Tłumacz

5 czerwca 2020

Spotkanie z bogami cz. 1

    Kolejna opowieść będzie o tym, jak spotkałem prawdziwego boga.
   Nie, oczywiście, nie chodzi mi tu o dotknięcie Absolutu – tego jeszcze w swoim życiu nie doświadczyłem (chociaż zdarzały się beznadziejne momenty, w których przychodziła nagła i niezrozumiała pomoc – więc można je chyba traktować jako spotkanie z Bogiem; nie jako trzeciego stopnia, osobiste, ale... na potrzeby tej opowieści wystarczy stwierdzenie, że nie stanąłem z Nim twarzą w twarz, a kontakty z Bożą Obecnością, Szehiną, niech pozostaną moją prywatną sprawą) i jako osoba wierząca muszę zadowolić się Wiarą (nie nadaję się na św Tomasza Didymosa, który musiał dotknąć by uwierzyć). Chodzi mi spotkanie ze "zwykłym" bóstwem, ziemskim obiektem kultu.
   Wiadomo, każdy z nas spotkał się z czymś takim – w British Museum w Londynie, na berlińskiej Wyspie Muzeów chociażby. Pełno jest tam narabowanych wizerunków antycznych bóstw. Jako, że w czasach rabunku antycznych stanowisk archeologicznych Polski sensu stricte nie było w naszych muzeach takich boskich śladów jest zdecydowanie mniej (obie wojny światowe i rabunki niemiecko-radzieckie też sytuacji nie poprawiły, o nie), ale w Krakowie znajduje się pewien ewenement na skalę chyba nawet światową – mówię o posągu tzw. Światowida ze Zbrucza. To prawdopodobnie jedyny tej klasy zachowany wizerunek bóstwa stricte słowiańskiego. Może nie ma klasycznej urody Apollina czy powabów Wenus z Willendorfu, ale jest nasz, rodzimy (o ile, oczywiście, nie jest fałszerstwem z XIX wieku; pojawiają się takie głosy, a wtedy była przecież moda na "produkcję" starożytności).
Swiatowid ze Zbrucza
   Najstarsze bóstwo widziałem oczywiście tam, gdzie i najstarszą świątynię: na Malcie. Trochę przypomina ono te liczne neolityczne figurki uznane przez uczonych za wizerunki kogoś na kształt Wielkiej Matki, Pramacierzy. Kult taki obecny jest chyba we wszystkich kulturach – i jest to dosyć logiczne: cud narodzin i macierzyństwa ma w sobie coś ponadnaturalnego (i nieważne, co o tym sądzą niektórzy współcześni... myśliciele?).
Maltańska Pramacierz
   Czy się to podoba wszelkiej maści ateistom czy nie – człowiek jest istotą religijną. Jeśliby nie był, to przecież nie wynalazł by religii, nie? Prawdopodobnie od samego początku w coś wierzyliśmy – archeolodzy znajdują resztki ceremonii pogrzebowych u pierwszych paleolitycznych łowców oraz u naszych kuzynów Neandertalczyków (pozostałe zwierzęta – mimo nachalnego uczłowieczania ich przez tzw. obrońców praw zwierząt nadal traktują odejście współplemieńca bez zbędnych ceregieli czy pochówku; czyż nie?), ale prawdziwy przełom dokonał się podczas tzw. rewolucji neolitycznej. Już o niej wspominałem w którymś z wpisów, ale przypomnę: wtedy wynaleźliśmy rolnictwo, zaczęliśmy wieść osiadły tryb życia czego efektem jest dzisiejsza cywilizacja, Internet i loty na księżyc (oraz oglądanie zabawnych kotków w internecie). Wielu uczonych uważało, że wtedy też wynaleźliśmy religię.
   Odkrycie w Gobekli Tepe (kurde, naprawdę muszę tam pojechać) zmieniło wszystko. To najstarsza znana świątynia – zespół świątynny właściwie – obrazująca zmianę w myśleniu ówczesnego człowieka. W cudownych jaskiniach Lascaux czy Altamiry potężne zwierzęta, wspaniała natura, postawiona jest w opozycji do cherlawych ludzików, z trudem z tą naturą walczących. W Gobekli Tepe – przynajmniej mentalnie – okiełznaliśmy świat przyrody, postawiliśmy się ponad wszelkim stworzeniem. I – uwaga – według badań archeologów odbyło się to przed wynalezieniem rolnictwa. Czyżby więc to religia, centrum kultowe gromadzące ludzi sprawiła, że trzeba było wymyślić coś, żeby nie paść z głodu? Możliwe. Do tej pory żyliśmy w niewielkich grupkach po 20-30 osób, utrzymujących się ze zbieractwa i łowiectwa. Jak na jakimś terenie brakło pokarmu, nie musieliśmy walczyć o zasoby, tylko szliśmy sobie dalej. Było elegancko. Tutaj nagle zaczyna być nas dużo więcej w jednym miejscu. Całe szczęście (przypadek?) w okolicach Gobekli Tepe rośnie pewien gatunek trawy – jej dość duże ziarna (z zawartością odżywczego glutenu oczywiście) po dojrzeniu nie wypadają z kłosów, więc można je zebrać i przerobić na kaszę czy mąkę. Albo zasiać i poczekać na następny plon. Ta trawa to przodek pszenicy, rośliny która odniosła największy ewolucyjny sukces prawdopodobnie w historii Ziemi – gatunek ten zajmuje największy areał na całym świecie, i rośnie właściwie w monokulturze. Niezły deal za oddawanie części swoich ziaren jakiejś dwunożnej małpie, nie?
   W każdym razie najpierw wynaleźliśmy religię, potem rolnictwo. Nasze życie zmieniło się diametralnie – uprawa ziemi wymaga większego trudu niż zbieractwo, życie w większych grupach powodowało więcej konfliktów, groził głód, zaraza, kobiety musiały – i mogły – rodzić więcej dzieci, więc pierwsza ciąża niebezpiecznie się przyspieszyła powodując bardziej bolesne porody... Chwila, gdzieś już o tym czytałem. Tylko gdzie? (podpowiedź: Księga Rodzaju. Przypadek?).
   A jak już religia była – zaczęliśmy wymyślać sobie bóstwa. Najczęściej na nasz obraz i podobieństwo. Większa część z nich umarła razem z ich wyznawcami, nieraz zostawiając ślad w bajkach czy mitach, ale niektórzy przetrwali (i mają się całkiem dobrze, nawet jeśli mają głowę słonia albo trochę zbyt dużo rąk). Ale nawet w naszych czasach – to jest czasach, które może objąć spisana historia – bywa, że pojawiają się nowi bogowie.
   Najsłynniejszy jest kult cargo – w czasie drugiej wojny światowej Amerykanie zrzucali z samolotów dary na polinezyjskie wyspy (a więc nie tylko bomby? Dziwne) by odciągnąć tubylców od mających zakusy na te tereny Japończyków. Po wojnie zrzuty ustały – miejscowi zaczęli tworzyć modele samolotów, miały one przyciągnąć lotników i spowodować nowe dostawy darów (trochę miało to zadziałać na zasadzie magii sympatycznej; nie znaczy to, że ta magia jest spoko, tylko że działa na zasadzie "podobne działa jak podobne" – w czasie burzy zapalało się kiedyś gromnicę; ktoś zauważył, że piorun nigdy nie trafia w ognisko, więc skoro nie trafia w duży ogień, to w podobny, tylko mniejszy też nie trafi. Zapewne.).
   Bóstwo, które spotkałem jest trochę starsze od kultów cargo. Narodziło się w ciemnych korytarzach południowoamerykańskich kopalń srebra wkrótce po konkwiście. Pośrednio przyczynili się do jego powstania Hiszpanie ponad miarę eksploatujący miejscowych Indian, ale wyznawcami byli – i są – Indianie i Metysi harujący i umierający pod ziemią dla chwały imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce.
Kopalnia w Potosi
   Na dodatek kopalnia, w której to bóstwo spotkałem położona jest w bardzo niegościnnym rejonie andyjskiego Altiplano.
   Więc proszę wyposażyć się w niezłą kondycję fizyczną – i w drogę w wysokie góry. Czyli do następnej części - 08.06.2020.
Altiplano
   Ach, na koniec jeszcze jedna ciekawostka: warto zauważyć, że wiara rośnie wprost proporcjonalnie do ubóstwa i zagrożenia. Ateizm jest modny w bogatym Zachodnim Świecie, ale tam, gdzie trzeba zmagać się z przeciwnościami losu bóstwa – i Bóg – mają się dobrze. Mówi w końcu stare przysłowie: jak trwoga to do Boga.
   I wspaniale pewną dyskusję o ateizmie skwitował mój znajomy, onegdaj kapelan w Hiszpańskiej Legii Cudzoziemskiej:
   - Wiesz – powiedział – jak ci świszczą koło ucha kule karabinowe, to nie ma możliwości, żebyś był ateistą.

2 komentarze:

  1. Boa tarde tudo bem? Sou brasileiro, carioca e procuro novos seguidores para o meu blog. Novos amigos também são bem vindos, não importa a distância.

    https://viagenspelobrasilerio.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blog interessante, mas eu não entendo português. :)

      Usuń

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...