Tłumacz

24 sierpnia 2020

Machu Picchu cz. 2

Machu Picchu aka Patallaqta
  Po całym dniu drogi po górach i dolinach dotarliśmy (a wraz z nami spora liczba innych turystów) do Aguas Caliente.
   Jest to, jak wspominałem, baza wypadowa do dalszej wspinaczki na Machu Picchu. Oczywiście – zawsze można wjechać na górę. Obecnie biegnie tam szeroka i w miarę równa droga – na pewno lepsza niż ta, którą dojeżdża się do samego miasteczka. Mam nadzieję, że nigdy z tej łatwiejszej drogi korzystać nie będę musiał – ale kto wie, co będę robił na starość. Na razie jednak wybieram wspinaczkę po dużo węższej, kamienistej ścieżce. Ale zanim ruszymy na szlak – jeszcze słówko o Aguas Caliente.
   Pełno tu restauracji dla Białasów, jest bazar – słowem typowa turystyczna osada. Całe szczęście, że noce tu chłodne, więc nie kwitnie za bardzo clubbing, pubing i inne -ingi. Shopping jest, oczywiście. Samo miasto jest dość parchate, a w czasie pierwszej wizyty tak mi jakoś skojarzyło się z nepalskim Katmandu. Może przez kształty domów? Nie wiem – sami pojedźcie, porównajcie, oceńcie.
Aguas Caliente
  Niestety, nie udało mi się jeszcze skorzystać z miejscowych gorących źródeł.
  Wracamy jednak do dalszej wędrówki. Horrendalnie drogie bilety (w końcu Machu Picchu wybrano jednym z Nowych Cudów Świata, a UNESCO doceniło i wpisało na Listę Światowego Dziedzictwa miejsce już dawno) uprawniają oczywiście do wejścia na teren ruin, ale trzeba się tam dostać. Bramki – że tak powiem – otwierają o 6. Chciałoby się rzec – o 6 rano, ale do rana jeszcze trochę. Trzeba wyjść z Aguas Caliente jakoś po 5 i – nierzadko moknąc – podejść do punktu kontrolnego. Tu pierwszy zgrzyt. Kolejka. Olbrzymia kolejka. Naprawdę. Wygląda to całkiem zabawnie, ale jest takie... Cóż, jest to najważniejsza atrakcja turystyczna Peru, ba, chyba całej Ameryki Łacińskiej. Tłumy nie powinny dziwić. Próbuje się z tym walczyć wpuszczając grupy – nie pamiętam, 50-cio? 100-osobowe może, co pół godziny (ilość osób w ruinach jest reglamentowana – ale moim zdaniem i tak jest tam zbyt wielki tłok). W każdym razie – w końcu ruszamy. Wspinaczka – czy też może spacer pod stromą górę – trwa jakieś dwie godziny. Może z górką. Wszystko zależy oczywiście od formy. W czasie podchodzenia wschodzi słońce, czasem przestaje padać (czasem nie), zdarzają się też zaskakujące przeszkody terenowe, właściwie byłoby całkiem przyjemnie, gdyby nie ten tłum (a przecież część osób wjeżdża busikami na górę).
Lama w Machu Picchu
  A na górze wcale nie jest lepiej. Bramki wpuszczające na teren stanowiska archeologicznego są zatłoczone (tu ciekawostka: na wieść, że jesteśmy z Polski obsługa potrafi powiedzieć "Polska, Polska, dzendobry"; więcej to nie, ale można krzyknąć "Albercik, nasi tu byli") – wygląda to miejscami tak jak na otwarciu jakiegoś dyskontu czy supermarketu. Czyli słabo.
   Po ruinach można poruszać się z przewodnikiem – ma to wbrew pozorom sens, zwłaszcza jak ktoś nic o tym miejscu nie wie (a imię takich turystów jest legion) – lub samemu. Wolę samemu, aczkolwiek z przewodnikiem też się zdarzało.
Prekolumbijskie miasto

  Co można powiedzieć o samym mieście? Wygląda naprawdę nieźle. Warto oddalić się trochę w stronę Inti Punku (Bramy Słońca) – stamtąd jest ładna panorama miasta, a nie ma turystów (jest za to przepaść – choć podobno ostatnio założono tam barierki; dranie!). Bo niestety to największy problem. Tłum ludzi robiących sobie takie samo zdjęcie – łapiemy za czubek Wayna Picchu – to ten szczyt wznoszący się nad miastem (same ruiny leżą na przełęczy pomiędzy właśnie Wayna a Machu Picchu; między Młodym a Wielkim Szczytem). Za czubek łapie się przecież paryską konstrukcję pana Eiffel'a, nieudaną kampanilę w Pizie podpiera się, piramidy w Gizie... I tak dalej. Wszyscy zróbmy sobie takie same zdjęcia, wtedy będziemy oryginalni.
   Czasem bywam złośliwy, jedna z moich wad, ale naprawdę nie umiem ukryć satysfakcji, kiedy tłum selfiorobów wpada na platformę skąd robi się właśnie "to zdjęcie", a tam... Mgła. Znaczy, chmury. Spuszczają głowy i idą dalej. A ja chwilę czekam, biała zasłona rozwiewa się i mam panoramę inkaskiego miasta tylko dla siebie. Miodzio.

Mgła
  Nie udało mi się za to zrobić zdjęcia bramy do miasta bez turystów. Obłożenie jest naprawdę wielkie.
   Tłum sprawia też, że naprawdę trudno jest obejrzeć najświętsze miejsce (podobno) imperium Inków – Intihuantanę, Kamień, Do Którego Przywiązane Jest Słońce. Znaczy, taki gnomon – obok prekolumbijskiego ołtarza stoi pracownik i przegania turystów, żeby przechodzili dalej. Miejsca tam mało, więc raz, raz. Do następnej atrakcji.
Intihuantana
   A obiektów dawnego kultu jest w mieście całkiem sporo. Poza Intihuantaną to Święta Skała, Świątynia Kondora czy sadzawki wróżebne. Oczywiście, do czego poszczególne budowle służyły trudno dziś jednoznacznie powiedzieć. Może poza tarasami – te były polami uprawnymi. Użytkowanymi w sumie aż do XIX wieku, ale to tajemnica.
Swiątynia Kondora
  Takich tajemnic w Machu Picchu jest sporo – nawet oryginalna nazwa tego miejsca jest nieznana (choć ostatnio pojawia się słowo Patallaqta - Miasto Schodów). Zresztą o części z nich napiszę w następnym wpisie. Jedną mogę zdradzić teraz: czemuż to miasto położone jest w tak nieprzystępnym miejscu? Czy to tylko względy obronne? Przecież można byłoby mniejszym kosztem wznieść osadę – równie obronną – gdzieś niżej.
Sadzawki wróżebne
   Otóż na początku XXI wieku efekt El Nino spowodował obfite opady deszczu. Urubamba – jak każda górska rzeka wrażliwa na opad punktowy – niezwykle przybrała i zabrała ze sobą sporą część leżącego w dole Aguas Caliente. Ludność ewakuowano drogą powietrzną.
   Efekt El Nino i zmiany klimatyczne nie są czymś nowym – po prostu Inkowie (i ich poprzednicy) doskonale zdawali sobie sprawę z nieobliczalności górskich rzek – i budowali swoje miasta tam, gdzie budowali. Zresztą opisywałem już na blogu sytuację w której mądrość neolitycznych barbarzyńców okazała się nadal aktualna.
   Nie jest Machu Picchu jedynym miastem prekolumbijskim. Nieźle zachowane jest Ollantaytambo czy Pisaq (miejscowość słynąca z targów rękodzieła dla turystów; niestety, niewielu tylko wie, że nad obecnym miasteczkiem górują inkaskie ruiny. W sumie może i dobrze, bo jest tam dzięki temu cisza i spokój.
   Zacnym obiektem jest – podobno – Choquequirao. Ruiny zwane są "drugim Machu Picchu", leżą niedaleko kanionu rzeki Apurimac – ale niestety w roku bieżącym nie dało rady się tam dostać. Na przeszkodzie stanął koronawirus, który uwięził nas w Peru na nadpacyficznych plażach. Następnym razem zatem trzeba będzie się tam udać. To tylko 5 dni w te i na zad.
Kanion Apurimac
   A co do tajemnic Machu Picchu... To czytajcie dalej! - 28.08.2020

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...