gotowania wody powszechnie zwiemy czajnikiem, od rosyjskiej wersji chińskiego słowa określającego herbatę – czaj od ćia/te. Ta wersja popularna jest na Wschodzie, w Turcji czy na Bałkanach. Na Zachodzie tea, te. My używając czajniczka z asyncją (jak mówiła śp Babcia na mocny, esencjonalny napar herbacianego suszu rozcieńczany potem wrzątkiem w szklance; taka niezwykle mocna herbata jeszcze gdzieniegdzie w Polsce zwana jest z rosyjskiego czajem) pijemy – z łacińskiego herba – ziele - te. Zawsze na przekór.
Poranny fajfoklok u Berberów na Saharze
    Na Bałkanyvia muzułmański świat Imperium Osmańskiego – herbata (ćaj) też trafiła, choć pośrednio, Szlakiem Herbacianym. Kiedy bowiem Imperium Rosyjskie podbiło Gruzję okazało się, że na czarnomorskim wybrzeżu panują idealne warunki do uprawy kamelii. Zamiast więc płacić przemierzającym pół Świata kupcom założono w rejonie Batumi – dziś już ginące – plantacje herbaciane. O których to herbacianych polach nawet piosenki śpiewano.
Rosyjskie ślady w Gruzji - Cziatura
    Stamtąd sadzonki herbaty trafiły do Anatolii. XIX wiek to próby okcydentalizacji i reform chorego członka Europy – jak wraża propaganda nazywała Wysoką Portę – stąd któryś z sułtanów postanowił zastąpić kojarzoną ze wschodnim muzułmańskim mistycyzmem kawę bardziej europejską herbatą (zastąpiono też turbany tymi śmiesznymi czapeczkami z chwostem, zwanymi u nas fezem; te z kolei, jako zbyt wschodnie i islamskie, zakazane zostały przez Ataturka, ale o nim później, bo to ważna postać dla herbacianej Turcji). Już przy drugiej próbie roślina przyjęła się, a herbata poczęła konkurować z kawą. Wspaniale też wkomponowała się w tradycyjne zwyczaje oraz zajęła niepoślednią rolę w handlu.
Stambulski bazar
    Każdy kto był w arabskim kraju spotkać się musiał ze zwyczajem częstowania potencjalnego kupca szklanką herbaty – to pustynny zwyczaj, mający kilka tysięcy lat. Koczownicy hasający po nieużytkach Półwyspu Arabskiego zawsze witali gościa w swoim namiocie (jak nasze gość w dom, Bóg w dom), islam tego nie zmienił.
Kawa, herbata, tytoń (nazwa w języku polskim pochodzi z tureckiego) dziś pełnią właśnie rolę takich przywitaczy. Zaprzyjaźniaczy. A zaprzyjaźnionemu gościowi łatwiej coś sprzedać. Turcy, przecież koczownicy z pochodzenia, przeciwko takim zwyczajom nic nie mieli.

Betyle - obiekty kultu semickich koczowników
    Tak więc herbata wbiła się na kupieckie stragany Imperium Osmańskiego, ale czas władzy sułtanów dobiegał końca. Początek XX wieku przyniósł kolejne ruchawki na Bałkanach, zakończone utratą większości europejskich posiadłości.
Pomnik jednego z antyosmańskich powstań na Bałkanach - w macedońskim Kruszewie
    A Wielka Wojna i walki z Grecją doprowadziły do upadku sułtanatu. Mustafa Kemal Pasza ogłosił się Ojcem Turków, Ataturkiem, i stworzył całkiem nowy byt polityczny – Republikę Turecką (w 2023 obchodzona była setna rocznica powstania). Zmienił nazwę, ustrój, ale i – dekretem – obyczaje. Zakazał wielożeństwa czy noszenia fezów. Oraz był wielkim orędownikiem picia herbaty – zwłaszcza, że państwo utraciło tereny na których kawa rosła. Faktycznie, dziś w Stambule na jakąś turecką kawiarnię natknąć się trudno – jak są, to w stylu europejskim tylko.
Ataturk
    A herbaciarnie, choć głównie dla lokalsów, pozostały. Lubię sobie w takiej posiedzieć (choć często trzeba się zmierzyć tam z kłębami tytoniowego dymu wypuszczanego przez fajki wodne; ten mdły zapach nie jest moim ulubionym), i z dzbankowatej szklaneczki wypić słodką obowiązkowo herbatę. Zresztą nie tylko w Stambule – także na Bałkanach.
Herbata tradycyjna w Skopje
Herbata europajska pod pałacem Dolmabahce nad Złotym Rogiem
   
O zabytkowych czarszijach – kupieckich osmańskich starówkach – Sarajewa czy Skopje pisałem na blogu już wielokrotnie, kto chce to sobie przeczyta klikając w odnośniki w tym wpisie. Tu tylko dodam, że taka gorąca i słodka herbata (choć bez mięty jak w Maroko) wspaniale krzepi w bałkańskim upale.

Herbata w Maroko
Starówka w Skopje
Stare Sarajewo
    I takie upały wspominając życzę W. Sz. Czytelnikom wszystkiego dobrego na Boże Narodzenie. Życzyłbym też udatnej herbatki, ale u mnie na świątecznym stole króluje inny napój, pozbawiony kofeiny/teiny/mateiny – kompot z suszu (nie z bakalii, z suszu: jabłko, gruszka, śliwka, żadnych fikuśnych fig czy rodzynek, choć pasowałyby tu). Ja nie lubię, ale tradycja. Najlepszego.

3 czerwca 2022

Bursztynowa komnata

    Dawny Królewiec ma wiele wspólnego z Dreznem. Oba te miasta były przez wieki niemieckimi stolicami – Prus i Saksonii, oba przez jakiś czas należały do Polski, oba zostały doszczętnie zniszczone przez bombowce zachodnich Aliantów, oba też dostały się po 1945 roku pod sowiecką okupację. Tu dopiero pojawia się niewielka różnica: Drezno pozostawiono w quasi-niepodległym DDR, a Królewiec, przemianowany na Kaliningrad, wcielono bezpośrednio do ZSRS. Może dlatego drezdeńska starówka została odbudowana, a z królewieckiej pozostałą tylko przerobiona na salę koncertową gotycka katedra. Na szczęście zachował się w niej grób najsłynniejszego mieszkańca Królewca, ponurego filozofa Immanuela Kanta.

Miejsce spoczynku Kanta

    Niemcy pytani, czy Kaliningrad im się podoba odpowiadają, że jedyną ładną rzeczą jest tylko to, co udaje niemieckie – i rzeczywiście, obecnie próbuje się stworzyć coś na kształt starówki mającej nawiązywać wyglądem do przedwojennego Królewca. Efekt jest raczej niepowalający.

Centrum Kaliningradu

    Pozostałe atrakcje miasta to radziecki okręt podwodny i Muzeum Bursztynu, o którym zresztą już pisałem.

Radziecki okręt podwodny B-413

    Trudno o lepsze miejsce dla takiej instytucji, skoro właśnie Królewiec jest ostatnim znanym miejscem przechowywania jednego z najciekawszych dzieł stworzonych z bursztynu, słynnej Bursztynowej Komnaty.

Muzeum Bursztynu
Ekspozycja bursztynu

    Powstała w wyniku kaprysu pierwszego "króla w Prusach", Fryderyka I Hohenzollerna – władca zażyczył sobie, by ozdobić bursztynem ściany jego pracowni w podberlińskim Charlottenburgu. Gdańskim mistrzom bursztyniarstwa stworzenie dzieła zajęło kilka lat (i ton jantaru). W Berlinie niewykończony jeszcze pokój obejrzał car Piotr I Wielki – o tym ekscentrycznym władcy już było na blogu – i pokochał go. Kolejny władca Prus, Fryderyk Wilhelm bardziej cenił sobie armię niż poojcowskie pięknotki i podarował komnatę Piotrowi. Tony bursztynu zdemontowano i przewieziono do Sankt Petersburga. Ta – jak chcą Rosjanie – pierwsza Bursztynowa Komnata przeleżała w skrzyniach kilka ładnych lat – bowiem w Rosji nie było nikogo, kto mógłby złożyć ją z powrotem. Córka Piotra, Elżbieta I wyjęła dzieło z pudełek i wraz z Franciszkiem Rastrellim, największym architektem czasu baroku w Rosji, zamontowała komnatę w Pałacu Zimowym (była to – jak chcą Rosjanie – druga odsłona pomieszczenia). W końcu jednak caryca rozkazała przenieść skarb do pałacu w Carskim Siole w 1755 roku. Tam Bursztynową Komnatę zainstalowano ponownie, znacznie ją przebudowując – a raczej rozbudowując: pokój w którym ją rozłożono był bowiem większy niż te w Berlinie i Sankt Petersburgu. Dołożono więc kilka ton jantaru, kandelabry, lustra, oklejane bursztynem meble... W rozbudowie pomieszczenia gustowała zwłaszcza caryca Katarzyna II Wielka (Zofia von Anhalt ze Szczecina) i stworzyła zeń prawdziwą wizytówkę Imperium Rosyjskiego. Tą właśnie, Trzecią Bursztynową Komnatę, w 1941 roku zwinęli Niemcy naziści i przewieźli w skrzyniach na królewiecki zamek. Ta dawna krzyżacka twierdza spłonęła w czasie alianckich nalotów na miasto kilka lat później.

