Tłumacz

20 września 2024

Amazońska Atlantyda

    W relacji księdza de Carvajala z wyprawy Francisco de Orellany (tej oryginalnej, nie tej blogowej oczywiście) znajdują się wzmianki jakoby w tamtym czasie brzegi Amazonki pokrywała gęsta sieć osad, a konkwistadorzy co i rusz spotykali różne plemiona, w tym i wojownicze niewiasty, od miana których rzeka w końcu nazwę swą przyjęła. Pierwszą europejską była bowiem Rio Orellana.
Port nad Amazonką wieczorem
    I przez kilkaset lat wszyscy uczeni (poza może działającym na przełomie XIX i XX wieku odkrywcy o nazwisku Fawcett) twierdzili, że są to opowieści z mchu i paproci, ot, rojenia głów próżniaczych. Badacze Amazonii – ci już całkiem naukowi – natrafiali tu tylko na tak zwane Ludy Pierwotne, nieskażone cywilizacją (Fawcett wyruszył na poszukiwanie ukrytej cywilizacji i słuch po nim zaginął; potem zaginął też po ekspedycji ratunkowej - i wyprawie szukającej owej). Michał de Montaigne, renesansowy filozof, ukuł nawet koncepcję Szlachetnego Dzikusa (Noble Savage), który żyjąc w owym stanie pierwotnym, naturalnym, jest czysty, nieskażony złem – Złem – tego coraz bardziej uprzemysławiającego się właśnie Świata. Ta koncepcja nadal pokutuje, zwłaszcza w środowiskach negujących cywilizacyjną rolę kolonizacji Świata przez Europę (nie całego, oczywiście – były regiony o wysokiej cywilizacji, a kiedy już Europa przyniosła industrializację szybko zasypały powstałą przepaść technologiczną). Jest ona błędna o tyle, że spotykane przez Europejczyków ludy faktycznie w porównaniu z Białymi były zacofane. Pomijam tu inne wartości kulturowe, miłość do krwawych ofiar, ludożerstwo – bo to nieistotne. Natomiast dmuchawka i łuk zamiast muszkietu, tu jest różnica. Okej, w dżungli dmuchawka lepiej zabija niż karabin, bo ciszej, ale ilościowo Calatos nie mają szans.
    I w Amazonii tych właśnie Dzikich było jak na lekarstwo. Żadnych ludnych wiosek, niczego takiego.

Amazonia
    Dopiero badania w drugiej połowie XX wieku przyniosły sensację, i nie było to odnalezienie pozostałości wyprawy Fawcetta – faktycznie, przed przybyciem Europejczyków w Amazonii istniała zaginiona cywilizacja, a sama dżungla była zasiedlona dużo gęściej, liczbę ludności oszacowano na miliony, nie dziesiątki tysięcy. Ta Amazońska Atlantyda – jak ją nazwały media i ja – nie zapadła się jednak pod wodę. Prawdopodobnie odpowiadały za to choroby płuc (nie, nie kowidowe), jakie przynieśli Hiszpanie. Na takie choróbska Indianie byli średnio odporni – za to spożywając w ogromnych ilościach zawierający cyjanek maniok nie mają praktycznie pasożytów w jelitach. Coś za coś.
    Okazało się też, że owa cywilizacja była już neolityczna – znaczy rolnicza. Było to rolnictwo na miarę dżunglowych warunków, ale zawsze. Po upadku cywilizacji – jak twierdzą naukowcy – pozostali przy życiu mieszkańcy przerzucili się na tryb myśliwsko-zbieracki. A zbierać było co – w puszczy występuje bardzo wiele jadalnych roślin, aż za wiele. Pojawiły się koncepcje, że takie ich zagęszczenie to pozostałość po dawnych uprawach. Cóż, te współczesne dżunglowe agrykultury nadal wyglądają jak fragment dżungli. Taka dżungla uprawna.

Dżungla uprawna
    Kolejne odkrycia pokazały jednak, że ci prekolumbijscy mieszkańcy puszczy tropikalnej mogli być naprawdę sprawnymi agronomami. Tak zaawansowanymi, że aż zainteresowali się nimi Teoretycy Starożytnej Astronautyki. Oto bowiem na wielką skalę zrobili coś, co w książkach s-f czasem nazywa się terraformowaniem. W niegościnnej dżungli stworzyli sobie doskonałe warunki do uprawy, tak dobre, że jeszcze dziś te zmienione miejsca są wykorzystywane pod pola manioku i kukurydzy.

Dym: ślady deforestacji - współczesnej metody preparowania pól uprawnych
    Oryginalnie gleba w dżungli jest bowiem niezbyt urodzajna. Tak, wiem, wszystko tu rośnie jak oszalałe, ale jest to związane z wysoką temperaturą, obfitością wody i dostępnością nutrientów (czyli związków mineralnych – dostarczają ich regularne wylewy rzek oraz, trzymajcie się krzeseł, pasaty zwiewające je znad Sahary; na Saharze kwitło kiedyś życie, a dziś jego szczątki karmią Amazonię). Obieg materii jest przez to tak szybki (wszystko gnije w moment), że warstwa gleby nie jest w stanie porządnie się wykształcić. Czerwone gleby laterytowe uprawiane chociażby po deforestacji (czyli wypaleniu lasu najczęściej) po kilku sezonach stają się niemal jałowe. Z racji koloru zwane są one czerwoną ziemią, terra rosa.

Uboga czerwona gleba laterytowa w jednym z amazońskich portów
    Gdzieniegdzie, nieraz na wielkich areałach, na terasach położonych powyżej obszarów zalewowych, spotkać można inną glebę – terra preta (czyli żyzna ziemia dosłownie). Po drobiazgowych badaniach okazało się, że nie jest to formacja naturalna, a antropogeniczna – miejscowi (albo Starożytni Kosmici) umieszczali w gruncie tony węgla drzewnego, kawałki skorup i inne takie, co spowodowało, że powstałą gleba o odpowiedniej strukturze, gromadząca wodę i nutrienty – słowem nadająca się do uprawy (i to nawet dziś, po kilkuset latach). Jak to zrobili? No pewnie za pomocą drewnianych i kamiennych motyk – ale sam pomysł to jeden z najwspanialszych zabiegów argotechnicznych w historii. Zbudowali na tym całą cywilizację, która miała czas zajmować się tak skomplikowaną sztuką jak petroglify nad Rio Negro.

Petroglify z Amazonii
    A przynajmniej tak myślę, że to oni, nie mam ku temu bowiem żadnych dowodów (tak, jak i nie da się wydatować owych alternatywnej urody dzieł sztuki).
    Nie ma też dowodów na wizytę Starożytnych Kosmitów w Amazonii (zaraz się odezwą Teoretycy, że przecież jest plemię, które przebiera się w stroje wyglądające jak skafandry kosmiczne i twierdzące, że przybyło z gwiazd; nazwy nie pomnę, zresztą nie spotkałem osobiście). Są jednak poszlaki wskazujące na prekolumbijskie kontakty ze Starym Światem. Bardzo nieostre, ale są – w delcie Amazonki znaleziono rysunki przypominające te z północnej Afryki (na Wyspach Kanaryjskich także są znaki, charakteryzowane jako pismo libijskie). Według jednej z koncepcji to bowiem przodkowie Berberów – o jasnych oczach i rudych włosach – wespół z mieszkańcami Balearów i semickimi Kartagińczykami dotarli do Ameryki Południowej (technologia była, dowiódł tego doświadczalnie Thor Heyerdal). Przybysze mieli zapuścić się Amazonką w interior (nie od razu, Fenicjanie opływali Afrykę przez trzy lata) i dotrzeć aż do Andów, gdzie stworzyli znaną z nietypowych sarkofagów i mumii kulturę Chachapoyas (kolejny cel odwiedzin w Peru). Podobno Hiszpanie w tym regionie dzisiejszego Peru spotkali Indian o rudych i kręconych włosach. Rzeczywiście, do dziś potomkowie Chachapoyas miewają takie włosy i jasne oczy – ale może to być efekt wizyty konkwistadorów, w części przecież potomków jasnookich i bladolicych Wizygotów.
    Będąc w Mazan w szkole pośród śniadych twarzy indiańskich uczniów (tylko tacy uczęszczali tu do szkoły) mignęła mi w którejś z klas dziewczynka, której zdjęcie spokojnie mogłoby trafić na peruwiańską okładkę opowieści o Pippi Langstrumpf (Fizia Pończoszanka inaczej) – dzieciak włosy miał nie tyle rude, co czerwono-miedziane. I bledszą cerę. Dziewczynka szybko zniknęła mi z oczu, a przecież nie będę jej gonił. Zwróciłem tylko uwagę naszemu cicerone, Pawłowi.
    - Pewnie jakaś przyjezdna – wzruszył ramionami.

Szkoła w Mazan
    Fakt, do Iquitos z sadyb Chachapoyas jest kawałek drogi – i to nie lądowej.
Droga przez dżunglę

1 komentarz:

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...