Tłumacz

26 maja 2023

Pod górkę cz. 3

    Choć dziś głównym blokującym akces Macedonii Północnej do Unii E***pejskiej okazali się Bułgarzy najbardziej znany jest spór tego niewielkiego państwa z Grecją.
    Kiedy na początku lat 90-tych zeszłego stulecia rozpadała się Jugosławia Macedonia nie miała przesadnych tradycji państwowych. Owszem, te sto lat wcześniej zaistniała w wyniku antyosmańskiego powstania krótkotrwała Republika Kuszewska, czy też próbowano wybić się na niepodległość między I a II Wojną Bałkańską, ale to właściwie było tyle. Nawet odłączenie się od Jugosławii przebiegło bez jakichś wielkich historii (ani, co istotne, wojny). Ot, powstała Macedonia. Na swój zaś symbol wybrała złote słońce z szesnastoma promieniami widniejące na słynnej skrzyni z Werginy (antyczne Ajgaj, pierwsza stolica Macedonii i królewska nekropola), symbol panującej onegdaj na tych terenach dynastii Argeadów. Tak, tej, której największymi przedstawicielami byli Filip II i jego syn Aleksander III, zwany, chyba słusznie Wielkim.
Aleksander Macedoński
    Wtedy odezwali się Grecy: jak to? Słowiańskie najduchy które przybyły tu w VII wieku po Chrystusie uzurpują sobie prawo do greckiego dziedzictwa? Tak być nie może! Owszem, historyczna Macedonia nie cała jest w Grecji, część jest w byłej już Jugosławii, a skrawek nawet w Bułgarii, ale to nasze dziedzictwo, jak Akropol, Knossos i Peryskop Perykles.
Antyczne greckie dziedzictwo
    Dobra, odpowiedzieli Macedończycy-Słowianie, ale przecież antyczni Macedończycy też nie byli etnicznymi Grekami, a to my zajmujemy teraz gros tej krainy, i możemy nazywać się jak chcemy.
    Tak? Grecy uśmiechnęli się z politowaniem. Macedońska dynastia była grecka, elity zhellenizowane, a język pokrewny. Poza tym to my jesteśmy członkami NATO i EWG (wkrótce przekształconą jednak via Wspólnota Europejska w tą nieudaną Unię E***pejską) do których chcecie przystąpić, prawda? I nie dopuścimy żadnej Macedonii do Organizacji Narodów Zjednoczonych. Tak więc wasza wola, Łże-Macedończycy. Nazywajcie się jak chcecie, używajcie naszych symboli jako swoich, ale...
    Jakby to powiedzieli zawodowi hazardziści: makao i po makale. Nie da się ukryć, że Grecy wobec swojego nowego północnego sąsiada zachowali się jak państwo bandyckie – ale przecież w polityce nie chodzi o to, by być miłym, tylko, żeby osiągnąć cel. Kto tego nie wie, i nie zna choćby pobieżnie Sun-Tzu czy Machiavellego, niech się zajmie, dajmy na to, hodowlą róż, nie polityką. I choć tam też można się nawozem upaprać, to efekty zdecydowanie przyjemniejsze są. Macedończycy spuścili z tonu, zmienili flagę na takie nie wiadomo co, a w kontaktach międzynarodowych i w ONZ użyto skrótu FYROM, Former Yugoslavian Republic of Macedonia. Nawet ich do NATO przyjęli – choć żeby przystąpić do Unii E***pejskiej Grecja wymusiła oficjalną zmianę nazwy. Było kilka propozycji: Nowa Macedonia, Macedonia Wardarska, zwyciężyła Macedonia Północna.
Bazarowe stoisko w Skopje z nową i starą flagą
    - To nadal jest nie fair – stwierdził z rozżaleniem znajomy Skopijczyk – Zmieniliśmy nazwę na Północna, ale gdzie jest Południowa? Dlaczego Grecy nie zmienili nazwy własnej Macedonii na Południową? Duży może więcej, niestety.
    Tak, jest to elementarne. Zresztą Grecy w swojej krucjacie w obronie helleńskości Macedonii posunęli się tak daleko, że właściwie stało się to śmieszne. Oto – w ramach gargantuicznego projektu Skopje 2014 – na Wardarze zbudowano w stolicy kilka mostów, ozdobionych, a jakże, pomnikami. Na jednym artyści, na innym politycy, królowie, także mitologiczni – wszyscy związani w jakiś sposób z terytoriami obecnej Macedonii (nie tylko Północnej). Większość z nich w sposób oczywisty należała do greckiej ekumeny – więc Grecy zażyczyli sobie, by przy każdej takiej postaci postawiono tabliczkę znamionową, że taki to a taki to Grek, a nie Macedończyk. Rząd Macedonii spełnił ten bzdurny wymóg – i jest to kolejne miejsce, na którym czerwoną (albo czarną) farbą mogą malować miejscowi nacjonaliści.
Zamazane napisy
    Nie da się bowiem patrzeć na współczesną, słowiańską Macedonię bez akceptacji jej helleńskich, czy może greko-rzymskich korzeni (ani, jeśli już o tym mówimy, czasów tureckiej niewoli). Słowianie nie przyszli na pustą ziemię, kontynuowali swoje osadnictwo często w miejscach o tysiącletniej historii – Skopje to wszak rzymskie Scupi, a o Lychnidos, wcześniejszym Diassarites przed chwilą było. Kolejne stanowisko archeologiczne z tamtego okresu jest w Bitoli. Tu akurat bizantyjska, słowiańska, a potem turecka (a teraz znów słowiańska, choć oczywiście są i średniowieczne cerkwie – od takiego klasztoru pochodzi współczesna nazwa, turecka zresztą też – Manastir, i liczne meczety; Bizantyjczycy mówili Pelagonia) osada – w istocie ważne miasto, nie osada - powstała niedaleko zniszczonego antycznego ośrodka, Heraklei Lynkestis.
Heraklea Lynkestis
    Zwiedzając obszerne ruiny znowu natknąłem się na ów – lekko przeze mnie wyśmiewany – pierwszomacedończyzm (domyślam się, że musi on znacznie Greków irytować). Oto pracownik muzeum wprowadzając mnie w historię miejsca zaczął tak:
    - Heraklea była wiodącym ośrodkiem na trasie Via Egnatia i rzymscy notable podróżujący tamtędy z Rzymu do Sołunia, znaczy Tessalonik, a potem do Konstantynopola przebywając tutaj twierdzili, że ludność jest dwujęzyczna. Jednym z tych języków był grecki, język urzędowy w tej części imperium. A drugim? Drugim musiał być – podkreślił – macedoński! To miasto nie było greckie, było macedońskie!
    Nawet spróbowałem dyskutować, że może łacina, że może jakieś narzecze iliryjskie (w końcu drugi człon nazwy, Lynkestis, pochodził zdaje się od nazwy miejscowego plemienia), może epirocki... A nawet jak był to macedoński – to nie ten współczesny słowiański, tak podobny do bułgarskiego. Ale widząc zapał przewodnika zrezygnowałem szybko.
Bitola i fontanna ze wzorem Słońca z Werginy
    W każdym razie – z Grekami jakoś się ułożyło (no, właściwie to Macedończycy zostali sterroryzowani), Albańczykom też ustąpili w wielu kwestiach wewnętrznych. To teraz wyskoczyli Bułgarzy...
Bułgarski lew i greckie Słońce - symbole Macedończyków
    Zdecydowanie mają pod górkę.
Nowa flaga Macedonii na ruinach twierdzy bułgarskiego cara.

22 maja 2023

Pod górkę cz. 2

    Ochryda – czy też po macedońsku Ohrid – już na blogu gościła, co najmniej kilkukrotnie, chociażby we wpisie o szrotawku kasztanowiaczyńczyku czy ruchach tektonicznych na Bałkanach, ale warto poświęcić miastu jeszcze chwilę. Tym bardziej, że nazwa, wedle legendy, pochodzi od okrzyku pierwszych słowiańskich przybyszów na te tereny. Najeźdźcy – bo tak chyba trzeba powiedzieć – na widok wspaniałego miasta Lychnidos wznoszącego się na stromym pagórku odbijającym się w krystalicznie czystych wodach olbrzymiego górskiego jeziora zakrzyknąć mieli "Oh! Rid!", co znaczyć miało mniej więcej "ale wzgórze". Historia jak historia, ale nazwa na pewno sensowniejsza niż będące pomyłką językową miano Stambułu.
Jezioro Ochrydzkie
    Samo miejsce jest – nie bójmy się tego słowa – przeurocze. I, co mnie się bardzo podoba, pełne zabytków. Doceniło to UNESCO wpisując zarówno miasto, jak i jezioro na Listę Dziedzictwa Ludzkości (kryterium nie tylko kulturowe, doceniono też przyrodnicze walory okolicy). W końcu zasiedlone jest od kilku tysięcy lat. I choć może po iliryjskim Diassarites nie zachowało się już właściwie nic to po rzymskim leżącym przy słynnej Via Egnatia Lychnidos już jak najbardziej: oto po jednym z trzęsień ziemi znaleziono i odrestaurowano grecki teatr. Dziś w tym malowniczym miejscu odbywają się koncerty czy – nawet – przedstawienia teatralne.
Teatr w Ochrydzie
    
Zresztą pozostałości po antycznych greckojęzycznych mieszkańcach znajdziemy także w innych miejscach. Ot, tradycyjnie dawne budowle wykorzystywane były jako darmowy zasób budulca.
  Pozostałością po czasach bizantyjskich oraz Pierwszym Państwie Bułgarskim (którego Ochryda była stolicą, ale o tym za chwilę) jest cała masa ceglanych cerkwi, z najsłynniejszą z nich, św. Jovana (czyli Jana) z Kaneo, obowiązkowy landszaft dla turystów.
Cerkiew św. Jana Teologa w Kaneo
    Inne z cerkwi, położone podle murów miejskich spełniały onegdaj funkcje ośrodków zdrowia (chociażby św. Matki Boskiej Bolnickiej – bolnica to wszak szpital).
    - To właśnie tutaj wynaleziono kwarantannę – zapewniał mnie Zoran, jeden z tych Macedończyków którzy wszędzie widzą pierwszeństwo swego narodu – W czasach zarazy przybysze musieli czekać w tych kościołach, jeden był dla mężczyzn, drugi dla kobiet, i dopiero gdy okazało się, że są zdrowi mogli wejść do miasta. Włoskie republiki kupiły dopiero ten pomysł od nas!
    Najwspanialszą – moim zdaniem – jest cerkiew Matki Boskiej Perlibleptos. Może z zewnątrz nie wygląda imponująco, ale freski wewnątrz przyprawiają o zawrót głowy. Szczęśliwie przetrwały turecką okupację i...
    - Zobacz – Zoran wskazał jednego ze świętych – Tu nie ma idealizowania postaci, jak na ikonach. Artysta ukazał tu wady, niedoskonałości ludzkiego ciała. To przecież jest renesans! Na 100 lat przed dziełami italskich mistrzów! U nas się zaczął.
    Okazywało się, że wszystko na świecie pierwsze było w Macedonii.
Freski w cerkwi Matki Boskiej Wszystkowidzącej
    - A gdzie Święty Paweł ochrzcił pierwszą osobę w Europie? - Paweł z Tarsu rzeczywiście podróżował po okolicy, jego imię nosi lotnisko w Ochrydzie – Oczywiście, że w Macedonii! Jesteśmy najstarszym chrześcijańskim europejskim państwem.
    Po pewnym czasie człowiek nabierał przekonania, że teorie Turbosłowian mogłyby trafić tu na bardzo podatny grunt.
    - Mieliśmy też najstarszy uniwersytet w Europie – wtrącił Zoran – Na Plaoszniku.
    Faktycznie, na jednym ze wzgórz Ochrydy – i tu rzeczywiście miejscowi byli pierwsi – swoją szkołę piśmienniczą otworzył święty Klemens Ochrydzki. Był to uczeń Braci Sołuńskich – Konstantego zwanego Cyrylem i Metodego – i dokonał epokowych zmian w wynalezionej przez świętego Cyryla głagolicy. Uprościł to fonetyczne pismo na tyle, że – tworząc cyrylicę – można się było nim spokojnie posługiwać. Dzisiaj używane jest ono – jako grażdanka, jeszcze bardziej uproszczone przez rosyjskich carów – nie tylko przez Słowian, dla których było stworzone, ale i przez tak odległe językowo ludy jak choćby Mongołów czy Komi. Dziś Plaosznik to strefa archeologiczna z odbudowaną cerkwią św. Pantelejmona oraz nowym (wzniesionym w ramach projektu Skopje 2014, więc i olbrzymim) gmachem mającym kontynuować tradycje średniowiecznych mnichów. W przyszłości ma się tam znajdować biblioteka, instytut badawczy, uniwersytet... Nie wiadomo, na razie stoi pusty.
    Dość jednak o cerkwiach – choć kościół św. Zofii jest najstarszy, największy i równie wart odwiedzenia – bo pomiędzy nimi wznosi się cały szereg domków z czasów tureckich. Już o nich wspominałem, można je zobaczyć w wielu miejscach na Bałkanach, ale tu osiągnęły mistrzostwo. Biało-czarne ściany wznoszą się na kilka pięter wzwyż, a dzięki opiece UNESCO nowe budynki również muszą być budowane w tym stylu. Mieszczą się tam chociażby muzea, pracownie rzemieślnicze, zakład czerpania papieru i prasa drukarska (Najstarsza na Bałkanach – wtrącił Zoran, pewnie niezadowolony, że Gutenberg jednak wybrał Norymbergę na miejsce pracy). Oraz sklepy z perłami.
Ochrydzka starówka
    Oczywiście nie są to perły morskie. Nie są to też perły śródlądowe. Od jakichś stu lat dwie ochrydzkie rodziny (trzecia mieszka w niedalekim Sv. Naumie, nazwanym tak na cześć jeszcze jednego z uczniów Cyryla i Metodego) posiadły skrzętnie chroniony sekret produkcji sztucznych pereł. Z tego co wiem używa się do ich tworzenia masy powstałej z ości miejscowych rybek, nakładanej na kuliste ziarno. Poza ceną nie różnią się one od naturalnych choć – tu mały life-hack – znam niezawodny sposób by jednoznacznie sprawdzić pochodzenie precjozów. Otóż należy perłę wrzucić do octu. Jeśli rozpuści się całkowicie – znaczy, że była prawdziwa. Jeśli zaś zostanie trzpień, sztuczna.
    Sklepy z perłami znajdują się zarówno na starówce jak i w dzielnicy muzułmańskiej, okraszonej kilkusetletnim platanem. Drzewo jest w bardzo złym stanie – ale wedle legendy pod jego konarami odpoczywał sam sułtan Sulejman Wspaniały.
Dawna turecka dzielnica Ochrydy
    Nad wszystkim tym góruje potężna twierdza (znaczy – same mury, głównie z czasów tureckich, nieco zrekonstruowane; Bałkany to obszar sejsmiczny) cara Samuela. Samuel – Samoił – był przedostatnim władcą Pierwszego Państwa Bułgarskiego (jego pomnik stoi oczywiście w Skopje). Władcą całkiem zacnym, niestety miał pecha: cesarzem bizantyjskim został Bazyli II. Ten Bułgarom w 1016 roku spuścił tęgi łomot (stąd do historii przeszedł jako Bułgarobójca), a jeńców wziął był oślepił (co dziesiątemu zostawił jedno oko) i odesłał do cara, swego groźnego konkurenta na Bałkanach. Kiedy dotarli do Ochrydy car dostał ze wstydu wylewu i zmarł. A Bułgarzy wkrótce utracili niepodległość.
Twierdza cara Samuela
    Bo sąsiedni Bułgarzy właśnie, mimo – a może właśnie dlatego – wspólnej z Macedończykami historii (to niejasna postawa carów Trzeciego Państwa Bułgarskiego wobec Macedończyków doprowadzić miała do Drugiej Wojny Bałkańskiej 1912 roku – i tereny te zajęła Serbia) kiedy udało się już wyprostować sprawy z Grekami i uspokoić Albańczyków stwierdzili, że język macedoński jest tylko jednym z dialektów bułgarskiego. I jeśli Macedończycy tego nie zaakceptują to Bułgaria zablokuje proces akcesyjny do Unii E***pejskiej. Cóż.
Bułgarski lew Szyszymanowiczów i greckie słońce z Verginy w Ochrydzie

19 maja 2023

Pod górkę cz. 1

    Tytułowa górka to w rzeczywistości prawdziwa góra, Wodno, wznosząca się (kusi napisać: górująca, ale zdanie wtedy było by strasznie pleonazmami naznaczone, a tych unikam jak socjalizmu ognia) na południe od centrum Skopje – choć oczywiście metaforyczny sens miana wpisu odnosi się do sytuacji dzisiejszej Macedonii Północnej.
Krzyż Milenijny na Górze Wodno, jeden z najwyższych na Świecie
    Tak więc staliśmy na szczycie – 1066 metrów n.p.m – u stóp trzydziestometrowego Krzyża Milenijnego, symbolu chrześcijaństwa i podziwialiśmy panoramę macedońskiej stolicy (oraz otaczających ją gór: Crnej Gory, Jakupicy – ponad 2500 metrów czy, w oddali, Sar Planiny sięgającej 2748 metrów w postaci Wierchu Tity, czyli Józefa Broza; Macedonia jest krajem górskim). Widoki psuła niestety pobliska betonowa konstrukcja, prawdopodobnie w budowie.
    - Co to takiego? - zapytałem znajomego.
    - Wieża telewizyjna. Kiedy ją ukończą ma być wyższa od krzyża – odparł – I będzie go też trochę przysłaniać.
    - Ciekawy przypadek – stwierdziłem.
    - To nie przypadek – odparł Skopiańczyk – Lokalizację wieży wybrano specjalnie, a przegłosowano ją za sprawą muzułmańskich Albańczyków. Dostali specjalne przywileje, drugi język urzędowy, teraz to. Powoli przestajemy się czuć w naszym państwie jak w domu – dodał gorzko.
Jeździec na koniu w centrum Skopje, powód międzynarodowego zamieszania.
    Cóż. O tym, że Macedończycy są narodem niezwykle gościnnym pisałem bodajże przy okazji opowiastki o przespanym trzęsieniu ziemi, kiedy więc w nieodległej jeszcze wtedy tak zwanej Nowej Jugosławii rozpoczęła się wojna domowa kraj przyjął i ugościł tysiące uciekinierów – głównie mieszkańców Kosowa. W Kosowie, jak to na Bałkanach, żyło – żyje nadal – kilka narodów, najliczniejsi są wyznający islam kosowscy Albańczycy (dla jasności zwani Kosowarami). Po ataku wojsk Jugosławii na kosowskich separatystów i wojnie między Serbią a UCK, Armią Wyzwolenia Kosowa wielu z tych Kosowarów uciekło – nie do bratniej Albanii a do bogatszej Macedonii (Serbowie kosowscy, uciekając przed czystkami etnicznymi, udali się na północ, na tereny dzisiejszej Serbii i w mniejszym stopniu Czarnogóry). Po zakończonych działaniach wojennych kosowscy Albańczycy nie wrócili jednak do domów. Zostali w Macedonii i razem z miejscową albańską mniejszością (Albańczycy Wardarscy) rozpoczęli walkę o emancypację. W końcu stanowili już jakieś 25% ludności niewielkiej republiki. Albańskie partie dostały się do parlamentu – a wady demokracji sprawiły, że oto mniejszość zdołała narzucić swą wolę większości – i tak między innymi albański został drugim językiem urzędowym FYROM-u (czyli Byłej Jugosłowiańskiej Republiki Macedonii, jak ówcześnie nazywało się to państwo). Zapewne pomogły też zamieszki wywołane przez Kosowarów.
    W końcu wypracowano jakiś modus operandi, a sytuację w ostatnich latach uspokoiło też stanowisko Unii E***pejskiej – organizacja ta, do której ku swojej zgubie aspiruje Macedonia, wywarła presję na niewielką republikę, ogłaszając, że nierozwiązana sytuacja z Albańczykami utrudni akces do wspólnoty. Kosowarom i Albańczykom (prykaz poszedł, że oba te kraje mają negocjować z Berlinem Brukselą albo tylko wspólnie – albo wcale) też zależy na obiecanych pieniądzach pompowanych w gospodarkę (kosztem oczywiście tej tak urzekającej i w Macedonii i Albanii wolności; ech, mówi Wieszcz, że lepszy na swobodzie kąsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki) więc sytuacja jakby się uspokoiła.
    Niemniej wchodząc na skopijską starówkę od strony Uniwersytetu (niedaleko wspominanego przeze mnie karawanseraju, Kapan An) można się poczuć jak w innej z bałkańskich stolic – Tiranie.
Skanderbeg na skopijskiej starówce
    Pomnik narodowego albańskiego bohatera Skanderbega i mural z najważniejszymi postaciami albańskiej historii. Zgadza się. Nawet chyba ładniejsze to niż w Tiranie.
Centrum Tirany
    Zresztą jadąc ze stolicy do turystycznego centrum kraju jedzie się przez – bardzo malownicze – tereny zamieszkałe tylko li przez Albańczyków. Ich głównym miastem jest Tetowo, leżące u podnóża Szar Planiny kilkanaście kilometrów od granicy z Kosowem, i niecałe 50 od Skopje (swoją drogą do najbliższego przejścia granicznego z Republiką Kosowa ze Skopja jest jakieś 20 kilometrów; niewiele dalej stąd do Serbii). Nie uświadczy się tam narodowych symboli Macedończyków (ani tych oficjalnych, o czym niedługo) – pełno za to czerwonych flag z czarnym, dwugłowym orłem – nie tylko Rosja czy Serbia przyjęły za swój symbol bizantyjskiej dynastii Paleologów. Kiedy już za - także dość albańskim – Gostiwarem zjedzie się z autostrady (od ładnych kilku lat trasa szybkiego ruchu przez góry buduje się – w tempie iście bałkańskim: splantowane tereny podle Ochrydy zdążyły już porosnąć niewielkim zagajnikiem, i trzeba było plantować je jeszcze raz) i wjedziemy interior (przełęcz Straża, niedaleko Parku Narodowego Mawrowo, niezłe miejsce) radzę zwrócić uwagę na znaki drogowe. Na Bałkanach często pojawiają się tablice informacyjne w kilku językach (bądź alfabetach) – a czerwona czy czarna farba zamazująca którąś z wersji nazwy miejscowości świadczy o niewygaszonych konfliktach.
Albański cmentarz w Zajas
    Przez całą też drogę towarzyszą nam nowe albańskie meczety – stawiane z pieniędzy przysyłanych przez kosowską i albańską diasporę. Cóż, koncepcja Wielkiej Albanii nadal gdzieś się jeszcze tli, zresztą gdyby zaspokoić roszczenia terytorialne wszystkich bałkańskich narodów półwysep musiałby być ze dwa, albo i trzy, razy większy.
    Co zaś się tyczy macedońskich muzułmanów – to oczywiście nie wszyscy są Albańczykami. Część z nich na przykład identyfikuje się jako Turcy, inni jako Boszniacy, Gorani czy po prostu Macedończycy wiary mahometańskiej. I w każdym mieście znaleźć można nie tylko meczety, ale i knajpki prowadzone przez owych muzułmanów: najczęściej nie da się w nich kupić alkoholu, a toalety, w związku z wymogami wiary, mają też elementy bidetu. Jest bowiem islam elementem miejscowego kolorytu, choć roszczeniowa postawa Kosowarów skutecznie zniechęca Macedończyków także do innych wyznawców tej religii. Co ciekawe, zwykli ludzie zdają sobie sprawę z tego dziedzictwa, w przeciwieństwie do oficjalnej polityki państwa. Jak to powiedział mi spotkany w ochrydzkim barze (no, takiej budzie, restauracji być może, serwującej specjały w typie kebabczy) wskazując kineskopowy jeszcze telewizor:
    - Ot, pięćset lat byliśmy pod osmańską okupacją, a teraz w telewizji tylko tureckie seriale dają.
Turecki meczet w Ochrydzie
    Było to kilka lat temu – kiedy dopiero co serca polskich gospodyń domowych zaczynało podbijać Wspaniałe Stulecie – dzisiaj odrzekłbym, że u nas okupacji nie było, a też pełno leci. Ale rozpisałem się, a Macedończycy pod górkę mają nie tylko z powodu Albańczyków. Wystarczy zajrzeć do Ochrydy.
Jezioro Ochrydzkie

15 maja 2023

Megalomania

    Nowe centrum Skopje, stolicy Północnej Macedonii, zawsze sprawia na mnie ponure wrażenie. Rozciągnięte pomiędzy ruinami Dworca Kolejowego (starego, zniszczonego przez tragiczne trzęsienie z 1962 – zostawiono go jako memoriał; nowy dworzec to typowy jugosłowiański modernizm (brutalizm), wygląda jak statek Pi i Sigmy, kosmitów z Matplanety – jak starczy czasu to pokażę go w tym wpisie) a genialną poturecką czarsziją stanowi przykład bezsensownego zagospodarowania wolnej przestrzeni i chorobliwej megalomanii.
Gargantuiczne nowe centrum Skopje
    To po prostu las olbrzymich pomników, nawiązujących do wielkich władców starożytnej Macedonii – Filipa i Aleksandra, i właściwie do każdego, kto mógł mieć jakikolwiek związek z terenami Macedonii i ma własne hasło w Wikipedii. Pomiędzy nimi upchane są budynki użyteczności publicznej – równie ciężkie co owe gigantyczne statuy.
Jeździec na koniu - czyli Aleksander Wielki; największy ze skopijskich pomników
    W jakim stylu ja zbudowano? Ano, jest to mieszanka nie występującego na Bałkanach baroku i jakiegoś takiego gigantoklasycyzmu. Efekt jest ohydny – przynajmniej moim zdaniem. Turystom się podoba (niektórym), spotkałem się już zachwytami w różnej formie, raz nawet dowiedziałem się, że:
    - Ale to musi być bogaty kraj, że tak pięknie stolicę zbudowali.
    Cóż, stanowisko to zostało bardzo szybko naprostowane przez miejscowych (oraz okazało się być kolejnym dowodem na to, że demokracja jest bardzo nieudanym ustrojem: ludzie oceniają wszystko po okładce): oto bowiem Macedonia (wtedy jeszcze nie Północna, rok był 2010) jest krajem biednym, a projekt Skopje 2014, który za ów gigantyzm odpowiada, okazał się prawdziwym kamieniem młyńskim u szyi budżetu kraju. Oraz wspaniałym polem do defraudacji, może dlatego też budowle przypominają ten charakterystyczny na Bałkanach: styl architektoniczny zwany "mafijnym barokiem". Miejscowi, owszem, protestowali, nawet któregoś razu widziałem efekty – łuk tryumfalny został pomazany różnokolorowymi farbami.
Zazwyczaj biały łuk tryumfalny po protestach kilka lat temu
    Tak, zgadza się: łuk tryumfalny. Kolejny przykład miejscowej megalomanii, wszak Macedonia, powstała na początku lat 90-tych XX wieku po rozpadzie Jugosławii nie prowadziła żadnej, tym bardziej zwycięskiej, wojny (zamieszki i starcia etniczne się nie liczą – zresztą nie wiadomo, czy Macedończycy wygrali, o czym w kolejnych wpisach). Znajomy, wspominany już na blogu pół-Polak, pól-Macedończyk stwierdził, że łuk przydał się dopiero gdy Vardar Skopje wygrał Ligę Mistrzów w szczypiorniaka. Piłka ręczna jest bowiem tutaj narodowym sportem – gdy nasza drużyna z Kielc zdobyła to prestiżowe trofeum niewielu o tym usłyszało (w Roku Pańskim 2023 w półfinale LM oprócz Kielc wystąpiła też drużyna z Płocka; oby się to na sukcesy kadry przełożyło EDIT: Kielce znów w finale).
    Co znajdowało się jednak w sercu tej malowniczej bałkańskiej stolicy przed inauguracją pieniądzochłonnego projektu Skopje 2014? Ano – nic. Czy inne gołoborze. Nad Wardarem stał tylko malowniczy osmański most – jedyna budowla w okolicy która przetrwała tragiczne trzęsienie ziemi z początku lat 60-tych.
Osmański most na Wardarze
    O tym trzęsieniu wspominałem już wielokrotnie, może nawet dodawałem, że dawny budynek dworca kolejowego został zachowany w stanie ruiny i utworzono w nim muzeum (o niezwykłym eksponacie dla którego należy tą – bodajże darmową – instytucję odwiedzić zrobię chyba osobny wpis).
Stary dworzec kolejowy
    W każdym razie wstrząsy zmiotły z powierzchni ziemi charakterystyczną turecką zabudowę Skopje, w tym i niewielki domek w którym na świat przyszła najbardziej znana mieszkanka Skopje (Albańczyk powiedziałby, że Albanka, co spotkałoby się z ripostą, że przecież tylko matka przyszłej Świętej była Albanką, ojciec zaś Wołochem – przedstawicielem jednej z wielu wspólnot bałkańskich posługujących się językami romańskimi – i tureckim urzędnikiem), Matka Teresa z Kalkuty. Kilka lat temu miejsce po budynku było pokazane na chodniku (spory plac pomiędzy galerią handlową a pomnikiem Jeźdźca na Koniu znanego jako Aleksander Wielki; dom zajmował niewielki jego wycinek) metalowymi znacznikami – dziś je zdjęto, a ostatnio jedno z nasadzonych tam pamiątkowych drzew wyrwał huragan. Niedaleko, tuż przy nowo budowanej cerkwi, znajduje się za to niewielkie centrum pamięci, ni to izba, ni to muzeum, poświęcone owej światowej sławy personie – trzeba dodać, że dość nienachalne architektonicznie (znaczy, brzydkie, ale w inny sposób niż te ponadwymiarowe, gargantuiczne wręcz, konstrukcje nad Wardarem).
Miejsce po domu świętej Matki Teresy
Centrum pamięci św. Matki Teresy z Kalkuty
    Czemu jednak tak niebogaty kraj jakim jest Północna Macedonia, borykający się z problemami wewnętrznymi, zdecydował się na taką gigantomanię? Wystarczy oddalić się kawałek, by zobaczyć, że są – zdałoby się – ważniejsze wydatki.
Miejsce na ważniejsze wydatki
    Otóż jest to próba znalezienia własnej tożsamości i własnego miejsca w Europie. Młody i niewielki, acz naprawdę uroczy, gościnny i przyjazny naród południowosłowiański zabrał się za to właśnie w taki niezbyt mi odpowiadający sposób. Zamiast spróbować pokazać swoją przeszłość Macedończycy usiłują trochę podczepić się pod historię innych ludów żyjących na tych ziemiach w Starożytności (dobrze chociaż, że nie budują swojej tożsamości na pamięci o zbrodniarzach i ludobójcach, jak niektóre z innych nowych narodów Europy). Sęk w tym, że sąsiedzi Macedonii czerpią z tych samych źródeł – i mają trochę mocniejszą kartę przetargową na forum międzynarodowym. Do tego dochodzi kwestia mniejszości etnicznych i religijnych... Generalnie ma niewielka republika na pieńku ze wszystkimi swoimi sąsiadami – Grecją, Albanią, Bułgarią...
    To trochę tłumaczy dlaczego państwo chce się wyróżniać (jeden z oficjalnych powodów wprowadzenia w życie projektu Skopie 2010 to chęć ściągnięcia turystów – sam Autor w ostatnią majówkę jako turysta trafił nawet do telewizji macedońskiej podczas spaceru podle Jeźdźca na Koniu) – ale efekt tego jest nieco karykaturalny. Choć szczerze Macedończykom kibicuję.
Obiecany na początku wpisu nowy dworzec

12 maja 2023

Cami, han, hamam cz. 2

    Tak więc siedziałem w Kapan An, jednym z trzech karawanserajów na czarsziji, skopskiej (albo skopijskiej) starówce. Zbliżało się południe, więc z pobliskich minaretów popłynął zaśpiew wzywający wierzących muzułmanów do jednej z pięciu codziennych modlitw. Przez chwilę można było pomyśleć, że znajdowało się gdzieś w Azji – ale nie: była to jak najbardziej Europa, choć po pięćsetletniej tureckiej okupacji.
Kapan An
    Jako, że Kapan An jako jedyny z miejscowych hanów spełniał jeszcze funkcje zajazdu wkrótce dostałem zamówiony obiad – na pierwsze danie tarator, bułgarski chłodnik z kefiru z ogórkiem, oliwą i orzechami, daleki krewny naszego chłodnika litewskiego.
Mroczne wnętrza karawanseraju
    Specjalnie napisałem bułgarski – Macedończycy i Bułgarzy stanowili onegdaj ludność Carstwa Bułgarii ze stolicą w Ochrydzie (chciałem napisać, że stanowili jeden naród, ale w Średniowieczu narodów raczej nie było) i do dziś niektórzy (głównie Bułgarzy) uważają język macedoński za bułgarski dialekt. Swoją drogą w Macedonii jest najlepszy tarator w całej byłej Jugosławii.
Tarator, acz produkcji Autora
    Na drugie danie były tradycyjne kebabcze (gdzie indziej zwane czevapczicze na przykład) wspólne bałkańskie tureckie dziedzictwo kulinarne – mielone grillowane mięso, z sałatką szopską. A może tavce gravce, miejscowa fasola? Nie pamiętam, ale to chyba nie jest istotne dla fabuły. Ważne, że było tłusto i smacznie (często są to synonimy).
Macedońska kuchnia
    Tłuste danie popić należy – w celach leczniczych – jakimś medykamentem: albo lampką vraneca, endemicznej odmiany wina, albo gorzkim jakimś dekotem, możliwe, że z dodatkiem pelinu, czyli po naszemu piołunu. Rakiji nie lubię, ot co.
    Najedzonym można iść na czarsziję – jak wspominałem, trzecią największą turecką starówkę w Europie, dawną dzielnicę handlową. Kiedyś były tu tylko zakłady rzemieślnicze oferujące konsumentom swe wyroby, dziś głównie sklepy, na przykład złotników, i niewielkie knajpki. Oraz najstarszy fryzjer na Bałkanach.
Najstarszy fryzjer na Bałkanach
    Zanim jednak wyruszymy, jeszcze słowo o reszcie skopskich karawanserajach: z pozostałych jeden, Suli An, odbudowany po tragicznym trzęsieniu ziemi z 1962 przez polskich architektów mieści Akademię Sztuk Pięknych, drugi, Kurshumli An, stoi nieużywany.
Suli An
Kurszumli An
    W każdym razie czarszija to chyba największa atrakcja Skopje – jak powiedziałby pan Makłowicz, nagrywający tu odcinek jednej ze swoich kulinarnych podróży, najbardziej emblematyczna.
Emblematyczne miejsce makłowiczowego gotowania
    Lubię się tamtędy przechadzać. Zjeść także, choć niekoniecznie wypić. Niektóre knajpki nadal prowadzą muzułmanie, i alkoholu tam nie dostaniemy. Skosztować za to możemy tam herbatę – na sposób turecki. Niezwykle słodką i podaną w charakterystycznej szklaneczce w kształcie wazonu. Zresztą dostaniemy ją w całym dawnym świecie osmańskim, czasem jako darmowy dodatek do transakcji, czasem jako zwykły poczęstunek – podobny zwyczaj spotkałem też i w innych zakamarkach islamskiej ekumeny. Jako ciekawostkę warto dodać, że w Turcji herbatę napojem narodowym uczynił Ataturk. Twórca państwa (i Ojciec Narodu) ewidentnie nie był zwolennikiem tak kochanej przez Osmanów kawy (owszem, niektórzy mułłowie protestowali przeciwko jej piciu, bo to używka, a tych Koran zabrania, ale mistycy sufich nie wyobrażali sobie bez niej medytacji) – zarządził więc, może zapatrzony w Brytyjczyków, modę na herbatę, na całe szczęście bez mleka, bo tak pito ją i przed Ataturkiem.
Herbata po turecku
    Jako ciekawostkę ciekawostki dodam, że kawa, będąca tak emblematyczna dla wiedeńskich lokali trafiła na habsburskie stoły dzięki Polakom – pierwsze kawiarnie założyli nasi rodacy: raczono w nich Wiedeńczyków palonym ziarnem zdobytym na Turkach w czasie kampanii Jana III.
    Ale oczywiście to herbata rządzi. Do tego można przekąsić burka – czyli popularny na całych Bałkanach fast-food, albo ohydnie słodką baklawę. Nawet ja, który lubi słodycze jak mało kto, wymięka góra po drugim kawałku. Ciastko jest tak słodkie, że aż mdłe, niczym legumina z piosenki Homo Homini o Karolinie.
Herbata, buza i bakława
    Z kulinarnych ciekawostek – wszędzie w Macedonii (znaczy, w Macedonii Północnej) napić się można buzy (albo bozy) – to napój z lekko fermentowanych ziaren zbóż, coś jak południowoamerykańska chicha albo zacier na bimber. To ostatnie porównanie może tłumaczyć, dlaczego najlepszą buzę – buzę makedonikę – piłem na rynku w Białymstoku. Ot, w Dwudziestoleciu na Podlasie przywiało za pracą grupę Macedończyków, i przywieźli do tego multikulturalnego rejonu kilka swoich tradycji.
Rynek w Białymstoku, gdzie serwują najlepszą buzę makedonikę
    Z tą sielską starówką graniczy – przez osmański most na Wardarze, przetrwały tragiczne trzęsienie – nowe Skopje. Wybudowane na początku XXI wieku straszy swoją gigantomanią – o tym zresztą zdaje się wspominałem – i kiczem ocierającym się o znany na Bałkanach mafijny barok. Doskonale rozumiem tą próbę zbudowania przez Macedończyków nowej tożsamości, są nowym narodem, który ze wszystkich stron ma pod górkę, ale czemu nie mogą, jak Bułgarzy z Nesebyrem, nawiązać do tej swojej skopijskiej czarsziji albo z piękna Ochrydy, tylko wymyślają potworki o których będzie w następnym wpisie? Czyżby aż tak nie chcieli nawiązywać do osmańskiej, muzułmańskiej, przeszłości tych ziem? Możliwe, zwłaszcza, że i na samej starówce zdarzają się niezbyt macedońskie symbole narodowe.
Bit-bazar

8 maja 2023

Cami, han, hamam cz. 1

    Choć największym postosmańskim miastem jest Stambuł to moim zdaniem najładniejsza w Europie turecka starówka znajduje się całkiem gdzie indziej. Zanim jednak zdradzę gdzie się znajduje, to krótkie przypomnienie głównych elementów owych założeń architektonicznych. No i taki trochę przegląd osmańskiego dziedzictwa na Bałkanach.
Osmańskie stare miasto w Nesebyrze
    Najważniejszy jest oczywiście cami – czytamy dżami – czyli meczet. Turcy Osmańscy wznosząc te budowle mocno wzorowali się na Hagia Sophia, więc można powiedzieć, że bałkańskie meczety swymi korzeniami architektonicznymi sięgają późnego antyku.
Hagia Sophia
    Oczywiście, sam meczet to nie wszystko – musi on mieć minaret. Najbardziej na północ wysunięty osmański minaret – bo meczet się nie zachował – znajduje się w Egerze. Tak, zgadza się, to północne Węgry, niedaleko słowackiej granicy. Miasto znane jest raczej z Egri Bikaver, Jagierskiej Byczej Krwi, czerwonego esencjonalnego wina, ale ma ów wspomniany minaret i twierdzę, rozbudowywaną także przez Turków.
Minaret w Egerze
    Swoją drogą zamek, twierdza, po turecku to kala, i o kilku już na blogu było, chociażby o tej w Akermanie czy Belgradzie.
Twierdza w Belgradzie
    Oprócz minaretu dobrze jest, gdy meczet ma własną medresę, czyli szkołę koraniczną. Oprócz imamów kształcono tam też kadich, czyli sędziów. Piękny taki kompleks, autorstwa genialnego Sinana jest w Edirne przy meczecie sułtana Selima Pijaka.
Kompleks w Edirne
    Znajduje się tam też bazar mający ów meczet i medresy utrzymywać – wszak osmańskie miasta były też zawsze ośrodkami handlu.
Handlowy Stambuł dzisiaj
    A jak handel, to i kupcy. Których trzeba przenocować. Do tego służyły hany. Han zaś to nic innego jak karawanseraj, zajazd. Na terenach byłego Imperium Osmańskiego jest ich cała masa, w niektórych dalej mieszczą się restauracje – jak choćby w słynnym bukaresztańskim Hanul Manul. Smaczku miejscu dodaje fakt, że stoi on na przeciwko ruin pałacu Wlada Tepesa, pogromcy Turków znanego jako Dracula.
Osmański karawanseraj w Bukareszcie
    Ostatni zaś obowiązkowy punkt osmańskiego miasta to hamam. Mówiąc krótko: jest to łaźnia. Islam wymaga od wiernych rytualnego obmycia się przed modlitwą, ale z tureckich łaźni korzystano dużo częściej – Osmanowie połączyli tu rzymskie tradycje życia publicznego z własnymi nakazami religijnymi. Niestety, dziś najczęściej tureckie łaźnie spełniają już inne funkcje. Działające i oryginalne można natomiast znaleźć w Stambule. Ja spacerując późnym wieczorem po stambulskiej starówce (zdaje się, że była to dzielnica Fatih, ale pewności nie mam, a sprawdzać każdą informację, którą to zabrał mi ten złośliwy Niemiec, co to wszystko chowa, wiecie o kim mówię; EDIT: dobra, nie wytrzymałem i sprawdziłem – to było Nisanca Hamami) zaszedłem do takiego prawdziwego hamamu, powstałego w 1575 roku.
Dziedziniec Nisamca Hamami
    Cóż – turecka łaźnia zawiera w sobie także saunę, więc wewnątrz jest gorąco, mglisto i wilgotno. Pozwoliłem sobie na chwilę luksusu i postanowiłem skorzystać – ot, gdy zwiedzałem budynek namówił mnie pracownik hamamu, po to zresztą był. Gorąca łaźnia i odświeżający masaż pianą na kamiennym stole – polecam każdemu (oczywiście masażystą był mężczyzna, wszak Turcja jest krajem islamskim; zniknął już jednak zwyczaj osobnych godzin przyjęć dla kobiet i mężczyzn – zresztą było mi wszystko jedno, miałem bowiem zdjęte okulary, a najlepiej nie widzę). Spędziłem tam dobrze ponad godzinę – czyli przekroczyłem zapłacony czas, ale ruchu o tej porze nie było. 25 euro. Tak sobie.
    - 25? - zdziwiła się znajoma przewodniczka po Stambule – Za masaż pianą od ręki? W hamamie Sułtanki Hurem – didaskalia: tak, to ta pochodząca z terenów Rzeczypospolitej ulubiona żona Sulejmana Wspaniałego; ufundowała łaźnie tuż obok Hagia Sophia i Błękitnego Meczetu – zapłacił byś ze dwieście, i jeszcze musiałbyś umówić się tak trzy tygodnie wcześniej.
    Ot, trafiło się ślepej kurze ziarno.
Wnętrze hamamu
    Na innych tureckich starówkach działającego hamamu nie spotkałem, choć uczciwie muszę przyznać, że nie szukałem.
Turecka starówka w Sarajewie
    Ani na ateńskiej Place u stóp Akropolu, ani w Kruji u stóp zamku Skanderbega, ani w docenionym przez UNESCO Beracie. W także wyróżnionym Nesebyrze to chyba nawet nie ma post-haramowego budynku. Jest w katalońskiej Gironie, ale to replika dużo starszej arabskiej łaźni, więc nie do końca osmański hamam – zresztą i tak nie korzystałem.
Czifte Amam - galeria sztuki w podwójnej osmańskiej łaźni w Skopje
    Nie szukałem też na największej europejskiej (no, prawie – jest trzecia) i najładniejszej moim zdaniem tureckiej starówce – zwanej tu Czarsziją, od tureckiego słowa carsi, oznaczającego bazar; jest więc owa starówka ni mniej ni więcej tylko dawną dzielnicą handlową – w stolicy Północnej Macedonii, w Skopje.
Stare Skopje
    Mamy tu wszystko, czego obywatel Wysokiej Porty Potrzebował: kilka meczetów, zwanych tu dżamijami, hany – zajazdy, po macedońsku any, hamamy, w tym nietypowy, Czifte Amam, bo dwupłciowy (oczywiście, kobiety i mężczyźni korzystali z osobnych pomieszczeń; w innych łaźniach korzystali z tych samych, ale o innych porach), twierdza czyli kala, targowisko, tu zwane pit-bazarem, wieża zegarowa...
Pit-bazar w Skopje

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...