Dżungla. Selva. Las tropikalny.
Słowo, które oznacza dziką przyrodę, niezwykłość,
tajemniczość, niebezpieczeństwo, pierwotną siłę natury.
Przynajmniej w powszechnej świadomości, bo tak naprawdę to nie.
Znaczy, owszem, jest tam niebezpiecznie, przyroda bywa dzika i
niezwykła – ale tak naprawdę dżungla nie ma nic z tajemniczości
– to niezwykle ponure miejsce do życia. Choć oczywiście Człowiek
od bardzo dawna kolonizował tą niebezpieczną krainę – i nie
mówię tu tylko o potężnych miastach Jukatanu czy Indochin leżących w środku tropikalnego lasu (a nie raz przezeń
pochłoniętych) ale także o tak zwanych Ludach Pierwotnych, co i
rusz odkrywanych w dżunglach Azji, Afryki czy Ameryki
Południowej.
|
Dżungla nizinna
|
Mało tego, przez wieki ten – pójdźmy tropem
Jana Jakuba Rousseau – Szlachetny Dzikus wcale nie żył w idealnej
harmonii ze środowiskiem, w stanie pierwotnym, a - tu pójdźmy
tropem Biblii – czynił sobie tą niegościnną ziemię poddaną.
Amazonia – bo wpis jest o bramie do dżungli – do XVII wieku była
całkiem gęsto zaludniona – pisali o tym pierwsi Biali płynący
Amazonką, Franciszek de Orellana et consores. Oczywiście przez stulecia
nie dawano wiary ich relacjom o tłumach Indian żyjących w dżungli
– wszak musiały to być rojenia głów próżniaczych, głodnych i
zmęczonych; halucynacje jakieś. Dziś archeolodzy potwierdzają
znaczne zasiedlenie Amazonii w czasach prekolumbijskich – okazuje
się, że ten jakoby pierwotny las był przez stulecia lasem
użytkowym (takie rzeczy zresztą działy się wszędzie – nasz
najbogatszy w gatunki las, dąbrowa świetlista, powstał dzięki
wypasowi świń, a Kanada przed przyjazdem Europejczyków pachniała
raczej swądem spalenizny z notorycznie wzniecanych pożarów niż
żywicą).
Obecnie dżungla ponownie jest zasiedlana – w sposób
jednak daleko bardziej inwazyjny niż na początku – i cierpi na tym
nie tylko przyroda, ale także niedobitki pierwotnych mieszkańców,
którzy w wyniku różnorakich kataklizmów często porzucili dawne
rolnictwo na rzecz zbieractwa i myślistwa – to oni są owymi
Dzikimi, chowającymi się w ostępach puszcz.
|
Dżunglowe osadnictwo
|
|
Dżunglowe osadnictwo
|
Ja osobiście w
dżungli mieszkać bym nie chciał – przyjechać, zobaczyć – co
już czyniłem – owszem (choć też bez wielkiego entuzjazmu).
Dlaczego?
|
Skwar na skwerze
|
Przede wszystkim klimat. Pierwszy raz do dżungli –
dżungli prawdziwej (a przynajmniej na teren kiedyś przez nią
porastany), selva baja, dżungli nizinnej – przybyłem samolotem.
Trzeba bowiem jasno powiedzieć: do dżungli jest daleko. Zawsze. A
im więcej chcielibyśmy zobaczyć dżungli w dżungli – tym dalej
musimy się udać. Do cywilizacji rozlewającej się w
niekontrolowany sposób po lesie deszczowym można dotrzeć samolotem
– alternatywą jest kilka dni w samochodzie lub nawet na łodzi.
Wszak Iquitos, leżące nad Amazonką, to największe miasto na
Świecie bez połączenia lądowego z resztą planety. Co prawda krążą
plotki, że zarówno Peruwiańczycy jak i Brazylijczycy budują
naziemny trakt, ale znając miejscowy zapał i mentalność wiele
wody upłynie zanim dotrze się tam rejsowym pekaesem. Póki co –
tylko łódź albo samolot.
|
Pucallpa |
Tak więc pierwszy raz do dżungli –
do peruwiańskiej Pucallpy – przyleciałem właśnie samolotem.
Trasa wiodła z Cuzco via Lima, trochę okrężnie, ale w Peru
większość lotów krajowych odbywa się przez stolicę.
Wylądowaliśmy już po zapadnięciu zmroku, który w tropikach
przychodzi dość regularnie około 18 a zmierzch trwa ułamki sekund
(zapomnijcie o długich, romantycznych wieczorach), więc zaczęło
się robić chłodno – było jakieś 27 stopni Celsjusza.
Podszedłem do drzwi hermetycznie przecież zamkniętej w czasie lotu
maszyny, zrobiłem krok na przód i... Gęste, zawiesiste powietrze
wepchnęło mnie z powrotem do kabiny. Latynoska stewardesa jasno
jednak dała mi do zrozumienie, że muszę wysiąść. Wziąłem więc
głęboki oddech i ruszyłem przed siebie. Po kilku krokach byłem
cały mokry – nie ze zmęczenia, w końcu wracałem z wysokich Andów, miejsca, gdzie tlenu w powietrzu jest niezbyt wiele. Tu tlenu
było wystarczająco, choć miało się wrażenie, że pozostałą
zawartość powietrza szczelnie zajmuje para wodna. Było tak
wilgotno, że brakowało chyba tylko przepływającej obok wody ryby,
żeby poczuć się jak w nagrzanym stawie.
|
Zachód słońca nad Madre de Dios
|
Wilgoć w dżungli
jest wszechogarniająca – niezależnie, czy jest to las deszczowy,
czy mglisty (różnica: w pierwszym głównym źródłem wody są
deszcze, w drugim – mgły) – jest zwyczajnie mokro. Jeżeli
zrobisz pranie, nie licz, że wyschnie – zresztą nawet jeśliby
się to udało po kilku minutach ubranie będzie od nowa mokre. W
związku z wilgocią taka mała rada, zwłaszcza, jeśli ktoś chce
iść w dżunglę na kilka-kilkanaście dni (bo na przykład chce
dotrzeć do Dzikich): ubrania z włókien naturalnych tutaj nie
sprawdzają się wcale. Oryginalnie miejscowi biegali jak ich Pan Bóg
stworzył, względnie pletli sobie niewielkie ochraniacze na
najbardziej wystające części z liści bananowca, bo każda tkanina
– alpacza wełna czy bawełna jakie można było sprowadzić do
dżungli – zwyczajnie gniła. Dziś postęp cywilizacyjny sprawił,
że często ubieramy się w tworzywa sztuczne. Niby to
nieekologicznie (używam tu słowa "ekologia" w potocznym,
spauperyzowanym znaczeniu), ale bawełniana koszulka, na którą
zarzucimy plecak i ruszymy w dżunglę dość szybko pokryje się
pleśnią czy innym grzybem – zwłaszcza w miejscach chronionych
przed promieniowaniem słonecznym, na przykład pod paskami
zarzuconymi na ramiona. Miejscowego raczej nie uświadczysz z
plecakiem – będzie niósł torbę, którą można przerzucić z
jednego ramienia na drugie.
|
Cierpiący od upałów i wilgoci Autor w czasie odwiedzin w dżungli (foto z arch. Autora)
|
Ta właściwość dżungli –
pożeranie całej materii organicznej – sprawiła, że miejscowi
dosyć łatwo zaśmiecają okolicę – znaczy te miejsca, do których
zawitała współczesna cywilizacja. Ale o tym innym razem – na
razie skupmy się na przybyciu do dżungli – jak wspomniałem:
samolotem.
Tak jest bowiem najlepiej. Nie tylko najszybciej, ale
także najbezpieczniej. Owszem, powie jakiś malkontent, samoloty się
rozbijają – ale przynajmniej nikt na nie nie napada. A autokar
pełen Białych jest łakomym kąskiem dla miejscowych zbirów,
chcących poprawić swój los kosztem losu Gringos – chodzi
oczywiście o Los Dolares. W Peru najniebezpieczniejsze trasy
autobusowe wiodą właśnie w dżunglę (po prawdzie więcej osób
ginie w wypadkach autokarów na krętych andyjskich drogach, ale
bandytów jest tam zdecydowanie mniej). Mnie – odpukać – nie
spotkała żadna tego typu przygoda (jedna owszem, ale w sumie
całkiem zabawna, o niej innym razem), ale przebywając w dżungli
słyszałem o napadzie na autokar turystyczny pełen Niemców
jadących na trasie Cuzco – Manu (wpisany na Listę Dziedzictwa
UNESCO dżunglowy park narodowy). Kolega z kolei miał nieprzyjemne
spotkanie w autobusie rejsowym. Oto pojazd został zatrzymany w nocy
przez uzbrojoną bandę, prowodyr grupy wszedł do środka, obudził
pasażerów i potrząsając bronią automatyczną zaczął opowiadać,
jak to w okolicy jest niebezpiecznie:
- Tutaj to sami bandyci –
perorował – W dzień to jeszcze, jest policja, ale w nocy? Strach
się bać. Na szczęście – tu potrząsnął karabinem – ja z
kolegami patrolujemy ten rejon po zapadnięciu ciemności, żeby
nikomu – podkreślił – nic się nie stało. Jesteśmy jednak
biednymi rolnikami, i zamiast spać z żoną w domu narażamy się na
niebezpieczeństwa. Robimy to też całkowicie społecznie, dlatego
żebyśmy mogli was, drodzy pasażerowie, dalej chronić, prosimy o
drobną zapomogę. Kolega zaraz tu przejdzie z kapeluszem, i dajcie
nam co łaska.
Cóż, pasażerowie – oczywiście – dali co
łaska. I autobus mógł dalej ruszyć. Do dżungli.
|
Dżungla górska
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz