Tłumacz

8 kwietnia 2020

Majorka cz. 1

   Nadszedł czas pożegnać się z Koroną Aragonii – o Katalonii napisałem tyle wpisów, że zapewne każdy ma już tego dość – więc jeszcze krótki wypad na największą wyspę Balearów o wiele mówiącej nazwie Majorka (czyli Największa; swoją drogą – podobno – od nazwy wyspy pochodzi słowo "majonez") i dam walczącym o niepodległość Katalończykom spokój.
Plaża na Majorce
   Baleary – nazwę można przełożyć jako "Wyspy Procarzy" – choć dziś kojarzą się głównie z zabawą (Majorka, jak Majorka, ale Ibiza na pewno) mają za sobą długą – i chyba nieznaną historię. Kim był pierwszy lud zamieszkujący wyspy w zasadzie nie wiemy, pozostawił po sobie ślady neolitycznych osad (zdecydowanie najciekawsze zabudowania na wyspie, może poza katedrą w Palmie) i rozpłynął się w falach kolejnych najeźdźców – Kartagińczyków, Rzymian, Arabów i Katalończyków. Wszyscy oni traktowali archipelag jako miejsce rekrutacji doskonałych najemnych procarzy – stąd i nazwa wysp.
Klify
   Składa się Majorka z dwóch części – górskiego łańcucha Tramuntana, wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO oraz rozległej niziny na której mieszka większość współczesnych mieszkańców.
   Jest Majorka przepiękną wyspą – wspaniałe klifowe wybrzeża sąsiadują tu z rozłożystymi plażami – z którymi sąsiadują antyczne ruiny. Cudownym – architektonicznie i historycznie – miasteczkiem jest Alcudia (nazwa pochodzenia arabskiego, za czasów rzymskich nazywała się Polentia – i w dużej mierze można ją zobaczyć na pobliskim stanowisku archeologicznym), otoczona niemal kompletnymi fortyfikacjami, dziś przerobionymi m.in na miejski amfiteatr i nieużywaną arenę do walk byków.
Alcudia. Brama miejska.
   Palma (rzymska Palmira, onegdaj też Palma de Mallorca) szczyci się pałacem dawnych władców oraz przeogromną gotycką katedrą (ozdobioną żyrandolem autorstwa Antonia Gaudiego) oraz renesansowym zamkiem Bellevieu (co znaczy "piękny widok", ponieważ forteca rzeczywiście góruje nad miastem i roztacza się stamtąd naprawdę zacna panorama).
Katedra w Palmie
Zamek Pięknego Widoku
   Do tego w rolniczym krajobrazie tkwią pozostałości licznych wiatraków – używanych chociażby do pompowania wody.
   Pod względem przyrodniczym – oprócz wspomnianych już gór Tramuntana i klifów – na przyjezdnych spore wrażenie robią miejscowe jaskinie.
Jaskinia
   Ale o tym zapewne można sobie przeczytać w internecie.
Klify
   Niewiele osób wie, że w neolicie (kilka tysięcy lat temu, mniej więcej wtedy Ludzkość – na Bliskim Wschodzie – wynalazła rolnictwo i stworzyła znaną nam do dziś, choć pewnie z lekkimi modyfikacjami, cywilizację) Majorkę zasiedlała niezwykle zaawansowana jak na tamte czasy cywilizacja, od nazwy zachowanych budowli – talayotów – zwana talayotyczną. Generalnie większość wysp Morza Śródziemnego skrywa takie megalityczne budowle (najsłynniejsze są chyba nuragi na Sardynii, najstarsze – i to najstarsze niemal całkowicie, na dzień dzisiejszy tylko tureckie Gobekli Tepe wydaje się być starsze – na Malcie; mają około 10 tysięcy lat), co daje wspaniałe pole do popisu dla tropicieli mitycznej Atlantydy – w końcu: była cywilizacja? Była. Zniknęła? Zniknęła. No, to musi być Atlantyda.
Neolityczna osada - talayot
   Ja osobiście mam swoje typy co do lokalizacji tego mitycznego lądu – współczesna bajka opiera się co prawda tylko na jednej wzmiance u niejakiego Arystoklesa zwanego Platonem (dość nieprzyjemny typ, chociaż filozof) – ale raczej odnosi się do miejsca, które choć inaczej się nazywało, istniało.
   W kilku postulowanych lokalizacjach byłem, i ani sardyńskie nuragi, ani majorkańskie talayoty nic wspólnego z popularnym mitem nie mają.
   Ad rem: talayoty to sporej wielkości pozostałości kamiennych osad (w późniejszych, bardziej niebezpiecznych czasach ufortyfikowanych – pierwotne zabezpieczenia były raczej przeciwko czworonogom niż dwunogom) z olbrzymich nieraz głazów (megalitów – dosłownie "wielkich kamieni"), zamieszkanych przez pierwszych na tym terenie rolników. Najdokładniej miałem okazję przyjrzeć się takiej osadzie w S'illot – może dla kogoś niezorientowanego wygląda to jak olbrzymi skalniak, ale wystarczy krótki spacer i trochę wytężonej uwagi i oczom ukaże się wioska sprzed kilku tysięcy lat. Zresztą nie tylko wioska – w okolicy jest sporo pozostałości, choć nie tak imponujących jak ów talayot (niedaleko jest też niewielkie – i dość ubogie – muzeum poświęcone temu właśnie stanowisku archeologicznemu).
Starożytne ruiny
   Generalnie starożytna osada jest świetnym miejscem, umożliwiającym cofnięcie się w czasie i pokazującym geniusz pierwszych rolników – jak, dysponując tak prymitywnymi środkami, można było stworzyć sporej wielkości osady, czy szerzej: cywilizację.
   Tu znowu muszę nawiązać do tajemniczych Atlantów, przepraszam. W myśl legendy mieli oni być nadzwyczaj rozwiniętym społeczeństwem (może dostali wiedzę od Starożytnych Kosmitów, co?), pod wieloma względami doskonalszym od naszego. Ponieważ jednak spotkał ich kataklizm, to teraz my nie znamy owej sekretnej wiedzy, i przez to nie możemy osiągnąć oświecenia, czy co tam się osiąga. Takie tam, teorie.
   Pewne – dramatyczne – wydarzenia na Majorce, których byłem świadkiem pokazują, że – choć powyższe wynurzenia są całkowicie wyssane z palca, to jednak tkwi w nich ziarno prawdy.
   Mianowicie w S'illot przeżyłem pierwszą prawdziwą powódź (doskonale pamiętam Powódź Tysiąclecia w 1997 roku, ale nie dotknęła mnie osobiście – wały przeciwpowodziowe wytrzymały). Na metr kwadratowy spadło prawie 250 cm wody. Dwa i pół metra. Na skaliste podłoże, w które woda – nawet w mniejszej, nie tak gargantuicznej ilości – nie wsiąkała zbyt mocno. Niewielki, niemal wyschnięty kanał w pobliżu hotelu w kilka minut zapełnił się, a potem wystąpił z brzegów. Stojąc w rzęsistym deszczu można było tylko obserwować, jak porwany samochód taranuje ogrodzenie i wpływa do hotelowego basenu. Miałem wtedy pod opieką sporą grupę ludzi – i serce w gardle. Zwłaszcza, kiedy kolejne utopione auto uderzyło w zbiornik z gazem. Uciekać nie było dokąd – hotel leżał na niewielkim wzniesieniu na przeciwko owej megalitycznej osady, owego talayotu. Przyznam się, że to trochę mnie pokrzepiło, ale o tym za chwilę.
   Jak mówiłem – uciekać nie było dokąd – ani też nie było na to czasu. Woda przybierała bardzo gwałtownie, podobnie jak panika pośród mojej grupy.
   - Potopimy się! Uciekajmy! - krzyczano ze zgrozą.
  Rozumiałem to, oczywiście, ale nie mogłem pozwolić, żeby podopieczni w panice rozbiegli się po podtopionym mieście. Musieli zostać w hotelu – ewentualnie przeniosłoby się ich na wyższe piętra.
   - Proszę państwa – powiedziałem najspokojniej jak umiałem – Proszę się uspokoić. Nam zalanie nie grozi.
   - Coś pan... Nie widzisz, co się tu dzieje?! Katastrofa!
   - Doskonale widzę, co się tu dzieje – widziałem, nawet wydawało mi się, że woda, choć dalej się podnosiła, to jednak troszkę wolniej – Nas nie zaleje.
   - Skąd pan wiesz? - to było dobre pytanie, nie ma co.
   Wskazałem ręką na znajdujące się przed hotelem ruiny.
   - Stąd – i wyjaśniłem – Ta osada stoi tu od czterech tysięcy lat. Czy myślicie państwo, że kiedyś ludzie byliby na tyle głupi, żeby budować domy w miejscu, gdzie coś może zagrozić? No właśnie! - użyłem całego swojego autorytetu i zdolności aktorskich, pewność siebie aż chlupotała kiedy przemawiałem – Starożytni doskonale wiedzieli gdzie jest bezpiecznie. Powtarzam, nie ma się czego obawiać.
Powódź
   Nie wiem, czy wszystkich – albo kogokolwiek – przekonałem, niemniej towarzystwo uspokoiło się na tyle, że nie groziło już, że ucieknie w deszcz i rwące potoki. A po godzinie, może mniej, woda zaczęła opadać. Moi ludzie byli bezpieczni. Do rana większość wody spłynęła do morza, zabierając ze sobą plażę, sporo śmieci, auta oraz – niestety – kilka ludzkich istnień (S'illot miało to szczęście, że woda miała gdzie odpłynąć – następnego dnia przejeżdżaliśmy nieopodal położonego w kotlinie Sant Llauren, przywitały nas tam samochody zawieszone na drzewach oraz półmetrowa warstwa mułu; w samej wiosce, do której nie było wstępu, błota było dużo więcej – niestety także tam nie obyło się bez ofiar).
   Dodam jeszcze, że olbrzymia fala powodziowa nie dotarła do talayotu. Woda zatrzymała się kilka metrów przed schodami hotelu i zaczęła opadać – Starożytni mieli rację.
   Ale – broń Boże – nie była to kwestia jakieś przedwiecznej wiedzy. Niczego nie zapomnieliśmy. Ot, dufni w swoją mądrość przestaliśmy zwracać uwagę na otaczające nas środowisko. Człowiek żyjący na granicy przetrwania bacznie obserwował Świat – i wyciągał z niego, czasem metodą prób i błędów, wnioski. Dokąd z pokorą patrzeliśmy na Świat, baliśmy się go, budowaliśmy w miejscach bezpiecznych. Na wielu kontynentach spotkałem osady położone w zda się kretyńskich miejscach (chociażby słynne Machu Picchu), ale okazywało się, że dawni budowniczowie mieli słuszność wznosząc swoje siedziby tam, a nie gdzie indziej, w wydawałoby się dogodniejszym terenie. Rodzimym przykładem takiego zadufania w siłę Człowieka (iście socjalistyczna koncepcja) jest tragiczna Powódź Tysiąclecia z 1997 roku, kiedy zalane zostały nadodrzańskie poldery – nigdy wcześniej, z racji zagrożenia powodziowego niezasiedlane.
   Póki nie opanujemy całkowicie sił natury na Ziemi (a możliwe, że nigdy się to nie stanie) warto odnosić się do tych sił z większą pokorą – chociaż to przecież takie nienowoczesne, jakieś zabobonne. 
  Dobrze by było też, żeby nie trzeba było takiej lekcji samemu przeżywać, nawet w tak czarownym miejscu jak Majorka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...