Tłumacz

10 maja 2024

Klimat i krwawe ofiary cz. 1

    Od jakiegoś czasu się słyszy, że luminarze Unii E***pejskiej (i innych krajów należących do upadającej zachodniej cywilizacji) będą od swoich podsądnych obywateli żądać ofiar i wyrzeczeń w ramach – jakże to socjalistyczny slogan – "walki o lepszy klimat". Cóż, jaki ów klimat ma być, to znaczy ten o który chcą walczyć – nie wiem, nikt nie potrafi mi udzielić odpowiedzi, na pewno już takiej, która uwzględnia to, że ów nie jest czymś stałym, i zawsze się zmienia. Szybciej lub wolniej.
    Zmiany klimatu są bowiem czymś normalnym i każdy negujący je jest równie zatwardziałą kognitywną immakulatą jak rzeczeni eurosocjaliści (bądź szerzej, socjaliści). Warto też zaznaczyć, że cała historia cywilizacji to ciąg potyczek ze zmieniającymi się warunkami przyrodniczymi oraz kolejnych wynalazków mających Człowiekowi umożliwić dalszy rozwój. I co by ktoś nie mówił, nadal nad naturą nie panujemy mimo tych kilku tysięcy lat czynienia sobie Ziemi poddaną. Najbardziej widać to w miejscach, w których cywilizacje powstawały w otoczeniu niesprzyjających warunków. Na przykład w dolinach rzek pustynnego pacyficznego wybrzeża Peru.

Kolonialne Trujillo
    I właśnie w tych rejonach Ziemi akurat przebywałem – krainie dziesiątek małych Nilów, ojczyzn wielu kultur i cywilizacji. Jedne z najciekawszych powstały w okolicach Trujillo, nie tego hiszpańskiego oczywiście. Miasto posiada kolonialną starówkę (czynione są próby wpisania jej na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, ale nie wiem czy to się uda: w porównaniu z Cuencą, Cuzco czy Arequipą – nawet Limą – wygląda tak sobie) i pełno preinkaskich ruin.

Chan Chan
    W tym i już docenione przez UNESCO Chan Chan – olbrzymie stanowisko archeologiczne w miejscu stolicy Królestwa Chimu, które zastąpiło wcześniejszą kulturę Moche. Historia Chimu skończyła się podbojem przez Inków w XIV wieku. Wsiadłem w collectivo i ruszyłem panamericaną w stronę nadmorskiego kurortu Huanchaco (słynnego z papirusowych łodzi i surferów) – po drodze mijając właśnie Chan Chan. Był ranek, muzeum i wykopaliska były zamknięte, ale gros budowli zrobionych z cegły mułowej (czyli adobe) było ogólnie dostępnych. W tym i mury większości An-ów
(ciekawe, że słowo an/han po turecku to karawanseraj, też często też warowny), pałaców (a po ich śmierci sanktuariów) miejscowych władców. Oraz piramid.
Stanowisko archeologiczne Chan Chan
    Jako, że tereny te są ogólnodostępne, w dużej mierze bywają zaśmiecone. I rozjeżdżone, rowerami na przykład, rzecz nieczęsta w Peru. Pisałem zresztą o tym przy okazji wizyty w limańskim Mateo Salado – ze świadomością miejscowych na temat skarbów własnej przeszłości różnie bywa. Szedłem więc o poranku przez gargantuicznej powierzchni dawne miasto (oczywiście, z racji tego, że pałace budowano po kolei nigdy nie miało ono maksymalnego rozmiaru) i dumałem nad przemijalnością Świata, niczym jakieś skrzyżowanie perypatetyka i Villona.

Erozja wodna
    Gdzieniegdzie pośród zerodowanych ruin wyrastały obiekty zrekonstruowane (nieraz właściwie zbudowane na nowo) oraz charakterystyczne jadłoszynowe zagajniki.

Jadłoszynowy las, miejsce występowania m.in węża koralowego
    W końcu dotarłem do podnóży piramidy zwanej Huaca Toledo. Imponująca ta budowla w czasach kolonialnych została rozkopana – legenda głosiła, że znajdowało się tam złoto. Skarbów nie znaleziono, ale działalność dawnych huaceros sprawiła, że archeolodzy mogli zajrzeć bezkarnie do środka budowli. Także po renowacji wykop dzielący budowlę na pół pozostał. Podle piramidy znajdowała się też ścieżka dydaktyczna, z której można było się dowiedzieć jak rozróżnić występującego tu śmiertelnie jadowitego węża koralowego od gatunków pod niego się podszywających. Czytając te tablice informacyjne mimowolnie spojrzałem na moje bose, obute tylko w sandały stopy. Kiedy szedłem w stronę właśnie otwieranego muzeum kroki stawiałem już dosyć staranniej.

Huaca Toledo
    W muzeum oprócz nielicznych zabytków spotkałem też szkolną wycieczkę – Peru sporo robi by zaszczepić w swoich obywatelach szacunek do własnej przeszłości – oraz otrzymałem (podejrzewam, że to kwestia bladej twarzy) album obrazujący historię renowacji wciąż niszczejących zabytków Chan Chan. A także sposoby renowacji tych nietrwałych struktur.
    - Na oryginalne mury nakładamy warstwę nieprzepuszczalną, a dopiero na to kładziemy zrekonstruowane fragmenty – tłumaczył mi pracownik stanowiska – Wtedy jeśli się zniszczą, można je odnowić, a oryginalne fragmenty są chronione.

Pieczołowicie odtwarzane ozdoby Chan Chan
    Nik An, jeden z pałaców-sanktuariów został właśnie tak odnowiony. Przyznaję, bardzo efektownie. Wkraczając doń człowiek czuje się jak w Starożytnym Egipcie – może to przez pustynię i brak łuków w budowlach, tyle, że materiał jest całkiem inny.

Wejście do Nik An
    Sam kompleks zawiera w sobie oprócz pałacu także olbrzymi plac oraz basen, będący rezerwuarem wody – kiedyś zawsze pełnym. Dziś, w porze suchej także jest jeszcze oazą zieleni w tym pustynnym miejscu, co pokazuje jaką wielką wartość ma tu ten płyn. Całość kompleksu otoczona jest zrekonstruowanym kilkunastometrowej wysokości murem.

Rezerwuar w Nik An
    Z drugiej strony to właśnie woda odpowiedzialna jest za niszczenie Chan Chan – zbudowanego przecież z suszonej na słońcu adobe. A konkretniej – deszcze. Co kilka lat na tych terenach pojawia się fenomen El Niño, w wyniku którego na niegościnne pustynne tereny spadają ulewne deszcze. Współcześni archeologowie – czasem potomkowie dawnych budowniczych Królestwa Chimu – klepią zdrowaśki, by zjawisko to występowało jak najrzadziej. Ich przodkowie z kolei wiele by dali za to, by El Niño występował jak najczęściej – krótkie, spływające z Andów rzeki wybrzeża nigdy nie niosły ze sobą zbyt dużo wody, a kiedy doliny zaczęły zamieszkiwać większe ilości ludzi zaczęło zwyczajnie jej brakować. El Niño zapewniał więc po kilku latach głodu sezon urodzaju. Ponieważ jednak ówcześni mieszkańcy nie znali zdrowasiek, musieli chwytać się innych sposobów sprowadzenia deszczu. I o owych sposobach w następnej części, poniedziałkowej.

Jeden z pałacowych dziedzińców
    Teraz tak mnie zaciekawiło: czy rozkwit cywilizacji Caral-Supe i następnych mógł być skorelowany z częstością występowania zjawiska El Niño i zmianami klimatu? Interesujące pytanie.

Rzeka Supe obecnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Prekolumbijskie pismo

     Jakiś czas temu – może i odległy – opisywałem na blogu spotkanie z Jamelem, przewodnikiem z Cuzco oraz miejsca z nim odwiedzone . Wspo...