Iquitos – Miasto w Dżungli –
największa miejscowość bez drogowego połączenia z resztą
Świata. Ale to już wiecie. Wiecie też zapewne, że burzliwy rozwój
miasta związany był z gorączką kauczukową.
Jeszcze do połowy
XX wieku kauczukowiec – dość wybredna roślina, rosnąca w
niedostępnej podmokłej dżungli – był zasobem strategicznym,
choć największe fortuny robiono na przełomie XIX i XX stulecia. Nie tylko tu, w Iquitos, podobnie wyrosło też brazylijskie Manaus.
Ale to z peruwiańskim miastem związana jest osoba krezusa kauczukowego Fitzcarraldo (Carlos Fitzcarrald, Brian Sweeney Fitzgerald jest postacią fikcyjną). Jego pałac – podobnie w Łodzi
bawełniani fabrykanci, miliarderzy, budowali swoje miejskie pałacowe
rezydencje – jest tylko jednym z wielu (znana z kart powieści o
Tomku Wilmowskim spółka Nixon – Rio Putumayo była jednak tylko
fikcją literacką). A słynny parowiec Fitzcaralda stoi i rdzewieje
gdzieś w dżungli podle Puerto Maldonado nad Madre de Dios.
Co
to musiało być za miasto te sto, sto dwadzieścia lat temu. Ulicami
jeździł parowy tramwaj, do portu przybijały co chwila statki po
ładunek kauczuku, przywożąc wprost z Europy towary zbytkowe,
nieraz nijak do dżungli nie pasujące – choćby ceramiczne płytki.
Wszystkie pałace są nimi obłożone. Zbędna ekstrawagancja,
sprowadzać ze Starego Świata płytki? Stać ich było. Na wszystko.
Nawet na sprowadzenie całego domu (zachcianka Anzelma del Aguilii, innego miliardera). To słynny Casa de Fierro, Dom z
Żelaza. W bedekerach piszą o nim Dom Eiffela, ale tak naprawdę
zaprojektowany został przez J. Danly'ego i wykonany ze stali w Belgii na Wystawę
Światową roku 1899 w Paryżu. Czy nie wtedy też powstał słynny
paryski potworek z kratownicy? W każdym razie ten sam okres, w
którym to para i stal sprawiały wrażenie, że Człowiek pokonał
Naturę i tylko będzie się wznosił. Wielka Wojna zweryfikowała te
marzenia, ale zanim to nastąpiło wprost z Paryża na statkach ów
stalowy budynek dotarł na drugą półkulę. Dziś stoi przy głównym
placu miasta – i jak i ono niszczeje.
Niszczeć musi, bo
jesteśmy w dżungli, lesie który pożera wszystko (poza
plastikiem). A do tego jakiś pomysłowy Dobromir wynalazł
syntetyczną gumę, i kauczukowe eldorado się skończyło (no, nie pomogło też to, że bodajże w 1875 niejaki Henry Wickham wykradł kilkadziesiąt tysięcy nasion kauczukowca; ryzykował życiem, ale w Londynie wykiełkowało prawie 3000 małych drzewek, wywiezionych potem na Malaje; to jednak inna historia, rejon ten został liderem produkcji gumy i celem ataku Japończyków). Mimo to
Iquitos nie zostało miastem widmem. Przez ileś lat żyło z
przemytu – rzeką Napo, niczym Francisco de Orellana, płynęła
kontrabanda.
Płynie nadal, ale w dżungli odkryto ropę naftową,
i Iquitos znowu zaczęło rosnąć. Zaczęły się nawet – podobno
– prace nad połączeniem miasta z resztą Świata. Na tą chwilę
zbudowano most na Nanay, pobliskiej rzece, i wyasfaltowano drogę nad
Jezioro Quistococha, ale lepszy rydz niż nic.
Swoją drogą w
porcie Nanay jest spory targ spożywczy, na którym można spróbować
miejscowych specjałów – choć z wiadomych względów ryby
odradzam. Można tam na przykład zjeść suri – czyli pędraki
żyjące w butwiejącym drewnie. Kiedyś już jadłem, z głębokiego
oleju, smakowały jak kurczak. Tym razem skusiłem się na grilowane.
Robaczywe szaszłyki zdecydowanie lepsze.
Można też spróbować
żółwi wodnych – ale odradzam, zwłaszcza ludziom o pewnej
wrażliwości. Zwierzęta na targu są bowiem żywe, i przed
przyrządzaniem są obierane ze skorupy. Nie widziałem tego procesu,
może nawet nie do końca bym chciał – chociażby dlatego, że
miejscowi, by powiedzieć komuś, że źle mu się życzy, mówią:
obyś miał śmierć jak żółw. Zjadłem żółwie jajka, gotowane
na twardo. Takie sobie.
Po tym kulinarnym wtręcie wróćmy do
centrum Iquitos. Do miasta nie ma dojazdu, ale to nie znaczy, że nie
ma w nim ruchu, Głównie są to motory i mototaksówki, ale co
bogatsi mają i samochody. Rzeką dopłynęło też tu trochę
ciężarówek i ciężkiego sprzętu – zarówno budowlanego jak i do
wycinki dżungli. Hitem są autobusy miejskie. Paweł, Polak
mieszkający w dżungli, słusznie chyba nazywa je beczkowozami. Bo
są z drewna.
Zgadza się, w Iquitos miejskie autobusy są
drewniane. Na sprowadzanym tu rzeką podwoziu półciężarówki
miejscowi – jesteśmy w dżungli, nie ma tu za wiele – zaczęli
montować budę z drewna, obili blachą i pomalowali na krzykliwe
kolory. No genialne. I tanie.
Powstałe w ten sposób autobusiki – obowiązkowo bez szyb – wyglądają nieco pociesznie, bo karoseria jest jakby przyduża, ale się sprawdzają. A jeśli coś wygląda na głupie, ale działa – nie jest głupie.
Takim autobusem – niestety z przesiadkami – dojechać można nad Quistocochę. Ciut droższa mototaksówka jedzie bezpośrednio. Co to takiego? No, kurort. Całkowicie nie parchaty – taka dżungla dla Białego. Co prawda większość odwiedzających to miejscowi, ale na tle Belen to kąpielisko w Quitocochy wygląda jakby znajdowało się w innym kraju.
Do tego można tam zobaczyć różowe delfiny
słodkowodne. Widziałem już je – i szare – na wolności, czy to
w Ukajali, czy w Amazonce, ale wtedy tylko pojawiały się i znikały.
Tu są w delfinarium, co zawsze budzi moje mieszane odczucia. I z tym
różowym kolorem to też nie byłbym jakoś przesadnie
ortodoksyjny.
Nie byłbym sobą gdybym o jakimś polonicum nie
wspomniał – i nie chodzi tu o pobycie Tomka Wilmowskiego. Nie
wiem, czy w czasie gorączki kauczukowej grube miliony zarabiał tu
jakiś nasz rodak. Możliwe, że uczestniczył w tych pokaźnych
zyskach. Na pewno natomiast dużo później pojawił się Polak który
miasto zmienił nie do poznania. To – dla starszych Czytelników
rzecz wiadoma – Stan Tymiński. Tak, zgadza się, ów założyciel
Partii X i kandydat na Prezydenta RP w pierwszych powszechnych
wyborach (przegrał w drugiej turze z bezpieczniackim konfidentem)
swoją fortunę zbudował w Peru – jako pierwszy dostarczył
mieszkańcom Iquitos telewizję satelitarną. Może i były to
działania pirackie i nielegalne, ale wcześniej tu nie było czegoś
takiego. Najświeższe informacje przychodziły z tygodniowym
opóźnieniem. Podobno w którejś restauracji wisi zdjęcie
medialnego dobrodzieja (potwierdza to miejscowy Polak, Paweł z
Indiany) miasta, ale ja nie znalazłem. Możliwe, że knajpa była
akurat zamknięta, acz bardziej prawdopodobne jest, że nie szukałem
przesadnie. Swoją drogą tak sobie czasem myślę, że jakby nam nie przeszkadzano, to Polska by od morza do morza była (żeby nie było
– sami też potrafimy sobie strzelić w kolano).
Kolejnym
Polakami, o których w Iquitos słyszano jest – co oczywiste – św
Jan Paweł II. W końcu odwiedził to Miasto w Dżungli i urzekł
swoimi słowami miejscowych Indian.
Podobno znają też Cejrowskiego, który stąd wyrusza czasem w amazońską dżunglę. Ale nie pytałem.
Port w Iquitos, jedna z dróg łączności miasta ze Swiatem |
Dawne zbiorniki na kauczuk |
Pałac Fitzcarraldo |
Dom z żelaza |
Centrum Iquitos - najwyższy budynek w mieście miał być szpitalem, jest ruderą |
Belen - efekt rozwoju miasta |
Robaczywe szaszłyki |
Zółwie jaja na twardo, acz bez majonezu |
Beczkowóz albo drewniak |
Powstałe w ten sposób autobusiki – obowiązkowo bez szyb – wyglądają nieco pociesznie, bo karoseria jest jakby przyduża, ale się sprawdzają. A jeśli coś wygląda na głupie, ale działa – nie jest głupie.
Takim autobusem – niestety z przesiadkami – dojechać można nad Quistocochę. Ciut droższa mototaksówka jedzie bezpośrednio. Co to takiego? No, kurort. Całkowicie nie parchaty – taka dżungla dla Białego. Co prawda większość odwiedzających to miejscowi, ale na tle Belen to kąpielisko w Quitocochy wygląda jakby znajdowało się w innym kraju.
Jezioro Quistococha |
Delfin rzeczny |
Inna Polka, znana w Iquitos |
Podobno znają też Cejrowskiego, który stąd wyrusza czasem w amazońską dżunglę. Ale nie pytałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz