Tak więc siedzieliśmy w skwarze (zero
cienia) i obserwowaliśmy powolne ruchy odzianych w ciężkie zbroje
rekonstruktorów historycznych. W przeciwieństwie do oryginalnej
bitwy większość rycerzy atakowała spieszona – ot znak czasów –
niemniej kilkuset wojowników robiło wrażenie – zwłaszcza na
najmłodszych.
|
Bitwa |
Przynajmniej tak długo oczywiście, aż dzieciaki
od gorąca zaczęły dostawać udaru czy gorączki. Na polu jak
wspominałem cienia nie było, punktów z wodą też nie za wiele, a
rozochoceni rycerze całkiem długo i zapamiętale okładali się
mieczami. Kiedy na dodatek widzowie z dziećmi zaczęli się
wycofywać z tej patelni, jako, że nie było wyznaczonych
specjalnych ścieżek ewakuacyjnych na widowni zapanował większy
chaos niż na polu bitwy – które wyglądało właściwie tak, jak
na średniowiecznych czy renesansowych freskach przedstawiających
wielkie starcia. |
Wymagająca widownia
|
W każdym razie w końcu rodzice zabrali swoje
pociechy a reszta widzów mogła skupiać się już w spokoju na
ruchach wojsk. Patrząc z daleka można było w końcu zrozumieć
dlaczego tak wielką wagę w dawnych bitwach miały chorągwie –
umożliwiały one sterowanie całymi hufcami oraz były niejako
punktem zbornym dla rycerstwa. W trakcie bitwy utrata sztandaru
groziła rozbiciem i rozproszeniem sił którejś ze stron – a co
za tym idzie prawdziwą masakrą danej armii: w czasie odwrotu
napastnik po prostu wyżynał czmychających. W pewnym momencie coś
takiego groziło stronie polsko-litewskiej – otóż Krzyżacy
zdobyli Wielką Chorągiew Królestwa Polskiego, i tylko szybki
kontratak rycerstwa z Ziemi Sieradzkiej uratował resztę wojska od
pogromu. |
Zdobycie Majorki - fresk z epoki
|
Swoją drogą pod Grunwaldem spotkały się dwie szkoły
dowodzenia. Jedna, zachodnioeuropejska, zakładała, że wódz
naczelny bić się będzie w pierwszym szeregu – i tak uczynił
Ulryk von Jungingen, Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego. Druga,
wschodnia, której Jagiełło nauczył się zapewne od Tatarów wodza
trzymała z dala od najgorszej rzezi – by z bezpiecznego miejsca
mógł kierować batalią i wysyłać posiłki (a i tak w pewnym
momencie życie króla Władysława znalazło się w
niebezpieczeństwie – hufiec władcy zaatakowała grupka wrażych
rycerzy, podobno Jagiełłę ocalił duchowny, Zbigniew Oleśnicki;
młodzieniec miał potem masę kłopotów, bo przelał krew, czego
kapłanom czynić nie wolno było – dlatego taki biskup Odo,
przyrodni brat Wilhelma Zdobywcy, musiał pod Hastings walczyć maczugą –
niemniej w końcu został kanclerzem i kardynałem). Jan Długosz
dyplomatycznie wspomina o tym złamaniu kodeksu rycerskiego przez
Jagiełłę, ale nie czyni mu z tego powodu żadnych wyrzutów.
Nie
mówi też wprost o wytycznych władcy dla rycerzy, sprzecznych z
ówczesnymi prawami wojny. Liczba poległych krzyżackich braci
zakonnych jasno jednak daje nam do zrozumienia, że zamiast, jak to
było w zwyczaju, brać jeńca dla okupu Jagiełło nakazał
zasugerował, że należy Krzyżaków wyciąć. Wnioskować też
możemy, że Wielki Mistrz został zabity w pojedynku rycerskim przez
Mszczuja ze Skrzynna. Wiem, że wszyscy mamy przed oczyma obraz
Ulryka von Jungingen ginącego od Włóczni Świętego Maurycego, ale
wiekopomne dzieło Jana Matejki to wszak – owszem, genialnie
zrobiona – tylko i aż metafora.
W końcu jednak przedstawienie
zmierzało ku końcowi – jak by tam nie było – Wielki Mistrz
poległ, a u stóp Jagiełły złożono zdobyczne krzyżackie
sztandary których kopie (oryginały niestety zaginęły wywiezione do Wiednia po 1797 roku) stworzone
na podstawie niewielkiego dziełka Banderia Prutenorum Jana Długosza do dziś można
podziwiać w katedrze wawelskiej.
|
Katedra wawelska
|
Po bitwie – podobnie jak
często w Średniowieczu – zaczynał się na grunwaldzkich polach
festyn, połączony z pokazami rycerskimi i średniowiecznym
jarmarkiem. Właściwie mieliśmy na nim zostać, ale postanowiliśmy
wracać – kilka dni wcześniej coś takiego widziałem na
sieradzkich błoniach. Znaleźliśmy samochód zostawiony na świeżo
zżętym rżysku i mocno umęczeni gorącem ruszyliśmy w drogę
powrotną. Na nasze szczęście całkiem niedaleko trafiliśmy na
wspaniałą – właściwie pokrzyżacką nawet – wioskę Dąbrówno (dawniej miasto Gligenburg, swoją drogą spalone przez Jagiełłę dwa dni przed starciem grunwaldzkim; zbrodnie tam popełnione sprowokowały Wielkiego Mistrza do przyjęcia walnej bitwy),
położoną na przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami – Dąbrowa Wielka i Dąbrowa Mała na terenie historycznej Ziemi Chełmińsko-Dobrzyńskiej, o bezprawne przywłaszczenie której tak naprawdę zaczęły się przepychanki polsko-krzyżackie.
|
Średniowieczny festyn
|
|
Ziemia Chełmińska
|
Grzechem byłoby z takiej mazurskiej
wody nie skorzystać – spłukaliśmy więc zmęczenie i kurz
bitewnego pola i w lepszych nastrojach ruszyliśmy dalej.
|
Jezioro w Dąbrównie
|
Tym
czasem zaś niemożebny upał przyniósł to, co lubi latem przynosić
– nad Polami Grunwaldzkimi rozpętała się porządna burza z
oberwaniem chmury – i rano okoliczni rolnicy mieli naprawdę dobry
zarobek wyciągając auta mieszczuchów z zalegającego na polach
błota. Nam tymczasem się upiekło.
Ale żeby tak nie kończyć jeszcze wpisu o Bitwie Grunwaldzkiej, to w jeszcze jednej części
przemyślenie o co tak naprawdę chodziło z tymi dwoma mieczami? Czy
tylko o znaną butę krzyżacką, czy może o coś innego, co
zatuszować chciał Długosz wkładając w usta Jagiełły przemowę
o pragnieniu pokoju? |
Dwa nagie miecze |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz