Pisząc o Chan Chan czy Moche wstyd
nie wspomnieć o starożytnych żeglarzach – i wcale nie o Lionela
Cassona i jego działo chodzi (wszak skupia się ono na Śródziemiomorzu). Dlaczego? Otóż nadpacyficzne prekolumbijskie
kultury zostawiły po sobie setki wzmianek o żeglowaniu po Pacyfiku,
a w okolicach Trujillo tradycja ta, prekolumbijskich marynarzy, wciąż
jest żywa.
Te wzmianki to oczywiście liczne fragmenty glinianych skorup, pokazujących zdobywców Pacyfiku.
O inne dowody trudno – wszak
nie znamy żadnych prekolumbijskich dokumentów (nie tylko z braku pisma), no chyba, że za takie uznamy właśnie ceramiczne figurki.
Wydają się mało wiarygodne, ale wystarczyły by Thor Heyerdal,
norweski podróżnik, zbudował tratwę z drzewa balsy (niezwykle
lekkie tropikalne drzewo, zdaje się, że widziałem je gdzieś w
Amazonii, ale pewności nie mam; na pewno widziałem rzeczne
pływające domy na balach z balsy zbudowane) i przepłynął
Pacyfik, udowadniając niejako, że w Starożytności było to
możliwe, i mity mieszkańców Rapa Nui, Wyspy Wielkanocnej, o
zasiedleniu jej przez przybyszów z Ameryki mogą zawierać ziarnka
prawdy. Na takich tratwach z dzisiejszego Chile przypłynąć mieli
biali, brodaci i rudowłosi ludzie, w Andach zwani wirakoczami – od
boga Viracochy, właśnie jasnoskórego rudobrodego nauczyciela
tamtejszych Indian. Wyjaśniając jedne legendy Heyerdal stworzył
następne, ale położył podwaliny pod nowy dział archeologii –
archeologię doświadczalną.
Był też zwolennikiem teorii
dyfuzjonistycznych, w myśl których dawne cywilizacje swobodnie się
kontaktowały między sobą wymieniając odkryciami – stąd
pomiędzy Starym i Nowym Światem jest zastanawiająco dużo analogii.
Moim zdaniem wynika to z podobieństwa ludzi na całej kuli
ziemskiej, ale nie mogę przedstawić konkretnych dowodów. Thor
Heyerdal za to nie dość, że przepłynął Pacyfik na tratwie z
balsy, to jeszcze pokonał Atlantyk na trzcinowej łodzi (dopłynąć
do Indii z Iraku na takiejż łodzi nie zdołał, lecz z przyczyn
politycznych). Zresztą polecam muzeum badacza – raczej to na
Teneryfie niż w Oslo (chociaż jak już ktoś tam będzie to warto
zajrzeć na Bygdøy; zwłaszcza, że obok Muzeum Kon-Tiki, tej tratwy z balsy Heyerdala, jest muzeum
statku Fram (pływał na nim m.in Nansen i Amudsen) i przecudowne Muzeum Łodzi Wikingów z trzema
prawdziwymi drakkarami wydobytymi z grobów pogańskich władców
Skandynawii).
Ad rem jednak. Szykując się do przeprawy przez
Pacyfik Heyerdal zlekceważył skorupy przedstawiające Indian
żeglujących na trzcinowych łodziach. Wcale się nie dziwię –
tratwa zdaje się być bezpieczniejsza i większa. W Huanchaco
norweski odkrywca mógł za to na własne oczy przekonać się, że
te trzcinowe, jednoosobowe łódki nadal są w użyciu. Zresztą ja
też je widziałem.
Rychło okazało się, że ten typ statku
(tak trzeba napisać – po Nilu w Starożytności pływały
jednostki na których mieściło się i kilkanaście osób) występuje
nie tylko na pacyficznym wybrzeżu Peru. Właściwie to można
spotkać je w Mezopotamii, Egipcie, na Jeziorze Czad, na Titicaca i –
the last but not the least – na Wyspie Wielkanocnej. Wszędzie tam,
gdzie występuje cibora papirusowa albo totora.
Ba, na Titicaca
z tej rośliny tworzy się pływające wyspy. Fakt, że dziś
raczej dla turystów, ale zawsze.
Śledząc występowanie tych
papirusowych łodzi (didaskalia: wiem, że użyłem określenia
"trzcinowa", ale technicznie cibora nie jest trawą jak
trzcina; tak tekst jest jednak bardziej zrozumiały) Thor Heyerdal
sugeruje, że ich występowanie, zwłaszcza w Nowym Świecie, wyznacza
szlak owych rudowłosych brodaczy o jasnej skórze i oczach,
wirakoczów. Mieliby oni być spokrewnieni z północnoafrykańskimi
Berberami, przed najazdem arabskim często mających jasną cerę i
czerwone włosy (postulowana kromaniońska odmiana człowieka,
czwarta, obok białej, żółtej i czarnej) i kanaryjskimi Guanczami.
Na trzcinowych łodziach przedostać się mieli do Mezoameryki
(olmeckie głowy o negroidalnych rysach i podania o Pierzastym Wężu
i jego bladoskórych pomocnikach), stamtąd do Ameryki Południowej i
w Andy (rudobrody bóg Viracocha) a finalnie na Rapa Nui (długousi i
posągi o pociągłych, brodatych twarzach i "czapkach" z czerwonego
kamienia, czyli fryzurach w koczek).
Cóż, to dość poszlakowa
teoria. Fakty są takie, że w różnych miejscach Świata, w różnym
okresie, budowano łodzie z trzciny. W okolicach Trujillo buduje się
je nadal – wykorzystuje się je do połowu ryb oraz –
przynajmniej według tamtejszych podań – surfowania. Na niewielkich
jednostkach siadano najczęściej na klęczkach – i zawsze można
było wstać i skakać po potężnych pacyficznych falach.
Miejscowi
zresztą kultywują tą tradycję – w Huanchaco jest sporo szkół
surfingu, a z miasteczka pochodzi jeden z Mistrzów Świata w tej
dyscyplinie. Swoją drogą na surferów można natknąć się na
całym peruwiańskim wybrzeżu: Paracas, Barranca, Cerro Azul,
Zorritos, także w Limie. Ot, odpowiednie fale, a może i
tysiącletnie tradycje (dobre warunki dla surferów są też na
Wyspach Kanaryjskich, ale Guanczowie nie mieli papirusu...).
Tylko
– taka prośba – nie mówcie na Hawajach, że surfing pochodzi z
Peru. Na tych wyspach takie stwierdzenie równa się obrazie
majestatu: nawet najmniejszy Hawajczyk wie, że sport ten narodził
się u wybrzeży ich archipelagu.
Te wzmianki to oczywiście liczne fragmenty glinianych skorup, pokazujących zdobywców Pacyfiku.
Prekolumbijski żeglarz |
Titicaca - postulowany przystanek wirakoczów |
Autor - po prawej - w Oslo przed Muzeum Kon-Tiki (foto: P. Strzelczyk) |
Rybackie łodzie z trzciny w Huanchaco |
Zbiory totory na Titicaca |
Pływające wyspy Uros na Titicaca |
Huanchaco |
Czyżby stocznia? |
Pomnik prekolumbijskich surferów |
Pacyfik w Limie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz