Właściwie kilka kolejnych – już
przygotowanych wpisów – miało być o pełnej (bo m.in.
dżunglowej) egzotyce, ale skoro akurat mam chwilę czasu (mimo
paniki koronawirusowej europejska turystyka odrobinę drgnęła –
to znaczy nie to, żeby Europejczycy jakoś tłumnie zaczęli
podróżować, nie, w drzewiej zatłoczonych miejscach nadal jest strasznie pusto, ale Polacy, jak zwykle wbrew trendom już się
ruszyli i jeżdżą po Europie dosyć licznie; a ja z nimi – jak
się sezon skończy to pewnie coś o tym napiszę) a w Europie i
Ameryce Południowej toczą się mistrzostwa obu tych kontynentów w
piłkę nożną, to i wpis będzie o tym najbardziej z egalitarnym ze
sportów.
Stadion Olimpijski w Barcelonie
No bo tak naprawdę zasady są jasne i proste (cytując trenera Górskiego: chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika), trzeba tylko umieć ową piłkę
kopnąć – nie ważny jest wzrost, waga, inteligencja, kolor skóry,
płeć – ino umiejętności. Jeśli jesteś dobry – jesteś po
prostu bogaty. Nic dziwnego, że w każdym niemal zakątku Świata
dzieciaki kopią coś – starą puszkę, butelkę, kamień, worek z
sianem, cokolwiek – marząc o międzynarodowej karierze. Niektórym
się udaje, stają się idolami dla milionów ludzi i żywą zachętą
dla następnych pokoleń. Wielu swoją szansę zmarnuje – ale to
też jest naturalne, bardzo darwinistyczne nawet.
Stadion Narodowy w Warszawie
Do tego jest
piłka nożna sportem kolektywnym. Owszem, są gwiazdy, ale jak to
się mówi: nec Hercules contra plures (w wolnym tłumaczeniu: i
Ronaldo d*pa, kiedy ludzi kupa; Ronaldo Luis Nazairo de Lima
oczywiście, nie Cristiano Ronaldo, choć do obu tych wielkich
piłkarzy można by to powiedzenie zastosować – jak i do jednego z
najlepszych piłkarzy przełomu drugiej i trzeciej dekady XXI wieku,
Roberta Lewandowskiego). Bez drużyny się nie uda, i kropka nawet
Diego Maradona musiał pomagać sobie ręką. Może właśnie
dlatego sporty drużynowe wywołują silniejsze reakcje wśród
kibiców – łatwiej im utożsamiać się z grupą (do której
przecież sami mogliby należeć, jeśli tylko bardziej przykładali
się kiedyś do treningów, mieli więcej talentu albo szczęścia)
niż z pojedynczym atletą, stającym na przeciw innych gladiatorów
(w Rzymie walki gladiatorów owszem, cieszyły się popularnością,
ale prawdziwe emocje rozpalały wyścigi rydwanów – a raczej
rywalizacja pomiędzy poszczególnymi korporacjami woźniców;
sieneńskie palio może być odległym echem tegoż). Teraz każdy,
kto pamięta Małyszomanię puknie się w głowę – przecież na
początku XXI wieku cała Polska oszalała na punkcie niewielkiego
skoczka narciarskiego z Wisły (ba, pojawili się godni następcy
pana Adama, mistrzowie Świata czy olimpijscy), uprawiającego
dyscyplinę tyleż niszową, co niebezpieczną. Zgadzam się –
jednak w stosunku do piłki nożnej zachodzą tu pewne różnice.
Chociażby to, że większość kibiców raczej nie chciałaby lecieć
łbem na dół z prędkością 100 kilometrów na godzinę, a
strzelić bramkę na Wembley, Narodowym albo sąsiednim boisku chce
(a w teorii nawet może) każdy. Poza tym sukcesy Małysza przyszły
w czasach, kiedy w Polsce było dosyć smutno – i to nie tylko na
niwie sportowej. Wszystko szło źle, a tu nagle chłopak znikąd,
zdałoby się zmarnowany talent, okazuje się być najlepszy na Świecie (i to jak
najlepszy). Polacy po prostu potrzebowali takiego idola – i pojawił
się najdoskonalszy z możliwych. Wkrótce potem reprezentacja Polski w
piłce nożnej po wielu latach awansowała na Mistrzostwa Świata
(jak się na nich zaprezentowała, to inna sprawa), a w kraju zaczęło
się trochę lepiej dziać.
Campo w Sienie
Amfiteatr w Puli
Rzymski Circus Maximus współcześnie
Zresztą może to nie był przypadek.
Zapewne są badania ekonomistów pokazujące, jaki wpływ na
gospodarkę mają sukcesy w sporcie – ja ich nie znam, ba, nawet
nie szukałem, ale mogę się domyślać, że sukcesy sportowców
napędzają konsumpcję (a pieniądz, jak wiadomo, musi krążyć).
Mało tego – sukces dowartościowuje, więc kibic zwycięskiej
drużyny staje się, przynajmniej na chwilę, szczęśliwszy, lepszy.
Chce być częścią tego kolektywu, lepiej pracować dla swojego
kraju. Wiedzieli o tym dawni kapitaliści (przy wielu fabrykach
powstawały zespoły sportowe, na przykład Bayer Leverkusen w
Niemczech, nasze KSZO Ostrowiec Świętokrzyski), wiedzieli
inwestujący w sport komuniści (Partizan i Crvena Zvezda z Belgradu,
Zenit LeningradSt Petersburg; sukcesy polskich piłkarzy w latach
70. i 80. XX wieku były dla sowieckich okupantów naszego kraju
wspaniałym prezentem) – także dzisiejsi marksiści, pragnący zniszczyć współczesną cywilizację, o tym wiedzą, dlatego tak
bardzo atakują wszelkie przejawy radości ze zwycięstw polskich
sportowców, a hektolitry kalumnii wylewanych na – fakt, czasem dość
szemrane – środowiska kibicowskie wołają o pomstę do Nieba.
Kibicowanie należy zniszczyć, ponieważ tworzy ono więzy w grupie
(najlepszym przykładem jest Duma Katalonii, FC Barcelona – klub
sportowy który stał się symbolem całego Narodu) – a wtedy
strasznie trudno jest marksistowskiej ideologii wkroczyć, i
zawładnąć rzędem dusz.
"Więcej niż klub" - stadion FC Barcelona
Basen w Prypeci - w zdrowym ciele zdrowy, komunistyczny, duch
Do tego sport wspaniale potrafi
rozsławiać kraj – w moim przypadku Polskę – na Świecie.
Dotyczy to zwłaszcza piłki nożnej – bo owszem: Robert Kubica czy
Iga Świątek zdobyli sporą popularność, ale o takich tuzach jak
Kamil Stoch, Robert Korzeniowski, Leszek Blanik czy Mariusz Wlazły
wiedzą tylko fani poszczególnych dyscyplin. A o Robercie
Lewandowskim (rety, sami Robertowie – wychodzi, że to dobre imię
dla polskiego sportowca; szkoda, że Robert Mateja nie wykorzystał
swojego potencjału w skokach narciarskich) wiedzą wszyscy, w najdalszym
zakątku Świata.
Wygrane przez Polskę MS w siatkówkę, AD 2014
- Skąd jesteście? Z Polski? Lewandowski! No,
właściwie to Lefantoski, Leuantoski, Lebandoki, w zależności od
tego, gdzie jesteśmy. Nawet jeśli dla miejscowych Polska jest
całkiem anonimowa, to dzięki istnieniu i grze pana Roberta wiedzą
o nas. Nie jest to też pierwszy piłkarz z naszego kraju znany
globalnie. Jakiś czas temu w reprezentacji bodajże Hondurasu grał
pan o imieniu Oscar Boniek Garcia – nazwany tak cześć Zbigniewa
Bońka.
Boisko w Parku Narodowym Tambopata
Ogólnie kraje Ameryki Łacińskiej – biedne – mają
na punkcie piłki wielkiego bzika. Nazwanie dziecka po piłkarzu nie jest
tam niczym dziwnym. Nawet powstanie w Argentynie kościoła Maradony
nie powinno dziwić. Angielski trener Bill Shankly mówił, że futbol to nie
jest kwestia życia i śmierci – chodzi o coś więcej, i miał
trochę racji. Pisałem o emocjach, o wpływie wyników sportowych na
gospodarkę i zacieśnianie się więzi społecznych (gry zespołowe
występowały w wielu kulturach – stąd do dziś spory skąd
wywodzi się piłka nożna; głowami wrogów grano w Azji, w
Amerykach używano kauczukowych piłek, w Europie świńskich
pęcherzy – ale współczesne zasady to dzieło Anglików). W
Ameryce Łacińskiej widać to chyba najbardziej – kiedy w roku
2018 reprezentacja Peru (swoją drogą rewelacja tegorocznego Copa
America) awansowała na Mistrzostwa Świata po raz pierwszy od 1982
roku ludzie oszaleli. Sprzedawali mieszkania, samochody, wydawali
wszystkie oszczędności, by tylko pojechać do Rosji (dla Polaków
to trochę dziwne, ale pamiętajmy, że przez wiele lat "wyjazd"
do ZSRS również dla nas kończył się utratą wszystkich
oszczędności) i obejrzeć – chociaż z daleka – stadion, na
którym będzie grała ich reprezentacja w drodze do niechybnego
finału. Nie do końca się udało, ale na szczęście żaden z
piłkarzy nie strzelił gola samobójczego: zdobywca takiej bramki na
MŚ '94, Kolumbijczyk Andres Escobar, został zastrzelony przez kibica. A co
do Mundialu 1982, Peru i Polski: - Jesteście z Polski? - zdziwił
się spotkany przypadkowo mieszkaniec Limy – Cinco uno! -
zakrzyknął – Cinco uno! Cinco uno – czyli "Pięć
jeden". Na początku nie zrozumieliśmy, ale rozentuzjazmowany
Latynos kontynuował. - Cinco uno! Pięć do jednego. Byłem
wtedy mały, miałem wtedy dwa lata, ale pamiętam! Graliśmy z
Polską, do przerwy było 0:0, a potem 5:1. Mieliście świetny
zespół, zdobyliście medal. Boniek, Lato. Na Lato wołaliśmy
Lato-calato, bo nie miał włosów (didaskalia: calato znaczy golas).
To było tyle lat temu. Ale teraz znowu awansowaliśmy. Może
spotkamy się jeszcze raz, wtedy weźmiemy rewanż. Będzie ciężko,
bo macie Lewandowskiego, ale damy radę. Jako, że na rosyjskim
mundialu obie reprezentacje nie wyszły ze swoich grup Peruwiańczycy
na rewanż będą musieli poczekać, ale co tam. Limańczyk i tak
miał nadzieję – bo to jeszcze jedno, co daje kibicowanie:
nadzieję. Że Dawid pokona Goliata. Wiarę, że mimo przeciwności
uda się wygrać, że jak nie teraz, to następnym razem. I miłość
do drużyny, która sprawia, że łzy kibica – szczęścia czy
goryczy – zawsze są autentyczne. A co do decydujących faz
EURO 2020 i Copa America 2021 to w chwili tworzenia wpisu jeszcze nie
wiem, kto wygrał (i nie wiem, czy – w związku z wyjazdami – uda
się obejrzeć decydujące spotkania). Na razie znam pary półfinałowe
czempionatu europejskiego, Włochy – Hiszpania i Anglia – Dania,
oraz południowoamerykańskiego: Brazylia - Peru i Argentyna - Kolumbia.
Będzie ciekawie.
Strefa kibica EURO 2020, Rzym, AD 2021
Serce by chciało Danię i Peru, ale rozum podpowiada Włochy i Brazylię.
EDIT: rozum wygrywa z sercem 1:0 - Peru i Dania odpadły w półfinałach, i choć Brazylia przegrała południowoamerykański finał, to jednak Włochy okazały się najlepsze w Europie.
No i rozum wygrywa z sercem 1:0 - Peru i Dania odpadły w półfinałach, i choć Brazylia przegrała południowoamerykański finał, to jednak Włochy okazały się najlepsze w Europie :)
No i rozum wygrywa z sercem 1:0 - Peru i Dania odpadły w półfinałach, i choć Brazylia przegrała południowoamerykański finał, to jednak Włochy okazały się najlepsze w Europie :)
OdpowiedzUsuńMamy tu osoby trenujące piłkę? Wiecie, że możecie analizować swoje ciało w celu kontroli efektów? https://inbodypoland.pl/pilka_nozna/
OdpowiedzUsuńO. A Mundial 2022 bez Włochów...
OdpowiedzUsuń