Rio Negro, uchodząca do Amazonki (czy
jak chcą miejscowi, do Solimoes) w Manaus to potężna rzeka, ma
około 2300 kilometrów długości. Mimo to, jak każda z rzek
Amazonii w ciągu roku znacznie zmienia swoją głębokość.
Na tyle mocno, ze
w Roku Pańskim 2023 była tak płytka, że przestała być nawet na
długich odcinkach żeglowna. Dla mnie informacja ta nie miała
szczególnego znaczenia, choć dzięki tej największej od 120 lat
suszy można było w końcu zobaczyć normalnie ukryte pod lustrem
ciemnej wody petroglify w Ponta das Lajes.
Dużo gorzej miał
poznany na Amazonce Joe – potężnej postury Amerykanin, Redneck,
jak sam z dumą się określał – ewangelicki misjonarz zmierzający
do Gujany. Miał ze sobą wielką, zapieczętowaną beczkę pełną
Biblii i olbrzymi religijny zapał charakterystyczny dla niektórych protestanckich denominacji. Z racji niskiego stanu wód musiał,
biedak (jak wspominałem, ogromne chłopisko), tłuc się całą
drogę do gujańskiej granicy brazylijskimi autobusami. Czemu taką
okrężną drogą, przez Peru i Brazylię, a nie bezpośrednio
samolotem z USA? Miał swoje powody, nie będę ich zdradzał. Oby
się tam dostał, i oby wojska wenezuelskie do Gujany nie
wkroczyły [EDIT: i się nieco tam uspokoiło].
Joe'go – i innych Białych z owej amazońskiej Gringolandii – również namówiliśmy na wyprawę W końcu atrakcja taka jak owe petroglify trafia się raz na 120 lat. Amstrong załatwił łódź z kapitanem i swoim siostrzeńcem jako przewodnikiem, więc ruszyliśmy w stronę portu.
Port w Manaus
jest olbrzymi – obsługuje wszak statki pełnomorskie, które
swobodnie dopływają aż tutaj, na środek kontynentu (kto budował te nabrzeża? A jakże, polski inżynier Bronisław Rymkiewicz). Co się
eksportuje? A różne rzeczy – choć głównie ropę, wydobywaną w
okolicy. Manaus, tak jak Iquitos, wzrasta obecnie głównie dzięki
temu. Małe turystyczne łodzie mają jednak swoje przystanie, na
przykład niedaleko secesyjnej hali targowej – a raczej, ponieważ
była pora sucha, kilkanaście metrów poniżej.
W każdym razie
zgramoliliśmy się na dół i ruszyliśmy – także by z bliska
obejrzeć ten słynny fenomen nie mieszkających się rzek, tym razem
z poziomu wody, a nie z wysokiego pokładu lanchy.
Rzeczywiście, sprawdziłem organoleptycznie, wody Amazonki i Rio Negro mają nie tylko różną barwę, ale i temperaturę. Także, choć tu muszę wierzyć na słowo, inny odczyn. Przez kilkanaście następnych kilometrów obie rzeki płyną więc obok siebie, choć w jednym korycie. Nie ma w tym nic cudownego, ot, zwykła fizyka, ale efekt jest przewspaniały. No, może wspanialszy byłby w pełnym słońcu, ale jak wspominałem – zaczynał się sezon na ulewy.
A cel
wyprawy, ktoś zapyta? Petroglify? W pełni widoczne ostatnio na
początku XX wieku, częściowo ze dwadzieścia lat temu? A były,
były.
- Mają tysiąc lat – stwierdził nasz cicerone – Wykonali je ludzie z plemienia Manaos, którzy kiedyś tu mieszkali. Zresztą stąd nazwa naszego miasta.
Manaos żyli tu właściwie aż do XIX wieku, walcząc z Portugalczykami, ale czy to oni wycięli w skałach te... Te obrazy?
Trzymam w niepewności jak wyglądają, prawda? Chyba, że ktoś niesportowo od razu przewinął w dół bez czytania. Więc oto przed W. Sz. Czytelnikiem tysiącletnie petroglify ludu Manoes, zazwyczaj zatopione wodami Rio Negro:
No
takie, takie. Takie emotki. Może najstarsze emotki na całym
południowoamerykańskim kontynencie.
Macie syndrom paryski? Ja w sumie nie do końca, bo też i nie wiedziałem czego się miałem spodziewać. Choć może faktycznie liczyłem na coś bardziej spektakularnego.
I na tym właściwie powinienem zakończyć
opowieść o Manaus i przenieść się na ostatni przystanek całej
trasy, do Rio de Janeiro (jak – całkiem poprawnie śpiewa Kazik –
Hijo de Żanejro), ale ponieważ dawno nie było o Starożytnych
Astronautach i różnych nieudokumentowanych teorii, to w ramach
rozrywki będą.
Jeszcze tylko, w ramach kronikarskiego obowiązku, opowiem, że na koniec popłynęliśmy do miejscowych Indian, możliwe, że potomków Manoes. Generalnie w okolicach miasta znajduje się kilka społeczności pierwotnych mieszkańców, a ich odwiedzanie jest ważną częścią lokalnej turystyki. Wiecie, to ci Indianie, co na widok Białych przebierają się w tradycyjne fatałaszki i wołają dolarów – zresztą o wizytach w takich miejscach i moim stosunku do nich już na blogu wspominałem. My też nie zagłębialiśmy się w dżunglę. Posililiśmy się tylko w pływającej restauracji, obejrzeliśmy stragany z delikatnie badziewnym asortymentem i wróciliśmy do miasta.
Wszystko w
deszczu, podczas naszego pobytu poziom Amazonki w Manaus podskoczył
o parę centymetrów, a wkrótce tajemnicze petroglify znów
zniknęły pod wodą. I nie wiadomo kiedy będzie można obejrzeć je
ponownie.
Na koniec jeszcze uwaga odnośnie zmian klimatu – czyżby było tu kiedyś dużo bardziej sucho, skoro miejscowi widzieli sens w wykuwaniu takich emotek?
Alternatywna teoria to taka, że rzeka płynęła innym korytem, ale fizyka podpowiada, że i tak w obniżeniach terenu zbierałaby się woda.
No albo obrazki są starsze niż węgiel i zrobili je niezbyt uzdolnieni kosmici. Bo w to, że są to ślady krainy El Dorado, Złotego Człowieka, trudno uwierzyć. Choć w dżungli wydobywa się złoto.
Most na Rio Negro |
Ponta des Lajes |
Joe'go – i innych Białych z owej amazońskiej Gringolandii – również namówiliśmy na wyprawę W końcu atrakcja taka jak owe petroglify trafia się raz na 120 lat. Amstrong załatwił łódź z kapitanem i swoim siostrzeńcem jako przewodnikiem, więc ruszyliśmy w stronę portu.
Manaus, miasto żyjące z rzeki |
Fragment portu w Manaus |
Rzeczywiście, sprawdziłem organoleptycznie, wody Amazonki i Rio Negro mają nie tylko różną barwę, ale i temperaturę. Także, choć tu muszę wierzyć na słowo, inny odczyn. Przez kilkanaście następnych kilometrów obie rzeki płyną więc obok siebie, choć w jednym korycie. Nie ma w tym nic cudownego, ot, zwykła fizyka, ale efekt jest przewspaniały. No, może wspanialszy byłby w pełnym słońcu, ale jak wspominałem – zaczynał się sezon na ulewy.
Wody Rio Negro i Solimoes vel Amazonki płynące obok siebie |
- Mają tysiąc lat – stwierdził nasz cicerone – Wykonali je ludzie z plemienia Manaos, którzy kiedyś tu mieszkali. Zresztą stąd nazwa naszego miasta.
Manaos żyli tu właściwie aż do XIX wieku, walcząc z Portugalczykami, ale czy to oni wycięli w skałach te... Te obrazy?
Trzymam w niepewności jak wyglądają, prawda? Chyba, że ktoś niesportowo od razu przewinął w dół bez czytania. Więc oto przed W. Sz. Czytelnikiem tysiącletnie petroglify ludu Manoes, zazwyczaj zatopione wodami Rio Negro:
Petroglify nad Rio Negro |
Macie syndrom paryski? Ja w sumie nie do końca, bo też i nie wiedziałem czego się miałem spodziewać. Choć może faktycznie liczyłem na coś bardziej spektakularnego.
Antropogeniczne żłobienia na skałach Ponte des Lajes |
Jeszcze tylko, w ramach kronikarskiego obowiązku, opowiem, że na koniec popłynęliśmy do miejscowych Indian, możliwe, że potomków Manoes. Generalnie w okolicach miasta znajduje się kilka społeczności pierwotnych mieszkańców, a ich odwiedzanie jest ważną częścią lokalnej turystyki. Wiecie, to ci Indianie, co na widok Białych przebierają się w tradycyjne fatałaszki i wołają dolarów – zresztą o wizytach w takich miejscach i moim stosunku do nich już na blogu wspominałem. My też nie zagłębialiśmy się w dżunglę. Posililiśmy się tylko w pływającej restauracji, obejrzeliśmy stragany z delikatnie badziewnym asortymentem i wróciliśmy do miasta.
Muzeum Amazonii |
Na koniec jeszcze uwaga odnośnie zmian klimatu – czyżby było tu kiedyś dużo bardziej sucho, skoro miejscowi widzieli sens w wykuwaniu takich emotek?
Alternatywna teoria to taka, że rzeka płynęła innym korytem, ale fizyka podpowiada, że i tak w obniżeniach terenu zbierałaby się woda.
No albo obrazki są starsze niż węgiel i zrobili je niezbyt uzdolnieni kosmici. Bo w to, że są to ślady krainy El Dorado, Złotego Człowieka, trudno uwierzyć. Choć w dżungli wydobywa się złoto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz