Cóż, w związku z tym, że sporo
podróżuję zdarzyło się już znaleźć w niezbyt komfortowych
warunkach – a to tragiczna w skutkach powódź, a to potężna
burza w naprawdę wysokich górach, a to inne przeciwności losu...
Koleżanka skwitowała to
następującymi słowami:
- Strach gdzieś z Tobą jeździć,
skoro notorycznie przytrafiają Ci się takie rzeczy.
Od razu dementuję – nie notorycznie
(swoją drogą ostatnio miałem stan wyjątkowy z wojskiem na
ulicach, ale to temat na inną opowieść) – po prostu statystyka
mówi, że co jakiś czas musi się coś wydarzyć. Albo któreś z
praw Murphy'ego. Nieistotne. Ważne jest, że mimo różnych
przeciwności losu do tej pory wszyscy, którzy mi towarzyszyli (czy
w pracy, czy prywatnie) powrócili. Fakt, z pewnym bagażem
doświadczeń, ale cali i – mniej więcej – zdrowi.
Któregoś razu przeżyłem też
trzęsienie ziemi. W sumie nic dziwnego – jeżdżę co jakiś czas
na obszary aktywnie sejsmicznie (chociażby w rejon tak zwanego
Pacyficznego Pierścienia Ognia – brzmi groźnie, i takie bywa),
więc musiałem na jakieś trafić.
To zdarzyło się akurat na Bałkanach,
a konkretniej w kraju dziś zwanym Macedonią Północną, ale wtedy
niewielkie to państwo używało dziwnie brzmiącego skrótowca FYROM
(po naszemu BJRM – Była Jugosłowiańska Republika Macedonii).
Jezioro Ochrydzkie |
Jako, że byłem wtedy w pracy nic
dziwnego, że znajdowałem się w najcenniejszym i najpiękniejszym
zakątku tego kraju – we wpisanej na Listę Światowego Dziedzictwa
Ludzkości UNESCO Ochrydzie (po naszemu ta Ochryda, po macedońsku –
ten Ohrid). Nad Jeziorem Ochrydzkim. U stóp Galiczicy.
W sumie może i wypadałoby zrobić wpis o samym jeziorze - ale to kiedyś tam.
Swoją drogą trzęsienia ziemi w
tamtym rejonie nie są niczym szczególnym – w XX wieku trzeba było
odbudowywać całą właściwie macedońską stolicę Skopje (oraz,
innym razem, Sarajewo). Przez to właściwie jedynym zabytkiem stołecznego miasta
jest
pochodzący z czasów tureckich Kamienny Most nad Wardarem (oraz
ruiny także tureckiej twierdzy) – szkoda, że obecnie ginie on
otoczony nowymi gmachami użyteczności publicznej, budowanymi z
wielkim rozmachem i przepychem w tym dość ubogim kraju. To znaczy
nowe centrum miasta turystom się podoba – bo jest nowe, czyste i
monumentalne – ale mnie nie. Zabudowując wolne przestrzenie
stolicy chcą się chyba Macedończycy wyleczyć z kompleksu małego
i niewiele znaczącego w historii Narodu. Jak chcą – niech się
leczą, ale przyjęta strategia jest doprawdy dziwna. Wystarczy
posłuchać jakiegokolwiek mieszkańca kraju (zwłaszcza związanego
z branżą
turystyczną – reszta to naprawdę serdeczni i mili
ludzie z, jak to się mówi, słowiańską duszą). Otóż będzie on
udowadniał, że wszystko na Świecie jako pierwsze powstało w
Macedonii (i na dodatek jest dziełem owego sympatycznego
słowiańskiego Narodu, dość mocno poniewieranego w czasie swoich
dziejów). Uniwersytet? Jest! Renesans? O proszę, tu mamy freski.
Pomysł na kwarantannę (ostatnio to modne słowo) – przecież nasz.
Niby Gutenberg wynalazł ruchomą czcionkę, ale u nas drukarnia
pojawiła się niemal następnego dnia. I pracuje do dzisiaj. Poza
tym (zwiedzając ruiny greko-rzymskiego miasta Herakleja/Pelagonia w Bitoli) dowiedziałem
się, że dawni mieszkańcy tego miasta byli dwujęzyczni, tak piszą
starożytni autorzy. Pierwszym językiem była greka, ale drugi? No
właśnie.
Kamienny Most |
Nowe centrum Skopje |
Mimo greckich protestów największe
lotnisko w kraju nosi imię Aleksandra Macedońskiego (choć
gargantuiczny posąg w centrum Skopje nazywa się oficjalnie
"Jeździec na Koniu"; ale przecież wiadomo, o kogo
chodzi, nie?).
Jest to jedyna skaza na charakterze
Macedończyków – na szczęście nie na tyle poważna, żeby
zatuszować te wspominane przeze mnie przymioty tych Słowian
Południowych.
A co do owego trzęsienia ziemi w
Skopje w 1963 roku – pomnikiem i pamiątką po tych tragicznych
wydarzeniach (zginęło ponad 1000 osób) są ruiny olbrzymiego dworca
kolejowego. Nowy wygląda trochę jak statek Pi i Sigmy, Przybyszów
z Matplanety – czyli jest w stylu typowego futurystycznego
socrealizmu jugosłowiańskiego (albo nie wiadomo czego, ale jakoś
budowali wtedy rzeczy bardzo kosmiczne – raczej z tańszych filmów
s-f, ale s-f).
Dawny dworzec w Skopje |
Się rozpisałem o Skopje – więc
wracajmy nad Jezioro Ochrydzkie do Ochrydy. Swoją drogą geneza
tego "Macedońskiego Morza" też jest tektoniczna. Onegdaj
razem z Jeziorem Prespa oba jeziora tworzyły jeden akwen.
Wypiętrzenie się Galiczicy spowodowało opadnięcie części dna
owego akwenu – i powstanie Jeziora Ochrydzkiego. Nad brzegami
którego od tysięcy lat kwitło życie – ale o tym może opowiem
kiedy indziej. Samo miasto Ochryda leży w tym samym miejscu od kilku
tysięcy lat.
W końcu jednak muszę dojść do clue
całego wpisu – pierwszego mojego trzęsienia ziemi.
Powtórzę się, ale zabrzmi to lepiej
narracyjnie. Rzecz działa się nad Jeziorem Ochrydzkim. W hotelu
położonym tuż nad wodą (naprawdę można to docenić, kiedy na
dworze jest 41 stopni Celsjusza w cieniu – a woda ma jakieś 27...
cudnie) miałem pod
opieką grupę dorosłych oraz młodzieży ze
śląskich zakładów pracy (znaczy z kopalni). Wstałem rano,
przygotowany na niezwykle smaczne śniadanie (macedońska kuchnia i
macedońska gościnność idą z sobą w parze – łeb w łeb; nie
wiem, która z nich jest lepsza) gdy nagle obskoczyli mnie turyści:
Nad jeziorem. |
- Panie Adamie! Co tu się działo!
- Ja już uciekałam z pokoju, tak się
wszystko trzęsło!
- Trzęsienie ziemi!
- Aha – odparłem i tęsknie
spojrzałem na leżące nieopodal zakąski – Ale nikomu nic się
nie stało?
- Na szczęście nie.
- To dobrze.
Nie będę ukrywał, nie wiedziałem
za bardzo o co chodziło – mi spało się nad wyraz dobrze tamtej
nocy... Żeby ustalić fakty podszedłem do grupy bajtli (po śląsku
– dzieciaków) i zapytałem:
- Synki, było w nocy jakieś
trzęsienie ziemi?
- Panie – padła odpowiedź – U
nas na grubie jak tąpnie, to się dopiero trzęsie, a nie tak jak tu.
Cóż. Wyszło na to, że pierwsze
trzęsienie ziemi (i jak na razie jedyne) w swoim życiu po prostu
przespałem. Może to i dobrze.
Jakiś czas później minąłem się z
dużo poważniejszym trzęsieniem o jakieś dwa tygodnie. Zdążyłem
wrócić z Albanii – z Durres/Durazzo/Dyrachium/Dracz – kiedy doszły
mnie słuchy o kataklizmie – właśnie w tamtym rejonie (EDIT: 13. kwietnia 2020 było następne, 4,1 w skali Richtera). Na
szczęście zniszczenia nie były wielkie – ale były. No i póki
co jesteśmy w stosunku do sił Natury bezradni – i nie zanosi się,
żeby miało się to zmienić.
Amfiteatr w Durres, odkryty po jednym z trzęsień |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz