Niedawno odświeżyłem sobie (całkiem
przypadkiem) film z gatunku szeroko pojętego fantasy "Pachnidło:
Historia Pewnego Mordercy" (jako miłośnik literatury od razu
dopowiem – książka niemieckiego pisarza Patricka Suskinda, która
była podstawą ekranizacji jest sporo lepsza, jak to zwykle zresztą
bywa). Kto nie oglądał – clou dzieła polega na tym, iż główny
bohater obdarzony jest (SPOILER ALERT!) doskonałym węchem. W fabułę
wgłębiać się nie będę, niemniej doskonale rozumiem to węchowe
postrzeganie Świata przez Jana Baptystę Grenouille'a – sam jestem
węchowcem i w taki – ulotny przecież – sposób potrafię
poznawać otoczenie.
Feeria zapachów w porcie w Mogadorze |
A że zmysł węchu mocno współpracuje
ze smakiem, nie dziwota, że lubię także smacznie zjeść – o czym zresztą już nie raz pisałem. Ale tym razem nie będzie o
jedzeniu, tylko o wąchaniu.
Po krótkim przemyśleniu
stwierdziłem, że o jedzeniu też jednak będzie, ale mimochodem.
Więcej miejsca zajmie zapach, teorie spiskowe i obecnie miłościwie
nam panująca panosząca się po Świecie panika koronawirusowa.
No i trudno mi (nawyk nauczycielski,
niestety) zrezygnować z krótkiego chociaż naukowego wstępu –
zmysły węchu i smaku, zmysły chemiczne, to najstarsze chyba
ewolucyjnie powstałe sposoby poznawania Świata (chyba, że ktoś
jest kreacjonistą, to wtedy nie). Zasada ich działania do dziś nie
została dokładnie poznana, choć w głębokiej podstawówce
mogliśmy się dowiedzieć, że mamy 5 receptorów smaku na języku
(piąty to mój ulubiony, umami, mięsny) oraz opuszkę węchową w
jamie nosowej. To zresztą wiedza elementarna, podobna do tej o
rozpoczęciu rozwoju osobniczego człowieka od momentu zapłodnienia
komórki jajowej przez plemnik (o dziwo niektórzy – zwłaszcza
współcześni krzykacze uliczni używający loga niemieckiego harcerstwa – jakoś wyparli tą informację). W każdym razie mamy
węch i smak; mają nas one ostrzegać przed niebezpieczeństwem (woń
truchła nie jest przyjemna, a większość trucizn jest gorzka),
informować co jemy (potrzebujemy glukozy, a ta jest słodka),
sprawiać, że poczujemy się miło (zapach kwiatów). Ba, możliwe –
raczej bardziej niż prawdopodobne – że zmysły chemiczne w
znacznym stopniu kierują także naszymi emocjami i działaniami.
Mowa tu o pewnych substancjach semiochemicznych takich jak chociażby
feromony. Służą one do przekazywania sobie informacji pomiędzy
poszczególnymi osobnikami – nieźle zbadano je u owadów, gryzoni,
średnio u roślin i całkiem słabo u człowieka. Ale istnieją –
choć świadomie ich nie wyczuwamy.
Ktoś może powiedzieć, że jestem
nieuk ponieważ traktuję smak i zapach jako jeden zmysł chemiczny,
ale rzeczywiście – bardzo często współdziałają one ze sobą.
Jednym z nielicznych przypadków, powodujący zresztą spory dysonans
poznawczy, jest owoc durina właściwego. To tropikalne drzewo tworzy
jadalne i całkiem smaczne owocostany – które mimo przyjemnego
smaku cuchną zgniłą rybą. Nijak się to nie dodaje, ale polecam
spróbować.
Mnie osobiście taki dysonans spotkał
troszkę gdzie indziej – mianowicie na Węgrzech. I związany był
z lawendą – znaną rośliną stosowaną chociażby w aromaterapii.
Jak wiadomo, lawenda uprawiana jest w Prowansji (tam przecież trafia
– SPOILER ALERT – także bohater "Pachnidła"), ale
niewielkie plantacje pojawiają się i w Polsce. Oraz nad Balatonem
na półwyspie Tihany.
Prowansja |
Główną miejscowością na tym
największym węgierskim cyplu jest – cóż – Tihany. Wioska
słynie ze starożytnego opactwa benedyktyńskiego z XI wieku,
paprykowych domów i właśnie lawendy.
Tihany - paprykowy dom |
Opactwo benedyktyńskie |
O ile Węgry mogą kojarzyć nam się
– i powinny – z pochodzącą z Ameryki papryką, to z lawendą
już niekoniecznie. A w Tihany można kupić lawendowe wszystko. Od
suszonych ziół poprzez lawendowe wunderbaumy aż po lawendowe piwo.
Którego zresztą nie polecam – bo jest zbyt mdłe, jak i cała ta
lawenda. Hitem jednak są... lawendowe lody. Pewnego razu zjadłem
i...
Lody lawendowe |
- Proszę państwa – wysiadaliśmy z
autokaru, a ja, jako pilot wycieczki zobowiązany byłem udzielić
kilku potrzebnych informacji – I naprawdę, zarzekam się: nie
próbujcie państwo lodów lawendowych. Są niesmaczne.
Panorama półwyspu |
Po takiej rekomendacji byłem pewny,
że gros wycieczkowiczów jednak skusi się na ten specjał. W sumie
ja też się skusiłem. Trochę wbrew sobie, ale musiałem. Nie byłem
bowiem pewien, czy rzeczywiście te lawendowe specjały są aż tak
niedobre jak mówiłem. Może zawiodła mnie pamięć? Wtedy
straciłbym autorytet... Podszedłem do sklepiku, zakupiłem.
Pierwszy liz... Mina mi zrzedła. Lód był naprawdę smaczny.
Trudno. Drugi... No, coś już przestało pasować. Trzeci... Tak jak
pamiętałem: lód smakował mydlinami! W końcu lawenda do
aromatyzowania mydeł też jest używana. Odetchnąłem i z dużym
trudem zjadłem resztkę porcji. Miałem jednak satysfakcję, że
kiedy wyruszaliśmy znad Balatonu w dalszą drogę usłyszałem:
- Miał pan rację, lody były ohydne.
Balaton |
Cóż, w związku z paniką koronawirusową raczej przez jakiś jeszcze czas nie będę miał
okazji takich historii przeżywać – więc póki co cieszę się
wspomnieniami i nielicznymi eskapadami. Turystyka prędzej czy
później wróci, ale może być tak, że bez dwóch jakże ważnych
dla mnie jej elementów: smaków i zapachów.
Ktoś powie: co to za brednie! Ale...
Większość znajomych która przeszła (lżej lub ciężej – a każdy dostanie, prędzej czy później) koronkę po chorobie straciła smak i węch. Dosyć
to dziwne, ale tak jest. Powoli odzyskują powonienie, ale czy wrócą
do stanu sprzed zakażenia to trudno powiedzieć. Zwłaszcza, że nie słyszałem o badaniach naukowych na temat wpływu zakażenia onym wirusem na zmysły smaku i powonienia.
No tak – zamiast przejmować się,
że ludzie umierają, to przejmuję się, że tracą węch. Cóż,
wiem, że oficjalną wersją paniki koronawirusowej jest pandemia,
ale są choroby naprawdę dużo cięższe, zbierające śmiertelne
żniwo dzień w dzień – często od wielu lat. Wpis nie jest o tym.
Konkluzją tych zapachowych rozmyślań
jest – tu wkraczamy na grunt teorii spiskowych albo dobrej
literatury science-fiction/fantasy (dobra to jest taka, która coś
wnosi, która mówi nam o nas samych; jestem fanem "Gwiezdnych
Wojen", ale nie traktuję ich jako dzieło science-fiction –
to po prostu świetna bajka; prawdziwe s-f, jakże aktualne w
dzisiejszej sytuacji, to na przykład opowiadanie Philipa K. Dicka
"Przedludzie" – gorąco polecam): co się stanie, jeśli
w wyniku koronawirusa ludzkość straci powonienie i smak?
Dowcipniś powie, że więcej osób
będzie ze smakiem zajadać się fast-foodami ale wróćmy do
wspomnianych wcześniej substancji semiochemicznych – feromonów.
Wszak to one odpowiadają za coś, co nazywamy "miłością od
pierwszego wejrzenia" (właściwie: "od pierwszego
niuchnięcia"). Takim, wiecie, zauroczeniem. Co jeśli – za
dwa, trzy pokolenia – przestaniemy odczuwać takie porywy emocji,
bo nie będziemy już reagować na wytwarzaną przez inne osobniki
naszego gatunku "chemię"? Konkretnych badań na wpływ owych zmysłów na poziom libido raczej nie było, choć w wielu kulturach smaki i zapachy - niektóre przynajmniej - traktowane są jako afrodyzjaki. Więc? Co jeśli tak się stanie?
Niby nic, ale...
Życie straci wiele ze swojego powabu,
lektury w stylu "Romeo i Julia" albo "Cierpienia
młodego Wertera" przestaną być zrozumiałe i – last but
not least – znacznie zmniejszy się pociąg seksualny.
Cmentarz |
Zwolennicy teorii spiskowych powinni
teraz unisono orzec: koronawirus dąży do depopulacji ludzkości. A
pisarze z fantastycznego getta powinni łapać za pióra i tworzyć
futurystyczne wizje społeczeństw pozbawionych powonienia i
skłonności seksualnych. "Make tea, not love" (w jednym z
tłumaczeń: parzcie herbatę, nie się parzcie) – stwierdzili
onegdaj komicy Monty Pythona. Mam nadzieję, że jednak nietrafnie,
choć już wielokrotnie ich surrealistyczne gagi okazały się być
prorocze (jak choćby w niesamowitym "Żywocie Briana" –
rozmowa o tożsamości płciowej).
Brr... Straszna wizja. Za tydzień na pewno coś weselszego będzie. A na zakończenie piosenka o porywach serca. Póki je, oczywiście, jeszcze odczuwamy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz