Nadszedł czas pożegnać się z
Koroną Aragonii – o Katalonii napisałem tyle wpisów, że zapewne
każdy ma już tego dość – więc jeszcze krótki wypad na
największą wyspę Balearów o wiele mówiącej nazwie Majorka
(czyli Największa; swoją drogą – podobno – od nazwy wyspy
pochodzi słowo "majonez") i dam walczącym o niepodległość
Katalończykom spokój.
Plaża na Majorce |
Baleary – nazwę można przełożyć
jako "Wyspy Procarzy" – choć dziś kojarzą się głównie
z zabawą (Majorka, jak Majorka, ale Ibiza na pewno) mają za sobą
długą – i chyba nieznaną historię. Kim był pierwszy lud
zamieszkujący wyspy w zasadzie nie wiemy, pozostawił po sobie ślady
neolitycznych osad (zdecydowanie najciekawsze zabudowania na wyspie,
może poza katedrą w Palmie) i rozpłynął się w falach kolejnych
najeźdźców – Kartagińczyków, Rzymian, Arabów i Katalończyków.
Wszyscy oni traktowali archipelag jako miejsce rekrutacji doskonałych
najemnych procarzy – stąd i nazwa wysp.
Klify |
Składa się Majorka z dwóch części
– górskiego łańcucha Tramuntana, wpisanego na Listę
Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO oraz rozległej niziny na
której mieszka większość współczesnych mieszkańców.
Jest Majorka przepiękną wyspą –
wspaniałe klifowe wybrzeża sąsiadują tu z rozłożystymi plażami
– z którymi sąsiadują antyczne ruiny. Cudownym –
architektonicznie i historycznie – miasteczkiem jest Alcudia (nazwa
pochodzenia arabskiego, za czasów rzymskich nazywała się Polentia
– i w dużej mierze można ją zobaczyć na pobliskim stanowisku
archeologicznym), otoczona niemal kompletnymi fortyfikacjami, dziś
przerobionymi m.in na miejski amfiteatr i nieużywaną arenę do walk
byków.
Alcudia. Brama miejska. |
Palma (rzymska Palmira, onegdaj też
Palma de Mallorca) szczyci się pałacem dawnych władców oraz
przeogromną gotycką katedrą (ozdobioną żyrandolem autorstwa
Antonia Gaudiego) oraz renesansowym zamkiem Bellevieu (co znaczy
"piękny widok", ponieważ forteca rzeczywiście góruje
nad miastem i roztacza się stamtąd naprawdę zacna panorama).
Katedra w Palmie |
Zamek Pięknego Widoku |
Pod względem przyrodniczym – oprócz
wspomnianych już gór Tramuntana i klifów – na przyjezdnych
spore wrażenie robią miejscowe jaskinie.
Jaskinia |
Niewiele osób wie, że w neolicie
(kilka tysięcy lat temu, mniej więcej wtedy Ludzkość – na
Bliskim Wschodzie – wynalazła rolnictwo i stworzyła znaną nam do
dziś, choć pewnie z lekkimi modyfikacjami, cywilizację) Majorkę
zasiedlała niezwykle zaawansowana jak na tamte czasy cywilizacja, od
nazwy zachowanych budowli – talayotów – zwana talayotyczną.
Generalnie większość wysp Morza Śródziemnego skrywa takie
megalityczne budowle (najsłynniejsze są chyba nuragi na Sardynii,
najstarsze – i to najstarsze niemal całkowicie, na dzień
dzisiejszy tylko tureckie Gobekli Tepe wydaje się być starsze –
na Malcie; mają około 10 tysięcy lat), co daje wspaniałe pole do
popisu dla tropicieli mitycznej Atlantydy – w końcu: była
cywilizacja? Była. Zniknęła? Zniknęła. No, to musi być
Atlantyda.
