Tłumacz

29 stycznia 2021

Na tropie polskich templariuszy cz. 3

    Templariusze – jak pisałem – rozpierzchli się po całej Europie. Wszędzie donacje, nadania – Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusowych i Świątyni Salomona rósł w bogactwo, nie ma co. Wojowniczy mnisi swoją działkę dostali także i w Polsce – czy też może raczej: w księstwach dzielnicowych tworzących Polskę.
    Najobficiej rycerze z czerwonym krzyżem obłowili się na Śląsku. Pośród dzielnic Polski to właśnie domena potomków Władysława Wygnańca rozwijała się najlepiej. Mądrzy władcy i stały napływ kolonistów z Zachodu sprawiał, że tereny te bogaciły się niepomiernie. Nic więc dziwnego, że – zgodnie z obowiązującą modą – władcy nadawali ziemię templariuszom i joannitom. Z Ubogimi Świątyni Chrystusa związane były liczne zamki czy miasteczka: Oleśnica Mała, Rogów Opolski, Krapkowice czy zamek w Otmęcie (poza Śląskiem templariusze pojawiają się – wcześniej nawet – też w Opatowie w dzisiejszym Świętokrzyskiem – Henryk Sandomierski, zanim zginął w krucjacie w 1166 roku nadał ziemie w Małopolsce i templariuszom, i joannitom). Także Ziemia lubuska, ówcześnie część Śląska, położona na granicy z Połabiem i Pomorzem stała się domem dla templariuszy (chociażby malowniczo położony Łagów).

Kaplica w Chwarszczanach

    O Kostrzynie nad Odrą już pisałem – ale ta historia zaczyna się jeszcze wcześniej, zanim Brandenburgia stała się ważnym europejskim graczem (a o Nowej Marchii jeszcze nikt nie słyszał). Póki co nikt w okolicy nie organizuje żadnych koncertów a Pojezierze Myśliborskie jest ziemią niezbyt gęsto zaludnioną i ubogą. Pomorzanie siedzący nieopodal toną w pogaństwie (Otto z Brambergu, przyszły święty, właśnie szykuje się do swojej misji) – więc jest to idealne miejsce dla forpoczty chrześcijaństwa jaką są zakony rycerskie. A że najsłynniejsi są templariusze – to oni dostają nadanie. Miejscowość dziś zwie się Chwarszczany.

Pojezierze Myśliborskie

    Nazwa nie do wymówienia dla inostrańca, a i dla Polaka ciężka (standardowa procedura: po 1945 roku sowiecka okupacyjna Władza Ludowa na tzw. Ziemiach Odzyskanych dokonywała repolonizacji nazw, często sięgając do głębokiego Średniowiecza – ważne było, żeby nowe miano miejscowości było niewypowiadalne dla Niemca) – po łacinie zapisywana jako Chvartsane, ale szybko w użycie wchodzi Qartschen – dużo łatwiejsza dla mnichów-wojowników, rekrutujących się głównie z terenów niemieckojęzycznych. Chwarszczany są siedzibą komandorii – czyli jednostki terytorialnej zakonu. Templariusze są mistrzami w budowaniu – do perfekcji opanowali zasady wynalezionej przez opata Sugera architektury gotyckiej (tak, na pewno dzięki odkryciu w Jerozolimie tajnej wiedzy króla Salomona, a nie na przykład dzięki przyłożeniu się do pracy) – i w takim stylu wznoszą swój zamek, siedzibę komandora. Niestety, z całego założenia zachowała się tylko XIII-wieczna kaplica – ale jakże ona jest foremna! Po prostu ładna.

Architektura gotycka

    Wkrótce Pojezierze Myśliborskie staje się prawdziwym poligonem budowlanym. Templariusze zakładają wsie (często relokując dawniejsze, słowiańskie – sporo miejscowości ma czytelny jeszcze plan owalnicy – typowy dla wczesnośredniowiecznego osadnictwa pomorskiego) i wznoszą kamienne kościoły (choć sama kaplica w Chwarszczanach jest ceglana). Jeżeli dobrze poszukać – nadal można je znaleźć (i to mimo wizyty w tych okolicach Armii Czerwonej) – czy to w Dargomyśli Dargomyślu miejscowości Dargomyśl, Cychrach czy w Smolnicy (ten to dopiero posiada potężną, granitową wieżę – ani chybi zbudowany był do obrony – może legendarnego, zaginionego Skarbu Templariuszy?). Bogactwo rośnie.

Dargomyśl
Cychry
Smolnica

    Templariusze zaczynają także robić za bankierów – ostro konkurując na tym polu z Żydami – i finalnie dzieje się z nimi to, co i ze Starozakonnymi: król Francji Filip IV Piękny jest u mnichów zadłużony po uszy – urządza im więc pogrom. To znaczy: zamyka rachunek. Templariusze przemijają, pozostaje po nich ogromny majątek. Na części łapę kładzie Filip IV, część przejmuje hiszpańska gałąź zakonu (pod nazwą Montesa), gros jednak przypada joannitom (a wedle teorii spiskowych spora część złota – i wiedzy tajemnej – została ukryta nie wiadomo gdzie; może w Chwarszczanach? Pan Samochodzik znajduje część skarbu w fikcyjnym Kortumowie).
    Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników św Jana, z Jerozolimy, z
Rodos i z Malty na pewno takim majątkiem nie pogardził – zwłaszcza, że właśnie rozpoczęła się tułaczka zakonników po wygnaniu przez muzułmanów z Ziemi Świętej. Najpierw kradną Bizancjum zdobywają Rodos – ale stamtąd po latach krwawych walk przeganiają ich Turcy Osmańscy. Kolejnym przystankiem jest Malta – tam też atakowani przez Osmanów, joannici nie dają się jednak pokonać Sulejmanowi Wspaniałemu (tzw. Wielkie Oblężenie Malty – kolejne miało miejsce w czasie II wojny światowej), zapuszczają korzenie, budują La Valettę (dzisiaj stolicę Malty) i nazywani zostają Kawalerami Maltańskimi. Dopiero w czasach Napoleona tracą swoją wyspę, ale do dziś Suwerenny Zakon Maltański jest niezależnym podmiotem prawa międzynarodowego.

La Valetta

    Dobra w Chwarszczanach joannici tracą wcześniej. Początek XIV wieku to ekspansja Brandenburgii i Państwa Krzyżackiego. Dwa komponenty, z których powstanie za kilkaset lat Królestwo Prus na razie bardziej współzawodniczą niż współpracują – w efekcie tej rywalizacji Polska traci Pomorze Gdańskie – a joannici zaczynają niepokoić się o Chwarszczany. Szpitalnicy dbają o wystrój kaplicy (freski zachowały się), ale tereny Nowej Marchii zajmują krzyżacy. Pierwsza połowa XV wieku to prawne i orężne przepychanki między dwoma zakonami o chwarszczańską komandorię. Chwarszczany przechodzą z rąk do rąk, aż wreszcie Wojna Trzynastoletnia zmusza rycerzy teutońskich do ostatecznej sprzedaży dóbr w Nowej Marchii. Wydawałoby się, joannici wracają na dobre, ale nadchodzi Reformacja. Wspominany onegdaj przeze mnie margrabia Jan Kostrzyński wypędza szpitalników – tym razem definitywnie.

Freski w Chwarszczanach

    Od tamtej pory Chwarszczany i Pojezierze Myśliborskie zostają nieco zapomniane – i nie zmienia tego przejęcie tych ziem przez okupacyjną Władzę Ludową i wcielenie do PRL.
    Dopiero przełom XX i XXI wieku przynosi pewne zainteresowanie: zaczynają się prace archeologiczne, kaplica komandorii zostaje odnowiona – ale nadal miejsce pozostaje nieznane (a dla obcokrajowców niewypowiadalne), mimo, że rok w rok w Kostrzynie nad Odrą gości kilkaset tysięcy ludzi. A przecież niewiele jest miejsc, które były w posiadaniu wszystkich trzech największych zakonów rycerskich z Ziemi Świętej – może nawet nie ma ich wcale poza Chwarszczanami.

Chwarszczany

    No i, kurde, gdzieś ten skarb musieli templariusze ukryć – skoro w XIV wieku Pojezierze Myśliborskie leżało niemal na krańcach Świata (i dziś w sumie trochę też), to czemu właśnie nie w Chwarszczanch?

    Poprzednie części: pierwsza i druga.

25 stycznia 2021

Na tropie polskich templariuszy cz. 2

    Templariusze, Joannici, Krzyżacy – trzy najbardziej znane zakony

chrześcijańskich mnichów – wojowników, powstałe w Ziemi Świętej na fali powodzenia I krucjaty.
Krzyżacki zamek w Swieciu
    Ale oczywiście nie były to jedyne zakony rycerskie. Takie bowiem powstawały we wszystkich miejscach w których toczono Świętą Wojnę – a więc oprócz Palestyny była to także rekonkwista na Półwyspie Iberyjskim oraz krucjaty północne – te ostatnie w dużej mierze zahaczały o ziemie współczesnej Polski, więc o nich – nim przejdziemy do templariuszy – wypadałoby coś więcej powiedzieć.
    Najpierw jednak – króciutkie – słówko o zakonach iberyjskich. Prowadzeni przez Santiago Matamorosa, Świętego Jakuba Większego, Zabójcę Maurów, apostoła, rycerze zakonni spod znaków Kalatrawy, Alcantary, Jakuba od Miecza czy mercedariuszy uczestniczyli przez stulecia w walkach z Maurami. Pozostało po nich wiele warowni w Hiszpanii i Portugalii (choć mnie najbardziej urzeka monumentalny fresk z epoki, znajdujący się na zamku w Barcelonie zatytułowany "Zdobycie Majorki" – istny gotyk na dotyk) oraz cztery królewskie hiszpańskie odznaczenia rycerskie, domowe ordery dynastii Burbonów hiszpańskich (kalatrawensi mieli – przy okazji – niewielkie nadanie w okolicach Gdańska). Swoją drogą Zakon z Montesy przejął – po zlikwidowanych templariuszach – majątki rycerzy z czerwonym krzyżem leżące na Półwyspie Iberyjskim. W reszcie Europy – o ile nie położył na nich łapy Filip IV Piękny – włości takie przechodziły najczęściej we władanie joannitów.
Zdobycie Majorki na barcelońskim zamku
    Nad Morzem Bałtyckim sprawa miała się trochę inaczej. Wieleci i Obodrzyce, siedzący na terenach dzisiejszej Meklemburgii i Brandenburgii, w czasach I krucjaty powoli organizowali się w twory protopaństwowe i co jakiś czas przyjmowali nawet chrześcijaństwo. Tacy władcy jak Gotszalk i jego syn Henryk, Niklot czy Jaksa z Kopanicy (Kopanica to dziś dzielnica Berlina, a Jaksa był lennikiem Bolesława Krzywoustego) zapisali się w historii, ale Słowianie Połabscy nie zdołali przeciwstawić się silniejszym tworom – Cesarstwu Niemieckiemu, Danii czy Polsce. Radogoszcz i Arkona zostały zniszczone – jedynym pocieszeniem jest to, że słowiańska dynastia panowała w Meklemburgii do roku 1918 (a wymarła na początku XXI wieku). Obyło się tu bez długotrwałych rajdów krucjatowych (choć Henryk Lew, Waldemar I Wielki czy Albrecht Niedźwiedź mieliby na ten temat inne zdanie). Ot, geopolityka.
    Pomorze Zachodnie (bo Pomorze Gdańskie należało do Polski) ochrzcił w 1127 roku święty Otto z Brambergu – i był to wielki sukces. Nie znaczy to oczywiście, że nie najeżdżano tych terenów. Ba, przecież i po tej dacie Bolesław Krzywousty podbija Pomorców ponownie ich chrystianizując (a w 1147 pierwsza krucjata przeciw Słowianom Połabskim oblega chrześcijański wtedy Szczecin). Przypominam też, że pierwsze biskupstwo – w Kołobrzegu – założono (na chwilę) już w 1000 roku, ale miejscowa ludność (nie tylko miejscowa, przecież Jomsborg był siedzibą skandynawskich wojowników) lekce sobie ważyła chrześcijańskie obowiązki. W końcu jednak Pomorzanie (przodkowie Kaszubów i Słowińców) znaleźli swoje miejsce na mapie chrześcijańskiej Europy – i to nieraz bardzo znaczne: Kaźko Słupski niemal został następcą naszego Kazimierza Wielkiego, a Eryk Pomorski zasiadł na tronie całej Unii Kalmarskiej.
Jomsborg -skansen
    Wielkiego problemu z Finami (i ludami pokrewnymi) nie mieli też Szwedzi – pod wodzą słynnego jarla Birgera opanowali (przynajmniej oficjalnie, bo po kątach miejscowi, zwłaszcza koczownicy, nadal trwali przy swoich zwyczajach – ba, czasem, zwłaszcza na dalekiej Północy, trwają dalej) tereny dzisiejszej Finlandii w sposób tak znaczny, że dziś – mimo upływu lat – drugim językiem urzędowym w kraju jest właśnie germański szwedzki.
Rekonstrukcja pruskiej chaty z Turso
    Prawdziwym cierniem tkwiącym w chrześcijańskiej tkance Europy były jednak ludy bałtyckie. Dosyć dzikie plemiona, chowające się po bagnach, lasach i pojezierzach zajmowały się rolnictwem, handlem (osada w podelbląskim Turso) i okazjonalnym łupieniem chrześcijańskich sąsiadów – to znaczy Polaków i Rusinów. Efektem pierwszej próby nawrócenia Prusów na chrześcijaństwo była męczeńska śmierć czeskiego biskupa Wojciecha – dziś spoczywającego w Gnieźnie i/lub Pradze (a także Rzymie, Akwizgranie, Ostrzyhomiu... prawdziwy internacjonał) patrona Polski. Potem Bałtów nikt specjalnie nie ruszał, aż przyszedł czas krucjat. Jak pisałem, jednym z elementów dzięki którym wyprawy krzyżowe mogły zaistnieć była zmiana mentalności Europejczyków – poganie zaczęli po prostu chrześcijańskiej wspólnocie przeszkadzać. A jak jeszcze do tego co jakiś czas palili chrześcijańskie wsie i miasteczka, to już w ogóle. Wyprawy odwetowe można było podciągnąć pod krucjatę. Rozkwitające na Rusi i w Polsce rozbicie dzielnicowe nie sprzyjało jednak zorganizowanym akcjom przeciwko bałtyjskim plemionom – były to w sumie łupieskie rejzy do Prus, na Jaćwież czy na Litwę. W 1166 w jednej z takich awantur, zwanej wyprawą krzyżową, śmierć ponosi m.in. książę Henryk Sandomierski, syn Bolesława Krzywoustego. Na początku XIII wieku Bałtowie – jako ostatnie pogańskie ludy w tej części Świata – skupiają na sobie uwagę krzyżowców.
Gniezno
    Najlepiej na całym zamieszaniu wychodzą Litwini – ich władca Mendog przyjmuje chrzest i zostaje królem. Nie na długo, ale Litwa zaznacza swoje położenie na mapie Europy i wkrótce – dzięki m.in inwazji Tatarów – buduje wielkie państwo finalnie współtworzące I Rzeczpospolitą.
Tallinn - Duński Gród
    Nieźle radzą sobie Duńczycy – zajmują Estonię (Estiowie to lud ugrofiński, znany z piractwa na Bałtyku) i w walce z Liwami czy innymi Łatami i Semgalami zyskują Dannebrog – dzisiejszą flagę Danii (według legendy germańscy najeźdźcy dostawali łupnia, ale z nieba spłynęła czerwona flaga z białym krzyżem – i kiedy przyjęli ten proporzec zwyciężyli). Do pomocy w podboju i utrzymaniu tych terenów sformowany zostaje w 1202 zakon rycerski – formalnie podległy arcybiskupowi Rygi, ale w rzeczywistości dość niezależny. Kawalerowie Mieczowi – bo tak często nazywa się Braci Liwońskich – rzeczywiście wnieśli spory wkład w opanowanie Inflantów (właściwie do 1945 roku Łotwę i Estonię zamieszkiwała liczna grupa Niemców Bałtyckich – m.in osadników zakonu), dostali srogiego łupnia od księcia Aleksandra Newskiego z Wielkiego Nowogrodu i na jakiś czas złączyli się z krzyżakami. Ostatni Wielki Mistrz zakonu liwońskiego, Gotthard Kettler, przyjął luteranizm i został lennikiem Rzeczypospolitej. Swoją drogą Kettlerowie prowadzili akcję kolonizacyjną w Gambii i na Tobago. Można powiedzieć, że dzięki nim I Rzeczpospolita była mocarstwem kolonialnym – choć tylko przez chwilę.
Zamek w Narwie
Ryga - zamek

    Polacy tymczasem usiłują opanować ziemie Prusów (i plemion pokrewnych, jak choćby Jaćwingów). Niby wszystko idzie dobrze – papież wyznacza cystersa Chrystiana na biskupa pruskiego, w Dobrzyniu powstaje – jedyny założony na ziemiach polskich – zakon rycerski, ale jakoś efektów nie ma. Bracia Dobrzyńscy (właściwie Pruscy Rycerze Chrystusowi) są nieliczni, a Prusowie nadal pustoszą Mazowsze.
    Owszem, na ziemiach polskich swoje komandorie mają już kalatrawersi, joannici i templariusze (wkrótce przyjdzie im wespół z naszym rycerstwem polec pod Legnicą w bitwie z Tatarami), w Miechowie siedzą bożogrobcy (zakon i rycerski, i szpitalny; bożogrobcy wprowadzają na potęgę kult Grobu Pańskiego – do dziś na Wielkanoc w każdym kościele jest budowany grób; zakon przetrwał tylko w Polsce i ma u nas swojską nazwę: miechowici), na Śląsku czeski zakon Krzyżaków z Gwiazdą, ale...

Bazylika w Miechowie - siedziba bożogrobców

    Mazowsze wciąż płonie.

Jerozolima - szpital NMP Domu Niemieckiego

    Brat Leszka Białego (to ten książę, który wzdrygał się jechać do Jerozolimy z braku piwa w Ziemi Świętej) i wnuk Bolesława Krzywoustego (a przy tym dziad Władysława Łokietka) Konrad Mazowiecki sprowadza więc na swoje ziemie Zakon Szpitala NMP Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Krzyżacy wkrótce wchłoną Braci Dobrzyńskich i Kawalerów Mieczowych i stworzą w Prusach własne korporacyjne państwo. Ale o tym jeszcze nikt nie wie. Póki co w Outremer nadal trwa walka. Jerozolima jest – może jeszcze nie do końca – stracona, ale krzyżowcy nadal dzielnie trzymają się w Akce. Templariusze jeszcze się bogacą, a joannici nie zajęli Rodos, ani tym bardziej Malty.

La Valetta
Maltańskie fortyfikacje

    To taki krótki przegląd XII i XIII-wiecznych wydarzeń związanych z krucjatami północnymi. Teraz w końcu można przejść do owego szczególnego miejsca – związanego z krzyżowcami.

   
Część I - 22.01.2021, część III - 29.01.2021.

22 stycznia 2021

Na tropie polskich templariuszy cz. 1

    Roku Pańskiego 1095 we francuskim Clermont papież Urban II rzucił hasło, które zmieniło oblicze Ziemi, tej Ziemi.
    Mianowicie zaproponował licznie zgromadzonym wiernym odzyskanie utraconej na rzecz muzułmanów Jerozolimy z Grobem Pańskim. Hasło zostało przyjęte lepiej niż entuzjastycznie. Odśpiewano gromadnie "Te Deum" i pośród okrzyków "Dieu le voult!" - "Bóg tak chce!" rozpoczęto przygotowania do krucjaty.

Bazylika Grobu Pańskiego

    Skąd pomysł, skąd taka idea? No, wielu mądrzejszych ode mnie  napisało na ten temat setki stronic, więc nie będę się nad tym rozwodził. Bezpośrednią przyczyną było opanowanie Jerozolimy przez Turków Seldżuckich – którzy w przeciwieństwie do Arabów rozpoczęli prześladowania chrześcijan (kilka lat wcześniej, w 1071 roku trochę przypadkowo złamali też potęgę Bizancjum pod Manzikertem) – i zablokowanie możliwości pielgrzymowania dla Europejczyków, poza tym od 1054 roku konflikt między rzymskim Papą a konstantynopolitańskim Patriarchą – głowami chrześcijaństwa – nasilał się, więc przejęcie Ziemi Świętej przez papieża byłoby udowodnieniem wiernym kto w tym sporze ma rację – czy też może kogo bardziej Bóg wspiera. Szeroki odzew – wśród wszystkich grup społecznych – był w dużej mierze spowodowany zapałem religijnym, choć można mniemać, że chęć wzbogacenia się (lub przejęcia szlaków handlowych – w to celowały niektóre włoskie republiki) także miała jakiś wpływ na rekrutację krzyżowców (ciekawostką jest, że większy niż się przypuszcza – zwłaszcza wśród możnych – wpływ na udział w krucjatach miał popęd seksualny; w możnowładczych rodach zachodniej Europy prawo do dziedziczenia, ożenku i posiadania potomstwa mieli głównie najstarsi synowie; młodzież chętnie więc ruszyła na Wschód wykroić sobie jakieś lenno i mieć szansę na prolongację własnej linii genetycznej; jestem biologiem, musiałem o tym wspomnieć).

    Generalnie przyjęcie krzyża – symbolu krucjaty – było w dobrym tonie.

Jerozolima

    Papa Urban nie dożył co prawda sukcesu I krucjaty – ale stał się cud: Jerozolima została zdobyta, a jeden z wodzów wyprawy, Godfryd de Boullion został Obrońcą Grobu Świętego (wzdrygał się nazwać królem w miejscu, w którym królem był sam Chrystus; jego brat i następca, Baldwin, faktyczny twórca Królestwa  Jerozolimskiego, nie miał już takich obiekcji). Następne dwieście lat w Ziemi Świętej, w Outremer, jak można by powiedzieć z francuska, to niezmiernie ciekawy okres wojen, zdrad, romansów w które uwikłani byli Łacinnicy, Grecy, Ormianie, Turcy, Arabowie, Kurdowie... Jusuf Salah ad-Din, Ryszard Lwie Serce, Fryderyk Barbarossa, Baldwin Trędowaty – imion głośnych pojawia się tam całe mrowie. Doczekał się też Outremer swojego kronikarza, Pulanina (tak zwano Łacinników urodzonych już w Ziemi Świętej) Wilhelma z Tyru, zwięźle relacjonującego stosunki między najważniejszymi graczami tego okresu. Bitwy pod Askalonem czy w Rogach Hattinu, haniebne zdobycie Konstantynopola, czy finalne oblężenie Akki także pozostawiły swój trwały ślad w historii.

Mury Jerozolimy
    Oprócz jednak pożółkłych pergaminów i ruin potężnych zamków po bliskowschodnich krucjatach zostało coś jeszcze: koncepcja wypraw krzyżowych oraz zakony rycerskie.
    Rychło okazało się bowiem, że z niewiernymi można walczyć na kilku frontach, niekoniecznie w Ziemi Świętej. Rycerstwo z Półwyspu Iberyjskiego na przykład miało przecież swoich Muzułmanów – i bezsensem wydało się wyjeżdżać na Bliski Wschód kiedy ziemię i odpust zupełny można było dostać na miejscu. Rodrigo Diaz, El Cid, został nawet hiszpańskim bohaterem narodowym (choć przecież walczył zarówno wespół z chrześcijańskimi władcami jak i przeciwko nim). Rekonkwista trwała do roku 1492, do zdobycia przez Królów Arcykatolickich Grenady (świadkiem tego był pewien żeglarz, który chwilę później dopłynął do amerykańskich Antyli).
Fresk "Zdobycie Majorki"

    Również chrześcijańskie rycerstwo z regionu Morza Bałtyckiego niechętnym okiem patrzyło na wyjazd w obce strony – mieli wszak pod nosem pogańskich Słowian, Bałtów i Finów – po co więc narażać się na szwank w Jerozolimie, jak bogactw można poszukać w Retrze, Szczecinie czy Kołobrzegu. Długo nie trwało, jak i nadbałtyckie działania zbrojne dostały status krucjat (konkretnie: 1147 – wyprawy na Słowian połabskich).

Zatoka Ryska

    Oczywiście, papież cały czas zachęcał miejscowych możnych do wyprawy na Jerozolimę, ale owi dygnitarze zbijali argumenty głowy Kościoła rzymskiego celnymi kontrargumentami. Leszek Biały na przykład jasno wytłuszczył papieżowi sprawę: on do krucjaty jest pierwszy, w końcu Królestwo Polskie (chwilowo oczywiście rozbite na dzielnice) płaci Rzymowi świętopietrze, i tym samym niezwykle pomaga, a i on, Leszek, poganina z Jerozolimy by wygonił ale – w Ziemi Świętej nie ma piwa. A książę nie zwykł spożywać innych napojów – więc wyprawa na Saracenów odpada, gdyż Leszek sczezłby tam z pragnienia. Tu, na północy, piwo jest, to i chętnie krzyż przyjmie. Na takie dictum papież nie odpowiedział, bo i nie mógł podważyć logiki księcia – a poza tym dynastia piastowska rzeczywiście dość się angażowała w te krucjaty północne: a to najechali Pomorze, a to pogonili (i vice versa) Litwina, a to najechali Jaćwież (wuj Leszka Białego, książę sandomierski Henryk, wielki miłośnik templariuszy i joannitów, przypłacił te zaczepne działania śmiercią). Brat zaś książęcego piwosza, Konrad, zaprosił do ziemi chełmińskiej jeden z owych wspomnianych już zakonów rycerskich – mianowicie Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Znaczy, krzyżaków.

Zamek w Malborku
    Istniejący do dziś zakon był jednym z trzech największych i najsłynniejszych zakonów rycerskich powołanych w Ziemi Świętej do opieki nad pielgrzymami przybywającymi do Outremeru (Zamorza – czyli Syro-Palestyny).
    Zakonnicy zaczynali od prowadzenia szpitali, ale rychło uzbroili

się i zaczęli stanowić rodzaj milicji w Królestwie Jerozolimy i ościennych łacińskich kraikach. Templariusze, Joannici i Krzyżacy rychło stali się znani – oraz bogaci: bojownikom chrześcijaństwa zapisywano liczne dobra w Europie – także na terytorium Polski.
Wieża joannitów na Malcie
    Największe znaczenie uzyskali oczywiście rycerze Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusowych i Świątyni Salomona – czyli templariusze. Najszybciej też zeszli z areny dziejów (joannici i krzyżacy nadal istnieją) – a sposób, w jaki wykolegował ich król Francji Filip IV Piękny do dziś powinien budzić podziw. Bardzo mało jest w historii tak sprawnych akcji natychmiastowego rozbicia tak świetnie zorganizowanej i bogatej instytucji jak zakon templariuszy. Grudniowa noc Jaruzelskiego i rozbicie pierwszej Solidarności może się schować (chociaż też było przeprowadzone bezbłędnie).
    Nagły koniec – i rzekoma tajemnica otaczająca zakon – jest dziś tematem wielu teorii spiskowych – choćby dotyczących Świętego Grala (kiedy Indiana Jones w Petrze znajduje kielich strażnikiem jest oczywiście templariusz) czy przedwiecznych tajemnic rzekomo znalezionych przez templariuszy w Jerozolimie. Do tego dochodzą wolnomularze, iluminaci i cała banda innych baśniowych stworzeń tajnych stowarzyszeń.
    Ba, macki templariuszy – jak już wspominałem – sięgały i Polski. Wie o tym każdy, kto czytał książki z serii "Pan Samochodzik" (w sumie "Pan Samochodzik i Templariusze" doczekał się nawet ekranizacji). Ale jak ktoś nie czytał/oglądał to nie wie. I musi wierzyć na słowo, że byli.
    Zresztą nie tylko oni – inne zakony rycerskie takoż. I o tym następne wpisy będą. O wojownikach w habitach i pewnym dość szczególnym miejscu z nimi związanym.

    Część II - 25.02.2021, część III - 29.02.2021.

18 stycznia 2021

Suchego przestwór oceanu cz. 2

    Ukraińskie koleje nie należą do najbardziej komfortowych na Świecie – nawet jeśli są to wagony typu "płackartnyji" – czyli takie z miejscami leżącymi. Z Odessy do Białogardu Dniestrzańskiego – jak dziś zwie się Akerman – na szczęście nie jest daleko, więc ominęła nas wątpliwa przyjemność spania/leżenia na twardych, skajowych łóżkach (choć właściwie to lubię spać na twardym – zdrowiej dla kręgosłupa). Dużo milej wspominam powrót do Odessy – wtedy trafiła nam się, prawda, że zatłoczona, typowa elektriczka, pociąg podmiejski. Może zatrzymywał się na większej liczbie stacji, ale dużo łatwiej było wejść w interakcje z miejscowymi. A przecież tuż niedaleko Mołdawia, w czasach ZSRS centrum radzieckiego winiarstwa, a i warto wiedzieć, że nie gdzie indziej, jak w Odessie powstaje słynne musujące wino (nie tak słynne co prawda jak krymskie Igristoje, ale zawsze).
    Produkowane w tej samej technologii co francuski szampan, ale dużo tańsze. Dużo.
    Ale dość o tych niewielkich przyjemnościach – musimy w końcu, śladem wieszcza Mickiewicza, dotrzeć na akermańskie stepy.

Twierdza Akerman

   Albo chociaż do Akermanu, bo z tymi stepami, to ciężka sprawa – o czym za chwilę.
Twierdza akermańska
    Najpierw dokończę o podróży. Z imprezowej Odessy pociąg udaje się do Zatoki. To właściwie jedna wielka plaża, skrzyżowanie Ustki z Mielnem, tylko morze jest cieplejsze a ceny niższe. Potem przekraczamy Dniestr – i jest to jedyna lądowa droga do Akermanu niewymagająca paszportu. Z innych stron miasteczko otoczone jest przez Mołdawię (albo inne Naddniestrze – nie jest to w sumie istotne), wszak znajdujemy się w strefie przygranicznej. W końcu wysiadamy z pociągu.
Białogród nad Dniestrem - bazar
    Białogród Dniestrzański jest naprawdę sennym, prowincjonalnym miasteczkiem. Jest kilka niewielkich sklepów w stylu GS, poczta, szkoła, cerkiew. I pozostałości wspaniałej genueńsko-tureckiej twierdzy – Akermanu.
    Zachowały się właściwie same mury, dumnie wznoszące się nad ową lampą Akermanu, dniestrzańskim limanem. W upalny, sierpniowy dzień twierdza i tak wygląda imponująco.
Twierdza Akerman w sierpniu
    Tutaj spotyka się Europa i Azja – wyobrazić sobie można husarskich pancernych I Rzeczypospolitej ścigających się z hałłakującymi tatarskimi ordyńcami z Krymu. Albo tureckich janczarów strzelających do lekkiej jazdy wołoskiej. Może gdzieś przemknie genueński najemnik, który przybył tu z Kaffy? Albo uczesany w osełdec Kozak z Dzikich Pól?
    Wyobraźnia to świetna rzecz.
Twierdza
    Zwłaszcza, że twierdza jest dość pusta – turystów nie ma zbyt wielu, to nie rozpraszają marzyciela. Czy Mickiewicz był w środku? Tego nie wiem. Zapewne ruiny widział – skoro widział i liman akermański.
    W XIX wieku zamek najlepsze lata miał już za sobą. Granice państwowe ustabilizowały się, a nowo powstałe pogranicze turecko-rosyjskie było spokojniejsze niż dawne polsko-tatarskie sąsiedztwo. Po likwidacji Chanatu Krymskiego (i I Rzeczypospolitej) nie miał już kto brać miejscowych w jasyr, Kozacy zostali spacyfikowani a Wołosi i Mołdawianie korzystając ze słabości Wysokiej Porty Ottomańskiej wybijali się powoli na niepodległość. Akerman przeminął – tak jak 1500 lat wcześniej zniszczony przez Gotów grecka Tyras, leżąca w tym samym miejscu.
Pozostałości po greckich kolonistach
    Miał jednak Adam Mickiewicz to szczęście, że podróżując po okolicy widział jeszcze te wspaniałe stepy ostnicowe. Dziś nie ma już po nich niemal żadnego śladu.
    Co to takiego? Otóż tereny dzisiejszej Ukrainy (kiedy kolonizowano ten rejon w XVIII i XIX stuleciu Ukraina to były trzy dawne województwa I Rzeczypospolitej: kijowskie, bracławskie i czernichowskie – te niezbyt ludne tereny Pól Oczakowskich w okolicach Odessy, przez Turków zwane Jedysanem nazwano później Noworosją) mają najżyźniejsze ziemie w Europie – czarnoziemy. Powstały one w kooperacji z roślinnością stepową – klimat Ukrainy, Podola, Noworosji czy Dzikich Pól, niedobory wody, uniemożliwiał wykształcenie się lasu; powstał step (ciągnie się on od Pannoni czyli Niziny Węgierskiej do Mandżurii nad Pacyfikiem), czy też – jak chcą historycy – Wielki Step. Ojczyzna setek koczowniczych plemion od Scytów i Hunów po Połowców i Węgrów. Po jakimś czasie okazało się, że jest to też cudowna rolnicza kraina. W czasach I Rzeczypospolitej tereny te zaopatrywały w zboże sporą część Europy, potem – Imperium Rosyjskie, a w czasach ZSRS... Zapanował głód i zniszczono nieumiejętną, socjalistyczną gospodarką znaczne połacie terenu. Dziś, w czasach niepodległej Ukrainy to nadal nieużytki – a szkoda.
Liman
    Ale wracając do stepu. Ludzie radzieccy to niezwykle bogate zbiorowisko roślinne w znacznym stopniu zniszczyli. Tyczy się to także stepu ostnicowego. To odmiana – tu znacznie uproszczę – łąki, na której główną trawą są ostnice (w mowie naukowej Stipa sp.). Kłosy ostnic charakteryzują się niezwykle długimi ośćmi (to te wystające z kłosa części – u jęczmienia są długie, u pszenicy krótkie), nieraz sięgającymi metra długości (pomaga to rozsiewać się ostnicom). Kiedy trawy tej jest więcej, kiedy tworzy łan wygląda to jak... Jak suchego przestwór oceanu. A jeśli gdzieniegdzie wyrośnie krzak dajmy na to azalii pontyjskiej, różanecznika, to mamy i wonne ostrowy burzanu. Wtedy faktycznie, łacno może się wydawać, iże wóz niczem łódź płynie.
    Mickiewicz miał to szczęście i widział te fale. Hektary falujących na wietrze traw. Ja niestety nie. Kępy ostnic widziałem tylko w Siedmiogrodzie (Transylwania, Erdly) – niewielkie, ale i tak zrobiły na mnie spore wrażenie – nie na tyle jednak, by umieścić je w jakimś sonecie. Może innym razem je zesonetuję, wszak poezja to męska rzecz (nieodżałowany Wieniawa, najsłynniejszy celebryta II RP, mówił, że są tylko dwa zajęcia godne mężczyzny: poeta i kawalerzysta), a może nie. Zobaczymy.
    Jedźmy. Nikt nie woła.
Akerman

15 stycznia 2021

Suchego przestwór oceanu cz. 1

    Imperium Rosyjskie, stworzone dzięki wizji jednego człowieka, Piotra Wielkiego (i zniszczone przez bandę terrorystów, morderców i wykolejeńców spod znaku Czerwonej Gwiazdy, ale to inna historia) było olbrzymim, wielonarodowym mocarstwem w którym każdy mógł znaleźć sobie miejsce. Oczywiście, jeśli tego miejsca poszukać nie chciał/nie umiał albo było mu z władzą nie po drodze dobrotliwy Carat sam takie miejsce delikwentowi znajdował – zsyłał go mianowicie w odległe gubernie (zsyłka to oczywiście nie to samo co katorga, tak chwacko przejęta od Caratu przez Lenina et consores). Właściwie każdy znaczny dla naszej historii czy polityki XIX wieku pochodzący z zaboru rosyjskiego Polak był przez miłościwego samodzierżcę gdzieś zsyłany – często dorabiając się na onej zsyłce grubych kokosów, jak na przykład powstaniec listopadowy Piotr Wysocki w Irkucku.

Twierdza Akerman nad limanem

    Podróżując w kierunku Odessy (czy też może po ukraińsku Odesy) mimowolnie wszedłem w buty jednego z takich zesłańców – szczególnie mi bliskiego, chociażby z racji zbieżności imion. Co prawda ówczesna sytuacja geopolityczna nie pozwoliła mi dotrzeć chociażby do przecudnego krymskiego Bakczysaraju (więc do tej pory jedyne tatarskie ślady w Europie jakie widziałem to nasze polskie meczety w Kruszynianach i Bohonikach oraz rzeźba głowy Mongoła na kościółku w dolnośląskim Miłkowie) czy zobaczyć Czatyrdah, ale przecież tuż obok Odessy jest owa "lampa Akermanu", dniestrzański liman (liman to typ przybrzeżnego jeziora występujący głównie nad Morzem Czarnym – tak mnie uczono na geografii) oraz sam Akerman.
    Skłamałbym, że wóz nurzał się w zieloności. Wylądowaliśmy na lotnisku w Odessie w samym środku upalnego, czarnomorskiego lata, na początku sierpnia – więc zamiast zieloności były spalone słońcem trawy i kurz. Ruszyliśmy do miasta – tradycyjną, rozklekotaną marszrutką, bo jakże by inaczej. Na całym Świecie lokalny transport odbywa się właśnie takimi busikami, przepełnionymi i pospawanymi (względnie trzymającymi się kupy dzięki szarej taśmie i trytytkom), tylko Unia E***pejska jakoś wydała im wojnę. Bo niby "ekologia", więc zamiast jechać marszrutką/busikiem/colectivo niech każdy kupi sobie własne auto i nim jeździ. W każdym razie – pojechaliśmy do centrum. Marszrutka nurzała się w szarości kurzu.

Odessa

    Odessa, miasto o dziwnej historii, była naszym punktem docelowym – ale ponieważ niedaleko leżał ów Akerman, to wypadało tak zacne miejsce też odwiedzić. Najpierw musieliśmy jednak znaleźć jakiś nocleg. Odessa jest miastem ze wszech miar turystycznym, więc właściwie przyjechaliśmy tam "na pewniaka" – coś się musi znaleźć. Wyszukane jeszcze w Polsce hostele (wyjazd był nisko budżetowy – można w mieście znaleźć naprawdę sporo luksusowych i horrendalnie drogich hoteli, ale to nie dla mnie) okazały się być pełne ale mimo wszystko nie załamywaliśmy się. I słusznie. W ostatecznym rachunku i tak wyszliśmy na swoje – za sprawą pewnego Ormianina. Ormianie! Naród – niezwykle doświadczony, zwłaszcza w XX wieku – kupców i handlarzy. We Lwowie, jednym z najbardziej multi-kulti miast I Rzeczypospolitej (a co za tym idzie i Świata) mawiano, że gdy rodzi się jeden Ormianin dwóch Żydów płacze – tam bowiem oba te narody robiły swoje geszefty na wielką skalę (przy okazji – Armenia była pierwszym chrześcijańskim krajem na Świecie; druga Gruzja a o trzecie miejsce spierają się etiopskie Aksum i Cesarstwo Rzymskie). Otóż ów Ormianin wynajął nam – za cenę porównywalną z hostelową – całe mieszkanie na parterze kamienicy w centrum miasta. Owszem, były mankamenty: mieszkanie było w podwórzu – ten, kto pochodzi z Łodzi i mieszkał/był kiedykolwiek w Śródmieściu niech sobie przypomni jak wyglądały 20 lat temu łódzkie podwórka – pamiętającym lepsze czasy, a przez chwilę nie było wody, lecz poza tym pełny luksus: kuchnia, łazienka, dwa pokoje. Tanio. Ale i tak myślę, że nasz gospodarz zrobił na nas biznes. Jego prawo.

Normalnie Łódź...

    Wspominałem przed chwilą o Łodzi – nie bez kozery. Dynamiczny rozwój nadczarnomorskiej Odessy i całkowicie śródlądowego Miasta Włókniarzy przypadał bowiem na ten sam okres – XIX wiek. Mało tego, oba te miasta należały przecież do Imperium Rosyjskiego, które dopiero co wchłonęło gros terytorium I Rzeczypospolitej, z jej wykształconą warstwą urzędniczą i obrotnymi handlowcami (w tym wspominanymi Żydami i Ormianami) – ci ludzie pomogli zbudować potęgę Rosji: handlową, przemysłową, militarną... Polecam "Ziemię Obiecaną" Reymonta – wspaniały fresk opisujący powstanie kapitalistycznej Łodzi (polecałbym też ekranizację w reżyserii Andrzeja Wajdy, ale obecnie dostępna jest tylko wersja autorska, dużo krótsza i słabsza). Jest też centrum Odessy niezwykle łódzkie z wyglądu – ale to przecież dziwić nie może.
    To co odróżnia te dwa miasta to oczywiście Morze Czarne. Nadmorska część miasta jest iście imperialna, z owymi słynnymi schodami, tak rozsławionymi filmem "Pancernik Potiomkin" Siergieja Eisensteina – tego twórcy nowoczesnej propagandy, uważanego za niedościgniony wzór przez chociażby niesławnej pamięci ministra Goebbelsa (swoją drogą niektóre komercyjne media w Polsce na przełomie II i III dziesięciolecia XXI wieku także zapatrzone są w tych mistrzów zatruwania umysłu; rodzime media publiczne używają jako narzędzia propagandy z kolei cepa; też nie najlepiej, ale moim zdaniem łatwiej się uchylić przed ciosem niż umknąć przed sprytnie dawkowaną trucizną wypalającą mózg). A scena z wózkiem na schodach była wykorzystywana w naprawdę wielu produkcjach.

Schody potiomkinowskie

    Ma też Odessa plażę. Całkiem niezłą, trzeba przyznać (zapewne na takie jej postrzeganie mają też wpływ miejscowe dziewczęta, ale to chyba oczywiste). Zresztą już w XIX wieku było to centrum rozrywki. Mądrzy rosyjscy rabini mawiali wtedy – chcesz się uczyć? Jedź do Wilna. Chcesz się dorobić? Jedź do Łodzi. Chcesz zaś zabawić? Jedź do Odessy.

Czarnomorska plaża

    Z autopsji powiem, że mimo iż obecnie jest Odessa właściwie tylko rosyjskojęzyczna (a w XIX wieku była, jak i Łódź, kosmopolityczna) rzeczywiście jest świetnym miejscem do zabawy. Każda zmiana pogody (i strzykanie w kolanie nią spowodowane) przypomina, że bawiłem się w tym mieście wyśmienicie.
    Wręcz tak wspaniale, że nie mam czasu wspomnieć o tym, że – choć założone dopiero w XVIII wieku – miasto ma greckie korzenie (nazywało się Euphatoria, ale za dużo po nim nie pozostało EDIT: Eupatoria była raczej na Krymie, tu były wioski należące do niedalekiej - także greckiej - Olbii; ale mogły nosić to samo miano), że w okolicznych wapiennych skałach jest cała masa jaskiń i korytarzy które można zwiedzać, że niedaleko była baza floty radzieckiej, czy że w niewielkim muzeum mają nawet egipskie mumie. I pozostałości po Scytach i Sarmatach.
    Kto będzie chciał, to sam przyjedzie i się przekona.
    Ale przecież zacząłem od zsyłki i zesłańca – Adama Mickiewicza (jeśli się jeszcze ktoś nie domyślił, to jest właśnie ów mój imiennik) – któren tu właśnie wypływał na suchego przestwór oceanu.

Rekonstrukcja dworku w Zaosiu k. Nowogródka

    W Zaosiu gdzie wieszcz się urodził byłem, w Wilnie gdzie studiował także (nawet się udało celę Gustawa zobaczyć – funkcjonowała tam wtedy firma komputerowa), w Kownie gdzie w konkury latał, w Paryżu gdzie był emigrantem, w Krakowie gdzie spoczywa... To i Akerman warto odwiedzić (i Stambuł, gdzie zmarł – ale tam jeszcze nie byłem EDIT: byłem), zwłaszcza, że z Krymem to wtedy była (i jest nadal) trudna sprawa.
    Wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy.

8 stycznia 2021

Miasto Świętego Piotra

    Piotr Fiodorowicz Romanow zwany był Wielkim nie tylko z racji olbrzymiego wzrostu – ale też, a może przede wszystkim, z racji wizji i dzieła które stworzył.
    Pochodził z dynastii która zdobyła władzę jakieś 50 lat wcześniej w dość zapyziałym Wielkim Księstwie Moskiewskim. Owszem, władcy Moskwiczan tytułowali się carami – czyli cesarzami – ale nadal traktowani byli jak pariasi. Dość przypomnieć, że tron carski Romanowowie zawdzięczali tylko indolencji ówczesnego króla Polski Zygmunta III (był też Wielkim Księciem Litewskim oraz – wtedy już go pogonili – władcą Szwecji), który nie pomógł polskim magnatom w ich ataku na Moskwę (co prawda wyniesiono jego syna na tron moskiewskiego cara, ale bez konsekwencji; swoją drogą kolejny syn został kardynałem – a obaj mieli w przyszłości być koronowani na Wawelu) i słynnych Dymitriadach. W każdym razie po okresie Wielkiej Smuty Moskwa dostała się w ręce nowej dynastii – ale państwo było nadal średniowieczne.
    Piotr to zmienił. I to jak. Stworzył potęgę która w szczytowej fazie rozwoju sięgała od Fort Ross w Kalifornii do mojej rodzinnej Warty. A sam został Imperatorem. Nie carem. Imperatorem.
    Ale to sobie można doczytać. Dość o tym niezwykłym człowieku – pora się zająć (jako, że blog ten jest w części chociaż podróżniczy) jego chyba najtrwalszym dziełem: nową stolicą nowego imperium.
    Carska Moskwa była bowiem zbyt anachroniczna dla wielkiego władcy. A poza tym nie leżała nad morzem. Piotr Wielki był zafascynowany okrętami, więc gdy tylko wybił sobie okno na Świat (to znaczy, gdy zawarł pokój w Nystadt, pacyfikujący Szwecję i odbierający jej Ingrię, Karelię, Estonię i niedawno przejęte od Rzeczypospolitej Inflanty) postanowił od zera stworzyć wymarzone, portowe miasto nad Bałtykiem.
    Trochę tu oczywiście upraszczam – pierwotny zamysł był prostszy: u ujścia Newy do Bałtyku Piotr chciał wybudować warownię strzegącą rosyjskich interesów. Wybrał Wyspę Zajęczą i wzniósł na niej Twierdzę Pietropawłowską. Ciekawe, że nie wykorzystał istniejącej szwedzkiej warowni Nyenszanc, leżącej całkiem niedaleko (dzięki tej decyzji po owej warowni nie ma śladu, podobnie jak po miasteczku Nyen leżącym nieopodal – teraz wznosi się tam hotel ze wspaniałym widokiem na Sobór Smolny oraz – wreszcie – powstaje muzeum archeologiczne) u ujścia rzeki Ochty do Newy.

Widok na Sobór Smolny z Nyenszanca
    Wkrótce potem Imperium Rosyjskie wzrosło tak bardzo, że nowa twierdza przestała spełniać funkcje obronne. Piotr postanowił dookoła niej wznieść swoją stolicę, a w samej fortecy urządził cesarskie mauzoleum dynastii Romanowów. I znajduje się tam ono do dziś.
Twierdza Pietropawłowska
    Tak powstał Sankt Petersburg.

Wenecja Północy
    Można powiedzieć, że na surowym korzeniu – poza niewielkim Nyen w tej części Ingrii nie było bowiem wielu osad. Z prostej przyczyny: było to średnie miejsce do życia. Bagna pełne komarów. Częste powodzie (Newa, choć nie jest długa, niesie do Bałtyku wielkie ilości wody – bodajże ma największy przepływ przy ujściu wśród bałtyckich rzek), cofki, deszcze, mgły, upał... Ale jeśli car karze...
Miedziany Jeździec
    Zbudowano więc wspaniałe, sztuczne, barokowo-klasycystyczne europejskie miasto. W dziesiątkach pałaców połączono bizantyjski przepych z najlepszymi wzorcami architektonicznymi z Zachodu. Cerkwie Petersburga, gmachy rządowe czy wreszcie cesarskie rezydencje tworzą niepowtarzalny architektoniczny klimat miasta. Zdaje się, że nie zdołały go zniszczyć ani ponure czasy gdy zwał się Piotrogrodem i Leningradem, ani słynne 1000 dni trwające oblężenie w czasie II wojny światowej.
Panorama miasta
    Przepychu Petersburga nie można ogarnąć w całości, jeśli się nie zobaczy także podmiejskich rezydencji władców imperium. Razem z leżącym w sercu miasta Ermitażem – Pałacem Zimowym ("szturm" na ten pałac w 1917 obalił demokratyczne władze Rosji – bolszewicy w niezbyt wielkiej liczbie wdarli się do środka, aresztowali legalny rząd i pobiegli plądrować piwnice z winem; ministrowie, już obaleni, po prostu poszli sobie), dziś jednym z najwspanialszych muzeów Świata (naprawdę świetna kolekcja – byłem już kilka razy, niestety zawsze w pracy, więc nie udało mi się dobrze spenetrować najbardziej mnie interesującego działu starożytnego) warto zwiedzić Peterhof nad Zatoką Fińską z olbrzymimi fontannami czy Carskie Sioło z kopią Bursztynowej Komnaty. Cymes. No ale w końcu w Rosji wszystko należało do cara, więc było go stać na przepych.
Pałac Zimowy - Ermitaż
Peterhof
Peterhof - Wielka Kaskada
Carskie Sioło
Carskie Sioło - Bursztynowa Komnata
    Imperialne centrum miasta najlepiej podziwiać jest w czerwcu – kiedy to występują "białe noce". Petersburg leży bardzo na północy, więc w tym okresie słońce chowa się poza horyzont tylko na chwilę (o ile oczywiście nie ma słynnych petersburskich ołowianych chmur, które niemal kładą się na dachach kamienic i pałaców), i właściwie całą noc jest widno. Trudno wtedy zasnąć. Zimą w Petersburgu nie byłem, ale domyślam się, że wtedy proporcje światła i ciemności są zgoła odmienne. Niestety, owe białe noce ściągają do miasta istne tłumy turystów – Ermitaż i carskie rezydencje są wtedy bardzo zatłoczone (ulice w centrum zatkane są tak czy siak – korki są nie tylko na drodze ale także w metrze i na chodnikach – nie przesadzam). Słynna operacja podnoszenia mostów na Newie (rzeka jest spławna, przez kilka nocnych godzin odbywa się tam normalny ruch towarowy) również gromadzi tłumy – nie jest Petersburg miastem dla ludzi cierpiących na agorafobię.
Białe noce
Mosty na Newie
    Młodsze dzielnice miasta, te otaczające centrum z kolei – choć również zatłoczone – dla większości Polaków wdają się być całkiem swojskie. Owszem, miasto przecinają niespotykane u nas szerokie (ale i tak zakorkowane) arterie, ale sama tkanka miejska nie różni się zbytnio od tej, jaką znajdziemy w XIX-wiecznych dzielnicach Warszawy, Łodzi czy Wilna. W końcu większa część Polski należała do Imperium Rosyjskiego – i mimo, że dawna Kongresówka stała w rozwoju nieco wyżej niż reszta Rosji, to i tak stolica wabiła naszych rodaków (swoją drogą w Pałacu Marmurowym nieopodal Ermitażu zmarł Stanisław August Poniatowski, były władca Rzeczypospolitej), chociażby obecnością dworu, ale i możliwością rozwoju kariery naukowej czy artystycznej. Polonica w dawnej siedzibie Imperatora są całkiem liczne.
Aurora
    Z najnowszych czasów w Petersburgu zachowały się ogromne socrealistyczne kompleksy mieszkalne czy urzędy – na szczęście znajdują się one nieco poza ścisłym centrum. Tam w oczy kłuje tylko Aurora – biedny statek będący symbolem upadku caratu. Oczywiście kto patrzy uważnie dostrzeże też pozostałości po 1000 dniach oblężenia Leningradu – mam to szczęście, że znam relacje (nie bezpośrednie – z drugiej ręki) obu walczących stron; i Niemcy, i Sowieci zgadzają się w jednym: był to straszny czas.
    Ale miasto przetrwało – o czym już wspominałem. Nic, że powstało sztucznie. Jest do dziś wspaniałym założeniem architektonicznym, najbardziej europejskim rosyjskim – i najbardziej rosyjskim z europejskich miast. Naprawdę warto odwiedzić. Polecam.
    Chyba, że ktoś chce poznać prawdziwą Rosję. No to wtedy Sankt Petersburg się nie nada. Nie jest reprezentatywny. Sorry.
Rosja

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...