W poprzednim wpisie przy okazji Słowian
i Dubrownika wspomniałem – zresztą chyba nie pierwszy raz na
blogu – o Wenecji. Mieście przez wieki o kluczowym znaczeniu dla
Europy, przynajmniej Zachodniej, bo u nas wyglądało to ciut
inaczej, w którym skupiał się handel lewantyński.
Znaczy się
– z Azją. Jedwabnym szlakiem do Konstantynopola a potem do Wenecji
docierały bowiem tak luksusowe produkty jak jedwab, przyprawy czy
cukier. Do Rzeczypospolitej docierały dzięki Ormianom prosto z
Persji, a do Portugalii nie docierały wcale, przez to musieli w
końcu zacząć szukać morskiej drogi do Indii i Dalekiego
Wschodu.
I tak, wiem, że Lewant to technicznie Bliski Wschód,
ale towary przybywały tam z całej Azji, i to od tysięcy lat –
weźmy choćby przepych starożytnej Petry (o której na blogu było
i to wielokrotnie przecież), wyrosłej na handlu kadzidłem
pochodzącym z południowej Arabii.
Nic więc dziwnego, że kiedy
Zachodnia Europa odrodziła po mrocznych wiekach najazdów imigrantów
(a Wschodnia i Północna się schrystianizowała i ucywilizowała),
rozpoczęło się zapotrzebowanie na towary luksusowe, których
niewyczerpanym źródłem był Wschód. Moim zdaniem ówcześni zachodnioeuropejscy
nuworysze zazdrościli przepychu Cesarstwu Bizantyjskiemu i
muzułmańskim władcom Hiszpanii, ale co ja tam wiem. W każdym razie
– ludziom na Zachodzie zaczęło się lepiej powodzić, a podaż
rodzi popyt. Potrzebni byli tylko obrotni biznesmeni, którzy
przywiozą te frukta z Lewantu i Bizancjum. Rychło się znaleźli –
zwłaszcza w czterech włoskich miastach-państwach: Amalfi, Pizie,
Genui i Wenecji. W tej właśnie kolejności. Te cztery tak zwane
republiki morskie (dziś herby tychże miast znajdują się na
banderze Republiki Włoskiej) rychło przejęły cały handel morski
w Śródziemiomorzu (później doszła jeszcze Raguza i Barcelona –
choć ta ostatnia, stolica Katalonii, jako część Korony Aragonii,
republiką technicznie nie była, oraz papieski port w Ankonie).
Rozpoczęły też między sobą bezpardonową walkę o
wpływy.
Pierwsze odpadło Amalfi, potem Piza, i w końcu na
placu boju zostały tylko Genua oraz Wenecja. Miasta w których
rozpoczynał się kapitalizm (generalnie północne Włochy,
wstrząsane setkami wojenek i konfliktów wymagały sprawniejszego
obrotu gotówką; nie bez przyczyny lombard bierze miano od
Lombardii, a bank to z włoskich dialektów ława, przy której
robiono geszefty). I tu moja mała uwaga: wbrew chorym wizjom różnego
rodzaju socjalistów czy komunistów kapitalizm jest najlepszym
znanym systemem gospodarczym. Nie ma żadnych wad. A właściwie nie
miałby, gdyby zachowany został jeden warunek: mianowicie jeśli kapitaliści
stosowali się do zasad moralnych. A jest to – pardon my French –
cholernie trudne. Dość łatwo jest przejść na, jak mówi Dobra
Księga, religię Mamony. A, tu znów cytat, dwóm panom służyć
nie można. Albo Bóg, albo wielkie pieniądze. I w tą pułapkę
wpadli włoscy kupcy. Zwłaszcza Wenecjanie, ale i Genueńczycy.
Wizja złota (pisałem chyba na blogu pod koniec zeszłego roku, że
miłość do błyszczących metali to według niektórych naukowców
atawizm; na sawannie błyszczała się woda, cenna, dająca życie,
więc blask wywoływać musiał u naszych przodków ekstazę,
potęgując chęć do wodopoju dotarcia; prawdopodobnie też
wyszukiwanie wody było u człowiekowatych domeną samic – co dziś
zaobserwować można na bazarach; powstrzymywanie się od żądzy złota
byłoby tryumfem woli nad ciałem, a nie wszystkich na to stać)
sprawiła, że liczyć zaczynał się tylko zysk. Dość boleśnie
przekonał się o tym choćby Władysław Warneńczyk. Osmańskie
wojska w Roku Pańskiego 1444 same się z Anatolii na Bałkany nie
dostały, o czym zresztą już wspominałem.
A IV krucjata to już
był całkowity majstersztyk weneckiego doży. Henryk Dandolo zmusił krzyżowców
do zdobycia Konstantynopola (sam zresztą do dziś spoczywa w
kościele Mądrości Bożej), czym zadał śmiertelny cios Cesarstwu
Rzymskiemu, od tamtej pory powoli się wykrwawiającemu.
Na tym
upadku Najjaśniejsza Republika Świętego Marka też zresztą
zyskała. Niewielkie miasteczko założone na błotnistych wysepkach
Laguny przez uchodźców ze spalonych przez Longobardów wiosek chyba
samo nie wiedziało, jak świetlana czeka je przyszłość (ktoś,
np. Autor, mógłby powiedzieć, że dlatego, że mimo świętego
patrona wykradzionego bodajże z Aleksandrii – handel relikwiami w
czasach krucjat też był niezwykle intratny – zaprzedali duszę
Diabłu pod postacią Mamony). W każdym razie w pewnym momencie
Wenecjanie rozpoczęli rozpychać się po północnych Włoszech
(pierwsza padła Padwa, znana z grobu świętego Antoniego z Padwy,
patrona do spraw rzeczy zagubionych i obiekt modlitw panien na
wydaniu; podejrzewam, że gdyby nie postępująca laicyzacja Europy
dziś byłoby to jedno z najbardziej uczęszczanych przez podlotki
sanktuariów) oraz na wschodnich wybrzeżach Adriatyku, następnie
zaś całkowicie przestali brać jeńców – i weneckie twierdze
można spotkać na większości greckich wysp (w Grecji
kontynentalnej zresztą też).
Oczywiście, Genua nie była
dłużna, choć przegoniona przez Wenecję choćby z Krety, skupiła
się na wybrzeżach Morza Czarnego. W końcu to z genueńskiej Kaffy
na Krymie przypłynęły do Europy statki przywożąc Czarną
Śmierć.
Ale zostawmy Genuę, ojczyznę – czy też może
dziadczyznę - dżinsów (i nie wspominajmy, że według niektórych
teorii Krzysztof Kolumb nie był Genueńczykiem a potomkiem
zdradzonego przez włoskich kupców Władysława Warneńczyka).
Skupmy się na Wenecji. I jej imperium.
A to w drugiej części wpisu.
![]() |
Canale Grande |
![]() |
Portugalska twierdza na szlaku handlowym do Indii - Mogador |
![]() |
Petra - miasto wyrosłe na kadzidlanym szlaku |
![]() |
Złota szkatułka z czasów świetności muzułmańskiej Hiszpanii |
![]() |
Tracki kurhan pod Warną - jeden z dwóch cenotafów Władysława Warneńczyka |
Hagia Sophia - miejsce spoczynku doży Dandolo. |
Zdobycie Konstantynopola przez krzyżowców, mozaika z epoki |
![]() |
Spinalonga - jedna z weneckich twierdz Krety |
![]() |
Twierdza w nadczarnomorskim Akermanie, założona przez Genueńczyków |
![]() |
Genua - gmach Banku Swiętego Jerzego |
![]() |
Najbardziej emblematyczny landszaft w Wenecji |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz