Ostatnimi czasy, w związku
wszechobecną paniką koronawirusową, jedną z najpopularniejszych –
a na pewno jedną z najczęściej wspominanych – miejscowości w
Polsce stał się Wąwał. W tej bowiem podtomaszowskiej wiosce w
centrum kraju (chodzi oczywiście o Tomaszów Mazowiecki, nie troszkę
starszy, ale także powiatowy, Tomaszów Lubelski; w czasach
świetności Rzeczypospolitej to ten drugi leżał zdecydowanie
bliżej centrum, a tego pierwszego jeszcze nie było) znajdują się
bowiem magazyny Agencji Rezerw Materiałowych – tam więc trafiają
(ku uciesze jednych, a przerażeniu drugich) różnej proweniencji
szczepionki przeciwko słynnemu już wywołującemu panikę wirusowi
SARS-CoV 2 (powodującym – jakie zaskoczenie – chorobę nazwaną
Covid-19; każdy ją przejdzie, tak jak i inne choroby wywoływane
przez zarazki z grupy koronawirusów – jako ozdrowieniec kowidowy
mogę powiedzieć, że nie taki diabeł straszny, grunt to nie panikować). Ma jednak Wąwał w okolicy dużo mroczniejsze
tajemnice, sięgające w głąb trudnej XX-wiecznej historii Polski
oraz obu socjalistycznych okupacji naszego kraju – pierw przez
narodowych socjalistów z Niemiec, a potem przez internacjonalnych
komunistów z piekła rodem z ZSRS.
|
Bunkry |
Był styczeń – właściwie
nie powinienem dodawać, że mroźny, bo to w sumie jeden z atrybutów
tego miesiąca, ale kilka lat anomalii sprawiło, że część ludzi zapomniała, że jak jest zima, to musi być zimno – a ja z kolegą
postanowiliśmy przedostać się z Tomaszowa Mazowieckiego w okolice
Wąwału – znajdowała się tam bowiem jedna z ciekawszych atrakcji
tego rejonu: kolejowe bunkry. Czy też może – będąc
dokładniejszym – niemieckie nazistowskie bunkry służące do
ukrywania przed Światem pociągów – chociażby sztabowych
(najsłynniejszym niemieckim nazistowskim pociągiem była oczywiście
"Amerika" – składem tym po terenach wcielonych do Europy
zajętych przez III Rzeszę podróżował słynny austriacki
wegetarianin i artysta dowodzący ówczesnymi Niemcami; czy "Amerika"
gościła w podtomaszowskich bunkrach? Chyba nie – ale zawsze
mogła). Takich obiektów jest na terenie dzisiejszej Polski bodajże
cztery – dwa na Podkarpaciu i dwa właśnie tutaj. Zbudowane dla
dowództwa frontu "Anlage Mitte" szybko – z powodu tempa
działań wojennych na froncie wschodnim – stały się niezbyt
użyteczne, ale powstały. I zostały. W zimowy dzień dostać się
do nich było jednak bardzo trudno – raz, że nie było żadnej
komunikacji, dwa – jeden z obiektów, bunkier w Konewce, zimą jest
zamknięty jako refugium dla nietoperzy. Dlatego za cel eskapady
wybraliśmy drugi z bunkrów, położony w Jeleniu.
|
Bunkier w Jeleniu
|
Łatwo było
powiedzieć – przez kilka kilometrów borykaliśmy się bowiem z
totalną i prawdziwą gołoledzią. Cudowne to zjawisko, prawdziwy
postrach użytkowników dróg, powstaje, gdy warstwa wody pokrywająca
nawierzchnię zamarza – najczęściej na kamień. Tworzy się wtedy
totalna szklanka – a spacer po niej wymaga sporej ekwilibrystyki.
Tak było i tym razem. Do tego kilka dni wcześniej przyszła odwilż
(stąd pomysł na wyprawę), zrobiło się mokro, a potem wszystko
złapał naprawdę poważny mróz. Cóż, drogę naszą – przez
odludzie, a więc raczej nie posypaną solą, piaskiem czy czym tam
jeszcze – znaczyły aksle, podwójne rittbergery i malownicze
wywrotki. Wystające czasem z podłoża kępki trawy były tak kruche
od mrozu, że nie dawały oparcia dla stóp – czasem za to
przyspieszały artystyczne ewolucje. Niemniej – co poczytuję sobie
za spory sukces – donieśliśmy wszystkie zęby na polanę obok
bunkra. I bardzo szybko wbiegliśmy do środka – wewnątrz tej
olbrzymiej betonowej konstrukcji panuje stała temperatura: latem
jest tam ożywczy chłód (trochę kłamię, latem bywa tam –
odpowiada za to różnica temperatur – zwyczajnie zimno), zimą –
w porównaniu z siarczystym mrozem na zewnątrz – ciepło.
|
Bunkier w Jeleniu
|
|
Elektrownia w kompleksie
|
Bunkier
w Jeleniu (Reichbahntunnel Tomaczew, kryptonim "Goldamsel" - nazwa zaprawdę brzmi groźnie), w przeciwieństwie do troszkę dłuższego schronu w
Konewce, jest całkowicie niezagospodarowany. Oznacza to, że
wewnątrz, już po kilku krokach
|
Mrok |
(bunkier zakręca) jest ciemno –
czy latem, czy zimą nie należy zapuszczać się tam bez
latarki. Pod bunkrem znajdują się kanały i tunele, zapewne łączące
konstrukcję z pobliskimi zabudowaniami – bunkrem dowodzenia,
elektrownią – magazyny i nie wiadomo co jeszcze: wszystko bowiem
jest solidnie zatopione – przy penetrowaniu pobocznych pomieszczeń
warto mieć to na uwadze, bowiem łatwo można chlupnąć wprost do
wody. A, byłbym zapomniał: w głównej hali może też brakować
tak nieistotnych urządzeń jak włazy do studzienek. Głębokich i
zalanych wodą. Mimo, że moja pierwsza wizyta w schronie odbyła się
zimą, to lepiej spenetrowałem bunkier latem – przyczyn było
wiele, ale najważniejszą było chyba to, że podobnie jak w Konewce
zimują to nietoperze – i jakoś głupio było przerywać im
hibernację.
|
Bunkier w Konewce
|
We wspomnianym bunkrze w Konewce – zamkniętym
zimą – znajduje się niewielkie muzeum. Prezentuje ono historię
bunkrów oraz trochę uzbrojenia z epoki. Okoliczne lasy były –
warto pamiętać – terenem działań partyzantki przez całe lata
40-te XX wieku, od Hubala po Wyklętych, to i trochę historii się
uzbierało.
|
Bunkry dowodzenia w Konewce
|
|
Bunkier w Konewce
|
Oba schrony dowództwa "Anlage Mitte", potężne
konstrukcje, zachowały się wspaniale – lepiej niż polskie bunkry
z końca lat 30-tych XX wieku, ale jeśli ktoś będzie miał chwilę
czasu i samozaparcia też je odnajdzie.
|
Schrony artyleryjskie z lat 30-tych
|
Nie znajdzie natomiast
pozostałości po sługach sowieckich okupantów tajnej willi rządowej zbudowanej bodajże w czasach panowania towarzysza Gierka.
W samym środku (traktujcie to jako zabieg stylistyczny)
podtomaszowskich lasów (Lasy Spalskie – tak właściwie powinienem
rzec, ale na inną okazję Spałę zostawię) w czasach gierkowskiej
prosperity zbudowano bowiem luksusową willę dla członków rządu –
w końcu na coś trzeba było wydać zagraniczne pożyczki, nie?
Miałem jeszcze okazję ją zobaczyć...
Tym razem jechaliśmy
tam samochodem – dodajmy, że terenowym. Zwykłe auto owszem, miało
szanse się tam dostać przy dobrych wiatrach, ale wysoko podwieszone
4x4 było gwarancją sukcesu – w końcu do willi nie mógł mieć
dostępu zwykły plebs. Niedaleko Konewki zagłębiliśmy się więc
w leśne ostępy dukty – i nagle pomiędzy drzewami zamajaczył nam
zardzewiały – podniesiony – szlaban i – tym razem opuszczona –
wartownia. Na prawo i lewo od ścieżki ciągnęły się też resztki
drutu kolczastego: wjeżdżaliśmy na teren zamknięty. Następnym
przystankiem była stojąca w środku lasu rozdzielnia prądu. Nie
wiem, czy w dawnych czasach znajdowały się tu też generatory
prądu, czy tylko stacja przekaźnikowa – na początku XXI wieku po
elementach metalowych nie było już śladu. Niezbyt daleko od
stacji, na polanie stała rzeczona willa – kryta czerwoną
dachówką, dwupiętrowa, taka trochę w stylu toskańskim. Ukryta
głęboko w lesie nie była jeszcze wtedy zniszczona –
rozszabrowana, owszem. Próżno było szukać w środku miedzianych
kabli – zamiast nich leżało tylko kilka pustych flaszek. Zostało
też troszkę mebli.
Sama willa miała kształt litery U (choć
delikatnie przechodzącej w H, jeśli wiecie, co mam na myśli).
Skrzydła boczne, jednopiętrowe, otaczały niewielki, wyłożony
płytkami dziedziniec z – obowiązkową – fontanną i widokiem na
okoliczne lasy. W skrzydłach tych znajdowały się odpowiednio:
basen i pomieszczenia dla służby – niezbyt komfortowe, trzeba
przyznać. Główna część gmachu była – jak wspominałem –
dwupiętrowa: na górze znajdowały się przestronne pokoje dla
rządowych gości i innych kokot, na dole zaś obszerny hall i główna
klatka schodowa. Był też – co oczywiste w rezydencjach – także
boczny ciąg schodów: dla służby, ochrony i – możliwe –
innych kokot. Nie pamiętam niestety, gdzie znajdowała się kuchnia
– choć możliwe, że w przyziemiu – choć ono kryło też inną
niespodziankę: po kąpieli w basenie mogli dygnitarze i ich kokoty goście
udać się na seans filmowy. W piwnicy znajdowała się bowiem
całkiem spora sala kinowa – kiedy ją zwiedzałem stało jeszcze
kilka foteli obitych czerwonym suknem. Co ciekawe, za ekranem kinowym
znajdowało się sekretne pomieszczenie – może dla ochrony, może
dla służb, może dla kokot. Po co opisuję tak dokładnie ten
budynek? Z dwóch powodów. Po pierwsze: już nie istnieje. Kilka lat
po mojej wizycie miejscowe nadleśnictwo podjęło decyzję o
wyburzeniu willi – bo była niepotrzebna, zrujnowana, droga w
utrzymaniu, i tak dalej. Po drugie: nie zachowały mi się w
archiwach żadne zdjęcia ówczesnej eksploracji – mam gdzieś
fotografię na której pałaszuję – na tej samej imprezie –
prażone pasikoniki, a willi Gierka – niet. Trochę szkoda.
Ot,
taka historia o Wąwale – znanym obecnie z dostaw szczepionek
przeciwkowidowych.
A swoją drogą – to w czasach zarazy
najlepiej jest uciekać na wieś lub w inne ostępy: żyje tam mniej
ludzi, jest spokojniej i – at last but not least – wieś jest
autarkiczna. Wyżywi się. Wiedziano zresztą o tym od dawna:
"Dekameron" Boccaccia (kiedyś lektura, ale w okrojonej
wersji, nie w tej dla dorosłych) wszak to historia młodych ludzi
ukrywających się przed zarazą właśnie w wiejskiej posiadłości.
Takiej toskańskiej willi.
Pasikoniki smakują jak skrzyżowanie
czipsów i popkornu, jakby ktoś pytał.
Oj zimno niemiłosiernie i te piruety, a nadmienię, że nie spożywaliśmy nic od czego moglibyśmy robić takie akrobacje.
OdpowiedzUsuń