Od jakiegoś czasu się słyszy, że
luminarze Unii E***pejskiej (i innych krajów należących do
upadającej zachodniej cywilizacji) będą od swoich podsądnych
obywateli żądać ofiar i wyrzeczeń w ramach – jakże to
socjalistyczny slogan – "walki o lepszy klimat". Cóż,
jaki ów klimat ma być, to znaczy ten o który chcą walczyć –
nie wiem, nikt nie potrafi mi udzielić odpowiedzi, na pewno już
takiej, która uwzględnia to, że ów nie jest czymś stałym, i
zawsze się zmienia. Szybciej lub wolniej.
Zmiany klimatu są bowiem czymś normalnym i każdy negujący je jest równie zatwardziałą kognitywną immakulatą jak rzeczeni eurosocjaliści (bądź szerzej, socjaliści). Warto też zaznaczyć, że cała historia cywilizacji to ciąg potyczek ze zmieniającymi się warunkami przyrodniczymi oraz kolejnych wynalazków mających Człowiekowi umożliwić dalszy rozwój. I co by ktoś nie mówił, nadal nad naturą nie panujemy mimo tych kilku tysięcy lat czynienia sobie Ziemi poddaną. Najbardziej widać to w miejscach, w których cywilizacje powstawały w otoczeniu niesprzyjających warunków. Na przykład w dolinach rzek pustynnego pacyficznego wybrzeża Peru.
I
właśnie w tych rejonach Ziemi akurat przebywałem – krainie
dziesiątek małych Nilów, ojczyzn wielu kultur i cywilizacji. Jedne
z najciekawszych powstały w okolicach Trujillo, nie tego
hiszpańskiego oczywiście. Miasto posiada kolonialną starówkę
(czynione są próby wpisania jej na Listę Światowego Dziedzictwa
Ludzkości UNESCO, ale nie wiem czy to się uda: w porównaniu z
Cuencą, Cuzco czy Arequipą – nawet Limą – wygląda tak sobie) i
pełno preinkaskich ruin.
W tym i już docenione przez UNESCO
Chan Chan – olbrzymie stanowisko archeologiczne w miejscu stolicy Królestwa Chimu, które zastąpiło wcześniejszą kulturę Moche. Historia Chimu skończyła się podbojem przez Inków w XIV wieku.
Wsiadłem w collectivo i ruszyłem panamericaną w stronę
nadmorskiego kurortu Huanchaco (słynnego z papirusowych łodzi i
surferów) – po drodze mijając właśnie Chan Chan. Był ranek,
muzeum i wykopaliska były zamknięte, ale gros budowli zrobionych z
cegły mułowej (czyli adobe) było ogólnie dostępnych. W tym i
mury większości An-ów (ciekawe, że słowo an/han po turecku to karawanseraj, też często też warowny), pałaców (a po ich śmierci sanktuariów)
miejscowych władców. Oraz piramid.
Jako, że tereny te są
ogólnodostępne, w dużej mierze bywają zaśmiecone. I rozjeżdżone, rowerami na przykład, rzecz nieczęsta w Peru. Pisałem zresztą o tym przy okazji wizyty w limańskim Mateo Salado
– ze świadomością miejscowych na temat skarbów własnej
przeszłości różnie bywa. Szedłem więc o poranku przez
gargantuicznej powierzchni dawne miasto (oczywiście, z racji tego,
że pałace budowano po kolei nigdy nie miało ono maksymalnego
rozmiaru) i dumałem nad przemijalnością Świata, niczym jakieś
skrzyżowanie perypatetyka i Villona.
Gdzieniegdzie pośród
zerodowanych ruin wyrastały obiekty zrekonstruowane (nieraz
właściwie zbudowane na nowo) oraz charakterystyczne jadłoszynowe
zagajniki.
W końcu dotarłem do podnóży piramidy zwanej Huaca
Toledo. Imponująca ta budowla w czasach kolonialnych została
rozkopana – legenda głosiła, że znajdowało się tam złoto.
Skarbów nie znaleziono, ale działalność dawnych huaceros
sprawiła, że archeolodzy mogli zajrzeć bezkarnie do środka
budowli. Także po renowacji wykop dzielący budowlę na pół
pozostał. Podle piramidy znajdowała się też ścieżka
dydaktyczna, z której można było się dowiedzieć jak rozróżnić
występującego tu śmiertelnie jadowitego węża koralowego od
gatunków pod niego się podszywających. Czytając te tablice
informacyjne mimowolnie spojrzałem na moje bose, obute tylko w
sandały stopy. Kiedy szedłem w stronę właśnie otwieranego muzeum
kroki stawiałem już dosyć staranniej.
W muzeum oprócz
nielicznych zabytków spotkałem też szkolną wycieczkę – Peru
sporo robi by zaszczepić w swoich obywatelach szacunek do własnej
przeszłości – oraz otrzymałem (podejrzewam, że to kwestia
bladej twarzy) album obrazujący historię renowacji wciąż
niszczejących zabytków Chan Chan. A także sposoby renowacji tych
nietrwałych struktur.
- Na oryginalne mury nakładamy warstwę nieprzepuszczalną, a dopiero na to kładziemy zrekonstruowane fragmenty – tłumaczył mi pracownik stanowiska – Wtedy jeśli się zniszczą, można je odnowić, a oryginalne fragmenty są chronione.
Nik An, jeden z pałaców-sanktuariów został właśnie
tak odnowiony. Przyznaję, bardzo efektownie. Wkraczając doń
człowiek czuje się jak w Starożytnym Egipcie – może to przez
pustynię i brak łuków w budowlach, tyle, że materiał jest
całkiem inny.
Sam kompleks zawiera w sobie oprócz pałacu także
olbrzymi plac oraz basen, będący rezerwuarem wody – kiedyś
zawsze pełnym. Dziś, w porze suchej także jest jeszcze oazą
zieleni w tym pustynnym miejscu, co pokazuje jaką wielką wartość
ma tu ten płyn. Całość kompleksu otoczona jest zrekonstruowanym kilkunastometrowej wysokości murem.
Z drugiej strony to właśnie woda
odpowiedzialna jest za niszczenie Chan Chan – zbudowanego przecież
z suszonej na słońcu adobe. A konkretniej – deszcze. Co kilka lat
na tych terenach pojawia się fenomen El Niño, w wyniku którego na
niegościnne pustynne tereny spadają ulewne deszcze. Współcześni
archeologowie – czasem potomkowie dawnych budowniczych Królestwa
Chimu – klepią zdrowaśki, by zjawisko to występowało jak
najrzadziej. Ich przodkowie z kolei wiele by dali za to, by El Niño
występował jak najczęściej – krótkie, spływające z Andów
rzeki wybrzeża nigdy nie niosły ze sobą zbyt dużo wody, a kiedy
doliny zaczęły zamieszkiwać większe ilości ludzi zaczęło
zwyczajnie jej brakować. El Niño zapewniał więc po kilku latach
głodu sezon urodzaju. Ponieważ jednak ówcześni mieszkańcy nie
znali zdrowasiek, musieli chwytać się innych sposobów sprowadzenia
deszczu. I o owych sposobach w następnej części, poniedziałkowej.
Teraz tak mnie zaciekawiło: czy rozkwit cywilizacji
Caral-Supe i następnych mógł być skorelowany z częstością
występowania zjawiska El Niño i zmianami klimatu? Interesujące pytanie.
Zmiany klimatu są bowiem czymś normalnym i każdy negujący je jest równie zatwardziałą kognitywną immakulatą jak rzeczeni eurosocjaliści (bądź szerzej, socjaliści). Warto też zaznaczyć, że cała historia cywilizacji to ciąg potyczek ze zmieniającymi się warunkami przyrodniczymi oraz kolejnych wynalazków mających Człowiekowi umożliwić dalszy rozwój. I co by ktoś nie mówił, nadal nad naturą nie panujemy mimo tych kilku tysięcy lat czynienia sobie Ziemi poddaną. Najbardziej widać to w miejscach, w których cywilizacje powstawały w otoczeniu niesprzyjających warunków. Na przykład w dolinach rzek pustynnego pacyficznego wybrzeża Peru.
Kolonialne Trujillo |
Chan Chan |
Stanowisko archeologiczne Chan Chan |
Erozja wodna |
Jadłoszynowy las, miejsce występowania m.in węża koralowego |
Huaca Toledo |
- Na oryginalne mury nakładamy warstwę nieprzepuszczalną, a dopiero na to kładziemy zrekonstruowane fragmenty – tłumaczył mi pracownik stanowiska – Wtedy jeśli się zniszczą, można je odnowić, a oryginalne fragmenty są chronione.
Pieczołowicie odtwarzane ozdoby Chan Chan |
Wejście do Nik An |
Rezerwuar w Nik An |
Jeden z pałacowych dziedzińców |
Rzeka Supe obecnie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz