Machu Picchu aka Patallaqta |
Jest to, jak wspominałem, baza
wypadowa do dalszej wspinaczki na Machu Picchu. Oczywiście –
zawsze można wjechać na górę. Obecnie biegnie tam szeroka i w
miarę równa droga – na pewno lepsza niż ta, którą dojeżdża
się do samego miasteczka. Mam nadzieję, że nigdy z tej łatwiejszej
drogi korzystać nie będę musiał – ale kto wie, co będę robił
na starość. Na razie jednak wybieram wspinaczkę po dużo węższej,
kamienistej ścieżce. Ale zanim ruszymy na szlak – jeszcze słówko
o Aguas Caliente.
Pełno tu restauracji dla Białasów,
jest bazar – słowem typowa turystyczna osada. Całe szczęście,
że noce tu chłodne, więc nie kwitnie za bardzo clubbing, pubing i
inne -ingi. Shopping jest, oczywiście. Samo miasto jest dość
parchate, a w czasie pierwszej wizyty tak mi jakoś skojarzyło się
z nepalskim Katmandu. Może przez kształty domów? Nie wiem – sami
pojedźcie, porównajcie, oceńcie.
Aguas Caliente |
Niestety, nie udało mi się jeszcze
skorzystać z miejscowych gorących źródeł.
Wracamy jednak do dalszej wędrówki.
Horrendalnie drogie bilety (w końcu Machu Picchu wybrano jednym z
Nowych Cudów Świata, a UNESCO doceniło i wpisało na Listę
Światowego Dziedzictwa miejsce już dawno) uprawniają oczywiście do
wejścia na teren ruin, ale trzeba się tam dostać. Bramki – że
tak powiem – otwierają o 6. Chciałoby się rzec – o 6 rano, ale
do rana jeszcze trochę. Trzeba wyjść z Aguas Caliente jakoś po 5
i – nierzadko moknąc – podejść do punktu kontrolnego. Tu
pierwszy zgrzyt. Kolejka. Olbrzymia kolejka. Naprawdę. Wygląda to
całkiem zabawnie, ale jest takie... Cóż, jest to najważniejsza
atrakcja turystyczna Peru, ba, chyba całej Ameryki Łacińskiej.
Tłumy nie powinny dziwić. Próbuje się z tym walczyć wpuszczając
grupy – nie pamiętam, 50-cio? 100-osobowe może, co pół godziny
(ilość osób w ruinach jest reglamentowana – ale moim zdaniem i
tak jest tam zbyt wielki tłok). W każdym razie – w końcu
ruszamy. Wspinaczka – czy też może spacer pod stromą górę –
trwa jakieś dwie godziny. Może z górką. Wszystko zależy
oczywiście od formy. W czasie podchodzenia wschodzi słońce, czasem
przestaje padać (czasem nie), zdarzają się też zaskakujące
przeszkody terenowe, właściwie byłoby całkiem przyjemnie, gdyby
nie ten tłum (a przecież część osób wjeżdża busikami na
górę).
Lama w Machu Picchu |
A na górze wcale nie jest lepiej.
Bramki wpuszczające na teren stanowiska archeologicznego są
zatłoczone (tu ciekawostka: na wieść, że jesteśmy z Polski
obsługa potrafi powiedzieć "Polska, Polska, dzendobry";
więcej to nie, ale można krzyknąć "Albercik, nasi tu byli")
– wygląda to miejscami tak jak na otwarciu jakiegoś dyskontu czy
supermarketu. Czyli słabo.
Po ruinach można poruszać się z
przewodnikiem – ma to wbrew pozorom sens, zwłaszcza jak ktoś nic
o tym miejscu nie wie (a imię takich turystów jest legion) – lub
samemu. Wolę samemu, aczkolwiek z przewodnikiem też się zdarzało.
Prekolumbijskie miasto |
Co można powiedzieć o samym mieście?
Wygląda naprawdę nieźle. Warto oddalić się trochę w stronę
Inti Punku (Bramy Słońca) – stamtąd jest ładna panorama miasta,
a nie ma turystów (jest za to przepaść – choć podobno ostatnio
założono tam barierki; dranie!). Bo niestety to największy
problem. Tłum ludzi robiących sobie takie samo zdjęcie – łapiemy
za czubek Wayna Picchu – to ten szczyt wznoszący się nad miastem
(same ruiny leżą na przełęczy pomiędzy właśnie Wayna a Machu
Picchu; między Młodym a Wielkim Szczytem). Za czubek łapie się
przecież paryską konstrukcję pana Eiffel'a, nieudaną kampanilę w
Pizie podpiera się, piramidy w Gizie... I tak dalej. Wszyscy zróbmy
sobie takie same zdjęcia, wtedy będziemy oryginalni.
Czasem bywam złośliwy, jedna z moich wad, ale naprawdę nie umiem ukryć satysfakcji, kiedy tłum selfiorobów wpada na platformę skąd robi się właśnie "to zdjęcie", a tam... Mgła. Znaczy, chmury. Spuszczają głowy i idą dalej. A ja chwilę czekam, biała zasłona rozwiewa się i mam panoramę inkaskiego miasta tylko dla siebie. Miodzio.
Czasem bywam złośliwy, jedna z moich wad, ale naprawdę nie umiem ukryć satysfakcji, kiedy tłum selfiorobów wpada na platformę skąd robi się właśnie "to zdjęcie", a tam... Mgła. Znaczy, chmury. Spuszczają głowy i idą dalej. A ja chwilę czekam, biała zasłona rozwiewa się i mam panoramę inkaskiego miasta tylko dla siebie. Miodzio.
Nie udało mi się za to zrobić
zdjęcia bramy do miasta bez turystów. Obłożenie jest naprawdę
wielkie.
Tłum sprawia też, że naprawdę
trudno jest obejrzeć najświętsze miejsce (podobno) imperium Inków
– Intihuantanę, Kamień, Do Którego Przywiązane Jest Słońce.
Znaczy, taki gnomon – obok prekolumbijskiego ołtarza stoi
pracownik i przegania turystów, żeby przechodzili dalej. Miejsca tam mało, więc raz, raz. Do następnej atrakcji.
A obiektów dawnego kultu jest w
mieście całkiem sporo. Poza Intihuantaną to Święta Skała,
Świątynia Kondora czy sadzawki wróżebne. Oczywiście, do czego
poszczególne budowle służyły trudno dziś jednoznacznie
powiedzieć. Może poza tarasami – te były polami uprawnymi.
Użytkowanymi w sumie aż do XIX wieku, ale to tajemnica.
Swiątynia Kondora |
Takich tajemnic w Machu Picchu jest
sporo – nawet oryginalna nazwa tego miejsca jest nieznana (choć ostatnio pojawia się słowo Patallaqta - Miasto Schodów). Zresztą
o części z nich napiszę w następnym wpisie. Jedną mogę zdradzić
teraz: czemuż to miasto położone jest w tak nieprzystępnym
miejscu? Czy to tylko względy obronne? Przecież można byłoby
mniejszym kosztem wznieść osadę – równie obronną – gdzieś
niżej.
Sadzawki wróżebne |
Otóż na początku XXI wieku efekt El
Nino spowodował obfite opady deszczu. Urubamba – jak każda
górska rzeka wrażliwa na opad punktowy – niezwykle przybrała i
zabrała ze sobą sporą część leżącego w dole Aguas Caliente.
Ludność ewakuowano drogą powietrzną.
Efekt El Nino i zmiany klimatyczne nie
są czymś nowym – po prostu Inkowie (i ich poprzednicy) doskonale
zdawali sobie sprawę z nieobliczalności górskich rzek – i
budowali swoje miasta tam, gdzie budowali. Zresztą opisywałem już
na blogu sytuację w której mądrość neolitycznych barbarzyńców
okazała się nadal aktualna.
Nie jest Machu Picchu jedynym miastem
prekolumbijskim. Nieźle zachowane jest Ollantaytambo czy Pisaq
(miejscowość słynąca z targów rękodzieła dla turystów;
niestety, niewielu tylko wie, że nad obecnym miasteczkiem górują
inkaskie ruiny. W sumie może i dobrze, bo jest tam dzięki temu
cisza i spokój.
Zacnym obiektem jest – podobno –
Choquequirao. Ruiny zwane są "drugim Machu Picchu", leżą
niedaleko kanionu rzeki Apurimac – ale niestety w roku bieżącym
nie dało rady się tam dostać. Na przeszkodzie stanął
koronawirus, który uwięził nas w Peru na nadpacyficznych plażach.
Następnym razem zatem trzeba będzie się tam udać. To tylko 5 dni
w te i na zad.
Kanion Apurimac |
A co do tajemnic Machu Picchu... To
czytajcie dalej! - 28.08.2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz