Tłumacz

6 sierpnia 2021

W dżungli cz. 1

    Dżungla. Selva. Las tropikalny. Słowo, które oznacza dziką przyrodę, niezwykłość, tajemniczość, niebezpieczeństwo, pierwotną siłę natury. Przynajmniej w powszechnej świadomości, bo tak naprawdę to nie. Znaczy, owszem, jest tam niebezpiecznie, przyroda bywa dzika i niezwykła – ale tak naprawdę dżungla nie ma nic z tajemniczości – to niezwykle ponure miejsce do życia. Choć oczywiście Człowiek od bardzo dawna kolonizował tą niebezpieczną krainę – i nie mówię tu tylko o potężnych miastach Jukatanu czy Indochin leżących w środku tropikalnego lasu (a nie raz przezeń pochłoniętych) ale także o tak zwanych Ludach Pierwotnych, co i rusz odkrywanych w dżunglach Azji, Afryki czy Ameryki Południowej.

Dżungla nizinna

    Mało tego, przez wieki ten – pójdźmy tropem Jana Jakuba Rousseau – Szlachetny Dzikus wcale nie żył w idealnej harmonii ze środowiskiem, w stanie pierwotnym, a - tu pójdźmy tropem Biblii – czynił sobie tą niegościnną ziemię poddaną. Amazonia – bo wpis jest o bramie do dżungli – do XVII wieku była całkiem gęsto zaludniona – pisali o tym pierwsi Biali płynący Amazonką, Franciszek de Orellana et consores. Oczywiście przez stulecia nie dawano wiary ich relacjom o tłumach Indian żyjących w dżungli – wszak musiały to być rojenia głów próżniaczych, głodnych i zmęczonych; halucynacje jakieś. Dziś archeolodzy potwierdzają znaczne zasiedlenie Amazonii w czasach prekolumbijskich – okazuje się, że ten jakoby pierwotny las był przez stulecia lasem użytkowym (takie rzeczy zresztą działy się wszędzie – nasz najbogatszy w gatunki las, dąbrowa świetlista, powstał dzięki wypasowi świń, a Kanada przed przyjazdem Europejczyków pachniała raczej swądem spalenizny z notorycznie wzniecanych pożarów niż żywicą).
    Obecnie dżungla ponownie jest zasiedlana – w sposób jednak daleko bardziej inwazyjny niż na początku – i cierpi na tym nie tylko przyroda, ale także niedobitki pierwotnych mieszkańców, którzy w wyniku różnorakich kataklizmów często porzucili dawne rolnictwo na rzecz zbieractwa i myślistwa – to oni są owymi Dzikimi, chowającymi się w ostępach puszcz.

Dżunglowe osadnictwo
Dżunglowe osadnictwo

    Ja osobiście w dżungli mieszkać bym nie chciał – przyjechać, zobaczyć – co już czyniłem – owszem (choć też bez wielkiego entuzjazmu). Dlaczego?

Skwar na skwerze

    Przede wszystkim klimat. Pierwszy raz do dżungli – dżungli prawdziwej (a przynajmniej na teren kiedyś przez nią porastany), selva baja, dżungli nizinnej – przybyłem samolotem. Trzeba bowiem jasno powiedzieć: do dżungli jest daleko. Zawsze. A im więcej chcielibyśmy zobaczyć dżungli w dżungli – tym dalej musimy się udać. Do cywilizacji rozlewającej się w niekontrolowany sposób po lesie deszczowym można dotrzeć samolotem – alternatywą jest kilka dni w samochodzie lub nawet na łodzi. Wszak Iquitos, leżące nad Amazonką, to największe miasto na Świecie bez połączenia lądowego z resztą planety. Co prawda krążą plotki, że zarówno Peruwiańczycy jak i Brazylijczycy budują naziemny trakt, ale znając miejscowy zapał i mentalność wiele wody upłynie zanim dotrze się tam rejsowym pekaesem. Póki co – tylko łódź albo samolot.

Pucallpa

    Tak więc pierwszy raz do dżungli – do peruwiańskiej Pucallpy – przyleciałem właśnie samolotem. Trasa wiodła z Cuzco via Lima, trochę okrężnie, ale w Peru większość lotów krajowych odbywa się przez stolicę. Wylądowaliśmy już po zapadnięciu zmroku, który w tropikach przychodzi dość regularnie około 18 a zmierzch trwa ułamki sekund (zapomnijcie o długich, romantycznych wieczorach), więc zaczęło się robić chłodno – było jakieś 27 stopni Celsjusza. Podszedłem do drzwi hermetycznie przecież zamkniętej w czasie lotu maszyny, zrobiłem krok na przód i... Gęste, zawiesiste powietrze wepchnęło mnie z powrotem do kabiny. Latynoska stewardesa jasno jednak dała mi do zrozumienie, że muszę wysiąść. Wziąłem więc głęboki oddech i ruszyłem przed siebie. Po kilku krokach byłem cały mokry – nie ze zmęczenia, w końcu wracałem z wysokich Andów, miejsca, gdzie tlenu w powietrzu jest niezbyt wiele. Tu tlenu było wystarczająco, choć miało się wrażenie, że pozostałą zawartość powietrza szczelnie zajmuje para wodna. Było tak wilgotno, że brakowało chyba tylko przepływającej obok wody ryby, żeby poczuć się jak w nagrzanym stawie.

Zachód słońca nad Madre de Dios

    Wilgoć w dżungli jest wszechogarniająca – niezależnie, czy jest to las deszczowy, czy mglisty (różnica: w pierwszym głównym źródłem wody są deszcze, w drugim – mgły) – jest zwyczajnie mokro. Jeżeli zrobisz pranie, nie licz, że wyschnie – zresztą nawet jeśliby się to udało po kilku minutach ubranie będzie od nowa mokre. W związku z wilgocią taka mała rada, zwłaszcza, jeśli ktoś chce iść w dżunglę na kilka-kilkanaście dni (bo na przykład chce dotrzeć do Dzikich): ubrania z włókien naturalnych tutaj nie sprawdzają się wcale. Oryginalnie miejscowi biegali jak ich Pan Bóg stworzył, względnie pletli sobie niewielkie ochraniacze na najbardziej wystające części z liści bananowca, bo każda tkanina – alpacza wełna czy bawełna jakie można było sprowadzić do dżungli – zwyczajnie gniła. Dziś postęp cywilizacyjny sprawił, że często ubieramy się w tworzywa sztuczne. Niby to nieekologicznie (używam tu słowa "ekologia" w potocznym, spauperyzowanym znaczeniu), ale bawełniana koszulka, na którą zarzucimy plecak i ruszymy w dżunglę dość szybko pokryje się pleśnią czy innym grzybem – zwłaszcza w miejscach chronionych przed promieniowaniem słonecznym, na przykład pod paskami zarzuconymi na ramiona. Miejscowego raczej nie uświadczysz z plecakiem – będzie niósł torbę, którą można przerzucić z jednego ramienia na drugie.

Cierpiący od upałów i wilgoci Autor w czasie odwiedzin w dżungli (foto z arch. Autora)

    Ta właściwość dżungli – pożeranie całej materii organicznej – sprawiła, że miejscowi dosyć łatwo zaśmiecają okolicę – znaczy te miejsca, do których zawitała współczesna cywilizacja. Ale o tym innym razem – na razie skupmy się na przybyciu do dżungli – jak wspomniałem: samolotem.
    Tak jest bowiem najlepiej. Nie tylko najszybciej, ale także najbezpieczniej. Owszem, powie jakiś malkontent, samoloty się rozbijają – ale przynajmniej nikt na nie nie napada. A autokar pełen Białych jest łakomym kąskiem dla miejscowych zbirów, chcących poprawić swój los kosztem losu Gringos – chodzi oczywiście o Los Dolares. W Peru najniebezpieczniejsze trasy autobusowe wiodą właśnie w dżunglę (po prawdzie więcej osób ginie w wypadkach autokarów na krętych andyjskich drogach, ale bandytów jest tam zdecydowanie mniej). Mnie – odpukać – nie spotkała żadna tego typu przygoda (jedna owszem, ale w sumie całkiem zabawna, o niej innym razem), ale przebywając w dżungli słyszałem o napadzie na autokar turystyczny pełen Niemców jadących na trasie Cuzco – Manu (wpisany na Listę Dziedzictwa UNESCO dżunglowy park narodowy). Kolega z kolei miał nieprzyjemne spotkanie w autobusie rejsowym. Oto pojazd został zatrzymany w nocy przez uzbrojoną bandę, prowodyr grupy wszedł do środka, obudził pasażerów i potrząsając bronią automatyczną zaczął opowiadać, jak to w okolicy jest niebezpiecznie:
    - Tutaj to sami bandyci – perorował – W dzień to jeszcze, jest policja, ale w nocy? Strach się bać. Na szczęście – tu potrząsnął karabinem – ja z kolegami patrolujemy ten rejon po zapadnięciu ciemności, żeby nikomu – podkreślił – nic się nie stało. Jesteśmy jednak biednymi rolnikami, i zamiast spać z żoną w domu narażamy się na niebezpieczeństwa. Robimy to też całkowicie społecznie, dlatego żebyśmy mogli was, drodzy pasażerowie, dalej chronić, prosimy o drobną zapomogę. Kolega zaraz tu przejdzie z kapeluszem, i dajcie nam co łaska.
    Cóż, pasażerowie – oczywiście – dali co łaska. I autobus mógł dalej ruszyć. Do dżungli.

Dżungla górska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...