Tłumacz

26 czerwca 2020

Sydney

  Znajomi często zarzucają mi, że totalnie krytykuję nowoczesną architekturę. Jest to oczywista nieprawda. Nie krytykuje jej. Uważam tylko, że nie powinna istnieć.
   Ale na poważnie: totalnie nie trafia do mnie budownictwo po II Wojnie Światowej. Na palcach jednej ręki niewidomego drwala mógłbym policzyć nowoczesne budowle, które mi się podobają.
   Jedną z tych budowli miałem w końcu możliwość zobaczyć podczas pobytu w Australii. Oto Wielka Otwarta Paczka Chusteczek Higienicznych.
Opera
   To znaczy Opera w Sydney.
   Symbol tego właściwie pozbawionego historii miasta (no, to już można przypuszczać, że Sydney mnie nie urzekło) ma naprawdę ciekawą bryłę. Jest po prostu ładny. Sporym pechem jest więc to, że – ponieważ jest to opera – ma kijową akustykę...
   Co do Sydney – spędziliśmy tam kilka dni (o dziwo tanio, i to w centrum) i co nieco zobaczyliśmy. Najpierw jednak kilka faktów.
   Miasto założono w 1788 roku (no, prawa miejskie w 1842) i nazwane zostało na cześć Thomasa Townshenda, wicehrabiego Sydney, ministra spraw wewnętrznych Korony Brytyjskiej. Powstało oczywiście jako miejsce zsyłki – po ogłoszeniu niepodległości przez 13 Kolonii w Ameryce Północnej władze Zjednoczonego Królestwa znowu zmierzyć się musiały z problemem przepełnionych więzień (wcześniej rozwiązywano ten problem wieszając na potęgę, potem jednak – ponieważ pecunia non olet – zaczęto sprzedawać więźniów do kolonii północnoamerykańskich). Skazańców – nieraz osadzonych za, na przykład, kradzież jajek ze straganu – wsadzano więc na statki i wysyłano – jak najdalej się da. Kilka budynków z tych czasów zostało w Australii, część ich wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO – w tym i koszary dla skazańców w Sydney (i tym samym gmach opery zyskał po sąsiedzku kolegę na tej liście). Wkrótce okazało się, że ten proceder jest nieopłacalny – i przeznaczono Australię pod normalne osadnictwo.
Koszary skazańców
   Zanim to jednak nastąpiło Australia musiała zostać odkryta. Dokonali tego Holendrzy w XVII wieku – bodajże Abel Tasman. Nie stwierdził on jednak większej zdatności nowo odkrytej ziemi do zasiedlenia. Uczynił to dopiero słynny kapitan James Cook. W roku 1770 wylądował w Zatoce Botanicznej i...
   Miejsce pierwszego lądowania Jamesa Cooka znajduje się na przedmieściach Sydney. Pojechaliśmy (nie przekraczając prędkościoczywiście) je zobaczyć. Cóż. To może opowiem jak to było z tą jazdą samochodem. Ponieważ jeździłem już po lewej stronie (kiedy mieszkałem w Szkocji) nie był to dla mnie problem (choć oczywiście przytarłem felgę o krawężnik, bo jakżeby inaczej), ale koleżanka z którą podróżowałem miała obiekcje co do jazdy pod prąd. W końcu jednak się przełamała – i całkiem nieźle jej poszło (nic nie przytarła). W zamian za co – kiedy wynajmowaliśmy następny samochód – zmusiła mnie do nauki jazdy samochodem z automatyczną skrzynią biegów. Tak, że zdobyłem nową umiejętność. Ale i tak manualna skrzynia biegów jest lepsza. To tyle, jeśli chodzi o przepiękne miejsce pierwszego lądowania kapitana Jamesa Cooka. No worries, mate.
Miejsce lądowania Jamesa Cooka w Zatoce Botanicznej
   Poza tym jest Sydney miastem nowoczesnym (nie tylko w dobrym, ale i w złym tego słowa znaczeniu). Jako, że ma około 5 milionów mieszkańców jest całkiem zatłoczone – a samo centrum miasta, ze swoimi drapaczami chmur jest niezwykle nowojorskie. Na szczęście parę kroków od niego jest spory – i cichszy – Ogród Botaniczny. Który to sąsiaduje z Operą. Generalnie w centrum wszystko jest blisko. I wszyscy są pomocni. Naprawdę. Nie tylko na prowincji, co byłoby zrozumiałe, ale i w wielkim mieście.
Wieżowce

   - Przepraszam, jak dotrzeć do Chinatown?
   - Chcesz iść piechotą, ziomeczku? To daleko.
   - Przeszedłbym się.
   - No worries, mate! W tamtą stronę. Tylko to daleko.
   W rzeczywistości jakieś 3500 metrów od Opery, czyli nie tak daleko, ale co tam. Rzeczywiście, mają w Sydney Chińską Dzielnicę. Bo i bardzo dużo jest tu przyjezdnych – z Chin, Singapuru, Indii czy Filipin. Przyjeżdżają do Australii do pracy – i często zostają już na stałe, ściągając w miarę możliwości całe rodziny. Nikt nie daje im żadnych zasiłków, do wszystkiego muszą dojść samemu. Tak, jak w sumie być powinno.
Chinatown
   Ma też Sydney coś na kształt starego miasta (tu żachnąć mi się wypada, ale na bezrybiu i rak ryba) – dzielnicę The Rocks. Jest to położona niedaleko Harbour Bridge (kolejny symbol miasta) najwcześniej zabudowana część miasta, trochę portowa, pełna knajpek (otwartych jednak dosyć krótko – takie tu prawo) i restauracji. Można tam też zjeść kangura. Taki sobie w smaku, ale no worries, mate.
The Rocks
   Jest też – to przede wszystkim – Sydney bazą wypadową w przepiękne Góry Błękitne oraz na wybrzeże. Myśmy znaleźli przepiękne plaże zaledwie 3 czy 4 godziny jazdy od miasta – czyli jak na warunki australijskie, jak mi powiedziano, just around the corner, tuż za rogiem. Miejscówka nazywa się Jarvis Bay – i leży nie jak Sydney w Nowej Południowej Walii, ale w Australijskim Terytorium Stołecznym (wszystkie australijskie stany i terytoria mają dostęp do oceanu, więc stwierdzono, że i stolica – Canberra – mieć takowy powinna; i ma, właśnie tam). Białe piaski nadpacyficznych plaż zrekompensowały nam trochę pozmieniane przez powodzie (o czym już pisałem) plany. No w sumie dzięki tym powodziom mogłem dłużej poszwendać się po Sydney – choć trzeba jasno powiedzieć, że do Australii przyjeżdżać trzeba by zobaczyć niespotykaną przyrodę.
Jervis bay

   No i Wielką Otwartą Paczkę Chusteczek Higienicznych.
Wieczór w centrum

   No worries, mate.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Imeretia i Złoty Wiek

     Jak wspominałem, chrześcijaństwo trafiło do Gruzji na początku IV wieku po Chrystusie, i przyszło tu z Armenii (która była pierwszym of...