Berlin - pomnik św Jerzego, znak dobrych stosunków z Moskwą
Pałac Zimowy w Sankt Petersburgu

    Dziś na miejscu zbombardowanego przez Amerykanów zamku stoi – dziś pusty – ohydny dawny Dom Partii, zaś parking dookoła niego skrywa fundamenty dawnej krzyżackiej budowli oraz wypalone resztki piwnic, w których znajdować się miały skrzynie z łatwopalnymi przecież elementami Bursztynowej Komnaty.

Dom Sowietów

    No, przynajmniej tyle wiemy oficjalnie: Bursztynowa Komnata, zwana Ósmym Cudem Świata, spłonęła wraz z królewieckim zamkiem, God bless America. Jednak nie wszyscy się z tym zgadzają. Spora część poszukiwaczy skarbów czy innych Turbosłowian twierdzi, że skrzynie w porę wywieziono z zamku – albo na Dolny Śląsk, albo statkami do Niemiec. Tam mogły zostać ukryte (bądź zniszczone w trakcie walk chociażby o Wrocław lub ataków torpedowych podobnych do zatopienia "Wilhelma Gustloffa"; była to katastrofa morska z największą liczbą ofiar w historii) i możliwe, że leżą tam do dzisiaj. Dowodami w sprawie mają być znajdowane co jakiś czas elementy owej oryginalnej Komnaty – z których jeden znajduje się w najsłynniejszej kopii Komnaty – w pałacu w Carskim Siole podle Sankt Petersburga.

Typowy pałac na Dolnym Śląsku (tu: Kamienna Góra)

    Sam pałac jest oczywiście wspaniały – ale główną atrakcją jest właśnie Bursztynowa Komnata. Czy też jej kopia – choć pojawiają się głosy, że to może być oryginał, który albo przetrwał pożar Królewca, albo później został przejęty przez Sowietów na Dolnym Śląsku. W każdym razie – wewnątrz Bursztynowej Komnaty nie wolno robić zdjęć (stąd umieszczona na blogu fotka musiała powstać całkowitym przypadkiem, bez wiedzy Autora). Cóż, może mieć to też wymiar czysto marketingowy, ponieważ sama Bursztynowa Komnata (pomijając ogrom pracy i bursztynu włożonych w jej wykonanie i kunszt dawnych gdańskich i/lub obecnych rosyjskich mistrzów bursztyniarstwa) mówiąc kolokwialnie przyprawia o tzw. syndrom paryski. Ów Ósmy Cud Świata delikatnie widza może rozczarować.

Pałac w Carskim Siole
Przypadkowe zdjęcie Bursztynowej Komnaty

    Z ciekawostek: w Polsce także znajduje się kopia Bursztynowej Komnaty. Na Śląsku, na zamku w Niemodlinie – upamiętniać ma ona jedną z nitek Szlaku Bursztynowego, biegnącą onegdaj w okolicy. Cóż, prawdziwy paranoik zwolennik teorii spiskowych mógłby stwierdzić, że to ta śląska może być oryginalna.
    Mieszkająca w Petersburgu pół-Polka zajmująca się obsługą ruchu turystycznego zwykła komentować temat Bursztynowej Komnaty takimi słowami:
    - Nie jest ważne, czy Komnata spłonęła, czy nie. Ta w Carskim Siole, Czwarta Bursztynowa Komnata, jest oryginalna, podobnie jak te wcześniejsze. Kropka.
    Cóż.

Zamek Książ

    A tak na koniec jeszcze jedna myśl przyszła mi do głowy – w Zamku Książ znajduje się pokój odpowiadająca rozmiarom właśnie Bursztynowej Komnacie. Podobno kiedy Sowieci zajęli zamek była ona pusta – czy więc czekała na bursztynowe panele? A może tam właśnie były, i zdążono je zdemontować i wywieźć jakimś "Złotym Pociągiem"? Albo nie była pusta?

Podziemia zamkowe, element kompleksu "Riese"

    The truth is out there, jak to mówią.

Mające wywoływać wrażenie tajemniczości zdjęcie bunkra w Jeleniu

Najchętniej czytane

Społeczeństwo obywatelskie

     Powoli kończę serię wpisów o Szwajcarii (a o dawnych ziemiach Imperium Karolingów na tą chwilę tylko jeden jeszcze planuję – choć sk...