Neolityczna osada - talayot |
Ja osobiście mam swoje typy co do
lokalizacji tego mitycznego lądu – współczesna bajka opiera się
co prawda tylko na jednej wzmiance u niejakiego Arystoklesa zwanego
Platonem (dość nieprzyjemny typ, chociaż filozof) – ale raczej
odnosi się do miejsca, które choć inaczej się nazywało,
istniało.
W kilku postulowanych lokalizacjach
byłem, i ani sardyńskie nuragi, ani majorkańskie talayoty nic
wspólnego z popularnym mitem nie mają.
Ad rem: talayoty to sporej wielkości
pozostałości kamiennych osad (w późniejszych, bardziej
niebezpiecznych czasach ufortyfikowanych – pierwotne zabezpieczenia
były raczej przeciwko czworonogom niż dwunogom) z olbrzymich nieraz
głazów (megalitów – dosłownie "wielkich kamieni"),
zamieszkanych przez pierwszych na tym terenie rolników. Najdokładniej
miałem okazję przyjrzeć się takiej osadzie w S'illot – może
dla kogoś niezorientowanego wygląda to jak olbrzymi skalniak, ale
wystarczy krótki spacer i trochę wytężonej uwagi i oczom ukaże
się wioska sprzed kilku tysięcy lat. Zresztą nie tylko wioska –
w okolicy jest sporo pozostałości, choć nie tak imponujących jak
ów talayot (niedaleko jest też niewielkie – i dość ubogie –
muzeum poświęcone temu właśnie stanowisku archeologicznemu).
Starożytne ruiny |
Generalnie starożytna osada jest
świetnym miejscem, umożliwiającym cofnięcie się w czasie i
pokazującym geniusz pierwszych rolników – jak, dysponując tak
prymitywnymi środkami, można było stworzyć sporej wielkości
osady, czy szerzej: cywilizację.
Tu znowu muszę nawiązać do
tajemniczych Atlantów, przepraszam. W myśl legendy mieli oni być
nadzwyczaj rozwiniętym społeczeństwem (może dostali wiedzę od
Starożytnych Kosmitów, co?), pod wieloma względami doskonalszym od
naszego. Ponieważ jednak spotkał ich kataklizm, to teraz my nie
znamy owej sekretnej wiedzy, i przez to nie możemy osiągnąć
oświecenia, czy co tam się osiąga. Takie tam, teorie.
Pewne – dramatyczne – wydarzenia
na Majorce, których byłem świadkiem pokazują, że – choć
powyższe wynurzenia są całkowicie wyssane z palca, to jednak tkwi
w nich ziarno prawdy.
Mianowicie w S'illot przeżyłem
pierwszą prawdziwą powódź (doskonale pamiętam Powódź
Tysiąclecia w 1997 roku, ale nie dotknęła mnie osobiście – wały
przeciwpowodziowe wytrzymały). Na metr kwadratowy spadło prawie 250
cm wody. Dwa i pół metra. Na skaliste podłoże, w które woda –
nawet w mniejszej, nie tak gargantuicznej ilości – nie wsiąkała
zbyt mocno. Niewielki, niemal wyschnięty kanał w pobliżu hotelu w
kilka minut zapełnił się, a potem wystąpił z brzegów. Stojąc w
rzęsistym deszczu można było tylko obserwować, jak porwany
samochód taranuje ogrodzenie i wpływa do hotelowego basenu. Miałem
wtedy pod opieką sporą grupę ludzi – i serce w gardle.
Zwłaszcza, kiedy kolejne utopione auto uderzyło w zbiornik z gazem.
Uciekać nie było dokąd – hotel leżał na niewielkim wzniesieniu
na przeciwko owej megalitycznej osady, owego talayotu. Przyznam się,
że to trochę mnie pokrzepiło, ale o tym za chwilę.
Jak mówiłem – uciekać nie było
dokąd – ani też nie było na to czasu. Woda przybierała bardzo
gwałtownie, podobnie jak panika pośród mojej grupy.
- Potopimy się! Uciekajmy! -
krzyczano ze zgrozą.
Rozumiałem to, oczywiście, ale nie
mogłem pozwolić, żeby podopieczni w panice rozbiegli się po
podtopionym mieście. Musieli zostać w hotelu – ewentualnie
przeniosłoby się ich na wyższe piętra.
- Proszę państwa – powiedziałem
najspokojniej jak umiałem – Proszę się uspokoić. Nam zalanie
nie grozi.
- Coś pan... Nie widzisz, co się tu
dzieje?! Katastrofa!
- Doskonale widzę, co się tu dzieje
– widziałem, nawet wydawało mi się, że woda, choć dalej się
podnosiła, to jednak troszkę wolniej – Nas nie zaleje.
- Skąd pan wiesz? - to było dobre
pytanie, nie ma co.
Wskazałem ręką na znajdujące się
przed hotelem ruiny.
- Stąd – i wyjaśniłem – Ta
osada stoi tu od czterech tysięcy lat. Czy myślicie państwo, że
kiedyś ludzie byliby na tyle głupi, żeby budować domy w miejscu,
gdzie coś może zagrozić? No właśnie! - użyłem całego swojego
autorytetu i zdolności aktorskich, pewność siebie aż chlupotała
kiedy przemawiałem – Starożytni doskonale wiedzieli gdzie jest
bezpiecznie. Powtarzam, nie ma się czego obawiać.
Powódź |
Nie wiem, czy wszystkich – albo
kogokolwiek – przekonałem, niemniej towarzystwo uspokoiło się na
tyle, że nie groziło już, że ucieknie w deszcz i rwące potoki. A
po godzinie, może mniej, woda zaczęła opadać. Moi ludzie byli
bezpieczni. Do rana większość wody spłynęła do morza,
zabierając ze sobą plażę, sporo śmieci, auta oraz – niestety –
kilka ludzkich istnień (S'illot miało to szczęście, że woda
miała gdzie odpłynąć – następnego dnia przejeżdżaliśmy
nieopodal położonego w kotlinie Sant Llauren, przywitały nas tam
samochody zawieszone na drzewach oraz półmetrowa warstwa mułu; w
samej wiosce, do której nie było wstępu, błota było dużo więcej
– niestety także tam nie obyło się bez ofiar).
Dodam jeszcze, że olbrzymia fala
powodziowa nie dotarła do talayotu. Woda zatrzymała się kilka
metrów przed schodami hotelu i zaczęła opadać – Starożytni
mieli rację.
Ale – broń Boże – nie była to
kwestia jakieś przedwiecznej wiedzy. Niczego nie zapomnieliśmy. Ot,
dufni w swoją mądrość przestaliśmy zwracać uwagę na otaczające
nas środowisko. Człowiek żyjący na granicy przetrwania bacznie
obserwował Świat – i wyciągał z niego, czasem metodą prób i
błędów, wnioski. Dokąd z pokorą patrzeliśmy na Świat, baliśmy
się go, budowaliśmy w miejscach bezpiecznych. Na wielu kontynentach
spotkałem osady położone w zda się kretyńskich miejscach
(chociażby słynne Machu Picchu), ale okazywało się, że dawni
budowniczowie mieli słuszność wznosząc swoje siedziby tam, a nie
gdzie indziej, w wydawałoby się dogodniejszym terenie. Rodzimym
przykładem takiego zadufania w siłę Człowieka (iście
socjalistyczna koncepcja) jest tragiczna Powódź Tysiąclecia z 1997
roku, kiedy zalane zostały nadodrzańskie poldery – nigdy
wcześniej, z racji zagrożenia powodziowego niezasiedlane.
Póki nie opanujemy całkowicie sił
natury na Ziemi (a możliwe, że nigdy się to nie stanie) warto
odnosić się do tych sił z większą pokorą – chociaż to
przecież takie nienowoczesne, jakieś zabobonne.
Dobrze by było też, żeby nie trzeba
było takiej lekcji samemu przeżywać, nawet w tak czarownym miejscu
jak Majorka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz