Tłumacz

8 marca 2024

Piramidy w Limie

    O Limie, Mieście Królów, stolicy i największym mieście Peru już się rozpisywałem, więc oszczędzę opisu wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO starego, kolonialnego miasta czy pacyficznego wybrzeża na którym można zjeść ceviche, i przejdę od razu do meritum – czyli tytułowych piramid.
Kolonialne centrum Limy
    No, albo nie – świetne ceviche z ośmiornicy (nie jest to polityczna aluzja do rządzących w Polsce) zaskoczyło mnie w rybackiej przystani Chorillos; miejsce godne uwagi przede wszystkim dlatego, że niewielu Gringos tam przyjeżdża a jest dużo bezpieczniej niż w Callao. Ceviche przednie, warto spróbować, a na pobliskich klifach (nieco upstrzonymi cennym onegdaj guanem) można takie ładne zdjęcia zrobić.
Ładne zdjęcie Limy
    Inną atrakcją Limy o której nie wspominałem, a którą udało się odwiedzić podczas zeszłorocznej podróży po kontynencie (oprócz wspominanego już cmentarza, takich limańskich Powązek) były podziemia także chronionego przez UNESCO barokowego klasztoru franciszkanów. Dumnie zwane katakumbami są tak naprawdę podziemnym cmentarzem (czy też piwnicami klasztornymi weń zamienionymi) jakiś czas temu uprzątniętym ze zwałów gruzów i kości oraz udostępnionymi dla zwiedzających. Owszem, aranżacja podziemi jest nieco teatralna, ale wraz z olśniewającymi barokowymi wnętrzami konwentu (w środku obowiązuje zakaz robienia zdjęć – a jak się jakieś zrobi i tak nie odda piękna fresków czy cudów sztuki snycerskej) zaprawdę godne są odpłatnego obejrzenia.
Podziemia klasztoru franciszkańskiego
    Próżno jednak szukać tam mumii Inkówwspominałem, że Lima została założona na surowym korzeniu: w czasach hiszpańskiego podboju nad Rimacem było zaledwie kilka wiosek. Choć – o czym upewniłem się w zeszłym roku – dolina każdej rzeki na tym pustynnym wybrzeżu była prawdziwą oazą cywilizacji, istnym południowoamerykańskim Nilem – no, Nilikiem, Nilątkiem właściwie, ale zawsze. Rimac także, z tym, że w czasach przedinkaskich. Nie wiem, czy to wojska Tahuantinsyu wyludniły krainę, czy miejscowi wynieśli się sami, ale gdy andyjscy górale przybyli w te rejony zastali pustać osadniczą i pełno starych piramid.
Limańskie piramidy
    Na wybrzeżu konstrukcji tych do dziś przetrwały ogromne ilości (zaczynam podejrzewać, że to wcale nie w Sudanie jest ich najwięcej na Ziemi) – mimo, że zbudowane były głównie z suszonej cegły, gliny czy innego gruntu. W samej Limie odwiedziłem ich osiem (na płaskowyżu w Gizie jest zdaje się sześć), a w czasie peregrynacji po wybrzeżu widziałem dalszych kilkanaście. Ciekawe jaki procent przetrwał zarówno Inków, jak i Hiszpanów (jedni i drudzy – z naciskiem na drugich – wykorzystywali często dawne piramidy do celów osadniczych i budowlanych). Oraz fenomen El Niño (zjawisko to powoduje występowanie opadów w tym suchym rejonie – a deszcz rozpuszcza gliniane budowle).
Święte miasto Caral - pełne piramid
    Największy spotkany przeze mnie kompleks preinkaskich piramid w Limie znajduje się przy ulicy Ernesta Malinowskiego i zwie się Mateo Salado – od nazwiska francuskiego hugenoty, który osiedlił się w pagórkowatej okolicy niedaleko ówczesnej Limy. Miasto w pewnym momencie teren wchłonęło, a wzgórza okazały się olbrzymimi piramidami.
Piramida w kompleksie archeologicznym Mateo Salado
Kompleks archeologiczny Mateo Salado
    Cztery z nich otacza wysoki płot strzeżony przez służby – i jest to oficjalne stanowisko archeologiczne (całkiem niezłe – znaleźć można tam nawet pozostałości prekolumbijskich barwników: dziś piaskowe konstrukcje oryginalnie były całe kolorowe; odkryto ślady czerwieni, żółci, bieli i czerni). Kilka lat z rzędu usiłowałem się tam dostać, w zeszłym roku dwa razy nawet, ale w końcu się udało. Okazało się także, że piąta piramida – huaca jak się tu mówi (i tej nazwy będę używał wymiennie z piramida, choć ma ona szersze znaczenie, powiedzmy, że święte miejsce) – znajduje się w nieodległym parku i wcale nie jest chroniona. Ba, na olbrzymich ścianach zbudowanych w technice talpia zachowały się nawet tajemnicze malunki (Teoretycy Starożytnej Astronautyki niechaj zacierają ręce).
Malowidła na preinkaskiej huace
    Cóż. Jeśli się ktoś nie zorientował, to był niewinny żarcik – przedwieczne rysunki wyglądają nieco inaczej.
Oryginalne antyczne rysunki
    Niemniej pokazuje to stan ochrony zabytków w Peru. Dostępna publicznie huaca jest rozjeżdżana rowerami, niszczona urządzanymi tam imprezami i wyrzucanymi śmieciami. Owszem, można zauważyć, że to się trochę zmienia – ale nadal wygląda to nie najlepiej. Zwyczajnie miejscowi nie dbają o swoje dziedzictwo (możliwe, że indoktrynacja dzieci przyniesie jakieś efekty).
Huaca Palomino
    Na szczęście spora część obiektów chroniona jest urzędowo – przez to może trudniej jest się do nich dostać, ale za to bywają przebadane i nierzadko zrekonstruowane.
Huaca Santa Catalina
    Najlepiej zagospodarowaną pod tym względem w Limie jest Huaca Huallamarca.
Huallamarca
    Znaleziono tam – oprócz pozostałości inkaskiej osady – także cmentarz budowniczych huaki. O dziwo był on w piramidzie (znaczy, na szczycie owej, ale co tam), szczątki zaś włożono do antropomorficznych dzbanów-trumien (a mówiłem, drodzy Teoretycy Starożytnej Kosmonautyki).
Preinkaskie człekokształtne urny
    Do tego z piramidy roztacza się całkiem przyjemny widok, dochodzi do tego bliskość dzielnicy Miraflores (to ta najbardziej europejska część Limy, do której trafia gros białych turystów, wcale nie limańska), ale jakoś niewielu Gringos tu zagląda – pewnie wolą zejść w dół klifu na kamieniste pacyficzne plaże albo zjeść w drogiej knajpie.
Panorama z Huaki Huallamarki:
cmentarz na szczycie piramidy, inkaska osada u podstawy i wieżowce Miraflores
    Dobra, nie ma co ukrywać – większość turystów przybywających do Limy (znaczy – większość turystów odwiedzających Peru: póki co tu jest jedyne międzynarodowe lotnisko, choć planują rozbudować to w Cuzco) limańskie piramidy wcale nie interesują: najczęściej ruszają w Andy, za nic sobie mając (z małymi wyjątkami, jak Linie z Nazca czy pingwiny z Paracas) atrakcje wybrzeża. Z jednej strony trochę szkoda.
Plaża w Miraflores
    Chociaż z drugiej strony... O tym, jak nas kiedyś powitano w drodze do Kanionu Zagubionych wspominałem jakiś czas temu. Jeżeli gdzieś nie przyjeżdżają turyści to znaczy, że – tu uwaga, odkrywam proch i koło na raz – nie ma tam turystów. I można w spokoju zwiedzać. I miejscowi bardziej przyjaźni. Zapraszam więc na podróż po wybrzeżu, tropem piramid, dawnych cywilizacji i Starożytnych Kosmitów.
Tajemniczy Kandelabr z Paracas

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...