Tłumacz

17 kwietnia 2020

Bałkańskie trzęsienie

   Cóż, w związku z tym, że sporo podróżuję zdarzyło się już znaleźć w niezbyt komfortowych warunkach – a to tragiczna w skutkach powódź, a to potężna burza w naprawdę wysokich górach, a to inne przeciwności losu...
   Koleżanka skwitowała to następującymi słowami:
   - Strach gdzieś z Tobą jeździć, skoro notorycznie przytrafiają Ci się takie rzeczy.
   Od razu dementuję – nie notorycznie (swoją drogą ostatnio miałem stan wyjątkowy z wojskiem na ulicach, ale to temat na inną opowieść) – po prostu statystyka mówi, że co jakiś czas musi się coś wydarzyć. Albo któreś z praw Murphy'ego. Nieistotne. Ważne jest, że mimo różnych przeciwności losu do tej pory wszyscy, którzy mi towarzyszyli (czy w pracy, czy prywatnie) powrócili. Fakt, z pewnym bagażem doświadczeń, ale cali i – mniej więcej – zdrowi.
   Któregoś razu przeżyłem też trzęsienie ziemi. W sumie nic dziwnego – jeżdżę co jakiś czas na obszary aktywnie sejsmicznie (chociażby w rejon tak zwanego Pacyficznego Pierścienia Ognia – brzmi groźnie, i takie bywa), więc musiałem na jakieś trafić.
   To zdarzyło się akurat na Bałkanach, a konkretniej w kraju dziś zwanym Macedonią Północną, ale wtedy niewielkie to państwo używało dziwnie brzmiącego skrótowca FYROM (po naszemu BJRM – Była Jugosłowiańska Republika Macedonii).
Jezioro Ochrydzkie
   Jako, że byłem wtedy w pracy nic dziwnego, że znajdowałem się w najcenniejszym i najpiękniejszym zakątku tego kraju – we wpisanej na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Ochrydzie (po naszemu ta Ochryda, po macedońsku – ten Ohrid). Nad Jeziorem Ochrydzkim. U stóp Galiczicy.
  W sumie może i wypadałoby zrobić wpis o samym jeziorze - ale to kiedyś tam.
   Swoją drogą trzęsienia ziemi w tamtym rejonie nie są niczym szczególnym – w XX wieku trzeba było odbudowywać całą właściwie macedońską stolicę Skopje (oraz, innym razem, Sarajewo). Przez to właściwie jedynym zabytkiem stołecznego miasta jest
Kamienny Most
pochodzący z czasów tureckich Kamienny Most nad Wardarem (oraz ruiny także tureckiej twierdzy) – szkoda, że obecnie ginie on otoczony nowymi gmachami użyteczności publicznej, budowanymi z wielkim rozmachem i przepychem w tym dość ubogim kraju. To znaczy nowe centrum miasta turystom się podoba – bo jest nowe, czyste i monumentalne – ale mnie nie. Zabudowując wolne przestrzenie stolicy chcą się chyba Macedończycy wyleczyć z kompleksu małego i niewiele znaczącego w historii Narodu. Jak chcą – niech się leczą, ale przyjęta strategia jest doprawdy dziwna. Wystarczy posłuchać jakiegokolwiek mieszkańca kraju (zwłaszcza związanego z branżą
Nowe centrum Skopje
turystyczną – reszta to naprawdę serdeczni i mili ludzie z, jak to się mówi, słowiańską duszą). Otóż będzie on udowadniał, że wszystko na Świecie jako pierwsze powstało w Macedonii (i na dodatek jest dziełem owego sympatycznego słowiańskiego Narodu, dość mocno poniewieranego w czasie swoich dziejów). Uniwersytet? Jest! Renesans? O proszę, tu mamy freski. Pomysł na kwarantannę (ostatnio to modne słowo) – przecież nasz. Niby Gutenberg wynalazł ruchomą czcionkę, ale u nas drukarnia pojawiła się niemal następnego dnia. I pracuje do dzisiaj. Poza tym (zwiedzając ruiny greko-rzymskiego miasta Herakleja/Pelagonia w Bitoli) dowiedziałem się, że dawni mieszkańcy tego miasta byli dwujęzyczni, tak piszą starożytni autorzy. Pierwszym językiem była greka, ale drugi? No właśnie.
   Mimo greckich protestów największe lotnisko w kraju nosi imię Aleksandra Macedońskiego (choć gargantuiczny posąg w centrum Skopje nazywa się oficjalnie "Jeździec na Koniu"; ale przecież wiadomo, o kogo chodzi, nie?).
   Jest to jedyna skaza na charakterze Macedończyków – na szczęście nie na tyle poważna, żeby zatuszować te wspominane przeze mnie przymioty tych Słowian Południowych.
   A co do owego trzęsienia ziemi w Skopje w 1963 roku – pomnikiem i pamiątką po tych tragicznych wydarzeniach (zginęło ponad 1000 osób) są ruiny olbrzymiego dworca kolejowego. Nowy wygląda trochę jak statek Pi i Sigmy, Przybyszów z Matplanety – czyli jest w stylu typowego futurystycznego socrealizmu jugosłowiańskiego (albo nie wiadomo czego, ale jakoś budowali wtedy rzeczy bardzo kosmiczne – raczej z tańszych filmów s-f, ale s-f).
Dawny dworzec w Skopje
   Się rozpisałem o Skopje – więc wracajmy nad Jezioro Ochrydzkie do Ochrydy. Swoją drogą geneza tego "Macedońskiego Morza" też jest tektoniczna. Onegdaj razem z Jeziorem Prespa oba jeziora tworzyły jeden akwen. Wypiętrzenie się Galiczicy spowodowało opadnięcie części dna owego akwenu – i powstanie Jeziora Ochrydzkiego. Nad brzegami którego od tysięcy lat kwitło życie – ale o tym może opowiem kiedy indziej. Samo miasto Ochryda leży w tym samym miejscu od kilku tysięcy lat.
   W końcu jednak muszę dojść do clue całego wpisu – pierwszego mojego trzęsienia ziemi.
   Powtórzę się, ale zabrzmi to lepiej narracyjnie. Rzecz działa się nad Jeziorem Ochrydzkim. W hotelu położonym tuż nad wodą (naprawdę można to docenić, kiedy na dworze jest 41 stopni Celsjusza w cieniu – a woda ma jakieś 27... cudnie) miałem pod
Nad jeziorem.
opieką grupę dorosłych oraz młodzieży ze śląskich zakładów pracy (znaczy z kopalni). Wstałem rano, przygotowany na niezwykle smaczne śniadanie (macedońska kuchnia i macedońska gościnność idą z sobą w parze – łeb w łeb; nie wiem, która z nich jest lepsza) gdy nagle obskoczyli mnie turyści:
   - Panie Adamie! Co tu się działo!
   - Ja już uciekałam z pokoju, tak się wszystko trzęsło!
   - Trzęsienie ziemi!
   - Aha – odparłem i tęsknie spojrzałem na leżące nieopodal zakąski – Ale nikomu nic się nie stało?
   - Na szczęście nie.
   - To dobrze.
   Nie będę ukrywał, nie wiedziałem za bardzo o co chodziło – mi spało się nad wyraz dobrze tamtej nocy... Żeby ustalić fakty podszedłem do grupy bajtli (po śląsku – dzieciaków) i zapytałem:
   - Synki, było w nocy jakieś trzęsienie ziemi?
   - Panie – padła odpowiedź – U nas na grubie jak tąpnie, to się dopiero trzęsie, a nie tak jak tu.
   Cóż. Wyszło na to, że pierwsze trzęsienie ziemi (i jak na razie jedyne) w swoim życiu po prostu przespałem. Może to i dobrze.
   Jakiś czas później minąłem się z dużo poważniejszym trzęsieniem o jakieś dwa tygodnie. Zdążyłem wrócić z Albanii – z Durres/Durazzo/Dyrachium/Dracz – kiedy doszły mnie słuchy o kataklizmie – właśnie w tamtym rejonie (EDIT: 13. kwietnia 2020 było następne, 4,1 w skali Richtera). Na szczęście zniszczenia nie były wielkie – ale były. No i póki co jesteśmy w stosunku do sił Natury bezradni – i nie zanosi się, żeby miało się to zmienić.
Amfiteatr w Durres, odkryty po jednym z trzęsień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...