Tłumacz

22 grudnia 2023

Era Wodnika

    Nimbin to niewielkie miasteczko leżące w australijskim interiorze w Nowej Południowej Walii, całkiem niedaleko granicy z Queensland – bliżej Gold Coast niż Sydney.
Senne Nimbin
    Choć określenie "australijski interior" nieodmiennie kojarzy się z frazami wyśpiewywanymi przez australijską gwiazdę rocka i późniejszego ministra ochrony środowiska i zmian klimatu Petera Garretta The western desert lives and breathes, in forty-five degrees (piosenka Bed are burning opowiada nie tylko o idyllicznym życiu na pustyni, ale jest też próbą rozliczenia się Australijczyków z przeszłością, kiedy to rząd masowo odbierał Aborygenom dzieci by je westernizować; spowodowało to niepowetowane straty dla autochtonicznych kultur Australii, i tak stojących na straconej pozycji w konfrontacji z Białymi – wbrew pozorom Australijczycy wcale nie są tacy no worries, mate; Aborygena widziałem raz – siedział na ulicy w Sydney i stukał kijkiem o kijek – trudno było orzec, czy tworzył, żebrał, czy był po prostu osobą słabującą) to nie całe wnętrze kontynentu jest okrutną pustynią.
Miejsce lądowania kapitana Cooka w Zatoce Botanicznej
    My byliśmy po wschodniej stronie Wielkich Gór Wododziałowych, całkiem niedaleko wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO deszczowych lasów Gondwany – więc wody było w bród (na tyle, że kilkukrotnie trzeba było zmieniać plany - bo podtapiało okolicę).
Lasy deszczowe Australii
    Otaczał nas też rolniczy krajobraz rodem ze szkockich gór i wyżyn – tylko dużo żyźniejszy i miast buków i sosen rosły bukany i eukaliptusy. Jedyną chyba istotniejszą różnicą były znaki ostrzegające przed wtargnięciem na jezdnię kangurów.
Nowa Południowa Walia
    No i można było bez problemu nabyć lokalne banany, mimo przepowiadanych zmian klimatycznych nadal nie chcące rosnąć w Szkocji.
Przydrożny sklepik z bananami
    Właśnie w taki interior wjechaliśmy – zamiast jechać nudną autostradą woleliśmy pooglądać wiejski krajobraz Nowej Południowej Walii (oraz dolinę rzeki Tweed, zdecydowanie bardziej malowniczą od jej brytyjskiego odpowiednika).
    - Słuchaj – stwierdziła koleżanka – Tu zaraz mamy Nimbin, wioskę hipisów. Jedziemy zobaczyć?
    Oczywiście, że pojechaliśmy – skoro nie było daleko, a nie wiadomo kiedy znowu znajdziemy się w Australii (no, ja jeszcze drugi raz nie byłem), to czemu nie. Zwłaszcza, że miasteczko okazało się być całkiem malowniczo położone, na lekko falowanym pogórzu, w cieniu Nimbin Rocks. Wjeżdżając przywitał nas baner, że jest to miasto – tu pamięć mi niedomaga, musiałem sprawdzić na zdjęciach – Festiwalu Ery Wodnika roku 1973.
Nimbin Rocks
    I to właściwie wszystko, co mogę dobrego o nim powiedzieć (znaczy, to o skałach, nie o Erze Wodnika). Miasteczko jest senne – choć może sprawia to podzwrotnikowy klimat, gorący i duszny, i pełne podstarzałych hipisów z brzuszkiem i łysiną, którzy mentalnie – choć chyba z opowiadań rodziców raczej – pozostali w dekadzie narkotyków, seksu bez zobowiązań i psychodelicznego rocka. Wydaje się, że spędzają całe dnie paląc marihuanę (jest legalna w miasteczku, w reszcie Australii to różnie), jedząc sałatę i produkując niezbyt urodziwe rękodzieła, niekiedy wzorowane na oryginalnych wyrobach Aborygenów. No, może jeszcze czasem spojrzą w horoskop czy inne tablice kabalistyczne – w nadziei, że ujrzą tam ową Erę Wodnika.
Festiwal Wodnika, 1973. I plastikowy kangur
Hipisowsko-turystyczna ulica w Nimbin
    Cóż to takiego? Ano – w sumie nic. Związane jest to z precesją, astronomicznym zjawiskiem w wyniku którego co ileś tam lat (2000 z górką) w wyniku obrotu ekliptyki zmienia się dla obserwatora z Ziemi gwiazdozbiór na którego tle wschodzi Słońce. Gwiazdozbiory są oczywiście konstruktem kulturowym, ale precesja to typowa matematyka. Znaczy: astronomia, nie astrologia. Przy okazji pochodzenie gwiazdozbiorów wspaniale opisuje w swoich Kronikach Ziemi Zacharia Sitchin. Teoretycy Starożytnej Astronautyki wchodzą tam na pełnej – i biją brawo.
Neolityczne obserwatorium astronomiczne w Kokino
    I Era Wodnika, następująca po obecnie chyba jeszcze trwającej Erze Ryb, ma wznieść Ludzkość na nowy poziom rozwoju umysłowego i emocjonalnego. Wiecie, Obcy w obcym kraju Roberta A. Heinleina i te sprawy.
Efekty wprowadzenia umysłu na nowy poziom rozwoju
    Czemu zdawałoby się inteligentni i wykształceni ludzie oddali się w wir ezoteryki czy astrologii? Narkotyki nie mogą być odpowiedzią, choć hipisowskie lata nie udałyby się bez LSD. Oto Człowiek jest istotą religijną – i musi w coś wierzyć. Jeżeli jednak da się ponieść nowoczesności i wykreśli Boga z życia – no to wtedy trafia w pustkę. A wtedy będzie chwytał się każdej ideologii, każdej myśli która pozwoli wskazać mu cel w życiu. Dlatego hipisi zostali tak łatwym celem dla różnych sekt krążących wokół New Age, magii i innej astrologii. Rozumiem, że każdy jest kowalem swojego losu, ale mnie zwyczajnie ich jest szkoda. Poddali się, wierząc, że matematycznie wyliczone ruchy gwiazd decydują o człowieczym losie. Smutne.
Gotujący się wywar z ayahuaski
    Ale żeby nie kończyć wpisu o wiosce hipisów zbyt smutno – to małe przypomnienie: zbliża się Święto Bożego Narodzenia – upamiętnia ono początek cudu Zbawienia, zakończony radosnym Zmartwychwstaniem. A Jezus Chrystus przyszedł dla wszystkich, zwłaszcza dla tych zagubionych.
Jerozolima - miejsce dokonania Zbawienia
    Wesołych Świąt Bożego Narodzenia i do zobaczenia w Roku Pańskim 2024.

15 grudnia 2023

Tajemnica Kamiennego Lasu

    Wracając ze stanowiska archeologicznego Solnicata (oraz z kilku innych, równie ciekawych choć nie tak wiekowych miejsc) na czarnomorskie wybrzeże minąłem tablicę oznajmującą, że jak zjadę z autostrady za kilka kilometrów ujrzę Pobiti Kamuni – czyli opisywany już przeze mnie na blogu Kamienny Las.
Kamienny Las
    Tym razem nie widziałem sensu nadkładać drogi by zobaczyć ten naturalny fenomen – zresztą następnego dnia i tak musiałem tam podjechać, nie pierwszy raz w mijającym Roku Pańskim 2023.
    Mimo tajemniczego wyglądu obecnie przyjmuje się, że kamienne kolumny mają pochodzenie naturalne i nie maczali w ich powstaniu palców żadni Atlanci czy inne przedpotopowe cywilizacje. Nie są to też skamieniałe drzewa (choć w istniejących w kolumnach dziurach, niczym w najlepszej dziupli, zagnieździć lubią się szerszenie albo inne błonkówki) – według najnowszych badań to efekt działania morskich archeobakterii (czy czegoś takiego – systematyka jednokomórkowców też się zmienia, archeobakterie należą do prokariontów, zwanych też Monera; naprawdę, nie jest to istotne). Ale oczywiście są i tacy, którzy doszukują się w tym miejscu czegoś więcej. A mianowicie: pozytywnej energii.
Kamienie udające drzewa i kolumny
    O midichlorianach skali Bovisa (skala dobrego samopoczucia, wzbudzanego dobrym promieniowaniem, całkowicie niemierzalna) wspominałem przy okazji gockiego cmentarzyska w Odrach oraz we wpisie o Poddąbiu – ufam, jak mówi wieszcz, szkiełku i oku, i jestem sceptyczny co do takich teorii.
Resztki kamiennego kręgu w Poddąbiu
Miejsce mocy w rezerwacie w Odrach
    - To dobrze, że jesteś sceptyczny – odparł mi znajomy zwolennik takichż teorii – Oznacza, że nie negujesz tego, tylko masz otwarty umysł. Musisz tylko zgłębić temat.
Kamienne Kręgi w Odrach i sceptycyzm Autora
    - Piasek pośród kamiennych kolumn wyciąga złą energię i daje dobrą – opowiadała inna znajoma, mieszkająca w Bułgarii Polka – Najlepiej pomiędzy kamieniami chodzić boso. Ale jak przed paru laty dużo Rosjan tu przyjeżdżało, to nie tylko biegali, ale i cali się w tym piasku tarzali by pozbyć się złej energii.
    Pomijając polityczny wydźwięk tego zdania, faktycznie w Rosji wielką popularnością cieszą się tak zwane Nowe Ruchy Religijne, bardzo często dziwne kosmiczne sekty. A samo tarzanie się i spacery jest ze wszech miar potrzebne Kamiennemu Lasowi – bez tych działań całość szybko zarośnie, najpierw trawą, potem chynchami, aż wreszcie prawdziwym, drzewnym lasem i atrakcja zniknie. Nazywa się ten proces sukcesją ekologiczną, ot co.
Sukcesja ekologiczna
    Centralnym punktem energetycznym miejsca jest piaszczysta przestrzeń z ułożonym tam kręgiem – w tym miejscu ta dobra energia ma promieniować najmocniej.
Kamienny krąg
    - Badał to w latach osiemdziesiątych pewien bułgarski profesor – powiedział mi opiekun miejsca, chudy i wysoki siwowłosy Bułgar, z obowiązkową apaszką na szyi; pogrobowiec trochę ruchu hipisowskiego z przełomu lat 60-tych i 70-tych zeszłego stulecia; w Australii trafiłem na całą wioskę takich – I to on – odpowiadając na moje kolejne pytanie – ułożył tam ten krąg. Żeby oznaczyć miejsce.
    Cóż, od początku czułem, że to nie była przesadnie stara konstrukcja, mimo iż wypisz-wymaluj wyglądająca jak kultowa konstrukcja Guanczów z La Gomery na Wyspach Kanaryjskich. Zresztą zdaje się, że ostatnio ktoś ową konstrukcję rozebrał (tu w Bułgarii, nie na szczycie Garajonnay).
Miejsce kultu Guanczów na szczycie Garajonnay na La Gomera
    W poprzednim wpisie zasygnalizowałem też jeszcze jeden sekret Kamiennego Lasu. Oto niektóre kolumny oznaczone były tajemniczymi – przynajmniej dla mnie – symbolami. Zapytałem więc o to opiekuna miejsca. Skąd to, co to, i co oznacza.
Kolumna z tajemniczym symbolem
    - Ach – uśmiechnął się Bułgar – Ja je oznaczyłem. To są litery głagolicy, każdej odpowiada jakaś charakterystyczna kolumna. Kiedyś stawiałem tabliczki z opisami: Pies, Żołnierz, Kamień Płodności, Grzyb... Teraz mam tu listę – wskazał na kamienną kanciapę mieszczącą biuro i niewielki sklepik z pamiątkami – I kto chce, to sobie sprawdzi.
W
E
I
    Głagolica! Ha! Widać, że żaden ze znawców staro-cerkiewno-słowiańskiego nie czyta mojego bloga, bo już dawno by mnie oświecił – to alfabet słowiański wynaleziony przez Konstantyna (czyli świętego Cyryla) sam w sobie też jest dosyć tajemniczy, rzekomo do jego stworzenia miał święty użyć zaginionych run słowiańskich. Głagolicę do cyrylicy ucywilizował kolejny święty, Klemens Ochrydzki – tworząc prosty, fonetyczny alfabet, dziś jako grażdanka używany nie tylko przez ludy słowiańskie (stawia to obu bałkańskich świętych w gronie takich geniuszy jak twórca pisma koreańskiego Sejong oraz Sekwoja, wynalazca indiańskiego Sylabariusza; pismo greckie czy łacińskie nie ma znanego twórcy, Kadmos z Fenicji jest postacią legendarną).
Ochryda - miejsce pracy św Klemensa Ochrydzkiego
    Cóż, okazało się, że Kamienny Las jest mniej tajemniczy niż mi się zdawało, nie licząc oczywiście owej dobrej energii. Od niej zaś niedaleko jest do jakichś czakr czy innych Er Wodnika. A że dopiero co o hipisowskiej wiosce wspominałem, to tuż przed Bożym Narodzeniem na blogu zapraszam właśnie do Nimbin, do Australii, gdzie obecnie zaczyna się upalne lato.
Nimbin

8 grudnia 2023

Prehistoryczne miasto

    Był początek września – jak to nad Morzem Czarnym jeszcze niewiarygodnie skwarny (nawet w Dobrudży – przecież o dwa-trzy stopnie chłodniejszej niż południowa część bułgarskiego wybrzeża), czyli niemal zupełnie inny niż nad Bałtykiem.
Czarnomorskie wybrzeże
    O dobruskim wybrzeżu na blogu zresztą było całkiem dużo, pojawiła się także wzmianek o Varna Gold, Złocie Warny – odnalezionym po kilku tysiącach lat zestawie darów grobowych złożonych głownie z – jak się twierdzi – najstarszego złota obrobionego przez Człowieka. Właściwie było to kilkanaście zestawów, a ilość precjozów jeszcze dziś budzić może sporą zazdrość. Nic więc dziwnego, że czarnomorskie wybrzeże Bułgarii od razu wciągnięte zostało na listę potencjalnych Atlantyd oraz miejsce - także potencjalnego - Potopu.
Varna Gold
    O ważności i potędze kultury Varna utwierdzono się kilkadziesiąt lat później, gdy na początku XXI wieku niedaleko niewielkiego miasteczka Prowadia odkryto neolityczną osadę sprzed około 7500 lat, łączoną ową kulturą. Osada – rychło okrzyknięta miastem – była nieco starsza od naszych kujawskich megalitów, więc postanowiłem ją odwiedzić.
Stanowisko archeologiczne Solnicata
    Z wybrzeża do Prowadii dotrzeć nie jest łatwo – wynająłem więc samochód i ruszyłem w interior. Wcześniej – dużo wcześniej – dopytałem się via jeden z portali społecznościowych o dostępność Solnicaty. To czynne stanowisko archeologiczne, zwiedzać je można tylko w czasie gdy przebywają tam naukowcy. Na początku września akurat przebywali, trwał siedemnasty sezon prac wykopaliskowych. Mając zapewnienia o dostępie do miejsca czym prędzej ruszyłem w interior, na Zachód – poprzez pola przekwitłego i wysuszonego słonecznika.
Słoneczniki
    Ta pochodząca z Ameryki roślina masowo w Bułgarii pojawiła się te sto lat temu, kiedy po Wojnach Bałkańskich do kraju przestała spływać grecka i turecka oliwa. Dla niezłej, acz tłustej, bułgarskiej kuchni był to prawdziwy dramat. Rozwiązaniem okazały się właśnie słoneczniki, doskonała roślina oleista – i do dziś gros zużywanego w kuchni oleju jest słonecznikowa.
    Ale to już wiecie. Dotarłem do owej Prowadii, miasteczka niewielkiego, choć ozdobionego średniowieczną twierdzą, minaretami z czasów osmańskich oraz ormiańskim kościołem fundacji Stanisława Rzewuskiego i ruszyłem do Solnicaty, kilka kilometrów za miasto.
Owecz - zamek górujący nad Prowadiją
Ruiny osmańskiego meczetu w Prowadiji
    Pani archeolog oprowadzająca mnie po prehistorycznej osadzie (a raczej dookoła niej: wewnątrz wciąż trwały prace wykopaliskowe, i sporo być miało niezabezpieczonych dziur) mówiła po angielsku – choć bułgarski i polski są językami słowiańskimi to raczej trudno by nam było się dogadać w sprawie faz konstrukcyjnych osady. Zamieszkiwanej w szczytowym okresie przez około 250 osób – co jak na tamten okres stanowić musiało prawdziwą metropolię: stąd i posądzenie osady o bycie miastem.
Solnicata - neolityczne miasto
    Poza tym – przynajmniej w późniejszym okresie - ludność trudniła się raczej handlem i rzemiosłem niż rolnictwem, więc była jakby bardziej miejska niż wiejska. Czym zaś handlowano? Ano tym, co udało się w Solnicacie wyprodukować. Współczesna nazwa miejsca mówi nam, co to było: sól. O tym, jak ważna to substancja, i o miejscach jej produkcji, na blogu było już wielokrotnie. Pierwsza osada powstała tu właśnie dlatego, że z ziemi wytryskiwały tu słone źródła (a także było niewielkie obronne wzgórze oraz rzeka dostarczająca słodką wodę). Pierwotna wioska otoczona została palisadą a sól uzyskiwano z solanki w najstarszy ze znanych sposobów: odparowywano nad ogniskiem nalaną do glinianych dzbanów solankę. Proces trwał około tygodnia i archeolodzy uważają, że dawał około 20 kilogramów soli – wystarczało na własne potrzeby i na lokalną wymianę na niewielką skalę. Swoją drogą metoda ta do dziś wykorzystywana jest chociażby w Drohobyczu.
Warzenie soli w Drohobyczu
    W tropikach nie trzeba rozpalać ognisk.
Terasy solne w Maras w Andach
    Człowiek jest jednak istotą, która będzie zawsze dążyła do poprawienia swego losu (na swą własną zgubę – bo jak już osiągnie odpowiedni poziom, to rozpoczyna się społeczna degrengolada, cywilizacja się sypie, i trzeba zaczynać od początku) – jakiś racjonalizator, sołtys, książę, król, wpadł na iście szatański pomysł – i rozpoczął przemysłową produkcję soli. Sama wioska była zbyt mała, więc na błoniach wykopano owalny dół z poprzecznymi garbami – pomiędzy te garby wstawiano dzbany z solanką oraz drewno. Wydajność wzrosła do 240 kilogramów soli tygodniowo. Z jednego dołu.
    - Ile było takich konstrukcji? - zapytałem.
    - Odkryliśmy dziewięć – odparła pani archeolog.
    To było bogactwo. Nic dziwnego, że otrzymaną sól chowano w wiosce, tym razem otoczonej już głęboką fosą i grubym kamiennym – megalitycznym – murem z potężną bramą i mostem zwodzonym nad fosą.
Dawna brama miejska
    Mur ten został zniszczony przez trzęsienie ziemi, ale mieszkańcy Solnicaty wykorzystali to do stworzenia całego kompleksu umocnień. Oprócz murów stworzyli także system czegoś wyglądającego na przypory, gwiaździście rozchodzących się kamiennych ostróg. Dla mnie miało to podpierać i umacniać struktury obronne, pani archeolog stwierdziła jednak, że konstrukcje te miały utrudniać atak – napastnicy nie mogli bowiem podejść pod mur całym stadem (jesteśmy w neolicie, wielka armia liczy najwyżej kilkadziesiąt osób – podobno), owe konstrukcje rozbijały ich szyki, przez co byli łatwiejszym celem dla obrońców. Nie jestem historykiem wojskowości, ale nie wydaje mi się, żeby była to jakaś przesadnie wielka przeszkoda do pokonania.
Tajemnicze gwiaździste ostrogi
    Zwłaszcza, że w wyniku prac wykopaliskowych znaleziono w obrębie osady sporo grotów strzał. Mogło to wskazywać na oblężenie grodu – potwierdzają to znaleziska na pobliskim cmentarzysku. Pochówki są dość niechlujne, a jeden ze zmarłych miał dodatkowo dzidę wbitą w plecy.
Naczynie użytkowane przez mieszkańców
    Wygląda więc na to, że osada była atakowana – choć czy zdobyta, skoro zdołano pochować swoich zmarłych? Trudno powiedzieć. Może kilka razy udało się odeprzeć ataki napastników, a za ostatnim razem nie? Albo obrońcy – zmęczeni ciągłym zagrożeniem – po prostu odeszli zabierając część majątku (czyli sól) umożliwiając sobie start w nowym miejscu? Mnie wydaje się bardziej prawdopodobna pierwsza wersja. W końcu bogaty będzie bronił swojego majątku aż do końca.
Góry soli
    Jeszcze jedna ciekawostka, dotycząca konstrukcji potężnych (jak na owe czasy – 4500 lat przed Chrystusem) fortyfikacji. Skoro w szczytowym okresie mieszkało w osadzie 250 osób (a nie wszyscy mogli uczestniczyć w budowaniu), kto wzniósł rekonstruowane dziś przez archeologów potężne struktury? Starożytni kosmici? Cóż. Zrobiła to sól – włodarze miasta zapewne, nomen omen, słono zapłacili okolicznym rolnikom za ich pracę. Zapewne też rolnicze wioski żywiły panów na Solnicacie – tak długo, aż cały system się posypał i ktoś – watażka, najemnik, paleosocjalista, stwierdził, że może jednak lepiej będzie po prostu zabrać bogatym i oddać biednym sobie. I taki był – prawdopodobnie – koniec owego neolitycznego miasta.

1 grudnia 2023

Pałac kagana cz. 2

    Tak więc – nie mogąc dostać się do prehistorycznego stanowiska archeologicznego Solnicata – ruszyłem do pierwszej stolicy bułgarskich chanów w Europie. A przynajmniej pierwszej na południe od Dunaju. Tureckojęzyczne plemię pod wodzą Asparucha przywędrowało tu z północnych brzegów Morza Czarnego – a tam z kolej gdzieś dalej ze Wschodu. Odłam plemienia został nad rzeką Kamą, dopływem Wołgi, gdzie stworzył średniowieczne państwo. To, Bułgarię Kamską, zniszczyli inni koczownicy, Mongołowie, a przejęli finalnie Moskwiczanie. Dziś ich potomkowie, Czuwasze dalej żyją nad Wołgą. Ostatnimi czasy, mimo rusyfikacji, wracają do swojej kultury i tureckiego języka.
Pomnik Asparucha
    
Reszta koczowników zrobiła dużo większą karierę. Dotarła do granic Imperium Romanum, następnie przekroczyła Dunaj i osiedliła się nad Morzem Czarnym. Swym wtargnięciem spowodowali na Bałkanach (przypominam, że termin ten jest anachronizmem, powstał w późnym Średniowieczu; powinienem napisać, że wtargnęli do Dacji, Mezji, Tracji i Macedonii, ale rozmywałoby to jasność narracji) spory zamęt, zagrozili nawet Konstantynopolowi i skumplowali się z miejscowymi Słowianami, którzy akurat wtedy też zalali cały półwysep (oraz Panonię, gdzie harcowali razem z innymi koczownikami, Awarami). Swoją drogą współcześni Bułgarzy całkiem słusznie wywodzą swoje pochodzenie właśnie od tych dwóch ludów – tureckich Protobułgarów (zwanych tak dla odróżnienia od zeslawizowanych Bułgarów) oraz Słowian. Zazwyczaj dodają też iż są – podobnie jak Rumuni Daków – potomkami antycznych Traków (z których najsłynniejszym był Spartakus przecież), ale jeśli rzeczywiście takie pokrewieństwo istnieje, to jest to piąta woda po kisielu.
Tracki ołtarz
    W każdym razie po zajęciu terytorium i kontakcie z wyższą osiadłą cywilizacją bizantyjską ruchoma stolica władcy, kagana, znaleźć musiała wreszcie swoje stałe miejsce. Wybór padł na Pliskę, dziś niewielkie miasteczko w dzisiejszej Dobrudży.
Współczesna Pliska
    I całe szczęście, że niewielkie. Dzięki temu archeolodzy mogą sobie dokładnie obejrzeć to średniowieczne stołeczne koczowisko. Większość innych takich miejsc jest dziś zajęte przez współczesne miasta – nasze Gniezno czy Poznań są najlepszymi przykładami (no, mamy Ostrów Lednicki i Giecz, które uzmysławiają nam jak wyglądały wczesnopiastowskie stolice).
Gniezno
    
Widziałem pozostałości innej stolicy z owej epoki, Zalavar, siedzibę panońskiego słowiańskiego księcia Pribiny, ale trochę starsza Pliska przyćmiła niewielkie grodzisko. Pierwsze Państwo Bułgarskie musiało być naprawdę sporą potęgą (w pewnym momencie car Samuel rościł sobie prawo do zastąpienia w roli największego mocarstwa Bizancjum, ale Bazyli II pokazał północnemu sąsiadowi miejsce w szeregu, następnie całkiem go zlikwidował i dostał przydomek Bułgarobójca), względnie tyle narabowano. Państwo koczownicze miało trochę inne poglądy na wydatkowanie pieniędzy, a przepych siedziby władcy był zdaje się jednym z priorytetów – wystarczy przeczytać opisy stolicy chana innych koczowników Wielkiego Stepu, Karakorum w Mongolii; 500 lat różnicy, stylówa taka sama.
Siedziba ostatnich władców Pierwszego Państwa Bułgarskiego, Ochryda;
przedostatnia - ostania to Bitola.
    Czemu porównuję Pliskę z siedzibą synów Czyngis-Chana? W Mongolii jeszcze nie byłem, ale opisy wizyt europejskich posłów (w tym i naszego Benedykta Polaka) w Karakorum stanęły mi przed oczami oglądając plan wczesnośredniowiecznej Pliski. Oto bowiem nie było to sensu stricte miasto – a obozowisko, w środku którego postawiono kamienny pałac kagana, wraz z protobułgarską świątynią otoczoną palisadą. Wokół niej zaś archeolodzy odkryli rozrzucone bez ładu i składu siedziby bułgarskich dygnitarzy, grobowce, koczowiska... Nawet potem, gdy siedzibę władcy przebudowano na jeszcze wspanialszą i otoczono potężnym murem i wewnątrz fortyfikacji, i na zewnątrz, panował urbanistyczny chaos.
Pałac władców
    Nawet przyjęcie chrześcijaństwa przez Borysa I Michała – bo w końcu stać się to musiało – nie zmieniło wyglądu grodu. Ot, tyle, że pogańską gontynę zastąpił kościół.
Dawna Pliska
    Co ciekawe, kiedy potęga Pierwszego Państwa Bułgarskiego wzrosła kaganowie założyli w Plisce prawdziwą metropolię. Podobno przebywali tu przez chwilę przynajmniej Bracia Sołuńscy, czyli święci Konstantyn-Cyryl i Metody. Katedry jednak nie zbudowano w obrębie cytadeli. Możliwe, że wewnątrz nie było miejsca (bo projekt był, jak na tamten czas, gargantuiczny), a możliwe, że z jakichś innych powodów. Do dziś zachowała się prawie dwukilometrowa droga procesyjna łącząca kompleks katedralny z kagańską fortecą. To spora odległość, w upalnym bałkańskim słońcu jeszcze dziś wygodniej przebywa się ją samochodem (zwłaszcza, że pomiędzy nie zachowały się pozostałości stołecznego bułgarskiego koczowiska; to jest są, oczywiście, ale w ziemi).
Mury cytadeli
    Przyjechałem więc na miejsce. I choć zdaję sobie sprawę, że ruiny świątyni są w sporej części zrekonstruowane – to zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
Bizantyjska architektura sakralna
Prezbiterium
    
Potężna konstrukcja jest bardzo bizantyjska – pokazuje to jak silnie na ościenne ludy oddziaływała kultura Konstantynopola (ba, pięćset lat po swoim upadku dalej oddziałuje – co się działo, kiedy byli u szczytu potęgi, tak jak w czasie konstrukcji kościoła w Plisce), choć sam kształt kościoła bardziej przywodzi na myśl rzymskie bazyliki niż genialną kopułę Hagii Sophii.
Kościół Mądrości Bożej - antyczna bryła zniekształcona późniejszymi dobudówkami
    
Pokazuje to, że mimo sporów świat chrześcijański był wtedy jeszcze jednością (swoją drogą gdy już się owa jedność rozpadła, mniej więcej w tym czasie gdy upadało Pierwsze Państwo Bułgarskie, średniowieczni władcy Drugiego Państwa Bułgarskiego dalej oscylowali między Rzymem a Konstantynopolem; jeden z carów był nawet koronowany przez papieża).
Cerkiew nad Jeziorem Ochrydzkim
    W końcu jednak Pliska opustoszała – kaganowie przenieśli się do Presławia, Tyrnowa, Ochrydy... I powiem, że bardzo dobrze. Bo dzięki temu mogłem zobaczyć pozostałości stolicy koczowników i nie musiałem jechać przy tym do Mongolii (choć plotka głosi, że z Karakorum, dziś Charchorin, nie zachowało się niemal nic). Następnie wróciłem na czarnomorskie wybrzeże i opuściłem Bułgarię na kilka miesięcy. Po powrocie na Bałkany znowu wyruszyłem do Solnicaty – i tym razem był to wypad udany.

Solnicata

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...