O Limie, Mieście Królów, stolicy i największym mieście Peru już
się rozpisywałem, więc oszczędzę opisu wpisanego na Listę
Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO starego, kolonialnego
miasta czy pacyficznego wybrzeża na którym można zjeść ceviche,
i przejdę od razu do meritum – czyli tytułowych piramid.
Kolonialne centrum Limy |
No,
albo nie – świetne ceviche z ośmiornicy (nie jest to polityczna
aluzja do rządzących w Polsce) zaskoczyło mnie w rybackiej
przystani Chorillos; miejsce godne uwagi przede wszystkim dlatego, że
niewielu Gringos tam przyjeżdża a jest dużo bezpieczniej niż w
Callao. Ceviche przednie, warto spróbować, a na pobliskich klifach
(nieco upstrzonymi cennym onegdaj guanem) można takie ładne zdjęcia
zrobić.
Ładne zdjęcie Limy |
Inną atrakcją Limy o której nie wspominałem, a
którą udało się odwiedzić podczas zeszłorocznej podróży po
kontynencie (oprócz wspominanego już cmentarza, takich limańskich
Powązek) były podziemia także chronionego przez UNESCO barokowego
klasztoru franciszkanów. Dumnie zwane katakumbami są tak naprawdę
podziemnym cmentarzem (czy też piwnicami klasztornymi weń
zamienionymi) jakiś czas temu uprzątniętym ze zwałów gruzów i
kości oraz udostępnionymi dla zwiedzających. Owszem, aranżacja
podziemi jest nieco teatralna, ale wraz z olśniewającymi barokowymi
wnętrzami konwentu (w środku obowiązuje zakaz robienia zdjęć –
a jak się jakieś zrobi i tak nie odda piękna fresków czy cudów
sztuki snycerskej) zaprawdę godne są odpłatnego
obejrzenia.
Podziemia klasztoru franciszkańskiego |
Próżno jednak szukać tam mumii Inków –
wspominałem, że Lima została założona na surowym korzeniu: w
czasach hiszpańskiego podboju nad Rimacem było zaledwie kilka
wiosek. Choć – o czym upewniłem się w zeszłym roku – dolina każdej rzeki na tym pustynnym wybrzeżu była prawdziwą oazą
cywilizacji, istnym południowoamerykańskim Nilem – no, Nilikiem,
Nilątkiem właściwie, ale zawsze. Rimac także, z tym, że w
czasach przedinkaskich. Nie wiem, czy to wojska Tahuantinsyu
wyludniły krainę, czy miejscowi wynieśli się sami, ale gdy
andyjscy górale przybyli w te rejony zastali pustać osadniczą i
pełno starych piramid.
Limańskie piramidy |
Na wybrzeżu konstrukcji tych do dziś
przetrwały ogromne ilości (zaczynam podejrzewać, że to wcale nie
w Sudanie jest ich najwięcej na Ziemi) – mimo, że zbudowane były
głównie z suszonej cegły, gliny czy innego gruntu. W samej Limie
odwiedziłem ich osiem (na płaskowyżu w Gizie jest zdaje się
sześć), a w czasie peregrynacji po wybrzeżu widziałem dalszych
kilkanaście. Ciekawe jaki procent przetrwał zarówno Inków, jak i
Hiszpanów (jedni i drudzy – z naciskiem na drugich –
wykorzystywali często dawne piramidy do celów osadniczych i
budowlanych). Oraz fenomen El Niño (zjawisko to powoduje występowanie
opadów w tym suchym rejonie – a deszcz rozpuszcza gliniane
budowle).
Święte miasto Caral - pełne piramid |
Największy spotkany przeze mnie kompleks
preinkaskich piramid w Limie znajduje się przy ulicy Ernesta Malinowskiego i zwie się Mateo Salado – od nazwiska francuskiego
hugenoty, który osiedlił się w pagórkowatej okolicy niedaleko
ówczesnej Limy. Miasto w pewnym momencie teren wchłonęło, a
wzgórza okazały się olbrzymimi piramidami.
Piramida w kompleksie archeologicznym Mateo Salado |
Kompleks archeologiczny Mateo Salado |
Cztery z nich
otacza wysoki płot strzeżony przez służby – i jest to oficjalne
stanowisko archeologiczne (całkiem niezłe – znaleźć można tam
nawet pozostałości prekolumbijskich barwników: dziś piaskowe konstrukcje
oryginalnie były całe kolorowe; odkryto ślady czerwieni, żółci,
bieli i czerni). Kilka lat z rzędu usiłowałem się tam dostać, w
zeszłym roku dwa razy nawet, ale w końcu się udało. Okazało się
także, że piąta piramida – huaca jak się tu mówi (i tej nazwy
będę używał wymiennie z piramida, choć ma ona szersze znaczenie, powiedzmy, że święte miejsce) – znajduje się w nieodległym parku i
wcale nie jest chroniona. Ba, na olbrzymich ścianach zbudowanych w
technice talpia zachowały się nawet tajemnicze malunki (Teoretycy
Starożytnej Astronautyki niechaj zacierają ręce).
Malowidła na preinkaskiej huace |
Cóż.
Jeśli się ktoś nie zorientował, to był niewinny żarcik –
przedwieczne rysunki wyglądają nieco inaczej.
Oryginalne antyczne rysunki |
Niemniej
pokazuje to stan ochrony zabytków w Peru. Dostępna publicznie huaca
jest rozjeżdżana rowerami, niszczona urządzanymi tam imprezami i
wyrzucanymi śmieciami. Owszem, można zauważyć, że to się trochę
zmienia – ale nadal wygląda to nie najlepiej. Zwyczajnie miejscowi nie dbają o swoje dziedzictwo (możliwe, że indoktrynacja dzieci
przyniesie jakieś efekty).
Huaca Palomino |
Na szczęście spora część
obiektów chroniona jest urzędowo – przez to może trudniej jest
się do nich dostać, ale za to bywają przebadane i nierzadko
zrekonstruowane.
Huaca Santa Catalina |
Najlepiej zagospodarowaną pod tym względem w Limie jest Huaca Huallamarca.
Huallamarca |
Znaleziono tam – oprócz pozostałości
inkaskiej osady – także cmentarz budowniczych huaki. O dziwo był
on w piramidzie (znaczy, na szczycie owej, ale co tam), szczątki zaś
włożono do antropomorficznych dzbanów-trumien (a mówiłem, drodzy
Teoretycy Starożytnej Kosmonautyki).
Preinkaskie człekokształtne urny |
Do tego z piramidy
roztacza się całkiem przyjemny widok, dochodzi do tego bliskość
dzielnicy Miraflores (to ta najbardziej europejska część Limy, do
której trafia gros białych turystów, wcale nie limańska), ale
jakoś niewielu Gringos tu zagląda – pewnie wolą zejść w dół
klifu na kamieniste pacyficzne plaże albo zjeść w drogiej
knajpie.
Panorama z Huaki Huallamarki: cmentarz na szczycie piramidy, inkaska osada u podstawy i wieżowce Miraflores |
Dobra, nie ma co ukrywać – większość turystów
przybywających do Limy (znaczy – większość turystów
odwiedzających Peru: póki co tu jest jedyne międzynarodowe
lotnisko, choć planują rozbudować to w Cuzco) limańskie piramidy
wcale nie interesują: najczęściej ruszają w Andy, za nic sobie
mając (z małymi wyjątkami, jak Linie z Nazca czy pingwiny z Paracas) atrakcje wybrzeża. Z jednej strony trochę szkoda.
Plaża w Miraflores |
Chociaż
z drugiej strony... O tym, jak nas kiedyś powitano w drodze do
Kanionu Zagubionych wspominałem jakiś czas temu. Jeżeli gdzieś
nie przyjeżdżają turyści to znaczy, że – tu uwaga, odkrywam
proch i koło na raz – nie ma tam turystów. I można w spokoju
zwiedzać. I miejscowi bardziej przyjaźni. Zapraszam więc na podróż
po wybrzeżu, tropem piramid, dawnych cywilizacji i Starożytnych Kosmitów.
Tajemniczy Kandelabr z Paracas |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz