No to krótki, niezobowiązujący wpis
o konstytucyjnej stolicy Boliwii – tak, by w drodze do legendarnego
Tiwanaku zakończyć (na tą chwilę oczywiście) opowieści z tego
biednego andyjskiego kraju.
Do Sucre, konstytucyjnej stolicy
państwa, dostaliśmy się samolotem z La Paz (stolicy faktycznej)
przez Cochabambę (zwaną stolicą kulinarną) – latanie samolotem
po Andach naprawdę ma sens. Loty lokalne są relatywnie tanie – i
choć droższe od połączeń autokarowych to zdecydowanie szybsze i
bezpieczniejsze. W Boliwii na przykład układ łańcuchów górskich
sprawia, że podróż z La Paz do Sucre ciągnęła by się w
nieskończoność. Owszem, można ominąć część gór jadąc Altiplano – jak nazwa wskazuje jest to równina – ale przez to
jest jeszcze dalej. Tak, że samolot to najoptymalniejsze
rozwiązanie.
Co do bezpieczeństwa – może i samoloty się
rozbijają, ale autobusy w Peru dużo częściej spadają w andyjskie
przepaści. Poza tym na aeroplan, nawet pełen Białasów, nikt nie
napadnie – a na turystyczny autokar już owszem, mogą znaleźć
się śmiałkowie chcący poprawić swój los (słyszałem o takich
przypadkach w Peru – Boliwia, choć dużo biedniejsza, jest dla
turysty bezpieczniejsza – o czym zapewniali znajomi Peruwiańczycy,
i co chyba dało się odczuć). Pecha musi mieć ktoś, kto boi się
lotu, i zamiast kilku godzin w powietrzu wybierze – nieraz
kilkadziesiąt w samochodzie.
Ale dość o podróżowaniu w tym wpisie, pora zająć się Sucre – zwanym też Miastem o Czterech Nazwach.
Przed konkwistą osada leżąca w tym miejscu zwała się
Charas – miejscowi Indianie zaś rywalizowali (to znaczy opierali
się wchłonięciu) z inkaskim Tahuantinsuyu. Konkwistadorzy założyli
tu miasto które nazwali Chuquisaca, co było mianem mało
hiszpańskim, więc zmieniono je na Srebrne Miasto Nowe Toledo, Ciudad de la Plata de la Nueva Toledo – w
skrócie La Plata. Nazwa dziwna, ale zrozumiała, jeśli się weźmie
pod uwagę, że Nowe Toledo wyrosło na jednym z najważniejszych
szlaków olbrzymiego imperium Habsburgów. Z nieodległego Potosi,
miejsca występowania jednych z najbogatszych pokładów szlachetnych
kruszców na Świecie tędy transportowano srebro na wybrzeże
Atlantyku – a stamtąd do stolicy Imperium, Madrytu.
Tak, to to
srebro spowodowało wielką deflację i załamanie się
zachodnioeuropejskiej gospodarki połączone z upadkiem habsburskiej
Hiszpanii (trwającym aż do czasów caudillo, generała
Franco).
Ostatnią jak do tej pory nazwą miasta jest Sucre –
na cześć pierwszego prezydenta Boliwii, generała Jose Antonio de
Sucre, bohatera walk narodowowyzwoleńczych.
Wracając do srebra
– dzięki położeniu na szlaku handlowym miasto bogaciło się, a
centrum (docenione przez UNESCO wpisem na Listę Światowego
Dziedzictwa Ludzkości) ozdobiły przepiękne barokowe budowle –
będące syntezą europejskich kontrreformacyjnych trendów w sztuce
z umiejętnościami i estetyką miejscowych, często indiańskiego
pochodzenia, artystów (barok andyjski, mestizo). Przetrwały one
między innymi dlatego, że potem okres prosperity w Imperium
Hiszpańskim się skończył, a tam, gdzie zapanuje bieda tam nie
stawia się nowych budowli tylko dba o stare.
Dziś Sucre jest
spokojnym, prawie 400-tysięcznym miastem odwiedzanym przez turystów
dużo rzadziej niż zatłoczone i zaśmiecone La Paz – a szkoda, bo
moim zdaniem starówka sukrzańska jest dużo ładniejsza od tej
pazańskiej. Można na przykład spotkać na niej duże górskie
kolibry (Sucre leży na podobnej wysokości co Machu Picchu, jakieś
2700 m n.p.m., jest więc przyjaźniejsze dla Białego; obszar dżungli
górskiej, selva alta) – co stanowi dodatkową atrakcję – oraz
dziesiątki psów wylegujących się na ulicach. Nikt nie zwraca tu
na nie najmniejszej nawet uwagi – ani one na nikogo, co dla osób z
kynofobią ma spore znaczenie.
A żeby jednak nie tworzyć wpisu całkowicie turystycznego, to mała opowiastka właśnie z Sucre. Otóż zaskoczyła nas tu całkiem pokaźna andyjska ulewa. Burza właściwie. A jak burza w Dzikich Krajach – to wiadomo: brak prądu.
Podobnie jak i u nas za czasów sowieckiej okupacji sieci
energetyczne nie są tu najlepszej jakości, więc każde
przeciążenie czy sytuacja awaryjna powoduje wyłączenie prądu. A
jako, że jesteśmy w tropikach noc trwa tutaj około 12 godzin
(zachód słońca zaś jest króciutki). Co więc zrobić, żeby w
hotelu czy hostelu nie siedzieć po ciemku? Ano, potrzebne są dwie
rzeczy: pierwsza to wielokrotnie przeze mnie wspominana latarka
(najlepiej naładowana albo z pełnymi bateriami – inaczej zdaje
się psu na budę), absolutnie konieczna w wyposażeniu każdego
podróżnika. Drugim elementem jest coś, co sprawi, że snop
latarczanego światła zamieni się w prawdziwą lampę: butelka z
wodą. Nakierowanie latarki na butlę sprawia, że światło
rozprasza się i oświetla całe pomieszczenie. Ot, taka rada –
zwłaszcza dla kogoś bojącego się ciemności.
I to tyle o Sucre, miasta naprawdę wartego odwiedzin – teraz wracamy w okolice La Paz, do z dawna zapowiadanego Tiwanaku.
Panorama Sucre |
Altiplano |
Ale dość o podróżowaniu w tym wpisie, pora zająć się Sucre – zwanym też Miastem o Czterech Nazwach.
Starówka |
Cerro Rico w Potosi |
Pałac Królewski w Madrycie |
Kolonialne domki |
Andyjski barok |
A żeby jednak nie tworzyć wpisu całkowicie turystycznego, to mała opowiastka właśnie z Sucre. Otóż zaskoczyła nas tu całkiem pokaźna andyjska ulewa. Burza właściwie. A jak burza w Dzikich Krajach – to wiadomo: brak prądu.
Ulewa w Andach |
I to tyle o Sucre, miasta naprawdę wartego odwiedzin – teraz wracamy w okolice La Paz, do z dawna zapowiadanego Tiwanaku.
Tiwanaku |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz